drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 30 marca 2019

MIX wiosenny

Wyjrzałam dziś rano przez okno na podwórko, a tam:
          Rozbujała się jesienią przycięta forsycja

  A śliwka  dosięgnie  niedługo trzeciego piętra, na razie zagląda  w okna
drugiego piętra.
Słońce świeciło, termometr  zatrzymał się na 18 stopniach ciepła, więc mus
iść na  spacer. Przeszłam raptem 3 km  i ........ledwo wróciłam. Nic mnie nie
bolało, ale tak się  zmęczyłam jakbym przewędrowała 10 km. Ostatnie 250
metrów było  najgorsze. Szłam z  zaciśniętymi zębami  wpatrzona w bramę
domu jak w ostatnią deskę ratunku. Pocieszałam się myślą, że zaraz winda
dowiezie mnie do mieszkania.
Po tym szpitalu jakoś nie mogę dojść do  siebie- moja kondycja  poszła się
gdzieś paść.

A w poniedziałek znów będzie strajk metra, i autobusów należących do BVG.
Zacznie się w nocy z niedzieli na poniedziałek o godz.3,30 i potrwa  dobę.
Na szczęście kolej miejska będzie  funkcjonować oraz  autobusy innych
przewoźników, głównie dowożące do kolei miejskiej. Będzie znów obłęd.

Mam nieodparte wrażenie że świat nieco świruje. Japończycy i Rosjanie
chcą sklonować.....mamuta włochatego.
W 2011 roku na Syberii odkryto szczątki samicy mamuta włochatego,
leżące w  wiecznej zmarzlinie od 28 tysięcy lat. Zakonserwowała się ta
mamucica w tej zmarzlinie  na tyle dobrze, że wiele komórek było w dość
dobrym stanie i stały się przedmiotem badań.
Japońscy naukowcy pobrali próbki szpiku kostnego i tkanki mięśniowej i
wyekstrachowali z nich jądra komórkowe, które zostały wszczepione do
komórek jajowych myszy, po pozbawieniu ich jąder komórkowych.
Przeszczepiono w ten sposób 43 jądra komórkowe mamucicy i pięć  z nich
wykazało aktywność przyjmując typ formacji strukturalnej poprzedzającej
podział komórki. Ale  do samego podziału komórki nie doszło.
Pomimo niepowodzenia uznano badanie za " ZNACZĄCY KROK W
KIERUNKU  WSKRZESZENIA MAMUTÓW".
Wystarczy tylko poszukać w  wiecznej zmarzlinie następnego mamuta
z nieco mniej uszkodzonymi komórkami.
Zawsze twierdzę, że za zamkniętymi  dokładnie  drzwiami laboratoriów
naukowych dzieją się rzeczy dziwne i straszne a na dodatek tak naprawdę
nie za bardzo potrzebne.
Miłej niedzieli Wszystkim;)





piątek, 29 marca 2019

Norymberga

W Norymberdze spędziłam  mniej więcej pół dnia, czyli o wiele za mało jak
na tak stare i ładne miasto. A i to raczej z przypadku, a nie z myślą o jego
zwiedzeniu.
Musiałam lecieć do córki do Monachium, a tanie linie lotnicze dolatywały
tylko do Norymbergi, która leży 150 km na południowy wschód od  celu
mojej podróży. Na dodatek samolot wylatywał z Warszawy o 8 rano, więc
kazano mi być na  odprawie pasażerów już o 6 rano. Dla mnie była to iście
nie chrześcijańska godzina, bo musiałam być tam wcześniej, by zostawić
samochód na parkingu, co na warszawskim lotnisku proste nie jest do dziś.
Po szczęśliwym zaparkowaniu, stałam ponad godzinę  w kolejce do
 jedynej bramki bezpieczeństwa, w koszmarnym zaduchu i wysokiej
temperaturze. Miałam wrażenie, że pomimo lata włączone są kaloryfery.
Lot niedługi, spokojny,choć przez moment byłam pewna, że wylądujemy
tym lotem koszącym na terenie ogródków działkowych- pilot chyba miał
nadmiar energii lub fantazji.
Dzięki wytycznym otrzymanym  mailem od córki nie pognałam jak
reszta pasażerów na górę przez sklep wolnocłowy, ale spokojnie, bez tłumu
dotarłam  do podajnika bagaży i niemal jako pierwsza odebrałam swój
bagaż. Dzieci już czekały, buźka, niedźwiedź, walizka w bagażnik i....
jedziemy. W swej naiwności myślałam, że od razu do Monachium, ale nie,
nie ma lekko. Dzieci zaplanowały wpierw zwiedzanie Norymbergi, a
głównie  zamku. Prawdę mówiąc nie  wzbudziło to we mnie entuzjazmu -
byłam niewyspana i głodna. Ale Norymberga " poświęcenia się jest warta."

To bardzo stare miasto, a pierwsze informacje o nim można odnaleźć
w dokumencie cesarza Świętego  Cesarstwa Rzymskiego Narodu
Niemieckiego  Henryka III,  z 1050 roku.
Norymberga w XII w. była stolicą Burgrabstwa Norymbergi, a w 1219 roku
Fryderyk II nadał miastu Wielką Kartę Swobód, co oznaczało, że stała się
Wolnym Miastem Rzeszy.
Wolne Miasta podlegały bezpośredniej władzy cesarzy i posiadały własną,
niezależną  reprezentację w Reichstagu.
Położenie geograficzne Norymbergi  na szlaku w drodze z Rzymu do
Europy Północnej spowodowało, że wraz z Augsburgiem, Legnicą i
Wiedniem stała się jednym z największych miast w środkowej Europie.

Kontakty Norymbergi z Polską:
tu, w 1543r. zostało wydane dzieło Mikołaja Kopernika "O obrotach ciał
niebieskich", jako że Norymberga z drukarstwa słynęła.
Tu w  1554 r., jako pierwszy poza granicami Polski, został wydany utwór
muzyczny Wacława z Szamotuł, a w 1698 r. Jakub Barner, polski lekarz
i chemik wydał podręcznik chemii.
Tu w 1553 r. zmarł autor ołtarza w kościele Mariackim, Witt Stwosz oraz jego
syn, Stanisław Stwosz, również rzeźbiarz(1528 r.), a w czasie II wojny
światowej w podziemiach zamku przechowywano zrabowany przez faszystów
ołtarz  Wita Stwosza.

