drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 29 września 2019

A moja ulubiona para.....

......czyli Roxana Suarez i Sebastian Achaval
tak tańczyli wczoraj w Sztokholmie:








Oczywiście polecam obejrzenie na YT w  trybie kinowym lub na pełnym ekranie.
Niestety jak na razie nikt nie udostępnił  filmów z ich występów w Taipei, co
mnie nieco dziwi.


środa, 25 września 2019

Jest mi źle.......

.......choć bardzo się staram wrócić do normalności.
Ale  być może trzeba sobie jednak brutalnie powiedzieć, że lepiej nie będzie, bo
moja druga połowa zniknęła i nigdy już jej nie będzie. I nic ani nikt tego nie
zmieni.
Muszę zacząć postępowanie spadkowe - jestem zaskoczona ilością dokumentów
które muszę zgromadzić.
A do tego ja w Berlinie a dokumenty w różnych instytucjach w Warszawie.
Zaczynam się pomału przekopywać przez papierzyska, które pozostawił mąż.
Ponieważ był wielce skrupulatnym człowiekiem to może uda mi się nie robić
wycieczki do Warszawy. Średnio/przeciętnie po 10 minutach przeglądania
tonę we łzach bo powracają wspomnienia.
Co dziwne to nawet te wesołe nie wywołują uśmiechu a doprowadzają do łez.
Papierologia stosowana zawsze się w Polsce miała świetnie, na wszystko
zawsze potrzebny był papierek i obowiązkowo pieczątka.
Bez papierka i pieczątki człowiek nie istniał.
Aż zaczynam się zastanawiać co było gdy goła małpa mieszkała w jaskiniach.
Nie było papierków, nie było pieczątek, a gołe małpy były. Dziwne, prawda?
W ramach odskoczni od papierów zerknęłam dziś na You Tube i wpadł mi
w oko i ucho ten filmik:

Jak widać tango jest dobre do tańczenia nawet w dość zaawansowanej ciąży.
Właściwie  to się głupio dziwię - znałam taką, która calutką ciążę jeździła
konno i skakała przez przeszkody, przestała na 2 tygodnie przed porodem.






piątek, 20 września 2019

Dzień podobny do dnia.....

.....tydzień do tygodnia.
Więc sięgnęłam do swojej play listy i popatrzyłam na swą ulubioną
parę argentyńską - Roxanę Suarez i Sebastiana Achavala.




Od wczoraj tango argentyńskie króluje w Taipei, w końcu miesiąca będzie  ich
gościł Sztokholm, w październiku Regensburg, Bazylea,  Majorka i Bari,
a w listopadzie  Miami  i Los Angeles.
Już  się  nastawiam na nowe doznania artystyczne, mam nadzieję, że nowe
ich filmy trafią wkrótce do sieci.
Poza tym u mnie jak w tytule posta. Na razie usiłuję nauczyć dzieci by jadły
zupy. Starszy wczoraj  wzgardził moją grzybową, ale młodszy stwierdził, że
mógłby taką zupę jadać  codziennie. No to dziś starszy ma placki kartoflane
z musem jabłkowym, który muszę zaraz iść kupić.
Dzięki temu, że dla nich gotuję to i sama jem obiady, bo tylko dla siebie to
z całą pewnością bym nie gotowała.
Proponuje byście oglądali te filmiki na You Tube- wystarczy jedno klikniecie.

poniedziałek, 16 września 2019

U mnie standard.......

......czyli bez zmian.
Jeżeli w ogóle się coś dzieje to tylko same "zagwozdki".
Jest wielce prawdopodobne, że będę musiała  jednak pojechać do Warszawy, choć
tak naprawdę wcale mnie to nie cieszy. Bo coś mi się widzi, że pewnych spraw
nie da się załatwić  zdalnie.
U mnie nic się  nie dzieje a tymczasem największy radioteleskop świata znów
zarejestrował sygnały z Kosmosu:

