drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 29 sierpnia 2015

Skutki upału....

....bywają różne.
Przeważnie szkodzą  te upały zdrowiu, mnie chyba głównie
psychicznemu.
No i tak mnie od tych upałów skołowało, że siedziałam i dłubałam 
na drutach i szydełkiem chustę :


Szydełkiem oczywiście tylko ją obrębiałam, a całość jest
robiona samymi prawymi oczkami po obu stronach.

                                            *****
Dostałam wczoraj 350 zdjęć z Kornwalii i Walii. Oczywiście nie są
opisane i mam podejrzenie, że nie prędko uda mi się dowiedzieć
które są z Walii a które z Kornwalii.
Generalnie ogromnie  cała wyprawa podobała się moim dzieciom-
i tym dużym i Krasnalom.
Byli zaskoczeni ogrodami kornwalijskimi, z których większość jest
bardzo stara i uprawiane są w nich rośliny z zupełnie innych stref
klimatycznych, np. w przydomowym ogródku rosną palmy,które
wyglądają jak olbrzymia juka 3 m wysokości. A paprocie to nie
są tak jak u nas 50cm wysokości a minimum metrowej. Poza tym
wszędzie dookoła królują żywopłoty, oczywiście wszystkie równo
przycięte. W obu tych krainach króluje zieleń, jest mnóstwo
bardzo starych kamiennych budowli, które są przez swych 
właścicieli starannie pielęgnowane a wnętrza przystosowane do
współczesnych wymogów.
Oni mieszkali w Walii w wybudowanej kamiennej stodole z XVIIw.
Ów dom miał własny ogród, na tyłach domu  "letnią jadalnię" i
z każdej strony piękne widoki - z jednej na dość odległe morze, 
z drugiej na odległe pasma górskie.
Robili codziennie spore wycieczki, albo wzdłuż klifów brzegiem 
morza w czasie odpływu albo wytyczoną trasą grzbietem klifów.
Dzieciaki robiły dzielnie po kilka kilometrów, a raz nawet 10, chociaż
córka podejrzewa, że więcej, bo oni tak się zachowują jak psy,
więc z pewnością zrobili tych kilometrów więcej.
Dzieciakom podobało się wszystko, a zwłaszcza starszemu.
Gdy uda mi się opanować tę zdjęciową orgię, to co  ciekawsze tu
wrzucę.

 


czwartek, 27 sierpnia 2015

Paranty nadziewane warzywami

Paranty to nadziewane placki- mogą być samodzielnym daniem albo
dodatkiem do innych potraw.
Składniki:
Ciasto:
225 g mąki razowej,
1/2 łyżeczki soli,
200 ml wody,
100 g klarowanego masła + 2łyżki do smażenia.
Nadzienie:
3 średnie ziemniaki,
1/2 łyżeczki kurkumy,
1 łyżeczka przyprawy garam masala (łagodnej),
1 łyżeczka świeżego posiekanego drobno imbiru,
świeże listki kolendry, ew. natki,
pół strączka zielonego chili b.drobno posiekanego.
Wykonanie:
W misce mieszamy mąkę, wodę, sól,rozpuszczone masło
i zagniatamy ciasto.
Zagniecione ciasto dzielimy na 8 równych porcji. Każdą z nich
rozwałkowujemy na stolnicy posypanej mąką na cienki placuszek.
Smarujemy każdy placuszek niewielka ilością rozpuszczonego
masła i zwijamy w rulonik .
Rulonik spłaszczamy palcami i formujemy z niego okrąg.
Teraz każdy z placuszków ponownie rozwałkowujemy, tworząc
placek o średnicy 18 cm.
W tzw. międzyczasie gotujemy do miękkości  ziemniaki. 
Ugotowane odparowujemy i ugniatamy na miazgę.
Wszystkie przyprawy+imbir, kolendrę chili mieszamy i łączymy z 
ugniecionymi  ziemniakami. Dokładnie mieszamy.
Na połowie ilości placków umieszczamy ok. łzyki
ziemniaków z przyprawami i przykrywamy drugim placuszkiem, 
brzegi dokładnie zlepiamy-najwygodniej widelcem.
Na patelni rozgrzewamy  klarowane masło, delikatnie  kładziemy na
nim placki i smażymy na złoto brązowy kolor.
Podajemy gorące.

                                        *****
Chlebek z mąki z ciecierzycy, który uwielbiam
Składniki:
100g mąki razowej,
75g mąki z ciecierzycy, (jest w sklepach ze zdrową żywnością)
1/2 łyżeczki soli,
1 mała cebula, 
świeże listki kolendry lub natki,drobno posiekane,
1 strąk zielonego chili drobno posiekany,
150 ml wody,
2 łyżki klarowanego masła
Wykonanie:
Obie mąki przesiać do dużej miski, dodać sól.
Posiekać cebulę, chili i kolendrę, dodać do mąki i dobrze wymieszać.
Wlać wodę i zagnieść ciasto. Przykryć i odstawić na 15 minut.
Po tym czasie ciasto wyjąć z miski i ugniatać 5-7 minut.
Podzielic na 8 równych porcji.
Każda z porcji rozwałkować na palcki o sredn. ok 18 cm.
Placki smażyć na patelni na średnim ogniu, każdy placek przewrócić
trzy razy i za kazdym razem smarować go masłem.
Podawać gorące.

