Co jakiś czas spotykam na swej drodze osoby, które ilekroć coś
wybierają, zawsze zle trafią.
I gdyby to dotyczyło tylko kiepskiego wyboru sukienki czy też
nakrycia głowy, nikt by nad tym rąk nie załamywał.
Ale gdy sprawa dotyczy wyboru szkoły, kierunku studiów, drogi
życiowej a wreszcie męża - ręce najbliższych nie tyle się
załamują, co opadają bezwładnie.
Córka moich znajomych jest właśnie tak utalentowaną osobą -
nieomal każdy jej wybór to porażka.
Wiadomo- przedszkole i szkoła podstawowa- tu na szczęście
dzieci na ogół mają niewielki wybór, więc ten okres w jej życiu
nie zapowiadał żadnych niemiłych niespodzianek w przyszłości.
Pierwszego, dość istotnego wyboru musiało dziewczę dokonać
wybierając liceum. Oczywiście rodzice nie skąpili rad, ale dziewczę
wybrało jedno z renomowanych liceów, niestety w drugim końcu
miasta. Z drugiej strony może i nie był to bardzo zły wybór, wg.
rankingów to liceum zajmowało wysokie miejsce, bo duży procent
jego absolwentów dostawał się na studia.
A dziewczyna była zdolna i pracowita, więc została zapisana
do tej właśnie szkoły. Jezdziła więc w drugi koniec miasta a poza
tą szkołą, równolegle kontynuowała naukę w szkole muzycznej.
Od rana do wieczora była poza domem.
W pewnej chwili oświadczyła, że ona już nie ma siły, więc chce
przepisać się do liceum muzycznego, bo dla niej muzyka jest
najważniejsza. Ponieważ ten projekt nie znalazł w domu ani
krzty poparcia, bo rodzice sugerowali, że to raczej z liceum
muzycznego powinna zrezygnować, więc panienka w ramach
protestu uciekła z domu - niezbyt daleko, bo do własnej ciotki.
Z trudem ukończyła pierwszą klasę licealną, podkreślając swe
postanowienie jeszcze kilkoma ucieczkami z domu.
W następnym roku szkolnym była uczennicą liceum muzycznego.
W ostatniej klasie podjęła decyzję, że chce studiować pedagogikę
specjalną i zajmować się resocjalizacją.
Rodzice zgodzili się z jej wyborem. Zdała egzamin wstępny i
pierwsze trzy lata mijały w spokoju.
I nagle, panienka oświadczyła, że poczuła powołanie i wstępuje
do klasztoru, ale będzie nadal studiować, bo dostanie na to
zezwolenie.
Okres nowicjatu przebiegał gładko, panienka piała z zachwytu
jak miłe, kochane itp. itd. są siostry z jej Zgromadzenia.
Na pierwsze śluby zjechała cała rodzina, wszystkim bardzo się
ta uroczystość podobała. Ale co innego nowicjat, a co innego
się dzieje gdy już są złożone pierwsze śluby. Dostała zezwolenie
na kontynuowanie studiów, ale na kierunku teologicznym.
Resocjalizacja i kontakt z młodzieżą trudną lub przestępcami
nie był dla przyszłej zakonnicy wskazany.
Podjęła te studia - ale gdy zbliżał się termin złożenia drugich
ślubów, oświadczyła przełożonej, że ona wcale nie jest pewna
swego powołania i w tej sytuacji nie będzie składała ślubów,
które związałyby ją do końca życia z klasztorem.
Dotychczasowa względnie miła atmosfera zmieniła się.
Nasłuchała się pod swoim adresem całej gamy inwektyw.
Na pożegnanie otrzymała życzenia wszystkiego złego na dalszej
drodze życia.
W domu rodzice też nie podskakiwali z radości, w końcu nastawili
się, że córka ma powołanie do zakonu i nagła odmiana wytrąciła
ich nieco z błogostanu. Poza tym w międzyczasie zmienili mieszkanie
i powracająca z klasztoru córka nie miała już w domu rodziców
miejsca dla siebie by tam mieszkać na stałe.
Z dodatkowych atrakcji to nie miała ukończonych żadnych studiów,
ani tej pedagogiki specjalnej ani też teologii. I pracy też nie miała.
