drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 27 czerwca 2018

Koszmarki dla Stokrotki

Te koszmarki dla  Stokrotki to wieżowce.
Nie wiem czy jest jakaś metropolia, która nie zafundowała swoim mieszkańcom
wieżowców ze szkła, stali i betonu. Wieżowce takie to rodzaj wizytówki.
Patrząc na  historię budownictwa wszelakiego, można się pokusić o stwierdzenie,
że ludzie zawsze starali się wznosić jak najwyższe budowle - na początku, gdy
jeszcze nie imponowały wysokością to budowano je na wzniesieniach i były
to zamki obronne, potem usiłowano głosić chwałę bożą właśnie w drodze
budowania wysokich kościołów. Coś ludzi ciągnie w niebo;)
Zmiany techniczne i technologiczne w dziedzinie materiałów budowlanych
sprawiły, że i domy mieszkalne stawały się coraz wyższe, miasta rosły nie tylko
powierzchniowo ale i w zakresie wysokości.
A tak na zdrowy chłopski rozum rzecz ujmując, duże miasto, rozległe, stwarza
wiele problemów - dostarczenie miastu wody, różnego rodzaju energii, dróg
i całej listy innych, niezbędnych do życia rzeczy.
I wtedy ktoś wpadł na pomysł, że miasto powinno piąć się w górę -zamiast pięciu
budynków obok siebie można postawić jeden, ale b. wysoki. I tak się zaczęło
budowanie wieżowców i wyścig  kto wybuduje wyższy wieżowiec, ładniejszy
o lepszych parametrach i walorach  użytkowych dla mieszkańców.
Jeśli idzie o stronę finansową zagadnienia, to budowa wieżowców wcale nie jest
tanim przedsięwzięciem, bo wraz z wysokością budynku wzrastają koszty systemu
dostarczenia w górę wszystkich potrzebnych a wręcz niezbędnych mediów, oraz
różnego rodzaju zabezpieczeń, aby wieżowiec nie stał się dla jego użytkowników
niebezpieczną dla życia pułapką.
Jest wiele miejsc na świecie, gdzie każdy metr kwadratowy powierzchni jest na
wagę złota. Do takich miejsc należy Singapur, miasto- państwo usytuowane na
wysepce wielkości 576 km kwadratowych , leżącej 137 km od równika, blisko
południowego krańca Półwyspu Malajskiego, z którym jest połączony groblą
i mostem. Do Singapuru należy też 60 mikroskopijnych wysepek, z których
większość jest otoczonych rafą koralową.
Miałam tę frajdę, że tam byłam wiele lat temu i to całe 2 tygodnie. Były to czasy
gdy w PRL-u królowały puste  półki a do wieżowców w Warszawie należał
PKiN oraz hotel Warszawa i smętne mrówkowce na kilku osiedlach.
I, przyznam się bez bicia, tamte "prawdziwe" wieżowce, oczarowały mnie- bo
nigdy takich w naturze nie widziałam. Wszystko lśniło, błyszczało, budynki
 miały różne kształty a nie były tylko  prostopadłościanami.