I  jestem dziwnie pewna, że większość z Was powie : "no i co z tego?"
Jak na razie to zapewne  nic, ale szukam po prostu sposobu by nie myśleć
w kółko o tym co mam tu i teraz. Teorii na temat pochodzenia tych sygnałów
jest kilka, ale tak naprawdę nic nie wiadomo skąd się biorą. Wszystko co o nich
naukowcy mówią to tylko przypuszczenia, czysta teoria.
Obejrzawszy ten film zaczynam podejrzewać, że rzeczywiście  zima tego roku
może być dość wczesna, bo  już wygląda tu bardzo jesiennie. Chodniki zasłane
rano dość dużą ilością brązowych liści, przy każdym powiewie wiatru dęby na
mojej ulicy sypią żołędziami. A i temperatury nie rozpieszczają, zwłaszcza rano
i wieczorem.
Przede mną tzw. "ferie wykopkowe"czyli relikt minionej epoki, gdy dzieci były
zwalniane na dwa tygodnie ze szkoły i jechały do domów rodzinnych by pomóc
rodzinie w wykopkach ziemniaków.
Bardzo te ferie wykopkowe wszystkim rodzicom nie pasują, bo jeśli oboje rodzice
pracują to mają kłopot co zrobić z dzieckiem- urlopy już wykorzystane z okazji
wakacji, ofert na przechowanie dziecka mało no i oczywiście to wszystko niestety
kosztuje.
A do mnie na ten czas przyjedzie przyjaciółka i mam nadzieję, że się nie rozmyśli.
Już sobie wyobrażam  jak się nagadamy, pewnie  będzie  się trzeba ratować
koglem moglem by się pozbyć chrypki.

sobota, 14 września 2019

Księżyc Żniwiarzy

Tej minionej nocy była tzw. Pełnia Księżyca Żniwiarzy.
Kto to zjawisko przegapił następne będzie mógł obejrzeć dopiero 13 sierpnia
2049 roku.
Poprzednie miało miejsce 13 października 2000 roku, ale  mnie jakoś umknęło.
A następnego to już z całą pewnością nie doczekam.
I rzeczywiście była to bardzo jasna noc, taka, która dawniej umożliwiała zbieranie
nocą plonów z pola. Tyle tylko, że w tym roku już plony zebrane i nawet pola
zaorane.
Usiłowałam sfotografować to zjawisko, ale okazało się, że wysiadła mi  bateria
w aparacie, a smartfon jakoś słabo się spisał i zdjęcie było marne, więc  je
skasowałam.
Ale posiedziałam nieco  na balkonie w świetle Księżyca, nie doczekałam
jednak do godziny 4 nad ranem, gdy miało być najjaśniej.
"Odpadłam" mniej więcej około  godz.2,00. Ale i tak była to jednak bardzo,
bardzo jasna noc.
Czytam teraz Olgi Tokarczuk "Prawiek i inne czasy". Przyznaję się bez bicia-
to pierwsza książka Tokarczuk, którą czytam. I jak dla mnie- nieco męczący styl
narracji, ale w sumie pomimo różnych zawirowań w moim życiu przeczytałam
w trzy wieczory i tylu nieco zarwanych nocy.
I przeczytałam też książkę Emilii Smechowski "My, super imigranci". Autorka
urodziła się w Polsce, w dzieciństwie wraz z rodzicami i siostrą wyemigrowała
do Niemiec. Oczywiście nielegalnie. Czytając  te książkę zastanawiałam się
czy ona i ja mieszkałyśmy w tym samym kraju. Bo tak na zdrowy  chłopski
rozum rzecz biorąc Warszawę i Wejherowo nie dzieliły tysiące kilometrów
ale tylko 415 km. Jak Wam wpadnie  w ręce - przeczytajcie.
Poza tym wreszcie (po latach) przeczytałam z wielką przyjemnością Llosy
" Ciotka Julia i skryba".
A wszystko przez to, że nie  doczytałam jej do końca przed laty, a nie chciałam
jej zabierać z Berlina do Warszawy.
A że mi ostatnio źle, to chyba znów wyciągnę z półki Grahama Greena by
zanurzyć się w jego powieści  "Podróże z moją ciotką". To książka do której
co jakiś czas wracam. Drugą taką książka do której co jakis czas wracam jest
G.G, Marqueza  "Miłość w  czasach zarazy".
Miłego weekendu Wszystkim życzę!

piątek, 13 września 2019

A więc.....