Nic nie trwa wiecznie i od XVIII wieku zaczął się powolny upadek miasta
i w wieku XIX Norymberga zbankrutowała.
W 1806 r., na polecenie  cesarza Napoleona straciła status Wolnego Miasta
i została wcielona do Królestwa Bawarii, co w efekcie wyszło na zdrowie
gospodarce miasta.

W 1900 r Norymberga była najludniejszym miastem Niemiec i drugim
miastem królestwa Bawarii.
 W wieku XX wpisała się na czarne  karty historii stając się ważnym
ośrodkiem ruchu nazistowskiego.
2 stycznia 1945 r  nalot połączonych sił  wojsk lotniczych brytyjskich oraz
amerykańskich unicestwił 90% starej, zabytkowej średniowiecznej
zabudowy Norymbergi. Norymberga jako jedyne  europejskie miasto miała
wiele zabytkowych , średniowiecznych budynków.
W kwietniu  Amerykanie pokonali w czterodniowej walce połączone siły
Niemiec i Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej ( Własowcy), a miasto zostało
przyłączone do amerykańskiej strefy okupacyjnej.
Od 20.XI 45 r. trwał tu proces nazistowskich zbrodniarzy- wyroki zostały
ogłoszone 1.X. 1946r.
Tyle  historii - mam nadzieję, że nic nie pokręciłam, bo dość kiepska
jestem w historii.
Poza tym historię łatwo  zmienić- niedługo się dowiecie, że przez płot
stoczni   w Gdańsku skakał inny Lech, nie ten od Nobla,  a do UE
wprowadził Polskę obecny premier.

Co do samego miasta- Norymberga została pieczołowicie  odbudowana
po wojnie. Jej stara część jest b.b. ładna.
Budowano domy na starym planie  ulic utrzymując jednocześnie ich stare
cechy, czyli mury szachulcowe.
Do dziś nie  wiem czy są to  prawdziwe mury szachulcowe czy tylko ich
imitacja- stawiam na to drugie. Wnętrza budynków są w pełni nowoczesne.
A z zewnątrz  mur szachulcowy  wygląda tak:
                                  Po prawej jest dom Albrechta Durera

 Widok na mury zamkowe, zamek jest wybudowany na skale

                            A to fragment dziedzińca zamkowego

                                       Jeden z domów w starym stylu

Widok  spod  Zamku na ulicę Zamkową, która dochodzi do Ratusza

Rzeźba przedstawia św. Grzegorza, więc u nas byłby to "Dom
pod  świętym Grzegorzem"

I nieco romantyzmu- mostek nad rzeką Pregnitz, przepływającą przez
Norymbergę, na moście my.

Okrutnie zlazłam  się idąc na ten Zamek- nic dziwnego, byłam w miejskich
pantoflach na obcasie a nie w adidasach, bo nie przewidziałam, że pojęcie
"blisko" może obejmować  ok 3 km pod górę.
Wpierw zwiedziliśmy kilka  dużych sal wypełnionych olbrzymimi
gablotami  ze zbrojami. W prawdziwy zachwyt  wprawiła mnie gablota
w której była "zbroja podróżna" a do siodła konia była przymocowana
metalowa, podróżna kołyska dla niemowlaka.
 I podróżna, metalowa torba podręczna. No normalnie mowę mi
odjęło na ten widok. Niestety był zakaz fotografowania eksponatów, bo
można było  nabyć  w kasie mały  album  z ich zdjęciami. Trochę drogi.
Sam zamek jak na tej wielkości obiekt  (są trzy budynki) jest dość ubogi
w eksponaty, pani przewodniczka cały czas mówiła po niemiecku (dla
mnie to tak samo znajomy język jak chiński) i właściwie nie za bardzo
było co oglądać.
Atrakcją podwórza  zamkowego była bardzo duża i naprawdę bardzo, bardzo
głęboka studnia. W dole miała założoną dość gęstą siatkę  a obok studni
umocowana była tablica z prośbą by turyści uważali na swe czapki,
kapelusze i okulary, które czasami mają zwyczaj lądować w tejże studni,
a wyciągnąć ich  się nie da.
Dość zabawnie było oglądać ściany zamkowe  obwieszone skórami zwierząt
i w upale słuchać jak to bywało przez większą część roku zimno w takim
zamku. No i podobno  często bywały niezłe pożary gdy jakaś nieznośna
iskra zapaliła  tkaniny którymi  były pokryte ściany.
Oj ciężkie były wtedy czasy mieszkańców  zamków.
Szczerze mówiąc żałowałam że nie poszliśmy do  Muzeum  Germańskiego
albo po prostu nie powłóczyliśmy się po mieście.
Ale teraz mogę mówić : Och, Norymberga?- Znam, znam, byłam ;))
Do Warszawy oczywiście wracałam również z Norymbergi, samolot był
opóźniony z powodu mgły, więc poznawałam budynek lotniska.













czwartek, 28 marca 2019

Jezioro Bodeńskie i.....

