drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 3 listopada 2015

Jestem wredna....

...ale o tym to już przecież wiecie.
Zaczynam się zachowywać jak aresztant - skreślam w kalendarzu każdy
miniony dzień, bo to jeżdżenie na rehabilitację mnie dobija - cały dzień mam
mam właściwie spaprany, bo zabiegi mam o 11,30. 
Rano niemal nic nie zdążam zrobić a po zabiegach jestem  tak zmęczona, że
muszę poleżeć.
Przychodnia do ktorej chodzę ma podziemny garaż, którego cechą główną
jest piekielna niefunkcjonalność ,brzydota, brud i stada gołębi.
 Mógłby służyć za plan jakiegoś horroru- tak tam paskudnie. 
A dziś, żeby było fajniej,ledwie zdążyliśmy zaparkować to zaczęła się lać 
woda z jednej z rur pod sufitem. 
Zaparkowaliśmy więc w bezpiecznej odległości od tej rury i poszliśmy
zawiadomić ochroniarzy. Efekt -wodę zakręcono i dwie przychodnie
lekarskie zostały pozbawione wody.

Pazdziernik jest dla mnie od bardzo wielu lat najtrudniejszym miesiącem 
w roku - zawsze wtedy czuję się tak, jakbym miała za chwilę zmienić
wymiar na inny. I nic a nic mnie nie  boli, tylko jestem potwornie zmęczona, nie mam siły na nic.
Kiedyś chodziłam nawet do lekarza, robiłam rutynowe badania, a wyniki  mogłam sobie tylko oprawić w ramki i powiesić nad łóżkiem, bo były b.d.
Każdy lekarz patrzył na mnie jak na  głupią i rozkładał ręce. 
I tak się złożyło, że gdy kolejny rok tak się mordowałam w pazdzierniku,
moje kochane koleżanki z pracy zarezerwowały mi wizytę u lekarzy
mongolskich, którzy akurat zjechali do Warszawy. I pewnie bym nie poszła,
ale one już nawet ją opłaciły.
Na szczęście Mongołowie przyjmowali dość blisko od naszego biura, więc
się tam powlokłam.
Wdrapałam się z trudem na V piętro w starym budownictwie i zasiadłam
w poczekalni.
Po chwili z gabinetu wyszła nasza, polska lekarka z listą i wyczytała
moje nazwisko.
Weszłam z nią do gabinetu i mnie wkopało z lekka- przy długim stole,
takim na tuzin biesiadników, siedział polski lekarz, do niego dołączyła ta
 lekarka,  oraz stało dwóch Mongołów- byli ubrani w swe narodowe
stroje, czyli w pięknie tkane we wzory długie  do ziemi kaftany, na głowie
mieli typowe mongolskie czapeczki, ale nie czarne a czerwone.
Na stole stały jakieś słoiki z różnymi proszkami, ziołami, tabletkami i 
sporo małych torebeczek oraz opakowań typu kapsułka.
Polscy lekarze mi wytłumaczyli, że mam udostępnić do badania obie ręce 
od dłoni do łokci, bo oni wpierw mi zbadają puls w obu rękach, a potem
zadadzą mi nieco pytań i na końcu powiem im  co mi dokucza.
Mongołowie zaprosili mnie za parawan, posadzili i zajęli się wymacywaniem
mego pulsu w różnych miejscach pomiędzy nadgarstkiem a łokciem.
Wpierw jeden mi te pulsy mierzył, potem coś zabełkotał do drugiego i ten
drugi też mierzył.
Potem poprosili lekarkę i zadawali mi sporo pytań odnośnie chorób jakie mi 
się w życiu przydarzyły i na co się uskarżam.
Gdy już na wszystko odpowiedziałam, poprosili mnie do stołu i jeden z nich
zaczął dla mnie szykować lekarstwa, drugi coś półgłosem dyktował polskiemu
lekarzowi, który to wpisywał do mojej karty.
Potem Mongoł wręczył mi  7  zgrabnie zapakowanych paczuszek- w każdej
były leki, podzielone na dni tygodnia i rozpisane na godziny. 
Miałam bezwzględnie przestrzegać godzin brania  leków a po jednym z nich nie wolno mi było przez 2  godziny się położyć spać, nawet gdyby mi się oczy same  zamykały.
Potem mnie Mongołowie obdarowali uśmiechami, poklepali po ręce i...wyszłam.
Natychmiast wybiegła za mną lekarka i poprosiła, bym koniecznie wzięła
te leki, tak jak jest napisane, bo to ważne- mam po prostu bardzo mało sił
życiowych, ale to nie  z powodu choroby. I koniecznie mam przyjść po
wzięciu tych leków. Wtedy dowiem się więcej.
Wyszłam ogłupiała  całkowicie, zła, że mi to czas zabrało, bo w pracy wciąż
byłyśmy pod kreską czasową.
Zastanawiałam się, czy mam te leki rzeczywiście brać, ale pomyślałam, że
przecież  raczej nikt nie chciał mnie otruć, więc je wezmę.
Leki rzeczywiście mi pomogły, choć wcale nie było fajnie je zażywać-
proszki były w stanie naturalnym, bez osłonek, gorzkie i paskudne.
Gdy byłam tam po tygodniu, lekarka właśnie na tych Mongołów czekała, ale
zajrzała w moją kartę i na pytanie co właściwie mi dolega, odpowiedziała -
"to sprawa metafizyczna, musiała pani kiedyś być na granicy śmierci, może jako dziecko?"
A ja rzeczywiście dwa razy byłam na tej granicy - raz jako małe dziecko, i kilka lat wcześniej w trakcie operacji.
Nie byłam więcej u Mongołów i przez kilka lat miałam spokój z pazdziernikową
słabością. Wróciła jednak kilka lat temu, ale już tamci Mongołowie nie przyjmują.
Więc się ratuję żeń-szeniem, choć nie jest to tak skuteczne jak  tamte leki.
I tak to  nauczyłam się szanować naturalną medycynę.