drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 12 lutego 2016

Wspominkowo o Singapurze

Była  zima 1989 roku. W kraju było zimno, ciemno, napięta sytuacja
polityczna,  a pod koniec stycznia, w okresie szkolnych ferii zimowych,
mój  drogi mąż wybierał się służbowo do Singapuru i tym razem wpadł na pomysł, byśmy z nim poleciały. Na 10 dni, czyli od  samolotu do samolotu,
czyli prawie na całe szkolne ferie.
Latało się wtedy via Moskwa i znacznie łatwiej było dostać miejsce
w samolocie na trasie Moskwa- Singapur niż Warszawa -Moskwa.
Niestety odcinek Warszawa- Moskwa pokonywaliśmy pociągiem. Pierwszy
raz w życiu ( i jak na razie ostatni) jechałam takim pociągiem.
Wagon sypialny poruszał się  niemal jednocześnie w dwóch płaszczyznach-
ostro kołysał się na boki oraz jednocześnie podskakiwał do góry.
Nie spałyśmy  całą noc, bo zwyczajnie bałyśmy się, że spadniemy z łóżek.
Wg konduktora były w tych wagonach zamontowane jakieś nowe typy
resorów.
Przyjechaliśmy do Moskwy wykończeni.
W dalszą drogę mieliśmy ruszyć samolotem następnego wieczora.
Cóż mogę napisać o Moskwie - zimno, błoto, kosmiczne przestrzenie,
kilometrowej długości puste sklepy, bramy wysokie na kilka pięter,
smętny Plac Czerwony , Arbat w dziwnych kolorkach, otchłań metra.
Do tego przyjęcie u znajomych Polaków, którzy będąc tam na placówce
chyba pomału wpadali w alkoholizm, a tu my- niemal abstynenci.
Wieczorem około 20,00, czyli dwie godziny przed odlotem zajechaliśmy
na lotnisko Szeremietiewo.
Pierwszy porażający widok - na hali odpraw leżeli na kocach, kołdrach
"jacyś ludzie".  To byli ci, którzy zdołali udowodnić swe niemieckie
pochodzenie, przyjechali do Moskwy z różnych zakątków ZSRR  i teraz
koczowali na lotnisku oczekując po kilka dni na miejsce w samolocie.
Przeszliśmy spokojnie przez odprawę biletową i bagażową. Nasz samolot
miał odlot planowany na godz. 22,00. Siedzimy w pobliżu właściwego
wyjścia i  nagle, na tablicy pokazuje się wiadomość, że ruch na lotnisku
jest wstrzymany, bo po odwilży nadszedł mróz i zamarznięta jest płyta
lotniska oraz  oblodzony samolot. Jak się  całość odmrozi, to lotnisko
podejmie pracę. 
Oprócz nas czekała cała masa pasażerów lecących do różnych miast
afrykańskich oraz do Australii oraz całkiem spora grupa powracających
do różnych  miast  europejskich z dalekich wojaży.
Około godz. 23,00 wyłączono w budynku ogrzewanie ( a my bez kurtek,
które oddaliśmy do przechowalni bo lecieliśmy do kraju, w którym było
najchłodniej, gdy termometr wskazywał +26 stopni C) i szybko
zrobiło się naprawdę lodowato.
Wszelkie stoiska z jakimkolwiek ciepłym posiłkiem lub  napojem były
zamknięte. Udręczony naszym jęczeniem mąż wymusił na pograniczniku
byśmy mogli wydostać z przechowalni nasze kurtki. Udało się i tak
przesiedzieliśmy na tym lodowatym lotnisku do czwartej rano.
Oczywiście nikt nic nie ogłaszał, dobrze, że siedzieliśmy przodem do
tablicy informacyjnej i tylko dzięki temu przemieściliśmy się w porę
do samolotu. Tu też nie było żadnego ogrzewania i do samego Dubaju
siedzieliśmy w zimowych kurtkach.  
W Dubaju była przerwa techniczna około dwugodzinna.
Pierwsze moje wrażenie, gdy stanęłam na schodkach: "morze piachu
a budynek jeszcze gorszy niż ten warszawski".
Poczłapaliśmy zapiaszczonym chodnikiem, wchodzimy a tu niespodzianka-
hala tonie w pluszu, aksamitach i dywanach, wszystkie metalowe części
lśnią aż w oczy kłuje, czystość i wygoda.
Zostaliśmy poczęstowani jakąś przekąską i popitką. Na całej podłodze
była wykładzina dywanowa co najmniej 5cm grubości, wszystkie kanapy,
krzesełka i fotele były miękkie obite grubym pluszem.Wszystko było
w kolorze czerwonego wina, czyściutkie i mięciutkie. 
Okazało się ,że budynek lotniska tak naprawdę jest trzypiętrowy, ale
w dół, nie w górę.
Chodziłyśmy z lekka zaczadziałe z niewyspania i podziwiałyśmy sklepy.
No cóż, wszak przyjechałyśmy niemal z dziczy i pustych półek. 
Do Singapuru przylecieliśmy około północy miejscowego czasu - nim się
obejrzałam w lśniących metalowych powierzchniach już był nasz bagaż.
Nic dziwnego, że wszystko błyszczało - przy wszystkich metalowych  poręczach stał człowiek i po każdym dotknięciu poręczy przez  pasażera, dokładnie poręcz pucował. 
Wyszliśmy z hali i tu  zdębiałam -cała ściana budynku była udekorowana