                                     *****
 Podpłomyki ciapati
Składniki:
225 dag mąki razowej,
1/2 łyżeczki soli,
200 ml wody. 
Wykonanie:
Do dużej miski wsypać mąkę i sól, wymieszać.
Zrobić w niej dołek i stopniowo dolewać wodę, mieszając palcami.
Na koniec zagnieść miękkie ciasto.
Przełożyć na stolnicę i ugniatać 7-10 minut.

Podzielić na 10-12 porcji i rozwałkować na cienkie placki.
Patelnie  b. mocno rozgrzać (bez tłuszczu), zredukować ogień do
średniego i kolejno układać na patelni placki. Gdy pojawią się
na nich pęcherzyki powietrza przewrócić na druga stronę,
powtarzając czynność dwa razy.
Po zdjęciu z patelni układać jeden na drugim , by za szybko nie ostygły.

No to do dzieła, to naprawdę nie jest trudne.
W mąkę z ciecierzycy można się również zaopatrzyć w sklepach
internetowych. 
Garam masalę można upolować w Lidlu lub w stoiskach z żywnością
azjatycką.


środa, 26 sierpnia 2015

Curry...

...... czyli coś wegetariańskiego.
Ogólnie biorąc curry "nie jedną ma twarz" . 
Na straganach pokazała się dynia, więc można zrobić curry z dyni.
Składniki:
2 średnie cebule pokrojone w plasterki,
pół łyżeczki kminku (może być mielony lub w całości)
45 dag obranej ze skórki i pokrojonej w kostkę dyni- może
być ta zwykła żółta, lub zielona,
1 łyżeczka drobno posiekanego świeżego imbiru,
1 łyżeczka zmiażdżonego  świeżego czosnku ,
1/2 łyżeczki soli,
300 ml wody.
Wykonanie:
Na patelni rozgrzać masło klarowane i usmażyć na rumiano cebulę 
wraz z kminkiem. Dodać dynię i smażyć dalej na małym ogniu 3-5
minut, ciągle mieszając. Dodać imbir, czosnek i sól, wymieszać.
Wlać wodę i dusić na małym ogniu 15 minut, kilka razy zamieszać.
Przełożyć na półmisek i podawać z pieczywem. 

                                       *****
Następnym szybkim daniem jest curry z jajek. 
Składniki:
1 średnia cebula pokrojona w plastry,
1/2 łyżeczki chili w proszku,
1/2 łyżeczki świeżego imbiru drobno posiekanego,
1/2 łyżeczki zmiażdżonego czosnku, 
4 jajka,lekko rozbełtane,
jeden twardy pomidor pokrojony w plastry,
świeże listki kolendry.
Wykonanie:
W rondlu rozgrzać klarowane masło i zeszklić na nim cebulę.
Dodać imbir, czosnek i chili i smażyć minutę, ciągle  mieszać.
Dodać jajka i pomidor i smażyć do chwili ścięcia się jajek, stale 
mieszać.  
Przełożyć na półmisek posypać listkami kolendry, podawać gorące 
z pieczywem.  Ja posypuję listkami pietruszki zielonej. 

Oba przepisy są dla 2 osób.

Jak zauważyliście nie ma tu wcale przyprawy o nazwie CURRY.
Po prostu w nomenklaturze indyjskiej curry to mieszanka różnych
składników i przypraw.

A gdy się nieco ochłodzi postaram się namówić Was na zrobienie
parantów nadziewanych  jarzynami. Pychota, wierzcie mi.
 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Obiecałam....

 ....więc pokazuję kilka zdjęć z Walii.






Bardzo się moim dzieciom podobało w Walii, ale na razie  niewiele
znam szczegółów.
Mieszkali w tym domu, który widać na drugim zdjęciu. Dostałam
też nieco zdjęć chłopców, ale nie mogę ich pokazywać na blogu, 
bo takie są względy bezpieczeństwa.
Jak się nad tym zastanowić to chyba racja - przecież blog jest
stroną dostępną wszystkim i naprawdę nie wiadomo komu ta strona
wpadnie w oczy.
Po co mają być pokarmem dla czyjejś chorej wyobrazni, prawda?
Obejrzawszy zdjęcia doszłam do wniosku, że dzieciaki bardzo urosły
i spoważniały.
Jak dowiem się więcej szczegółów i ciekawostek-oczywiście się
nimi z Wami podzielę.
Na razie córka jest na normalnym etapie po powrocie do domu- nie 
wie w co wpierw ręce włożyć.
Czekam na to, by wreszcie przestało być upalnie, bo ogromnie mi
one nie służą, a temu oku z wylewem zwłaszcza.