......"fura"  możliwości.
Zatęskniłam dziś za kwiatami, zielenią i zamarzyła mi się cudowna
 wyspa kwiatów, czyli wyspa Mainau na Jeziorze Bodeńskim.
Nawet gdybyście mnie powiesili do góry nogami to nie jestem w stanie
Wam powiedzieć, dlaczego od dzieciństwa nazwa Jezioro Bodeńskie
budziła we mnie jakąś dziwną tęsknotę. Może dlatego,że nie wiedziałam
zupełnie gdzie jest takie  jezioro?
A może to przez Dygata?  Jego powieść pod tym tytułem dość długo
leżała na biurku mego dziadka w czasach, gdy po kryjomu  czytałam
te książki, które czytał dziadek. O ile z ciekawością przeczytałam
Dittę , o tyle Jezioro Bodeńskie niezbyt mnie zainteresowało. Po kilku
kartkach miałam dość - może dlatego, że miałam wtedy tylko 7 lat?
I gdy pewnego dnia  w Monachium córka powiedziała "jutro jedziemy
nad Jezioro Bodeńskie", poczułam dziwne mrówki na plecach.
Jezioro Bodeńskie  jest  akwenem międzynarodowym- jego  wody
o powierzchni 536 km kwadratowych należą do Austrii, Niemiec
i Szwajcarii. Już sama droga samochodem nad Jezioro była bardzo
ciekawa widokowo.
W pierwszej kolejności poza kolejnością przyjechaliśmy do
Meersburga, leżącego nad Jeziorem Bodeńskim.
Miasteczko jest cudne - wąskie uliczki, większość krętych, wijących
 się w górę i w dół,kolorowe niewielkie kamienice, tłum turystów.
I stary zamek, główny cel naszej wycieczki w tym miejscu.
Prawa miejskie Meersburg otrzymał w 1229 roku.
Zamek w Meersburgu jest prawdopodobnie z VII wieku, a może nawet
powstał wcześniej. Mury jego są niesamowicie  grube, widać na  nich
ślady ociosywania kamiennych, olbrzymich bloków.
W wielu pomieszczeniach ściany mają ślady okopcenia-wszak  zamek
sposobem ogrzewania  początkowo nie różnił się od kurnej chaty.
Może i było  bezpiecznie mieszkać w  takim zamku, ale chyba nie
było to przytulne lokum.
Wszystkim zwiedzającym niebywale  podobał się loch, do którego
można było swobodnie zajrzeć z góry i popatrzeć z pogardą i wyższością
na tych wrzuconych do lochu. Nikt się nie bawił wtedy w prawa człowieka,
nie interesował uwięzionymi czy im wygodnie czy też nie. Podpadłeś,
skazano cię na loch- siedź o głodzie i  chłodzie, twoja wina.
Z zamku jest piękny widok na Jezioro Bodeńskie i Podzamcze.
W części  Zamku  jest 30 pomieszczeń do zwiedzania, w drugiej części
mieszkają spadkobiercy właściciela zamku,  Carla Mayera von Mayerfels.
Nie mam zdjęć z Meersburga, ale wspomogłam się zdjęciami ze strony
internetowej  www.kostenlose-fotos.eu


                          Górujący nad miasteczkiem  zamek

                                 Widok na Podzamcze i Jezioro Bodeńskie

                        Jedna z zabawnych uliczek

Po zwiedzeniu Meersburga wsiedliśmy znów do samochodu i podjechaliśmy
na przystań promową, by promem dostać się na wyspę Mainau. To była moja
pierwsza w życiu przeprawa promowa. Szkoda, że taka krótka.
A potem to już były same achy i ochy i trochę zdjęć udało mi się porobić.
Wyspa Mainau ma specyficzny mikroklimat, który umożliwia uprawę wielu
egzotycznych roślin.
Od 1932 roku zamieszkiwał  na wyspie były książę Szwecji, hrabia Gustaw
Lennart  Bernadotte. Zmarł tam w 2004 roku. Po popełnieniu mezaliansu
(ożenił się bowiem z niewłaściwą osobą) był pozbawiony prawa dziedziczenia
tronu szwedzkiego. To on założył na wyspie ten wspaniały ogród.

 Z tyłu, za tym kwiatowo roślinnym krasnalem jest pałac, w którym mieszkał
hrabia z "niewłaściwą żoną" i swymi dziećmi.

        Nie wiem jaki to gatunek ptaków, może kaczusie, ale podobają mi się

                      A to kwiatowy paw, też osobliwy okaz

                         Nie mam pojęcia jak się te kwiaty nazywają



            
  Motylek, który w motylarium zaszczycił moje ramię swą obecnością i wcale
mu nie przeszkadzało, że chodzę

                             A ten był czymś zajęty

                        Bardzo znana z pocztówek fontanna z łabędziami
                   Sposób na wykorzystanie zbytecznego już samochodu

 To nie UFO, to sterowiec nad Jeziorem Bodeńskim, widziany z tarasu
szklarni

Jeżeli kogoś z Was droga poprowadzi do Bawarii skuście się na wyspę
Mainau. Zobaczycie wiele  cudnych  i rzadko spotykanych roślin,
z pewnością spodoba się też Wam wizyta w motylarium  wśród niemal
oswojonych motyli, zobaczycie w parku rośliny spoza Europy, np. sekwoje.
Są cudowne, imponująco  wysokie tylko jakoś  trudno je fotografować.
Musiałam to robić "piętrowo" ale potem i tak nie miałam jak połączyć
trzech fotek w jedną. Ale zostało wspomnienie.
Wstęp na Wyspę Mainau jest drogi, 21 € od osoby dorosłej, ale dzieci
do lat 12 wchodzą za darmo. Podobno gdy się wchodzi około godz,16,30
wstęp jest znacznie tańszy, ale nie wiem czy to prawda.
A propos dzieci- dla nich jest utworzone  mini ZOO z różnych zwierząt
domowych, które można obejrzeć z bliska, zwierzątka pogłaskać,
a nawet nakarmić- wszystko w obecności opiekuna zwierząt.
Park jest otwierany o świcie, zamykany o zmierzchu.Turystów zawsze jest
mnóstwo.
Wracaliśmy do Monachium płatną  szosą prywatną, poprowadzoną wzdłuż
Izary. Pierwszy raz jechałam płatną, prywatną szosą - tłoku na niej
nie było, od początku drogi do jej końca jechaliśmy sami.
Isara jest piękną, górską rzeką. Przepływa przez  centrum Monachium.
Latem można wypożyczyć leżak i w samym centrum miasta plażować
nad brzegiem rzeki.
Widziałam w Monachium dwa oblicza tej rzeki- to łaskawe, łagodne,
z plażowiczami brodzącymi  po kostki w  wodzie i spienioną, wezbraną,
pędzącą brunatną wodę unoszącą to co udało się jej zagarnąć.