Tak się dziś prezentuje singapurskie centrum biznesowe, wtedy wieżowców
 było  znacznie mniej. Poza tym część z nich została przebudowana od
podstaw. Na tym zdjęciu doskonale widać różnicę pomiędzy starą a obecną
zabudową  miasta. Wbrew pozorom te czerwone daszki nie należą do psich
bud, ale to zwyczajne, domy mieszkalne. Co prawda tych "normalnych" domów
też jest nieco mniej, bo są systematycznie rozbierane w ich miejsce buduje się
mieszkalne wieżowce.
I na pożegnanie widok biznesowego centrum Singapuru z lotu ptaka.
Na pierwszym planie ten  "biały patyk  z daszkiem" to trzy hotele połączone
wspólnym dachem-tarasem.
To była daleka wycieczka w poszukiwaniu "koszmarków". Czas zajrzeć nieco
bliżej.
Mam to szczęście, że mieszkam w starej berlińskiej dzielnicy, wśród budynków
zbudowanych na samym  początku XX wieku. I blisko mnie, w zasięgu wzroku
nie ma ani pół wieżowca.
Ale  one są tak  ze 3, 4 przystanki jazdy metrem ode mnie.
Największe ich skupisko jest na Placu Poczdamskim. Kiedyś  był to największy
węzeł komunikacyjny w Berlinie i najruchliwszy  plac w Europie.
Aż nastał rok 1961, w którym Berlin został podzielony murem a Plac Poczdamski
stał się martwą strefą śmierci.
Gdy tylko nastapiło zjednoczenie Niemiec a Wielki Niedzwiedż z podkulonym
ogonem zabrał swe szmatki,  lalki i wrócił do siebie, na dotychczas okupowanym
terenie pełna  para ruszyły prace budowlane. Miejsca do budowania było sporo,
bo część budynków mieszkalnych  z wielkiej płyty  nadawała się tylko do
rozbiórki.
Teraz na Placu Poczdamskim nie  brak wieżowców:





Jest tu teraz duże centrum biznesowe.
I nawet ja, nie przepadająca za wieżowcami znalazłam tu dla siebie  całkiem
miłe miejsce: jest ukryte pod tą wielką parasolką,
a wieczorem wygląda tak:

To jest "podwórko" kompleksu  "sony Center". Co roku w lutym, przez dwa
tygodnie odbywa się tu  Festiwal Filmowy Berlinale.
Podwórko jest utworzone przez siedem przeszklonych wieżowców stojących
w kręgu.
Upamiętnieniem tych tragicznych lat gdy Niemcy były krajem podzielonym,
jest stała wystawa-ściana  z fragmentami Muru Berlińskiego.
 Znalazłam jeszcze jeden berliński wieżowiec , w moim odczuciu zupełnie nie
pasujący do tego co tu stoi, czyli Kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma.
Mnie ten budynek kojarzy się z ....olbrzymim silosem na zboże.


Szukając zdjęć do tej notki znalazłam również i takie- budynek który stoi
w dawniej wschodniej części Berlina, zaprojektowany przez Gehry'ego:

Podoba mi się, jest po prostu zabawny i będę się musiała któregoś dnia tam
wybrać.
A na zakończenie - warszawskie  wieżowce nocą.


Jak widać Pałacu Kultury i Nauki nie da się za nimi ukryć, nadal jest
najwyższym budynkiem Warszawy.
Nie jestem pewna, czy wszystkie wieżowce są koszmarkami, ale jednego to
jestem pewna- z całą pewnością nie chciałabym w takim wieżowcu mieszkać.
_________________
Wszystkie zdjęcia są  z internetu.








       


wtorek, 26 czerwca 2018

Wczoraj .....

...byłam na koncercie dwóch chórów.
Koncert był w Nowym Kościele Pamięci Cesarza Wilhelma na Breitschedplatz.
                                                 Tak wyglądają witraże w Nowym Kościele




< to widok ogólny
kościoła.
To zdjęcie  "nie na czasie" bo z okresu świąt BN., ale nie mogłam
znależć w sieci lepszego zdjęcia całości- Starego Kościoła i Nowego.
Myślę, że nazwa tego  Placu jest  Wam znana- to tu zginęli ludzie  w czasie
bożonarodzeniowego jarmarku.


