drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 10 lipca 2013

Uprzejmie donoszę......

.....że wróciłam z wojażu do  krasnoludków.
Od maja moje krasnoludki mieszkają w Berlinie, więc mam do nich
zdecydowanie bliżej - niemal rzut beretem.
Zacznę może od podróży - podróż pociągiem InterCity była super
wygodna (przezornie wykupiliśmy bilety I klasy), wagon z "klimą",
od Poznania do Berlina jechaliśmy w przedziale sami.
Dworzec główny w Berlinie robi naprawdę wrażenie-  perony są
aż na trzech poziomach, pomiędzy nimi kaskady schodów przeróżnych,
sklepików, kawiarenek, punktów gastronomicznych itp.
Z zewnątrz ów cud dworcowy wygląda tak:
Zdjęcie robiłam z przejażdżki statkiem po Sprewie

Generalnie Berlin przywitał nas wszechobecnym zapachem
kwitnących lip, których jest mnóstwo.
Dla mnie symbolem Berlina będą od teraz kwitnące lipy a nie miś.
A w ogóle to miasto, które ma najwięcej drzew spośród innych
stolic europejskich.
Byłam tu pierwszy raz i baaardzo mi się miasto spodobało.
I, choć nadal jest tu bardzo wiele miejsc rozkopanych, miasto jest
o wiele czyściejsze od naszej stolicy.
Ogromnie podoba mi się w nim to, że  miasto nie stoi tyłem do rzeki
jak Warszawa. Sprewa jest dość wąską rzeką, mostów w Berlinie jest
bardzo dużo, ruch na rzece spory, bez przerwy płyną  nią przeróżne
stateczki- większe,  mniejsze, "dalekobieżne" i "krótkobieżne".
Oczywiście razem z krasnoludkami wybraliśmy się na taką
przejażdżkę.
Stateczek płynął  całkiem szybko i dość trudno było robić zdjęcia.






Te trzy ostatnie zdjęcia to rzut oka na  budynki rządowe.
Wzdłuż brzegów rzeki jest bardzo wiele miejsc, gdzie można
miło spędzić czas w ogródkach kawiarnianych lub po prostu
siedząc na trawnikach.
Niemal każda kawiarenka ma przygotowane porcje dla dzieci,
na specjalnych talerzykach są prawdziwe dzieła sztuki zrobione
z lodów.Poza tym dzieci dostają do obejrzenia menu i mogą pokazać
to co im się podoba. Nasz starszy krasnoludek przyprawił
kelnerkę o zdumienie, bo zamiast jak większość dzieci w jego
wieku pokazać paluchem co chce, przeczytał podpis pod zdjęciem.
Zięć wyraznie puchł z dumy, zwłaszcza gdy kelnerka nie za bardzo
chciała uwierzyć, że mały ma zaledwie 4 i pół roku.
Młodszy krasnoludek bystro obserwował, co wybiera starszy i
oczywiście chciał takie same lody.
Oczywiście lody znikają im z talerzyków niesamowicie szybko.
W ogóle to młodszy chce robić i jeść to samo co starszy, ale
jest wyraznie rozczarowany, gdy to, co wybierze starszy nie za
bardzo przypadnie mu do smaku.
Starszy jest na etapie wygłaszania "prawd objawionych", np.:
"każdemu potrzebna jest podłoga, żeby mógł po niej chodzić".
Chwilami skręca nas przez niego ze śmiechu.
Najmilszym zajęciem starszego jest studiowanie schematu linii
metra - ja się zupełnie nie mogłam w tym połapać, a on bez
zająknięcia potrafił mi powiedzieć gdzie trzeba wsiąść i na której
stacji się przesiąść by dojechać od nich  np. na dworzec główny.
W metrze cały czas czyta na głos nazwy stacji, które są wyświetlane
na tablicy informacyjnej, zawsze mnie uprzedzał, że na następnej stacji
 już musimy wysiąść.
Co jakiś czas wpada na pomysł, by jechać którąś z linii metra do końca;
wygłasza przy tym tekst: "bo ja tam nigdy jeszcze nie byłem".
Tym razem padło na   Kopenick, a my dorzuciliśmy jeszcze Poczdam.
c.d.n.