środa, 27 marca 2019

Landshut

Ci co czytają moje posty zapewne wiedzą, że już kilka   razy przed przeprowadzką
byłam  w Berlinie oraz w Bawarii.
Lubię Bawarię, głównie pod względem krajobrazowym. Wszystkie, nawet  całkiem
nieduże miejscowości są niezwykle zadbane a widok Alp na horyzoncie - cudowny.
Za którymś pobytem pojechałam z córką i zięciem do Landshut.
Landshut leży w Dolnej Bawarii nad rzeką  Izarą. Od 1231 roku było siedzibą rodu
Wittelsbachów, a od 1255r. również książąt bawarskich.
W pewien sposób miasto jest bliskie Polakom, bowiem w 1475 roku książę
bawarski Jerzy Bogaty poślubił Jadwigę Jagiellonkę, córkę Kazimierza  IV
Jagiellończyka.
Kazimierz IV Jagiellończyk był synem króla Władysława Jagiełły i jego czwartej
żony, Zofii Holszańskiej.
Ślub ten był prawdziwym wydarzeniem- młodziutka, osiemnastoletnia królewna
otrzymała w posagu 32 tysiące  złotych węgierskich (w pięciu rocznych ratach)
a wartość jej wyprawy osiągnęła 100 tysięcy złotych.
Rodzina odprowadziła Jadwigę do Poznania. Dalej orszak złożony z 1200
konnych odprowadzał królewnę do Wittenbergu, dokąd dotarł 23.X.1475r.
Na obrazie, który znajduje się w ratuszu tak wyglądała kareta, którą
podróżowała polska królewna. (zdjęcie z sieci)

Ach, co to był za ślub! Było na nim wielu niemieckich władców, był cesarz
Fryderyk III i jego syn Maksymilian.
Ślub był zaraz w dniu przyjazdu, a uczta weselna następnego dnia, wzięło
w niej udział 9 tysięcy osób.
Było to wielkie wydarzenie i na pamiątkę tego dnia od 1903 roku odbywa się
festyn "Wesele w Landshut". Do czasu II wojny światowej odbywał się co
roku, po wojnie jest organizowany co 4 lata.
Jest to impreza organizowana z  dużym rozmachem, bierze w niej udział
2000 entuzjastów, którzy z pełnym poświęceniem szyją dla siebie stroje z epoki,
organizują  zbroje rycerskie (myślę, że tych to nie brakuje, byłam w  3 zamkach,
wszędzie były spore zbiory zbroi).
Miejsca siedzące dla widzów są wszystkie płatne i jest ich mało.
Można również za duże pieniądze wziąć udział w replice uczty weselnej
na zamku i bawić się do późnej nocy.
Mam tylko kilka zdjęć, bo zwyczajnie brakuje mi wzrostu, a były prawdziwe
tłumy turystów i nijak nie mogłam się przepchać do "pierwszej linii".


Na   środkowym zdjęciu jest kareta królewny.

Prawdę mówiąc wróciłam wtedy do Monachium pół żywa ze zmęczenia -
był upał  i kilka godzin spędziłam stojąc na słońcu. Pocieszałam się myślą,
że i tak mam lepiej, bo byłam w cienkiej bluzce a nie w zbroi  rycerskiej
lub w grubej, aksamitnej długiej sukni czy też w sukiennym grubym kubraku.
 W ratuszu w jednym z okien jest bardzo ładny witrażowy portret pary
książęcej. (zdjęcie z sieci)

Jak  wyczytałam później  nie było to dobre małżeństwo. Mąż Jadwigi
Jagiellonki był hulaką i rozpustnikiem, tęgo też popijał i towarzystwo żony
wyraźnie mu przeszkadzało.
Dziesięć lat po ślubie oddalił żonę z zamku w Landshut i osadził na zamku
w Burghausen, gdzie pomimo licznego przyznanego jej dworu wiodła dość
nudne, samotnicze życie. Nie  wiadomo nawet czy były razem z nią dzieci.
Jadwiga dość niespodziewanie zmarła w 1502 roku i została  pochowana
w klasztorze  cystersów w pobliżu Burghausen.







wtorek, 26 marca 2019

Wiem już....

....dokąd pojechał Młodszy Krasnal.
I nawet mu nieco zazdroszczę, bo dziecko pojechało do Boitzenburga.
Boitzenburg jest około 110 km na północ od  Berlina i jego główną
atrakcją jest  zamek Boitzenburg.
Kiedy został wybudowany? - tego nikt dokładnie nie wie, ale pierwsze
wzmianki były już w 1271 roku.
Od 1528 roku był własnością rodu Arnimów, którzy przebudowali
istniejący wówczas  zamek na styl renesansowy.
Podczas wojny trzydziestoletniej zamek został mocno splądrowany i bardzo
 zniszczony.
W XVIII wieku właścicielem zamku został Georg Dietloff von Arnim-
Boitzenburg, pruski prawnik i polityk. W latach 1749 -1753 był głównym
ministrem Królestwa Prus.
Nowy właściciel odbudował zniszczony zamek oraz założył barokowy
ogród.
W rękach rodu Arnimów zamek był do 1945 roku.
Po wkroczeniu wojsk radzieckich na ten teren, olbrzymia biblioteka
zamkowa została wywieziona do Moskwy i prawdopodobnie cały
zbiór przepadł, a te tereny zostały własnością NRD.
Po roku 1960  w zamku powstał ośrodek wypoczynkowy dla członków
armii NRD.
Po upadku Muru Berlińskiego i  zjednoczeniu Niemiec bardzo długi
czas zamek był niewykorzystywany.
W 1998 roku został zakupiony przez Olivera Erbachera, który miał
odremontować go i przeznaczyć na ośrodek wypoczynkowy dla dzieci.
Niestety nowy właściciel nie tylko nie wyłożył własnego kapitału  na
prace remontowe ale dodatkowo sprzeniewierzył dużą część środków
publicznych, które na ten cel otrzymał.
Pomimo tych wszystkich perturbacji zamek został odnowiony i dziś
jest tam hotel oraz centrum konferencyjne.



Na pierwszym zdjęciu jest widok zamku z góry. Wszystkie zdjęcia pobrałam z sieci.
Można je  powiekszyć klikając w zdjęcie.