Choć w stolicy jest stosunkowo dużo miejsc pracy, to dla osoby
"zielonej", bez studiów pracy brakuje.
Dziewczę, razem z koleżanką która również zrezygnowała z zakonu,
wyjechały z W-wy. Podjęły wpierw pracę w jednej ze znanych sieci
fast foodu, wynajęły do spółki pokój i wspierając się wzajemnie
starały się ułożyć sobie jakoś życie. Obie wróciły do przerwanych
studiów, z tym, że córka znajomej kontynuowała teologię, ponieważ
ten kierunek miała bardziej zaawansowany.
Po jakimś czasie poznała miłego, młodego człowieka. Był od niej nieco
starszy, miał za sobą nieudane małżeństwo, za którego rozpad
obarczał swą teściową.
W skrócie wyglądało to tak, że żona za namową swej mamy, wyrzuciła
go z domu, który zbudowali jej rodzice i który był wyłączony ze
wspólnoty majątkowej małżonków.
Oczywiście panienka nie wpadła na pomysł, że wysłuchanie racji
tylko jednej ze stron nie da jej pełnego obrazu sytuacji.
Po roku znajomości, w czasie której upewniała się w przekonaniu, że
jej wybranek jest cudownie dobrym i miłym człowiekiem, wzięli ślub.
No a to, że w tym czasie dwa razy zmieniał pracę, nie uruchomiło
w jej mózgu czerwonego, ostrzegawczego światełka.
Była tak zachwycona swym mężem, że zgadzała się, by on pod ich
wspólny , wynajęty dach, wziął dwoje swoich dzieci. Na szczęście
był ktoś, kto miał nieco więcej rozumu niż ona i sąd oddalił jego
wniosek.
W międzyczasie przekonała się, że z jakiegoś względu jej mąż nigdzie
nie mógł zagrzać dłużej miejsca.
Każda nowa praca po kilku miesiącach kończyła się rozwiązaniem
umowy.
Poza tym okazało się, że on jest ścigany przez komornika, bo od czasu
rozwodu zaledwie kilka razy uregulował kwotę należnych alimentów.
Zastanawiałyśmy się ostatnio z jej matką, jak to się dzieje, że osoba
zdolna, wykształcona, znająca prefect trzy języki i aktualnie ucząca
się kolejnego, dokonuje w życiu tak kiepskich wyborów.
Odkryłam niedawno, że jest to taki feler psychiczny, jakby niedorozwój polegający na infantyliźmie. Robimy to co lubimy, a lubimy to za co nas chwalą. Widzimy u innych wszelkie złe posunięcia i umiemy doradzić doskonale, nawet prowadzić innych przez zawile sciezki, ale sami jesteśmy ślepi jakąs zaślepką w mózgu jesli idzie o wyobrażenie przyszłosci związanej z daną sytuacją. Teraz umiem o tym powiedziec, wczesniej wiele razy poslizgnęłam się z powodu zaciągniętego wyraźnie bielma. Tego nie można przeskoczyć, to jest jakiś niewykształcony kawalek mózgu, albo zawładnięty za bardzo sferą emocjonalną, która nie dopuszcza do analizy własnych poczynań. Trzeba je przecież widzieć z pewnego dystansu, aby je oceniać.
OdpowiedzUsuńNo wiesz, ja też robiłam różne głupstwa, ale to raczej były pojedyncze wyskoki, które nie miały większego wpływu na moje życie.
UsuńZdarzyło mi się obdarzyć uczuciami osobę, którą powinnam była omijać z daleka, ale nie wydałam się za niego za mąż, bo mi się jednak zapaliła lampka ostrzegawcza, choć byłam jeszcze b.młoda. Mam wrażenie, że pomagał mi w tym wszystkim mój wrodzony pesymizm - wyobraznia zawsze podsuwa mi te najbardziej czarne scenariusze, które może mi przynieść przyszłość. Co prawda w dniu ślubu też byłam myślowo na etapie "wyjdę za mąż, zaraz wrócę", ale mi ten powrót do dziś nie wyszedł.:)))
Masz rację, być może, że gdy się podchodzi do wszystkiego zbyt emocjonalnie, na wysokich obrotach, to nawet człowiek się nie wysila by się zastanowić jak to będzie dalej i nie potrafi choć na moment zdjąć tych różowych okularów, w których świat tak miło wygląda.