sobota, 22 sierpnia 2015

Z deszczu pod rynnę

Co jakiś czas spotykam na swej drodze osoby, które ilekroć coś
wybierają, zawsze zle trafią. 
I gdyby to dotyczyło tylko kiepskiego wyboru sukienki czy też
nakrycia głowy, nikt by nad tym rąk nie załamywał.
Ale gdy sprawa dotyczy wyboru szkoły, kierunku studiów, drogi
życiowej a wreszcie męża - ręce najbliższych nie tyle się
załamują, co opadają bezwładnie. 
Córka moich znajomych jest właśnie tak utalentowaną osobą -
nieomal każdy jej wybór to porażka. 
Wiadomo- przedszkole i szkoła podstawowa- tu na szczęście
dzieci na ogół mają niewielki wybór, więc ten okres w jej życiu
nie zapowiadał żadnych niemiłych niespodzianek w przyszłości.
Pierwszego, dość istotnego wyboru musiało dziewczę dokonać
wybierając liceum. Oczywiście rodzice nie skąpili rad, ale dziewczę
wybrało jedno z renomowanych liceów, niestety w drugim końcu
miasta. Z drugiej strony może i nie był to bardzo zły wybór, wg.
rankingów to liceum zajmowało wysokie miejsce, bo duży procent
jego absolwentów dostawał się na  studia.
A dziewczyna była zdolna i pracowita, więc została zapisana
do tej właśnie szkoły. Jezdziła więc w drugi koniec miasta a poza
tą szkołą, równolegle kontynuowała naukę w szkole muzycznej.
Od rana do wieczora była poza domem. 
W pewnej chwili oświadczyła, że ona już nie ma siły, więc chce
przepisać się do liceum muzycznego, bo dla niej muzyka jest 
najważniejsza. Ponieważ ten projekt nie znalazł w domu ani
krzty poparcia, bo rodzice sugerowali, że to raczej z liceum
muzycznego powinna  zrezygnować, więc panienka w ramach
protestu uciekła z domu - niezbyt daleko, bo do własnej ciotki.
Z trudem ukończyła pierwszą klasę licealną, podkreślając swe
postanowienie jeszcze kilkoma ucieczkami z domu.
W następnym roku szkolnym była uczennicą liceum muzycznego.
W ostatniej klasie podjęła decyzję, że chce studiować pedagogikę
specjalną i zajmować się resocjalizacją. 
Rodzice zgodzili się z jej wyborem. Zdała egzamin wstępny i
pierwsze trzy lata mijały w spokoju. 
I nagle, panienka oświadczyła, że poczuła powołanie i wstępuje 
do klasztoru, ale będzie nadal studiować, bo dostanie na to
zezwolenie.
Okres nowicjatu przebiegał gładko, panienka piała z zachwytu
jak miłe, kochane itp. itd. są siostry z jej Zgromadzenia.
Na pierwsze śluby zjechała cała rodzina, wszystkim bardzo się
ta uroczystość podobała. Ale co innego nowicjat, a co innego
się dzieje gdy już są złożone pierwsze śluby. Dostała zezwolenie
na kontynuowanie studiów, ale na kierunku teologicznym.
Resocjalizacja i kontakt z młodzieżą trudną lub przestępcami
nie był dla przyszłej zakonnicy wskazany.
Podjęła te studia - ale gdy zbliżał się termin złożenia drugich
ślubów, oświadczyła przełożonej, że ona wcale nie jest pewna
swego powołania i w tej sytuacji nie będzie składała ślubów,
które związałyby ją do końca życia  z klasztorem.
Dotychczasowa względnie miła atmosfera zmieniła się.
Nasłuchała się pod swoim adresem całej gamy inwektyw.
Na pożegnanie otrzymała życzenia  wszystkiego złego na dalszej 
drodze życia.
W domu rodzice też nie podskakiwali z radości, w końcu nastawili 
się, że córka ma powołanie do zakonu i nagła odmiana wytrąciła
ich nieco z błogostanu. Poza tym w międzyczasie zmienili mieszkanie  
i powracająca z klasztoru córka nie miała już w domu rodziców 
miejsca  dla siebie by tam mieszkać na stałe.
Z dodatkowych atrakcji to nie miała ukończonych żadnych studiów, 
ani tej pedagogiki specjalnej ani też teologii. I pracy też nie miała.
Choć w stolicy jest stosunkowo dużo miejsc pracy, to dla osoby
"zielonej", bez studiów pracy brakuje.
Dziewczę, razem z koleżanką która również zrezygnowała z zakonu,
wyjechały z W-wy. Podjęły wpierw pracę w jednej ze znanych sieci
fast foodu, wynajęły do spółki pokój i wspierając się wzajemnie
starały się ułożyć sobie jakoś życie. Obie wróciły do przerwanych
studiów, z tym, że córka znajomej kontynuowała teologię, ponieważ
ten kierunek miała bardziej zaawansowany.
Po jakimś czasie poznała miłego, młodego człowieka. Był od niej nieco
starszy, miał za sobą nieudane małżeństwo, za którego rozpad
obarczał swą teściową. 
W skrócie wyglądało to tak, że żona za namową swej mamy, wyrzuciła 
go z domu, który zbudowali jej rodzice i który był wyłączony ze
wspólnoty majątkowej małżonków. 
Oczywiście panienka nie wpadła na pomysł, że wysłuchanie racji 
tylko jednej ze stron nie da jej pełnego obrazu sytuacji.
Po roku znajomości, w czasie której upewniała się w przekonaniu, że
jej wybranek jest cudownie  dobrym i miłym człowiekiem, wzięli ślub.
No a to, że w tym czasie  dwa razy zmieniał pracę, nie uruchomiło
w jej mózgu czerwonego, ostrzegawczego światełka. 
Była tak zachwycona swym mężem, że zgadzała się, by on pod ich
wspólny , wynajęty dach, wziął dwoje swoich dzieci. Na szczęście
był ktoś, kto miał nieco więcej rozumu niż ona i sąd oddalił jego
wniosek. 
W międzyczasie przekonała się, że z jakiegoś względu jej mąż nigdzie  
nie mógł zagrzać dłużej miejsca. 
Każda nowa praca po kilku miesiącach kończyła się rozwiązaniem 
umowy.
Poza tym okazało się, że on jest ścigany przez komornika, bo od czasu
rozwodu zaledwie kilka razy uregulował kwotę należnych alimentów.
Zastanawiałyśmy się ostatnio z jej matką, jak to się dzieje, że osoba
zdolna, wykształcona, znająca prefect trzy języki i aktualnie ucząca
się kolejnego, dokonuje w życiu tak kiepskich wyborów.