Mam nadzieję, że Młodszemu Krasnalowi podoba się tam.
Wracają w piątek wieczorem.



poniedziałek, 25 marca 2019

Mix

Okrutnie dużo czasu spędzam ostatnio w domu, co ma związek z moim
bliskiem spotkaniem III stopnia z podłogą- śliską podłogą- przy tak
prozaicznym  zajęciu jak wkładanie spodni.
Sporo czasu zabierają mi ćwiczenia, które muszę robić kilka razy dziennie.
Z zadowoleniem mogę odnotować fakt, że te  ćwiczenia pomagają, coraz
łatwiej mi wstać z krzesełka i ruszyć z miejsca bez problemu. Wczoraj
odkryłam, że sporo ćwiczeń najlepiej wykonywać ....przy muzyce, więc
połączyłam w całość przyjemne z pożytecznym.
Po wczorajszym ciepłym, słonecznym dniu powrócił standard zimowy-
jest ponuro, zimno i deszczowo.

Trochę z opóźnieniem przeczytałam, że w styczniu tego roku odbył się
w Polsce Narodowy Kongres Żywienia, na którym przedstawiono nową
 Piramidę Żywieniową dla dzieci od 4 do 18 lat.
Podstawą nowej  Piramidy jest     RUCH i SEN,  następnym stopniem
OGRANICZENIE KORZYSTANIA Z ELEKTRONIKI,
trzeci stopień to właściwe odżywianie, czyli : ELIMINACJA SŁODYCZY,
JEDZENIE  DUŻEJ ILOŚCI  WARZYW I  OWOCÓW,  PICIE WODY.
Kolejnym zaleceniem jest  HIGIENA  JAMY USTNEJ,  SYSTEMATYCZNA
KONTROLA WAGI CIAŁA.
Wreszcie podstawą piramidy żywieniowej nie jest wszelakie pieczywo!

Obejrzałam wczoraj ostatni konkurs skoków narciarskich. Po trzech latach
pracy z naszą drużyną odchodzi dotychczasowy główny trener , który
doprowadził  polski  team do zdobycia pierwszego miejsca w Pucharze
Narodów. Jak sam powiedział -decyzja ta wypływa z pobudek racjonalnych
a nie z serca. Pierwszym trenerem zostanie jego dotychczasowy zastępca.
Ciekawa jestem jak będzie przebiegała letnia edycja Pucharu Skoków  pod
nowym głównym trenerem, to będzie pierwszy sprawdzian dla niego.

Otrzymaliśmy pismo z zaproszeniem do wzięcia udziału w głosowaniu na
niemieckich przedstawicieli do Europarlamentu- wszak teraz jesteśmy
mieszkańcami  Berlina. Zastanawiam się więc, czy to oznacza, że możemy
również wziąć udział  w głosowaniu na polskich kandydatów ?
Muszę to sprawdzić.

Nasz młodszy Krasnal pojechał dziś na pięciodniową wycieczkę -pięć
dni spędzi bez taty, mamy, brata.
Wczoraj był tym faktem wielce zestresowany -  spakował walizkę,
spakował plecak i okropnie był zdenerwowany. Jadą gdzieś w okolice
Berlina. Oby tylko pogoda im dopisywała, co wygląda na wątpliwe.
A tak ogólnie to on jest okropnie śmiesznym dzieckiem- okrutnie dba
o to, "by wszystko było sprawiedliwie" i nie może się wciąż pogodzić
z faktem, że jak się jest młodszym o dwa lata to pewnych przywilejów
się nie ma- np. nie wolno samemu jeździć windą, nie posiada się
własnego smartfona, nie ma się również własnego klucza  od domu.
No i przed ukończeniem 10 roku życia nie wolno samemu wędrować
po mieście. A on, biedunio, w lutym skończył 8 lat - "dopiero."
Niesprawiedliwe to życie!

A na dobry tydzień trochę muzyki gitarowej:



Miłego tygodnia Wszystkim;)

czwartek, 21 marca 2019

Powinnam być dziś.......

 ....na wagarach, bo to przecież jest
pierwszy dzień wiosny.
Gdybym była w Warszawie to pojechałabym w ten dzień do Łazienek. Popatrzeć
czy wiosna już nadchodzi wielkimi krokami czy tylko przygląda się miastu
z daleka. No cóż, nigdy nie byłam pilną uczennicą, szkoła nudziła mnie ogromnie,
starałam się w niej jak najrzadziej bywać.
Z pomocą  przychodził mi fakt, że wystarczało bym pokazała lekarzowi gardło,
a natychmiast tydzień zostawałam w domu.
Ale czasami, jak na złość, nic się dziwnego w tym gardle nie działo, a ja nie
miałam ochoty iść do szkoły.
Może gdyby moje liceum  (żeńskie) nie było tak blisko Łazienek częściej bym
bywała w szkole.
Nie wiem jak to było, ale często jakoś zapominałam wysiąść na właściwym
przystanku tramwajowym, a nawet gdy wysiadłam to myliły mi się ulice i
zamiast iść na Klonową, gdzie była moja szkoła,  "coś"  mnie prowadziło
szybkim krokiem na ulicę Bagatela, która dochodziła  wprost do wejścia do
parku przy Belwederze. Potem szybciutko w dół i jak po sznurku docierałam
do amfiteatru.  A tam było nas, wagarowiczów sporo. Po kilku "zrywach" ze
szkoły niemal wszyscy się już  znali, niektórzy zaraz zasiadali do pokerka a za
poduszki na kamiennych ławach służyły im podręczniki szkolne. Od kilku lat
kamienne ławki są pokryte  ażurowymi siedziszczami z drewnianych listew.
Gdy było ciepło i świeciło słońce amfiteatr spełniał rolę plaży. Wierzcie mi,
tam tętniło życie towarzyskie, nigdy nie wiało nudą. I nikt nie mówił do mnie:
"panienko AX, proszę do tablicy". Tu miałam tylko imię, bez wypominania mi
płci i stanu cywilnego.
Łazienki były zawsze dla mnie "drugim domem"- schronieniem gdy szłam na
wagary, miejscem spotkań z pierwszym chłopakiem, zbiornicą obiektów które
namiętnie szkicowałam lub malowałam.
I były potem stałym miejscem   do którego dzień w dzień, od wiosny do jesieni,
przyjeżdżałam ze swym małym dzieckiem. Niemal całe dzieciństwo moja córka
spędziła w tym parku, głównie  na tutejszym placu zabaw dla dzieci, oraz
w parkowej kawiarni pod kasztanami.
Widziałam w życiu wiele naprawdę pięknych parków, większych niż Łazienki
Królewskie, ale dla mnie  i tak najładniejsze pozostaną Łazienki Królewskie.
Widokowo najbardziej lubiłam je kolorową  jesienią,  a do szkicowania późną
jesienią, gdy stare drzewa były pozbawione liści.
Nie będę Wam pisać historii Łazienek, bo zrobiła to już kilka razy na swym blogu
i w swych książkach pewna STOKROTKA.
Ja tylko wrzucę kilka fotek, tak wspominkowo;)

                                    młodziutkie magnolie



                                   wiosenne wdzianko pawia



                           rzut oka na pomnik króla Jana Sobieskiego
                          mostek przy Pałacu


                            rzut oka  poprzez staw na Pałac króla Stasia


                        czyż nie pięknie wyglądaja jesienne drzewa?
                          dwa zdjęcia Teatru na Wyspie




                  Pałac Króla Stanisława Augusta od przodu (u góry) i od tyłu.