Zresztą nie da się ukryć, że "złapanie" dystansu do siebie samego jest najtrudniejsze. A gdy się wreszcie to człowiekowi uda, to znajomi określają cię wtedy jako wyrachowaną sceptyczko-cyniczkę. Bo nie lecisz za wszystkimi skacząc i bijąc brawo ani nikomu nic nie obiecujesz.
Miłego,:)
Ach, mam mieszczą w podejmowaniu złych decyzji i czerwona lampka nie była dla wystarczającym powodem do wycofania się Ech , czasu nie zawrocę Dziewczynie współczuję ale chyba są takie typy w przyrodzie
OdpowiedzUsuńWiesz, czasem ta właściwa, dobra decyzja niesie ze sobą nieco przykrości i kłopotów. Poza tym większości kobiet wydaje się, że miłość jest tak silnym uczuciem, że z każdego gada zrobi aniołka.A to niestety niemożliwe jest.
UsuńMiłego,;)
A może to jest jakiś pech który człowieka prześladuje???
OdpowiedzUsuńJa też kilka razy pod rząd dokonałam w życiu złych wyborów....
Chyba niemożliwością jest dokonywanie samych b.dobrych wyborów, nie sądzę by komuś się to udało. Wybór szkoły, studiów, drogi życiowej, partnera -to dość zasadnicze wybory i gdy za każdym razem stawia się na "złego konia" to jednak dość dziwne.Zasadniczo pech nie istnieje, to tylko my czegoś nie przewidzieliśmy, nie dopilnowaliśmy, a że czasem nie wiemy czego, to taką sytuację nazywamy pechem.A czasem drobny "pech" powoduje całą lawinę niekorzystnych zjawisk.Wydaje mi się, że niektórzy po prostu nie analizują post factum swych czynów, decyzji i konsekwencji które z tego wynikły. Bo to przykre zajęcie, a co gorsze dochodzimy wtedy do smętnego wniosku, że postąpiliśmy jak ostatni debil, a to dla naszego ego miłe nie jest.I jeszcze jedno - zbyt mało uczymy się na cudzych błędach.
UsuńTo jest znany mechanizm psychologiczny, że pociąga nas w drugim człowieku coś znajomego, coś co nam w duszy gra, mimo, że zazwyczaj to kompletnie niewidoczne na pierwszy rzut oka. Mówmy że nasz mąż miał być zupełnie inny niż ojciec, matka, a potem wychodzi, że pod pewnymi względami jest taki sam...
OdpowiedzUsuńMasz rację - dość nieświadomie doceniłam w moim przyszłym mężu cechy mojego dziadka, który mnie wychowywał.I na tej zasadzie b. często dziewczyny z domów, w których tatuś nadużywał alkoholu wychodzą za mąż również za alkoholików, chociaż same przechodziły w domu gehennę. I chyba wszyscy w swoim dorosłym życiu powielamy wiele wzorców wyniesionych z domu.
UsuńCóż, są na tym świecie rzeczy, które się nie śniły nie tylko filozofom, ale i socjologom i innym ludziom zajmującym się analizą zachowania. Takich wyborów, takiego szamotania się pomiędzy złym a kiepskim nie rozumiem, ale to chyba nie ma żadnego sensu, który dałby się zrozumieć. Się dzieje po prostu, jedna decyzja ciągnie za sobą drugą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ale niektórzy tak mają - miałam koleżankę, która trzy razy wychodziła za mąż i każdy z jej wybranków był "damskim bokserem", co wychodziło na jaw mniej więcej po 3 lub 4 latach mieszkania pod tym jednym dachem.Do tego ten ostatni odczuwał wybitny pociąg do alkoholu. Gdy ją ostatnim razem spotkałam to miała jakiegoś pana "na przychodne" i choć ją gorąco namawiał by jednak zamieszkali razem stwierdziła, że nie zaryzykuje już żadnego małżeństwa ani stałego wspólnego mieszkania. No ale nim do tej decyzji dojrzała minęło sporo lat.