środa, 19 sierpnia 2015

Mix

Nareszcie jest pogoda w sam raz dla mnie! Słońce świeci, wiaterek 
wieje a temperatura  sympatyczna i przyjazna.
Mam wielce mordercze zakusy względem NFZ i Min. Zdrowia za ich
super genialny pomysł wprowadzenia wymogu posiadania skierowania 
na wizytę do okulisty lub dermatologa. 
Zdaniem tych niedorobionych umysłowo pomysłodawców ten krok
miał zmniejszyć kolejki do specjalistów.
I zmniejszyły się, za to nagle zrobiły się kolejki do okulistów którzy
przyjmują odpłatnie. 
Ostatnio miałam jakąś infekcję oka, poszłam do "pierwszego kontaktu" 
po skierowanie , a p. doktor uznała, że wizyta u okulisty jest zbędna 
i zapisała mi kropelki. 
To było tydzień temu, a wczoraj dostałam w oku pięknego, krwawego 
wylewu, więc zaraz idę do okulisty- prywatnie. 
O ile kiedyś do prywatnego okulisty można było się dostać "z marszu", 
to tym razem wczoraj już się nie załapałam na wizytę.

                                         ***** 

Żal mi niezmiernie wszystkich uchodzców, rozumiem ich trudną
sytuację życiową, ale wciąż powraca mi na myśl pewna książka,
napisana 40 lat temu przez Jeana Raspail'a  "Obóz Świętych".
Zaskakuje mnie jej niebywała aktualność i wynikająca  z niej
konkluzja - Europa nie mogąca sobie poradzić z sytuacją napływu
uchodzców - umiera.
Jak na razie to rosną mury na różnych granicach, teraz przeciwko
tym  spoza Europy, ale to już krok od tego, by zaczęto się bardzo
intensywnie  zastanawiać czy aby wszyscy obywatele tego
kontynentu są godni tego, by być razem, bez granic, z możliwością
swobodnego przepływu pomiędzy państwami.

A tym, którzy choć trochę interesują się zdrowiem swoich i swych
bliskich, polecam  książkę naturopaty p. Jerzego Zięby  "UkryteTerapie.
Czego  ci lekarz nie powie".
Nie jest to podręcznik medycyny, ani nie służy do diagnostyki ale
jest zbiorem informacji o różnych metodach leczenia, które u nas
często są nieznane. Autor jest dyplomowanym naturoterapeutą.
To nie jest zbiór teorii spiskowych ale zbiór informacji z różnych 
czasopism medycznych i prac naukowych, których "zwykły" 
śmiertelnik nie czyta. Śmiertelnik zwany lekarzem też najczęściej nie.
Lektura ta pomoże nam zastanowić się czy aby naprawdę jesteśmy
dobrze leczeni i pomoże zorientować się o czym porozmawiać z lekarzem
w trakcie wizyty lekarskiej. Ja to mam zamiar kupić tę książkę swemu
lekarzowi rodzinnemu - facet ma "otwartą głowę" , więc dobrze
wykorzysta jej zawartość. Bo to pozycja dla wszystkich -i lekarzy i
pacjentów. 

                                        ***** 
Właśnie wróciłam  od okulistki - za wizytę zapłaciłam cenę o 30%
niższą od regularnej, z  uwagi na status emerycki. Te 30% kwoty
pokrywa im NFZ. Wg mnie powinno być odwrotnie.
No cóż, starość nie radość, choć podobno i młodość nie wesele.
Dostałam kropelki z rutyną, rutinoscorbinę do łykania i wiadomość, że
w tym nie zalanym krwią oku będę miała za kilka lat zaćmę. 
Gdy   zapytałam się, czy mam już rejestrować się do szpitala, pani
z uśmiechem odrzekła : "eee, to taki stan, że nim się rozwinie to
może już nie będzie potrzebna operacja". No cóż, nic dodać, nic ująć.
Z zaleceń ogólnych mam: nie wychodzić z domu w upały, nie schylać
się, nie dzwigać i nie denerwować.
Naprawdę nie wychodziłam w upały, nie dzwigałam bo mam  wózek na
zakupy, a tylko zdenerwowałam się  przedwczoraj piekielnie.
Pozostaje mi tylko dostojnie leżeć lub siedzieć. Poezja życia, no nie?

Ale był też zabawny moment w tej przychodni -podeszłam do recepcji,
podaję swoje imię i nazwisko, pani patrzy w monitor kompa, potem na
mnie i wreszcie pyta: a ile właściwie ma pani lat? Wyciągam więc
dowodzik osobisty i pcham kobiecie przed oczy. Poczytała i mówi:
wyraznie ma pani sobowtóra, bo jest pacjentka o tym samym imieniu 
i nazwisku, no ale ona ma 18 lat! 
Mąż mój stoi obok, więc go szturcham i mówię: "no to ładnie, ładnie".
Pani recepcjonistka też się na niego patrzy i mówi :" i co pan na to?".
Zapłaciłam, idziemy poczekać pod gabinetem i nagle mam olśnienie-
Mój "sobowtór" to najwyrazniej albo pózna córka albo wnuczka
stryjecznego brata mego męża. Bo nikt inny w tym mieście nie ma 
tego nazwiska. Bo nie sadzę, by stryjeczny brat mego męża zgłupiał
doszczętnie i ożenił się z osiemnastką.
Trochę mnie to rozbawiło, że czasem trzeba wybrać się prywatnie do
okulisty, by dowiedzieć się czegoś o  rodzinie.