                                      I jak tu nie zachwycać się jesienią ?







piątek, 15 marca 2019

Wczoraj.....

......przyleciał do Berlina deszcz.
Podejrzewam, że to od  takiej jednej, co to ma ostatnio trzy psy i pasie
je kwaszoną kapustą.
I tak pozazdrościłam  jej pieskom tej kapusty kwaszonej,  że postanowiłam
pojechać do sklepu rosyjskiego, by tam zakupić polską  kapustę kiszoną
oraz polskie galaretki owocowe.
A polską dlatego,  że autochtońska kapusta kwaszona ma jakieś dziwne
dodatki,  a ja jestem  rozbestwiona i lubię taką normalną, jak za króla
Ćwieczka. Uzbroiłam się w jedną kulę, mąż podjechał samochodem tuż
pod dom i... pojechaliśmy.
Jakimś dziwnym trafem było gdzie zaparkować pod tym sklepem ( jak  już
pisałam ze sto razy, w Berlinie nie ma gdzie parkować), migiem zrobiliśmy
pożądane zakupy, potem pojechaliśmy do szkoły po starszego Krasnala, bo
wczoraj strajkowały miejskie autobusy, odwieźliśmy dziecię do domu
i ponieważ tam było miejsce-zaparkowaliśmy.
Do swego domu  mieliśmy do przejścia 450 metrów.
I wiecie co ? Przetuptałam te 450 metrów  korzystając z jednej kuli, deszcz
lał jak głupi, a ja, szczęśliwa, maszerowałam do domu.
Nic mnie nie bolało. nie zmęczyłam się, szłam nawet szybko (no bo jednak
mocno padało) i bez problemu dotuptałam do domu. I nadal mnie nic nie
boli.
 Przed chwilą wróciłam od  swego lekarza rodzinnego. Przeczytał to co
napisali w szpitalu  nt. tego wypadku,  kazał mi przejść się po gabinecie bez
kul, stwierdził, że żadna rehabilitacja nie jest mi już potrzebna a nawet Rtg
kontrolne już nie jest potrzebne, bo było to "złamanie bez przemieszczenia",
no a poza tym to ja na przestrzeni 2,5 tygodnia miałam już wykonane  trzy
zdjęcia rentgenowskie i czwarte jest mi "na plaster".
Powiedział, że po domu mam chodzić pomału, ale bez kul, starać się bardzo
prościutko trzymać kręgosłup, na ulicę mogę jeszcze brać kulę, ale pilnować
by się nie przechylać w jej stronę.
I nadal mam codziennie (dopóki żyję) robić dotychczasowe ćwiczenia , które
wzmacniają mięśnie. I mam pamiętać, że już nie mam 20 lat.
No niewiele brakowało a  byłabym  gościa wycałowała!
Teraz  tylko muszę czekać na nieco lepszą pogodę, bo wprawdzie jest na
termometrze +6, ale wciąż wieje jakiś  wiatr i - nie wiem po co  pada.
W ramach odreagowania dzisiejszego dnia posłuchałam i obejrzałam
kilka filmików: to Francis Goya , belgijski gitarzysta i Adagio w interpretacji
Demisa Roussosa.


I jeszcze jeden Demis:
           
Miłego weekendu Wszystkim;)