A wczoraj był występ dwóch chórów- gościnnie występował chór Woodson
Chorale pod dyrekcją Michaela Ehrlicha  oraz  Berliner Mozart-Chor
oraz Berliner Mozart-Kinderchor, Mozartini, pod dyrekcją  Sabine Fenske.
Woodson Chorale ma aż 275 członków rekrutujących się spośród studentów.
Tu przyjechało około 100 osób.
Berliner Mozart Chor skupia młodzież w wieku 15-25 lat, a w Berliner
Mozart-Kinderchor śpiewają dzieci w wieku 10-13 lat.
Pani  dyrektor Sabine Fenske szkoli również młodsze dzieci, tę odnóżkę
chóru o nazwie Mozartini - są tam naprawdę małe dzieci, od 5 roku życia.
I za tę pracę z tymi maluchami, które wczoraj występowały samodzielnie,
nie tylko ze starszymi dziećmi - podziwiam  ją niesamowicie.
Mój starszy Krasnal śpiewa w tej starszej grupie i to już od niemal 2 lat,
chociaż  dopiero w styczniu tego roku skończył 9 lat. A wczoraj, po raz
pierwszy,  odważył się na wykonanie maleńkiego fragmentu solówki.
Koncert był naprawdę piękny a na jego zakończenie połączone chóry
zaśpiewały  What a Wonderful World.
Występ tak się wszystkim podobał, że wszyscy biliśmy  brawo długo,
bardzo mocno i na stojąco.
W okresie letnim odbywają się tu otwarte koncerty dwa, czasem trzy razy
w tygodniu.
A na zakończenie kilka słów o miejscu, w którym był  koncert.
W listopadzie 1943 roku został zbombardowany stary Kościół Pamięci
Cesarza Wilhelma, którego 68 metrowej wysokości wieża była najwyższym
budynkiem Berlina. Z wieży pozostały tylko ruiny,  budynek kościoła był
bardzo uszkodzony.
W 1957 r rozstrzygnięto konkurs na  projekt nowego kościoła- został zbudowany
na planie sześciokąta. Początkowo planowano  całkowite zburzenie starego
kościoła, ale w końcu po wielu dyskusjach  wewnątrz  go z lekka odrestaurowano,
odpowiednio zabezpieczono i teraz mieści się tam niewielkie muzeum.
Ten Nowy Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma jest  Pomnikiem Przeciw Wojnie.
Zdjęcia są z internetu.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Stracone złudzenia

Nie, ja nie miałam żadnych złudzeń - od  samego początku mówiłam
swojemu mężowi, że nie wyjdziemy z grupy i mundial skończy się
dla nas szybciutko.
No i co ?- jasne jak słońce, że miałam rację. Choć się  zupełnie piłką kopaną
nie interesuję i nie oglądam naszych kopaczy (innych zresztą też nie).
Wydaje mi się, że w kraju, w którym dzieciaki jak ognia unikają w szkole 
lekcji WF, w którym  młodsze i starsze nastolatki chodzą z nosami zatopionymi
w swych smartfonach, brakuje dobrych trenerów dyscyplin wszelakich, fakt że
nasza narodowa drużyna jest kiepściunia nie powinien nikogo dziwić.
Przypomnijcie sobie, jak się wszyscy naśmiewali i nabijali z p. Tuska, że taki
 z niego amator piłki kopanej, że biega,  że zainicjował budowę "Orlików".
Głosujcie dalej na pisuarów, dajcie  się  omamiać wszystkim  "+" przez nich
wymyślanym i patrzcie końca - bo dzisiejsza pozycja naszych na mundialu to
zapowiedz pozycji Polski na  arenie miedynarodowej.
Miłego tygodnia;)

sobota, 23 czerwca 2018

Dwa dni i kawałek nocy......