                                         ******  
Wszystkich, którzy nie boją się myśleć samodzielnie i  trzezwo  
zapraszam  do wizyty   na tym blogu   
                                      

sobota, 15 sierpnia 2015

Mix.......

......bo na więcej mnie nie stać.
Wreszcie zrozumiałam, dlaczego tyle osób głosowało na p. Dudę. 
Skoro 5,8 procent mieszkańców naszej planety słyszy głosy 
w swojej głowie i ma zwidy, to jakiś procent z tego przypada też
na nasz kraj, więc nie powinnam się dziwić, że tak głosowali.

                                        *****
Wyczekuję z wielką niecierpliwością deszczu, niech wreszcie pada 
i najlepiej kilka dni z rzędu.
Z każdym lekkim powiewem wiatru lecą z drzew pożółkłe liście,
trawa całkowicie wyschła, schną krzewy i liściaste i iglaki.
Kilka lat temu też były takie wysokie temperatury przez niemal dwa
miesiące, ale można było przynajmniej podlewać- teraz niestety
nie można.
                                        *****
 Obejrzałam dość niepokojący program dokumentalny- zależności
pomiędzy szczelinowaniem gruntu w procesie wydobywania gazu
łupkowego a trzęsieniami ziemi. Nas jeszcze ten problem nie dotyczy,
ale może warto się jednak uczyć na cudzych doświadczeniach.
W rejonach, w których szczelinuje się grunt i gdzie dotąd nie było
żadnych trzęsień ziemi (bo nie leżą na styku płyt tektonicznych),
owe trzęsienia zaczęły występować. Wtłaczanie zanieczyszczonej
wody w szczeliny gruntu powoduje wzrost naprężeń  ziemskiej
skorupy i tym samym wywołuje trzęsienia ziemi.
Podobnie jest przy budowie super dużych zbiorników wodnych -
przy napełnianiu zbiorników przy zaporze asuańskiej, jak również
przy na rzece Jangcy w Chinach i zaporze Hoovera w USA w dość 
nieodległym   czasie wystąpiły trzęsienia  ziemi.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ludzkość w dość niedługim
czasie sama sobie zrobi wielkie "kuku".
To ciągłe "więcej, szybciej, wyżej, dalej" nie wyjdzie nam na zdrowie.

                                        *****
Miłośniczkom  Johnny'ego Depp'a  donoszę, że ów aktor za cztery
miliony euro zakupił grecką wyspę Stroggilo. Jest okazja, bo teraz
Grecja z całą pewnością będzie się pozbywać części ze swych
6 tysięcy wysepek. Niektóre są bezludne, więc zabawa w Robinsona
Cruzoe murowana. To chyba lepsze niż działka. Zapewne jedyne co
tam wyrośnie to kaktusy.

                                        *****
 A tym, które czują się za grube, donoszę,  że królowa Wiktoria
miała w talii  132 cm. Niestety nie podali ileż cm miała w obwodzie
królewskich bioder.
I jeszcze jedna ciekawostka - wartość Mony Lizy szacuje się na
dwa miliardy euro, a chuda wszak nie była.
Trzeba się zastanowić, może warto dać się sportretować a potomni
potem będą mieli zyski???:)))

Liczbowe ciekawostki pochodzą z Forum 16/2015.


