drewniana rzezba

drewniana rzezba

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Podobno były święta

Moja definicja świąt zakłada, że święta to czas, w którym robimy głównie to co
nam sprawia frajdę, a ja jestem w tak szczęśliwej sytuacji, że od lat robię właśnie
to co lubię , więc święta mam właściwie przez okrągły rok i funkcjonuję w myśl
zasady : niczego nie muszę robić, robię to co chcę.  I w tej świadomości, nawet
wtedy, gdy mój organizm mnie do czegoś przymusza -stosunkowo mało cierpię.
To jest wyższość stanu emeryta nad stanem człowieka pracującego.
U mnie nawet w bardzo powszedni dzień można się natknąć na tzw. "świąteczne
dania."
Pamiętam zdumienie i zgorszenie mojej kuzynki, gdy podałam we wrześniu zupę
z suszonych grzybów.
To u ciebie grzybowa nie jest zupą wigilijną? - zapytała zdziwiona.
Ależ jest! Uwielbiam ją i w związku z tym gotuję ją ilekroć  mam ochotę i susz
grzybowy. Była wyraznie zgorszona.
I dlatego, moi drodzy, u nas menu świąteczne niewiele się różni od tego "na co dzień".
Na przykład sernik - u większości moich znajomych jest to ciasto świąteczne -
a jego pieczenie jest tak poważnie traktowane jak msza żałobna.
U mnie  sernik jest dość często, bo nie jadam  kupnego białego sera w postaci
naturalnej a wypróbowałam , że pieczony jakoś mi nie szkodzi. Nie szkodzi mi
również biały ser robiony w domu, no ale nie chce mi się go robić.
A samo zrobienie sernika sprawia mi taką samą trudność jak obranie  kartofli,
co jak wiadomo najprostszą czynnością kuchenną jest.
Tak mało mnie to absorbuje, że tym razem przeżyłam moment zadziwienia przy
jego pieczeniu.
Zgromadziłam składniki, czyli ser, jajka, cukier, mąkę kokosową, rodzynki i
kakao.
Gdy wszystko miksowałam nagle zdębiałam- jakieś "grudy" dojrzałam w masie.
No tak- pomyślałam- pewnie kakao mi się  "zbrylowało". Dałam wyższe obroty,
ale owe grudy nadal mi śmigały w misie.
Wreszcie chwytem pęsetowym chwyciłam jedną grudę - to była rodzynka.
Zupełnie zapomniałam, że je wrzuciłam.
Nie  wiem jaka pogoda w innych częściach kraju, ale wczoraj patrzyłam z podziwem
na padający śnieg- płatki miały wielkość śladów kocich łapek.
Poleżało toto ze 3 minuty na chodniku i zniknęło.
Potem była mżawka, potem gęsty deszcz a w kilka godzin pózniej regularna
śnieżyca, a gdy przeleciała z wielkim szumem - wyszło słońce. Czyli wszystko jest
jak należy: "kwiecień-plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata".
Mam nadzieję, że wszyscy zdołaliście nieco odpocząć i nie nadwyrężyliście
nadmiarem jedzenia swych organów trawienia.
I wszystkim ogromnie dziękuję za życzenia świąteczne!!!!