środa, 13 marca 2019

Pani znad Niemna

Dotychczas wydawało mi się, że właściwie to niemal całe życie żyję
w ciekawych czasach. Zdołałam  "zaliczyć" PRL, czasy gdy w domu
wieczorami słuchano Radia Londyn lub radia Wolna Europa, czasy gdy
na wyjazd do Gdyni trzeba było mieć przepustkę z Rady Narodowej,
"odwilż" za Gomółki (lata 1956-1970), pseudo europejskie  warunki
za rządów Gierka (1970-1980), rozbicie Muru  Berlińskiego i początek
transformacji ustrojowej w Polsce (1989), rozpad ZSRR (1991),
wstąpienie Polski do NATO (1997) i wstąpienie Polski do Unii
Europejskiej w 2004 roku.
To chyba dość sporo wydarzeń jak na jedno życie, wiele się działo, ale
ja tkwiłam wciąż w jednym mieście, w Warszawie. więc należy uznać,
że nie było za bardzo źle, bo nikt mnie z domu nie  wyrzucał, cały czas
byłam Polką, nikt mnie nie przesiedlał, nie zmieniał mi narodowości.
Pani Genowefa, z którą spędziłam dwa tygodnie w szpitalu, miała
znacznie gorzej.
Urodziła się w 1934 roku w województwie Poleskim, nad Niemnem.
W II Rzeczypospolitej województwo Poleskie utworzono w 1921 roku.
Obejmowało 10 powiatów i 17 miast, zajmując obszar 42280km  kw.
Pod względem narodowościowym była to niezła mieszanka - najwięcej
żyło tam Białorusinów bo aż 42,6%, Polaków było 24,3%, Ukraińców
17,7%,  Żydów 10,4%, 4,4 Poleszuków, ),5% Rosjan i 0,1 % Niemców.
Pod względem ekonomicznym był to ubogie tereny, bardzo wiele
osób było niepiśmiennych , nie potrafiących określić swej narodowości,
pytani o narodowość określali się mianem  "my? - jesteśmy tutejsi".
Pani Gienia była Polką. Bardzo wcześnie, w wieku 4 lat straciła matkę,
a że w domu już były dzieci, jej ojciec ożenił się ponownie.
Ale mała Gienia  miała szczęście, bo "druga matka" z wielką troską
zajmowała się osieroconymi dziećmi, a gdy na  świat przyszły i jej
dzieci, nie robiła  różnic między nimi.
W 1939 roku, na podstawie porozumienia Ribbentrop  -Mołotow
województwo Poleskie przestało  istnieć - jego część południowa
została przydzielona do Ukrainy Radzieckiej, część  północna do
Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. I zupełnie
nieoczekiwanie pani Gienia stała się obywatelką Białoruskiej Republiki
ZSRR.Wysiedlono ich z dotychczasowego miejsca zamieszkania,
część ludzi trafiła do radzieckich łagrów, niektórym udało się
przedostać do Polski. Gdy do ZSRR wkroczyli Niemcy województwo
Poleskie zostało podzielone na obwód  białoruski oraz komisariaty
Rzeszy. I znów "oberwało się" ludności cywilnej, w Białymstoku,
Pińsku i  Grodnie powstały getta, likwidowano ludność żydowską.
Zakończenie II wojny światowej niewiele zmieniło w geografii tego
rejonu- niewielkie fragmenty  województwa  Poleskiego wróciły
do Polski, do Podlasia. Obwód  brzeski i piński zostały przy
Białoruskiej Republice ZSRR, a wołyński i rówieński przy Ukrainie.
W 1955 r. pani Gienia kończyła trzyletnie studia ekonomiczne, które
robiła w Brześciu.Gdy po rozdaniu dyplomów wracała z koleżankami
i kolegami do akademika, jeden z kolegów, starszy od niej, którego
lubiła, podszedł do niej i powiedział: "wiesz, wymyśliłem coś,
byśmy mogli tu zostać w Brześciu, by nas gdzieś nie wysłali w drugi
koniec kraju. Pójdziemy się zarejestrować w urzędzie, w USC.
Złożymy tylko podpisy a potem  będziemy mieszkać każde u siebie.
W ten sposób będziemy mogli zostać w Brześciu".
I pani Gienia zgodziła się po chwili namysłu. Były to czasy, gdy nie
było trudno o rozwód. I w ten sposób pani Gienia wyszła za mąż.
Nie było żadnych oświadczyn, pierścionka, narzeczeństwa.
I znów p. Gienię nie opuściło  szczęście - jej teściowa przyjęła ją
bardzo serdecznie, zawsze  służąc pomocą i darząc miłością.
A to zawarte  tak jakby na chybcika małżeństwo przetrwało
w  zgodzie i miłości 47 lat.
Po śmierci męża pani Gienia pozałatwiała mnóstwo formalności by
powrócić na stałe do Polski. A ponieważ jej córka w międzyczasie
osiadła na stałe w Niemczech, pani Gienia od kilku lat mieszka
w Berlinie.
Pani Gienia ma obecnie 85 lat, ale nadal jest w pełni sprawna
intelektualnie, jak na osobę w tym  wieku ma bardzo nowoczesne
poglądy ( zresztą podobne do moich), bez problemu posługuje się
 i-padem i smartfonem, lubi rytmiczną muzykę i taniec.
Byłyśmy z panią Gienią  "polską wyspą" na niemieckim oddziale.



wtorek, 12 marca 2019

Siedzę i siedzę.....

......myślę i myślę niczym pewna polska piosenkarka.
A myślę o tym, czego  naprawdę mi brak i już wiem - otóż brak mi bardzo
wychodzenia z domu.
Mam co prawda do przeczytania bardzo mądrą książkę, ale chyba to pęknięcie
kości w jakimś stopniu uszkodziło mi przy okazji resztki mego intelektu.
Ta mądra książka to Daniela Kahnemana "Pułapki myślenia.O myśleniu szybkim
i wolnym".
Autor jest profesorem psychologii Uniwersytetu Princeton, a w 2002 roku
dostał Nobla z dziedziny nauk ekonomicznych za psychologiczne odkrycia,
które podważyły model racjonalności ludzkich osądów i decyzji.
Przebrnęłam przez pierwszy rozdział i książka wróciła na półkę. Ale kiedyś
ją przeczytam.
W szpitalu przeczytałam w trzy dni piękną ( dla mnie) książkę Salmana
Rushdie "Ziemia pod jej stopami".
Ilekroć czytam  powieści Rushdie'go zżera mnie obrzydliwa zazdrość i smutek-
dlaczego, choć tak bardzo lubię pisać, natura nie obdarowała mnie takim
talentem i wyobraźnią???
To piękna powieść o miłości, namiętnej a jednak nieco dziwnej i jak zawsze
u Rushdie'go o zderzeniu kultur, obyczajów, o życiu poza krajem swego
pochodzenia. O życiu które z daleka jawi się jako coś pięknego, wyśnionego,
ale w rzeczywistości takie nie jest i niesie wielkie rozczarowanie.
Po kilku dniach telefonowania do lekarza rodzinnego udało nam się wreszcie
dodzwonić i w piątek mam wizytę, na której powinnam dostać skierowanie na
rehabilitację, dalsze ewentualne leczenie jakimiś lekami oraz skierowanie na
kontrolne Rtg. Nie powiem że mnie to raduje, bo tak naprawdę mam już po
uszy tej kontuzji i jej leczenia.Tuptam po domu o jednej kuli, czasem zdarzy mi
się jej zapomnieć i sobie tuptam "normalnie", ale pamiętam o niedociążaniu
lewej nogi.
Wreszcie dokończyłam rozgrzebane kolczyki i wreszcie je odesłałam - mam
nadzieję, że będą noszone. Tuż przed tą kontuzją miałam do skończenia tylko
jeden kolczyk i tak się to wszystko przeciągnęło.
A wczoraj wpadła mi w ręce wariacka robótka, czyli decoupage pudełka -
tyle tylko, że jadąc tu zlikwidowałam  wszystkie swe przydasie do tej zabawy.
Już kilka lat nie robiłam nic tą techniką i teraz kombinuję niczym koń pod
górę jak sobie poradzić bez materiałów przeznaczonych do tego celu.
Ale skoro młodszy Krasnal ma zapotrzebowanie na takie pudełko muszę się
sprężyć i coś wymodzić. Na szczęście pudełko jest małe, a Krasnal nie zna
się na prawdziwym decoupage'u, więc jakoś to będzie.
Na moim podwórku zaczyna czuć wiosnę drzewko śliwki - są  malutkie
pączki listków i coś jakby mini pączki kwiatowe. Ale  drzewa wzdłuż mojej
ulicy wymachują na wietrze nagimi gałęziami a na platanach, niczym małe
bombki na choince,  dyndają platanowe "orzeszki". Gdy naprawdę przyjdzie
wiosna- spadną.