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Działka i ja

Tytuł nieco przewrotny, bo nie posiadam działki. Pomimo nacisków i wielu
perswazji nie daliśmy się namówić na posiadanie działki poza miastem.
Nasi przyjaciele bardzo starali się przekonać nas do pomysłu pt, "działka".
Był to okres, w którym niektóre instytucje załatwiały dla swych pracowników
tzw. "działki pracownicze".
Transakcja taka była niezmiernie korzystna dla rolników, którzy posiadali
ziemię bardzo niskiej klasy, żeby nie powiedzieć - nieużytki.
Nasz przyjaciel pracował właśnie w takiej instytucji i jedną z działek, nic
nam nie mówiąc, zarezerwował dla nas. Teoretycznie było to niedaleko
Warszawy, drobne siedemdziesiąt kilka kilometrów, nad Bugiem.
Już pierwsza wizyta na tym miejscu dostarczyła nam wielu wrażeń, niekoniecznie pozytywnych.
Wpierw przejazd w poprzek przez całą Warszawę, potem kilkadziesiąt km
zatłoczoną szosą, wreszcie skręt w leśną drogę, piaszczystą, nieutwardzoną
Ta droga wynosiła 4 km i była świetna do spacerów ale wymuszała na kierowcy halsowanie, żeby się nie zakopać w piachu. Potem "kawałek" w prawo, przez coś jakby dużą piaskownicę, potem w lewo,  po  1 km minąć wieś zostawiając ją po lewej i dalej prosto ze 2 km, drogą polną.
I tu już zaczynały się działki, czyli ogrodzone pole. Okazało się,że działki mają już coś ponad rok i wszyscy ich właściciele, oprócz nas, już coś na nich zdziałali. U niektórych już stały domki, u innych jakieś chatki, działki były od siebie oddzielone małymi żywopłotami, które łatwo można było pokonać górą.
Uwagę moją  przykuł fakt, że wszystkie domki  miały niezwykle wysokie
podmurówki, niektóre wręcz dwumetrowe. Rzecz wyjaśniła się wkrótce -
Bug, jako rzeka nieuregulowana, regularnie wylewał, najczęściej rozlewisko miało kilka, a czasami kilkanaście  km długości. Ta wielka piaskownica, którą pokonywaliśmy po wyjezdzie z lasu była właśnie pamiątką po wiosennej powodzi.
Działki,  które leżały zaledwie pół km od rzeki były zalewane regularnie i cały ten teren był pokryty półtorametrową warstwą wody.
Drugie ponure odkrycie - na calutkim terenie rosło tylko jedno, jedyne stare
drzewo i to akurat na ewentualnie  naszej działce. Drugą "atrakcją" tej działki
był dół - pozostałość po wybieraniu gliny, co zdaniem naszych przyjaciół
dawało nam szansę na posiadanie własnego oczka wodnego lub - basenu.
I byłby to nawet niezły basen- nie tyle o dużej powierzchni, co o sporej głębokości.
Jedynym miłym dla mnie akcentem był młodnik, w którym można było codziennie rano zbierać maślaki. I był poza terenem działek.
A wszystko to było w okresie, gdy jeszcze w Polsce nie było wolnych
sobót, jako że budowa socjalizmu szła pełną parą.
No a my, dwa podłe indywidua, typowe bachory betonowej dżungli, wcale
nie mieliśmy ochoty na posiadanie działki.
Argumenty moje, że : nie jestem amatorem grzebania w ziemi, nie znam się
na uprawie czegokolwiek a na mój widok nawet kwiaty doniczkowe mrą, że jestem leniwa i robota w drugim domu nie jest moim marzeniem, że każda
mucha, giez czy inne paskudztwo przyprawia mnie o histerię - zupełnie do
nikogo  (oprócz mego męża) nie trafiały.
Argument, że nie mamy zamiaru spędzać na działce każdego urlopu też im
wydawał się dziwny.
W końcu dyskusja stanęła na dziwnej argumentacji -nie bo nie i nie ma o 
czym gadać.
W kilka lat pózniej ich córka telefonowała do mnie z prośbą bym wytłumaczyła
jej "starym", że ona chce w niedzielę być w Warszawie, bo na tej działce to
można kota dostać.
Ja tak bardzo nie lubię działek, że nawet jako gość nie lubię na nich bywać.
Czemu? - nie bo nie. 

P.S.
Jak ktoś chce, niech zajrzy na drugi blog.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Coś na ten gorący letni wieczór

Dopiero całkiem niedawno doszłam do wniosku, że ta piosenka ma
całkiem ładne  słowa. Na dowód -tekst na filmiku. 
I wiecie co, świetnie się to tańczy.

 

sobota, 8 sierpnia 2015

Niektórzy......

......na wakacjach:

Krasnale wraz z rodzicami są na wakacjach w krainie starych 
zamków i dzielnych rycerzy, czyli w Kornwalii.
Nie  rozumiem tylko dlaczego ten rycerz podróżuje samochodem
a nie konno.
Z przesłanej wiadomości wynika, że Kornwalia jest piękna, a teraz
przenieśli się do Walii i tu jest "jeszcze piękniej", jak to ujęło moje
dziecko. 
Mam nadzieję, że gdy wrócą do rzeczywistości to  zostanę
zasypana zdjęciami z tamtych stron i będą się nadawały do
pokazania na blogu.

środa, 5 sierpnia 2015

Coś dla odpoczynku od upału


A Wy, lubicie gdy jednocześnie świeci słońce i pada deszcz?
Ja tak, wtedy zawsze ukazuje się tęcza.
 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Wstydliwy temat

W naszej, polskiej rzeczywistości, jest bardzo wiele wstydliwych tematów, ale dziś padło na starość - nie dziwcie się, spojrzałam na swój PESEL i omal nie
padłam, aż policzyć trudno.

Wszyscy, gdy tylko zaczerpniemy pierwszy nasz haust powietrza zaczynamy,
niezależnie od swej woli, wędrować ku śmierci. 
Jednym ta wędrówka zajmuje wiele, wiele lat, niektórym znacznie mniej i często kończy się dość niespodziewanie. 
Tych często nazywają inni szczęściarzami- odchodzą nagle i niespodziewanie, często w pełni sił i omijają ich  niedogodności wieku starczego. A tych, jak
powszechnie wiadomo, jest  multum. 
Komórki organizmu się  starzeją, sił systematycznie ubywa, mięśnie okrężne,
mięśnie poprzecznie prążkowane i gładkie wiotczeją i pomału wszystko zaczyna nawalać,łącznie z naszym wspaniałym komputerem, czyli mózgiem.
Są na świecie kraje, w których o tych wszystkich problemach związanych
ze starzeniem się organizmu rozmawia się normalnie, jak o pogodzie,
zakupach, zdrowiu, chorobach, lub miłości.
Oczywiście nie rozmawiają o tym dzieci i młodzież, ale ludzie w tzw. średnim wieku - każdy ma jakąś wizję  swojej starości.