wachlarzami z palm. 
Trącam męża i mówię - patrz, powycinali te palmy chyba z blachy, tylko dlaczego ten środek pnia jest taki różowawy?
A te liście takie nieco bardziej turkusowe niż zielone- bezguście- podsumowałam.
Mój stuprocentowy mężczyzna popatrzył i stwierdził,że jakoś dotychczas  tych palm nie widział. A był tu już kilka razy. Typowy facet.
Wzięliśmy taksówkę i po kilku minutach jazdy miałam ochotę wysiąść-
cały czas grała jakaś koszmarna muzyczka i dzwonił dzwoneczek, taki
jak  w kościele podczas mszy. 
Pytam się  mego męża co to za dzwonek, a że nie wiedział, zapytał się  kierowcy. Kierowca uśmiechnął się i odrzekł, że on za szybko jedzie i to dlatego rozlega się dzwięk dzwonka. 
Jedzie szybciej niż mu wolno,  bo droga pusta a godzina pózna. 
Zajechaliśmy pod hotel, boy hotelowy wniósł nasze bagaże, a mąż 
wciska  mi do ręki jakieś drobne i mówi, żebym  podeszła do piekarni tuż 
obok hotelu i wzięła pieczywo ze stojaka a pieniądze położyła na miseczce.
Myślałam,że majaczy ze zmęczenia, ale....pomiędzy wejściem do hotelu
a piekarnią (zamkniętą)  stał metalowy regał a na nim przeróżne pokrojone i zapakowane chleby. Na osobnym stojaczku stała miseczka na pieniądze.
Okazało się, że ostatni "wypiek" właściciele zawsze wystawiali na noc i
wczesne rano na regał,a ludzie brali chleb i grzeczniutko zostawiali 
na  metalowej miseczce należność.
Singapur to specyficzne miejsce na południowym krańcu Półwyspu
Malajskiego. 
W 1819 roku na największej wysepce archipelagu,  sir Stamford Raffles,
przedstawiciel Kompanii Wschodnioindyjskiej założył miasto i Singapur
od tej chwili należał do  Korony  Brytyjskiej.
To państwo-miasto zyskało niepodległość w 1965 r i jest republiką
demokratyczną, głównie z nazwy. O tej demokracji jeszcze napiszę.
Singapur jest wielkości Warszawy, ale mieszkańców ma dwa razy więcej
niż Warszawa.  Jest państwem wieloetnicznym, przy czym 75% ludności
to Chińczycy, 25% to Malajowie, Tamilowie, Hindusi oraz Europejczycy.
Tych ostatnich to zaledwie 2%.
Wyspa leży nad równikiem co powoduje, że dzień i noc trwają po 12 godzin, temperatura jest dość stała : 33 stopnie w dzień i 26 nocą. Niestety wilgotność powietrza wynosi 90%.
W okresie grudzień - luty oraz czerwiec- lipiec wyspa doświadcza
objawów monsunu. Występują gwałtowne burze, silne opady deszczu
w tym bezustanne opady przez kilka dni.
Przeskok z zimnej Polski do gorącego Singapuru był nieco męczący.
Najbardziej obawiałam się robactwa, ale jedynym robactwem które
widziałam była lekko uszkodzona cykada pomykająca chyłkiem chodnikiem.
Byliśmy przy końcu zimowej pory deszczowej i kilka razy padało-
gwałtownie ale krótko. Zaimponował mi system odprowadzania wody
deszczowej- jest bardzo wiele studzienek ściekowych, również na 
chodnikach, więc w kilka minut po ulewie chodniki są suche.
I, co mnie zachwycało, pomimo wysokiej wilgotności i gorąca nie ma
tam komarów. W każdym razie ja żadnego nie  "spotkałam".
Nie da się ukryć, że w Singapurze podobało mi się niemal wszystko.
I ciągle  coś mnie zadziwiało - np. to, że w mieście było bardzo czysto.
W tym  okresie w Singapurze budowano metro, ale nie było z tej 
okazji żadnej rozkopanej i wyłączonej z ruchu ulicy. Aktualne miejsce
prac ziemnych było ogrodzone szczelnym płotem a każda wyjeżdżająca
z terenu budowy ciężarówka lśniła czystością.
Rusztowania budujących się domów były okryte gęstą siatką  więc
na ulicę nie spadały żadne brudy. 
Po całym dniu dreptania po mieście w klapkach-japonkach miałam
czyste i klapki i stopy.
Zachwycał mnie  np. sposób podawania jedzenia w całkiem tanich
barach - tylko tam dostawałam surówkę z kapusty, której liście były
poszatkowane na... grubość włosa. A kawałeczki kurczaka w cieście
wyglądały niczym pokrojone maszynowo frytki. 
Kiedyś siedziałyśmy z córką w pobliżu oszklonej wyspy kuchennej
i wgapiałyśmy się jak kucharz przygotowuje różne potrawy.
A on zapewne nie mógł pojąć jak można przez godzinę sączyć kawę.
Przypomnijcie sobie- byłam tam w 1989 - u nas puste półki i mocno
siermiężne produkty - tam sklep na sklepie i sklepem poganiał.
Chodzenie po sklepach było bardzo pouczające i miłe.  Miłe głównie
dlatego, że wszystkie miały klimatyzację.
                                           c.d.n
 