UsuńSerdeczności;)
Czuje, ze to malzenstwo szybko sie skonczy. Wspolczuje rodzicom, bo oni najbardziej cierpia, bo to, ze ona jest nieodpowiedzialna to wynika z Twojego opisu. Wiadomo, ze uczymy sie na wlasnych bledach, ale widac, ze ta dziewczyna jeszcze nie dorosla do swojego wieku, Niektorzy tak maja, trzeba miec nadzieje, ze w koncu sie przebudzi i zacznie podejmowac rozsadne decyzje.
OdpowiedzUsuńSerdecznosci Aniu:)
I myślę, że wcale nie byłoby zle, gdyby tak się stało. Poza tym ona chce mieć własne dziecko, a on ma już dwoje i kolejnego nie chce. Mam podejrzenie, że może ten fakt wreszcie ją otrzezwi. Ale jednocześnie zastanawiam się , czy osoba która dokonuje nieco dziwnych wyborów za każdym razem powinna swe geny powielać???
UsuńAle na razie podtrzymuję znajomą na duchu wkładając jej do głowy, że jeśli dotąd nie potrafiła córce wytłumaczyć skutecznie co ona zle robi to już chyba powinna sobie odpuścić wszelkie tłumaczenia i pozwolić jej popływać głębokiej wodzie życia.
Miłego, ;)
Sam miałem takiego przyjaciela, który przez cały czas robił wszystko, aby skomplikować sobie życie, a potem narzekał, że mu się świat na głowę wali. A miał krótki czas stabilizacji, ale stwierdzał, że go to "ogranicza" - co miał na myśli, wie tylko on.
OdpowiedzUsuńKontakt urwał nam się jakieś 20 lat temu. Wyjechał za granicę, paląc za sobą mosty. Nie widziałem go od tamtej pory. Od jego siostry wiem, że leczy się z alkoholizmu...
Ta to chociaż nie narzeka, ale jednocześnie wcale a wcale nie chce
Usuńwiedzieć co o jej postępowaniu sądzi rodzina.
Z tego co wiem, to z alkoholizmu nikt się jeszcze nie wyleczył, to się ma aż do śmierci. Chociaż przy silnej woli i sprzyjających okolicznościach można osiągnąć stan nie pijącego alkoholika.
Alkoholikami stają się ludzie o słabej psychice i dużej podatności na uzależnienia. Piją gdy rozsadza ich radość i piją gdy nie mogą pokonać trudności. Wszystko ich przytłacza,nawet awans w pracy.
Niektórzy ludzie są mocno osadzeni w życiu i podejmują przemyślane decyzje, może nawet trochę na zimno; inni poddają się emocjom i wiecznie błądzą. Podejrzewam, że jedni i drudzy nie są do końca szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńAle czy jest złoty środek?
:-)
Po sobie wiem, że można się oduczyć podejmowania decyzji bez jej przemyślenia na dwadzieścia sposobów. Ale to wymaga opanowania sztuki b. szybkiego myślenia. I nie tylko tego - przede wszystkim trzeba wiedzieć do czego się w życiu dąży i przemyśleć jak to osiągnąć i jakim kosztem. Ale jak powszechnie wiadomo myślenie jest wciąż towarem deficytowym.
UsuńMiłego, ;)
Historia na film, wieloodcinkowy. Poza ewidentnie zlymi wyborami dochodzi jeszcze nieumiejętność oceny i wyciągania wniosków.
OdpowiedzUsuńAnusiu, bo musiałaby się dziewczyna zastanowić sama nad sobą, a to trudne i przykre zajęcie. Są osoby, które od urodzenia patrzą na wszystko dookoła, łącznie z przyszłością, przez bardzo różowe okulary i nawet im do głowy nie przyjdzie, że w życiu istnieją również inne kolory.
UsuńA swoje niepowodzenia traktują po prostu jako pech a nie jako wynik swych błędnych wyborów, więc nie wyciągają żadnych wniosków.
Twój Oluś jest ślicznym chłopaczkiem, taki mały Amorek.
Miłego, ;)