W większości krajów tak się dzieje, że  młode pokolenie opuszcza dom
rodzinny i często/gęsto mieszka dość daleko od rodziców,  nie tylko 
w innej miejscowości ale i w innym kraju. Mieszkają po prostu tam , gdzie  mają dobrą pracę i w swoim mniemaniu lepsze warunki życia.
U nas taka sytuacja wszystkich przygnębia i tzw. "słoiki" są nazywani 
biedakami, bo pracują daleko od rodzinnego domu i raz na tydzień pokonują
np. trasę Radom-Warszawa lub Łódz- Warszawa. 
W innych krajach Europy tacy ludzie noszą miano przedsiębiorczych, a często
pokonują znacznie większą odległość, np. trasę Mediolan- Monachium.
Rodzice zostają sami i sami muszą się mierzyć ze swymi problemami, których
z każdym rokiem przybywa. Nadchodzi jednak chwila, gdy oboje, lub jedno
z rodziców musi być w specjalistycznej placówce opiekuńczej, bo nikt
z rodziny nie może im zapewnić 24-godzinnej fachowej opieki.
Bo mycie, karmienie i inne zabiegi pielęgnacyjne z reguły przekraczają
możliwości członków rodziny, choć z pozoru są proste.
Ale opiekując się starym człowiekiem sama miłość do niego to nieco za
mało by tę opiekę  sprawować. Dobrze gdy nasz staruszek/staruszka jest
wątłą chudzinką, ale  nawet ważącą zaledwie 50 kg osobę nie jest łatwo
wypąpać, gdy łazienka  ma tylko wannę z dostępem z jednej strony.

Europa starzeje się niemiłosiernie, przybywa ludzi starych, reprodukcja
wszędzie nawala i młodych jest coraz mniej. 
Osobiście uważam, że to nie jest wielki powód do zmartwienia- chyba lepiej mieć społeczeństwo mniej liczne a za to "lepsze gatunkowo".
Wszędzie w Europie opieka nad ludzmi starymi zaczyna być problemem
z którym muszą się mierzyć władze. 
W jednych państwach jest ona zorganizowana lepiej, w innych gorzej. Nasz
kraj wlecze się  w ogonie tego problemu, bo tak naprawdę to nie ma u nas
żadnego rozwiązania systemowego.
A problem narasta, bo ludzi starych, niedołężnych wciąż przybywa. 
Nie łudzcie się - nawet w tak bogatym ( z naszego punktu widzenia) kraju
jak Niemcy opieka nad ludzmi starymi kosztuje- z darmowej opieki może skorzystać jedynie osoba, która naprawdę jest pozbawiona pieniędzy i jakiejkolwiek rodziny. Jeśli  opieka społeczna dotrze choć by do "skrawka" rodziny to skrupulatnie wyliczy ile  "ten skrawek rodziny" musi zapłacić
za opiekę nad  staruszką/staruszkiem- jednym słowem rodzina  musi ponieść część kosztów opieki. A rodzina to nie tylko dzieci ale również rodzeństwo i
kuzyni, nawet typu "dziesiąta woda po kisielu".
Poza  tym to lekarz  rodzinny decyduje w  wielu przypadkach, że pacjent wymaga już całodobowego dozoru i daje skierowanie do placówki specjalistycznej.
Oczywiście placówki opiekuńcze są różne- luksusowe i mniej luksusowe,
często są to swego rodzaju "wioski", w których są blisko siebie
usytuowane różnego rodzaju placówki - np. kompleks domków dla
małżeństw , które jeszcze są w pewnym zakresie samowystarczalne, ale korzystają z dostarczanych posiłków i mają w razie potrzeby zapewnioną
opiekę pielęgniarską i medyczną.
Część to  rodzaj pensjonatu, w którym z reguły są osoby już samotne i
wreszcie część niemal szpitalna,  gdzie są pacjenci, którzy prawie nie
opuszczają łóżek. Generalnie wszystkie ośrodki są w rękach prywatnych.

 A u nas - po pierwsze panuje przekonanie, że oddanie do specjalistycznej
placówki matki lub ojca jest czynem wprost nieludzkim. I wierzcie mi -
często barierą wcale nie  są pieniądze, ale właśnie takie przekonanie.
Do tego dochodzi jeszcze lęk "co ludzie powiedzą na to, że oddaję tatę
lub mamę do domu opieki?!"
I wiecie co - właśnie przez takie ogólnopolskie nastawienie problem ludzi
starych i chorych, wymagających opieki, wciąż  w Polsce nie może
doczekać się rozwiązań systemowych.
A tak naprawdę powinniśmy się  domagać, by było jak najwięcej placówek
opiekuńczych o zróżnicowanym  standardzie (w sensie wyposażenia) ale
z właściwym standardem opieki.
Ale również całkiem niezłym rozwiązaniem jest powstawanie budynków z mieszkaniami dla ludzi starszych. I wtedy wszystkie mieszkania są projektowane bez barier architektonicznych, co stwarza możliwość 
poruszania się ludzi starych na wózku lub w specjalnym "chodziku". Poza 
tym w budynkach tych jest mini centrum pomocy medycznej i recepcja 
połączona "gorącą linią" ze wszystkimi mieszkaniami.
Z dziesięć lat temu był projekt budowy takiego właśnie domu tuż pod
Warszawą, ale niestety nic z tego nie wyszło.
Brak było właśnie rozwiązania systemowego, bo u nas mało kogo stać na
wykupienie nowego mieszkania bez sprzedaży dotychczasowego.
Rzecz padła "w zarodku", skończyło się na pięknie wydanym folderze.