środa, 6 marca 2019

ACHTUNG, ACHTUNG.....

..........WŁAŚNIE WRÓCIŁAM DO DOMU!
Nawet sobie nie wyobrażacie jak to miło po ponad 2 tygodniach koszulowo -
dresowych wskoczyć w normalne ciuchy!
Dziś od świtu (zakładając, że 6,30 jest świtem)paradowałam po szpitalu
już w "cywilnych" ciuchach, w nadziei, że tym sposobem przyspieszę
przyjazd transportowców.
Bo tu takich co to wychodzą o kulach odwozi do domu transport sanitarny.
Gdy 17 lutego, po ponad 3 godzinach spędzonych na SORze w tutejszym
szpitalu wylądowałam na oddziale chirurgicznym z diagnozą, że rano czeka
mnie operacja, byłam, mówiąc elegancko , nieco wściekła. Byłam wściekła,
głodna i odwodniona.
Podpisałam zgodę na wszczepienie  implantu, na znieczulenie zewnątrzoponowe
i głodna oraz zła spędziłam noc samotnie w trzyosobowej sali.
Rano, wpatrując się tępo w nieczynny odbiornik TV pomyślałam: "no stara, gdy
patrząc w dół zobaczysz siebie na stole, to już wiadomo,  gdzie jesteś".
W tym momencie  wpadł  do  pokoju pan chirurg, który stwierdził, że właściwie
operacja nie jest potrzebna, bo to jest mini pęknięcie i samo się w 8 tygodni
zrośnie. Domyślacie się co dalej - natychmiast odżyłam. Na tej sali poleżałam
jeszcze do wieczora, potem mnie  przenieśli do "pojedynki", a końcu wylądowałam
na sali oddziału rehabilitacyjno-geriatrycznego, który dziś z wielką ulgą opuściłam.
Jedyne zdjęcia, które porobiłam to widoki z pozycji horyzontalnej:



 Generalnie nie było na co narzekać- no może tylko na to, że panie od
rehabilitacji nie wiedziały, że ja z tą pękniętą kością to już dwa tygodnie
byłam w domu, a więc najgorszy ból  był za mną.
Obchodziły się ze mną jak ze stuletnią staruszką (bo chyba taka była średnia lat
pacjentek tegoż oddziału) i nawet nie podejrzewały, że ja za ich plecami
cichcem ćwiczę. Ogromnie się wszyscy dziwili, że nie chcę  żadnych
tabletek przeciwbólowych, że przejście 50 metrów nie wprawia mnie w stan
zadyszki, że bez problemu pojęłam chodzenie po schodach przy pomocy kul.
Tu bardzo chętnie pasą pacjentów środkami p.bólowymi - zawsze pierwsze
pytanie na "dzień dobry" to pytanie czy coś boli, drugie przepytywanie w kwestii
bólu było na "dobranoc".
Żeby było zabawniej, to szpital był swoistą wieżą Babel - leżałam z panią, która
jest Polką rodem z Polesia, w  związku z czym w 1939 roku  została zagarnięta
przez ZSRR, potem została Białorusinką, teraz znów jest Polką, ale od 8 lat
mieszka w Berlinie.
Opiekę medyczną miała nad nami lekarka rodem z Rosji, w związku z czym  nie
miałam problemu żeby się z nią porozumiewać. Z rehabilitantkami też nie było
kłopotu,  ciut na migi, ciut  po niemiecku. Serbka zajmowała się cateringiem, też
nie było problemów językowych, chłonęła jak gąbka polskie nazwy potraw.
Pewnego wieczoru do sali wkroczył  przystojny, czarny jak heban pielęgniarz-
wyobraziłam go sobie w stroju Masaja- wyglądałby o wiele lepiej.
Nie mniej całkiem zgrabnie zrobił mi  zastrzyk  - bo niestety cały czas, każdego
wieczoru, byłyśmy kłute- dostarczano naszym organizmom heparynę, bo
spędzanie wielu godzin w pozycji horyzontalnej sprzyja zakrzepicy.
Przeżyłyśmy we względnym komforcie strajk pielęgniarek .Bo akurat my dwie
nie potrzebowałyśmy takiej opieki, jak pacjentki geriatrii.
Opieka nad nami  sprowadzała  się do regularnego mierzenia ciśnienia  i zrobienia
wieczornego zastrzyku.
A opieka nad pacjentami geriatrycznymi to zupełnie jak nad niemowlakiem - tyle
tylko, że niemowlę z opiekunem nie dyskutuje i bzdur nie gada.
Poza tym niemowlę chyba łatwiej się przewija i karmi.
A propos geriatrii - mam się zastanowić nad wyborem sposobu zejścia z tego świata-
niestety wybór jest pomiędzy śmiercią z głodu lub z odwodnienia. Wybiorę chyba
odwodnienie, należę do tych, co nie odczuwają pragnienia i już kilka razy miałam
solidne odwodnienie.
Zastanawiałyśmy się razem z p. Genowefą,(z mojego pokoju) co jest bardziej
humanitarne- eutanazja czy utrzymywanie przy życiu pacjenta wtedy, gdy już nie
działają żadne przeciwbólowce a wyleczenie jest niemożliwe.
Pani Genowefa ma 85 lat i ogromnie przeżyła śmierć swego męża, który umierał
w straszliwych bólach, spowodowanych obrzękiem płuc.Był nałogowym palaczem.
 A teraz z innej beczki-  dziękuję WSZYSTKIM za "trzymanie kciuków"i wszystkie
dobre, życzliwe słowa. To pewnie dzięki Waszym dobrym myślom ominęła mnie
operacja. DZIĘKUJĘ - JESTEŚCIE WSPANIALI.