 

Mix

Czy  wiecie, że w poniedziałek rozpoczął się  Chiński Nowy Rok? 
Rok 2016 jest rokiem Małpy.
Wiele lat temu miałam szczęście być w Singapurze właśnie w dniu
Chińskiego Nowego Roku.
Od samego rana krążyły po mieście ciężarówki ze zdjętymi plandekami
a na nich stali uśmiechnięci, radośni Chińczycy w kolorowych
strojach i z pięknym  smokami
Zasadniczo Nowy Rok jest obchodzony przez Chińczyków bardzo hucznie-
i to głównie w sensie wrażeń słuchowych.
W Chinach to bajeczne święto sztucznych ogni - bo huk petard  ma
odstraszyć złe duchy. Oczywiście poparzeń za każdym razem jest
multum, pożary też nie są rzadkością.
W Singapurze, który jest Republiką Demokratyczną, w której jest raczej
światły absolutyzm niż demokracja, nie zezwolono ze względów 
bezpieczeństwa na takie huczne obchody. Ale w wielu miejscach były
korowody taneczne. 
Ale i tak najwięcej to było jeżdżących po mieście ciężarówek.
Wg chińskiej astrologii nastał właśnie  rok Ognistej  Małpy. To rok,
w którym wszystko może się zdarzyć ,bo Małpa jest ze swej natury
nieprzewidywalna. 
                                       *****
 Lubicie  proste, ciepłe przekąski? Jeśli tak, to proponuję byście
 zrobili jajka zapiekane w awokado.
Do szczęścia wystarczy 1 awokado, plaster szynki, 2  małe jajka kurze
lub 4 przepiórcze, sól i ulubione przyprawy.
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni- góra/dół.
Zaczynamy od pokrojenia w  malutką kostkę plastra szynki. 
Teraz myjemy awokado,przekrawamy je na pół, usuwamy pestkę i 
nieco pogłębiamy dołek po pestce.
Dołek każdej połówki awokado napełniamy jajkiem, połową pokrojonej
szynki i surowym jajkiem. Solimy i doprawiamy ziołami do smaku.
Ja dałam sól, odrobinę pieprzu ziołowego i zioła prowansalskie.
Tak napełnione połówki wkładamy do żaroodpornego naczynia i
zapiekamy 15-20 minut  do momentu aż zetnie się białko, a żółtko
jeszcze pozostanie płynne. 
Może to być danie na śniadanie, ale ja  jadłam je na kolację.
                                      
                                        *****
I jeszcze coś - chińskie sajgonki w polskiej interpretacji: 
składniki:
300 g mielonego mięsa (u mnie indyk lub wieprzowina)
2 ząbki drobno posiekanego czosnku,
2 duże pieczarki starte na tarce,
1 duża marchewka starta na tarce, 
mały pęczek posiekanego szczypiorku,
1/2 puszki odsączonych kiełków fasolki mung, 
2 łyżki sosu sojowego,
50 g ugotowanego wg przepisu makaronu Vermicelli
pieprz mielony wg upodobania,
10 arkuszy papieru  ryżowego.
wok, lub głęboka patelnia do smażenia. 
wykonanie:
 rozgrzewamy wok, wlewamy 2 łyżki oleju, wrzucamy  
czosnek i smażymy 30 sekund.
Teraz dodajemy mielone mięso i przesmażamy je na brązowy kolor.
Dodajemy pozostałe składniki i wszystko razem smażymy 2 minuty,
mieszając.
Delikatnie zwilżamy  płaty papieru ryżowego wodą do chwili,
stanie  s elastyczny.  
W dolnej części papieru, na środku nakładamy farsz na dług. 6 cm
i zawijamy ruloniki.
Gotowe ruloniki smażymy teraz z każdej strony na złoty kolor. 

Przygotowanie zajmuje 40 minut, smażenie sajgonek - ok.10 minut. 
Należy ściśle przestrzegać czasu smażenia składników.  

Prawdziwe sajgonki  zawierają jeszcze różowe krewetki i pędy bambusa
oraz sos chili Sambal Oelek.  

Bardzo lubię chińską kuchnię, zwłaszcza wszystkie dania z woka.