Wiem z własnego doświadczenia jak iluzoryczna jest opieka w domu nad
 starym, mało kontaktowym już człowiekiem, gdy osoba opiekująca się
musi codziennie chodzić do pracy, robić zakupy, gotować obiady oraz
w nocy spać. Tak naprawdę to osoba podopieczna jest ok. 10 -12 godzin sama w domu, skazana na własne, nie zawsze najlepsze pomysły.
Zawsze jest szansa, że wraca się do domu i na podłodze będzie leżała
już od kilku godzin babcia, której zakręciło się w głowie, upadła i złamała
szyjkę kości udowej więc nie ma sposobu by się podniosła.
Poza tym średnia życia ludzi się wydłużyła i często jest tak, że matką-
staruszką, dobiegającą 90 wiosny życia opiekuje się jej córka, młodsza
zaledwie o lat dwadzieścia i posiadająca pełen wachlarz chorób i sama
wymagająca opieki. 
I to nie jest wcale sytuacja wydumana a niestety z życia wzięta.

Powstaje u nas coraz więcej różnych  komercyjnych domów opieki -
są prowadzone między innymi przez różne zgrupowania zakonne i przez
osoby fizyczne. Często ich właściciele sami pracowali w takiej placówce
w którymś z krajów europejskich i dobrze wiedzą jak taki ośrodek powinien
być prowadzony, by spełniał swoje zadanie.

Jestem psychicznie przygotowana na to, że w pewnym momencie już nie 
dam sobie sama rady i będę musiała skorzystać z usług takiego ośrodka.
Bo mimo wszystko nie wyobrażam sobie, bym mogła obciążyć swoje dziecko
opieką nade mną w sensie  fizycznym, by była świadkiem mej całkowitej
degrendolady fizycznej i psychicznej.
Fakt, że ja jej kiedyś zmieniałam pieluchy nie świadczy o tym, że ona 
powinna kiedyś zmieniać mi pampersy i wysłuchiwać bredni zdziecinniałego
mózgu.
A skąd na to wezmę środki - no cóż, sprzedam swoje mieszkanie, bo moja
emerytura z całą pewnością nie wystarczy.




sobota, 1 sierpnia 2015

Lampy w stylu Tiffany

                                                           Błękitna glicynia
                                      (zdjęcie z sieci) 
Oto jedna z lamp stojących, zaprojektowana przez Tiffany'ego. Motyw kwiatu
glicynii powracał w jego projektach wielokrotnie.


Niestety nie wiem, jak wygląda w  naturze, ale na zdjęciu robi na mnie
wrażenie jakby była zrobiona z  kolorowej koronki. 
Jest wielce prawdopodobne, że do wytwarzania  lamp witrażowych doszło nieco przypadkowo. W trakcie  produkcji dużych witraży gromadziło się
coraz więcej przeróżnych niedużych kawałków kolorowego szkła i można było
albo je wyrzucić, albo - wykorzystać  na jakieś mniejsze formy.
Lampy witrażowe były bardzo drogie i w 1906r cena ich  kształtowała się od
30 do 750 dolarów, zależnie od wielkości i stopnia złożoności wzoru. W tym czasie większość ludzi w USA zarabiała poniżej 1000 dolarów rocznie.
Cały proces produkcyjny witrażowego klosza był ręczny. 
Postumenty do lamp również nie były produktem maszynowym.
I tak pozostało do dnia  dzisiejszego. A wygląda to tak:
1. pierwszym krokiem jest oczywiście namalowanie barwnego projektu
klosza;
2.projekt zostaje rozrysowany na płaski karton a na każdy element wzoru
trzeba nanieść numer koloru szkła, z którego  zostanie wycięty;
3.teraz następuje dość żmudna praca wycinania wg projektu każdego
kawałeczka szkła. Brzegi każdego kawałeczka szkła są dokładnie owijane
 wąskim paskiem miedzianej folii, która od strony dotykającej szkła jest powleczona woskiem, po zewnętrznej zaś - kwasem solnym, co ułatwia lutowanie ze sobą elementów.
Gdy już wszystkie elementy są właściwie skrojone i ułożone, całość jest 
przenoszona do wnętrza klosza montażowego, który ma kształt i wielkość abażuru, który ma powstać z tych kawałków szkła.
Gdy wszystko już jest ułożone i zgodne ze wzorem, następuje lutowanie ze 
sobą poszczególnych elementów.Jest to naprawdę precyzyjna praca, bo
trzeba bardzo dbać o to, by elementy były dokładnie  spasowane.
Po zlutowaniu wszystkich części, wszystkie złaczenia metalowe abażura 
są powlekane preparatem patynującym.
Postument lampy jest najczęściej odlewem, którego kształt powinien być
tematycznie związany ze wzorem abażura. Do takich lamp najbardziej
pasuje odlew z brązu.

W wytwórni Tiffany'ego pracowało wiele kobiet ,to one były odpowiedzialne 
za dobranie odpowiedniego szkła do danego projektu. 
Znacznie lepiej niż mężczyzni potrafiły dobierać kolory. Mężczyzni za to
przycinali te małe, kolorowe szkiełka i je lutowali.

Przed 12 laty swojej córce kupiłam niedużą stojącą lampę witrażową ,cena nadawała się w sam raz na prezent ślubny.