......spędziłam w towarzystwie moich ukochanych  malarzy - impresjonistów.
A stało się to za sprawą  Irvinga Stone'a i jego książki "Bezmiar  Sławy".
W USA została wydana w 1985 roku, u nas w 2007roku, a w moje ręce wpadła-
no właśnie  w ostatni środowy wieczór.
Zapewne większość   z was wie, że Irving Stone to amerykański pisarz, który
w beletrystycznej formie napisał wiele biografii znanych  ludzi.
W Polsce ukazały się:
"Pasja życia" - o Van Goghu;**          "Jack London- żeglarz na koniu";
"Miłość jest wieczna"- historia  małżeństwa Abrahama Lincolna i Mary Todd
"Udręka i ekstaza" -o życiu i twórczości Michała Anioła;**
"Pasje utajone czyli życie Zygmunta Freuda;**
"Grecki skarb" o odkryciu Troi przez Heinricha Schliemanna;
"Opowieść o Darwinie";**        "Bezmiar sławy" o Camille'u Pissarro;**
"W imieniu obrony" , biografia Clarenca  Darrowa, amerykańskiego prawnika.
Z tych wymienionych wyżej książek przeczytałam te oznaczone gwiazdkami.
Podobały mi się wszystkie, ale najbardziej odłożona na półkę kilka godzin temu,
"Bezmiar sławy".
Widać, że malarstwo, a zwłaszcza impresjonizm, było bliskie sercu autora.
Obrazy, które zresztą znam, są opisane z iście malarskim talentem.
Czytam  i mam przed oczami opisywany obraz, zupełnie tak jakbym miała
przed oczami jego  reprodukcję, a nie tylko opisujące go słowa ułożone w zdania.
 I choć głównym bohaterem jest Camille Pissarro, poznajemy  również innych
malarzy tego okresu.
I wraz z Pissarrem zastanawiam się, co sprawia, że człowiek czuje taki wielce
przemożny przymus do przenoszenia na papier, płótno lub deskę tego co go
otacza, co wywiera na nim wrażenie.
I choć Pissarro pochodził z całkiem bogatej rodziny,  niemal całe swe dorosłe
życie żył w nędzy - został najzwyczajniej w świecie wydziedziczony.
Bogata kupiecka rodzina nie o takiej karierze marzyła dla jednego z trójki
dzieci. Obaj synowie mieli się kształcić na dobrych kupców pomnażających
rodzinny majątek  pracą i małżeństwem z odpowiednią kandydatką, która
wniosłaby dobry posag  i urodziła oraz wychowała kilkoro dzieci.
Może gdyby Camille już od pierwszego swego obrazu został rozchwytywanym
artystą a po jego obrazy ustawiałaby się kolejka, rodzina byłaby dla niego
łaskawsza.
A on, nie dość, że za nic w świecie nie chciał zostać szanowanym kupcem to
został malarzem, na domiar złego zakochał się w służącej swej matki.
I malował, wraz z grupą młodych malarzy, takie "bohomazy",że krytycy sztuki
kierując wzrok na ich obrazy ślepli- nie mogli zupełnie zobaczyć co też  one
przedstawiają:
                                                  




 Ja jakoś nie mam żadnego problemu z rozpoznaniem tego co dany obraz
przedstawia.
 Nie mogłam znależć  większego zdjęcia  reprodukcji tego ostatniego obrazu, to
obraz Moneta "Impresja- wschód  słońca" i od niego ten sposób malowania wziął
swą nazwę- impresjonizm.
Gdy kończyłam szkołę podstawową chciałam koniecznie pójść do Liceum
Plastycznego. I wtedy cała moja rodzina stanęła  zgodnie murem- nigdy w życiu.
Bo plastyk to nie  zawód, mężczyzni z reguły zostają alkoholikami a panie- lepiej
nie mówić. "To ruja i porubstwo" - pieniła się moja ciotka, siostra mego ojca.
O ile wiedziałam co to jest ruja to druga część owej opinii długo pozostała dla
mnie tajemnicą.
Po jakimś czasie gdzieś wyczytałam, że to po prostu nierząd i cudzołóstwo- tak
rzecz wyjaśniał   "Ilustrowany słownik języka polskiego" pana Arcta wydany
w 1916 roku.
Na otarcie łez pozwolono mi uczęszczać na dodatkowe zajęcia plastyczne.
Może dobrze, że nie miałam nigdy tak przemożnego ciągu do malowania  i
rysowania - wystarczało czymś zająć ręce, coś dłubać, czasem lepić, czasem
haftować, czasem wręcz szyć-  i manualne ADHD przycichało.
Dziś zapewne też nie ma szans na utrzymanie się z malarstwa. W dobie selfie
mało kto zamawia swój portret u malarza . 
Niepotrzebne godziny spędzane w niewygodnej pozycji - rozglądamy się tylko
za ciekawym tłem, w razie potrzeby ryzykujemy życie stając przy klatce lwa
lub tygrysa  i...cyk. Mamy swój  portret w kilka sekund.
 Obraz na ścianę? Też obędzie się  bez malarza - niemal każdy obraz,  nawet
najsłynniejszego malarza możemy mieć w domu już za naprawdę nieduże
pieniądze- na płótnie i już oprawiony.
Cena uzależniona od wielkości. A że to reprodukcja? No cóż, jeśli malarz już
dawno w zaświatach a znany był za życia, to  nikomu to nie przeszkadza.
Miłej  niedzieli dla Was;)






poniedziałek, 18 czerwca 2018

Udało się!!!!!

Właśnie wróciłam pół żywa z Ogrodu Botanicznego.
W pawilonie z Królową Victorią byłam bliska śmierci z powodu temperatury i
stopnia wilgotności. Jak nic było tam ze 40 stopni ciepła.
Te olbrzymie, zielone "talerze" na poniższych zdjęciach to właśnie bohaterka
tego sezonu- Królowa Victoria.

to pierwsze kwiaty Victorii
< a  to inne lilie  wodne















i znów kwiatki Victorii
Po wyjściu z tej atmosfery amazońskiej dżungli postanowiłam jeszcze nieco
ochłonąć i się ochłodzić, robiąc niemal przebieżkę po ogrodzie.

   <      Tu odbywają się koncerty


 < a to widok ogólny z tarasu pawilonu
w którym mieszka Victoria
 Na tarasie pawilonu Victorii stoją oleandry w doniczkach






< widok ogólny na kompleks szklarni
  Kwitnące kaktusy, które tu zawsze  w gruncie spędzają zimy

oczywiście musiałam wejść nieco
na trawnik i chyba nie ja jedna, bo tu
już się nawet ścieżka wydeptała.



< nie mam pojęcia jak to się nazywa,
ale ogromnie mi się podoba .
Wygląda jak odmiana jakiegoś
rozchodnika.

< oczywiście mój biedny mąż nasłuchał
się dziś moich och i ach i doszedł do
wniosku, że aby mnie zachwycić
wystarczy rosnąć w ziemi



< albo mieć takie dziwne nasiona



                                                                        to drzewko to lantana                                                                   

 nie wiem co to, ale takie trochę
niesamowite



 < a to  zwykłe lilie
                                                    I cała alejka z lantanami


a to - pomidory.
Rozczuliła mnie ta tabliczka
                                                                 I miejsce do posiedzenia



 < zachwyciły mnie gałązki
tego bardzo wysokiego drzewa

 a te dwa bardzo dziwne
drzewka to araukaria.
Wygląda nieco dziwacznie

  a to ten japoński pawilon,
przy którym poprzednim razem
szaleńczo kwitły rododendrony.
Teraz dużo tu kwitnącej tawuły


i znów jakieś dziwne drzewo, bo ta
część ogrodu to arboretum 
                                                            i znów tawuła



 < jeden z górskich ogródków. który tym
 razem mnie nie skusił do odwiedzenia

                                          I jeden z klombów na wprost kompleksu szklarni

A to wszystko, razem z Victorią  "obskoczyłam" w godzinę. Jestem niezle
zmordowana, bo naprawdę duży  kawałek przeszliśmy.
20 i 21 lipca będzie można  odwiedzić  Ogród Botaniczny nocą. I mam na tę
imprezę ochotę. Ciekawe czy znajdę chętnego. Będzie pokaz  świateł i
sztucznych ogni.