.......pogrzeb się odbył.
Siedziałam w cmentarnej kaplicy, słuchałam muzyki, wpatrywałam się przez
łzy w portret mego męża, w stojącą w objęciach kwiatów urnę z Jego prochami
i nadal miałam poczucie zadziwienia i nierealności tego co się dzieje.
Niewiele więcej realności było w miejscu gdzie  miała  spocząć urna.
Oczywiście nikt z nas nie powiedział nawet słowa, nie bardzo się daje mówić
gdy dławi nas płacz.
 A teraz pewne ciekawostki : okazuje się, że na tym cmentarzu pogrzeby są
tylko dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i czwartki. Po prostu tylko w te dni
jest obecny administrator tego  cmentarza. Przyczyna dość prosta, żeby nie
powiedzieć, że dość zabawna-  brak ludzi do pracy. Ten pan administrator  ma
pod swą opieką aż dwa cmentarze.
Gdy my przebywaliśmy w kaplicy już gromadzili się przed nią następni
żałobnicy. Z tego też względu odtworzono tylko pierwszy utwór muzyczny.
Przytomnie zrobiłam zdjęcia dla tej rodziny której było do Berlina za daleko
jak i tej, której było za drogo i wczoraj je wyekspediowałam pocztą mailową.

Z pozytywów - do cmentarza docieram piechotką w ciągu 15 minut.
Teraz pozostaje sprawa udekorowania grobu i zamówienie kamienia z informacją
kto tu spoczywa. Nie przewidujemy żadnych pomników i wcale nie dlatego
że to ogromny koszt- po prostu obie z córką lubimy prostotę. A dekoracją będzie
misa z kwiatami stojąca w miejscu, w którym jest urna z prochami  mego męża.
Nie wiem czy wiecie, ale tu są wyznaczone tradycją miejsca pochówku małżeństw
w grobie.
Są chowani tak, jakby  ona szła nadal z mężem pod rękę, czyli z jego prawej strony.
I wcale nie jest mi lepiej po tym pogrzebie i chyba nigdy lepiej nie będzie.

Chcę tu podziękować wszystkim, którzy mi cały czas przesyłali i nadal przesyłają
dobre myśli  i tym utrzymują mnie "w pionie".
Dziękuję z całego serca,  JESTEŚCIE CUDOWNI!!!!


środa, 11 września 2019

Porcja muzyki.....

......tym razem na smutną okoliczność.





Na jutrzejsze pożegnanie, czyli pogrzeb, wybrałam tę właśnie muzykę.
Będzie nas, żegnających, raptem 8 osób. Z rodziny męża nie będzie
nikogo - dla jednych za daleko (dla tych z Holandii) , dla drugich za drogo-
tak twierdzą Ci z Polski. Ale - jak mnie  zapewnili- na ten dzień i godzinę
zamawiają mszę. Jeśli idzie o mnie to mi to obojętne.
Będzie to dla  nas nowe doświadczenie, bo całe pożegnanie, sposób w jaki się
odbędzie zależy tylko i wyłącznie od nas. 
Nie ma tu  żadnego "mistrza ceremonii", z polskim językiem zwłaszcza.
Mam nadzieję, że sprostam zadaniu, że sklecę kilka logicznych zdań, wszak od
rana będę się pasła walerianą i melisą.
Posłuchamy pięknej muzyki, każde z nas coś o naszym Zmarłym powie, potem
złożymy urnę  w grobie - urnowym.
Wiem- dla niektórych to dziwny pogrzeb, hardcorowy  niemal, ale ja mam
zwyczaj szanowania czyjegoś życzenia wypowiedzianego  jeszcze za  życia.
Wiem, ja  po prostu mam świra.


niedziela, 1 września 2019

W ramach powrotu do......

.....normalności.
Dzieci wymyśliły, że trzeba matkę tak zmęczyć, żeby nie miała sił płakać, więc
na mijający właśnie weekend wypożyczyły duży, wygodny samochód na  7 osób
i w szóstkę - dwie teściowe, dwa Krasnale i ich rodzice pojechaliśmy  do Worlitz.
W Worlitz jest 21 hektarowy kompleks parkowo pałacowy, założony w II połowie
XVIII wieku przez księcia Leopolda III  Friedricha Franza.
Klasycystyczne budowle kompleksu oraz park w stylu angielskim są na liście
obiektów chronionych UNESCO.
I wszystko byłoby super, gdyby nie +33 na termometrze. Poza tym  wszędzie
susza i to dotkliwa- wstrząsnął mną widok wyschniętego pola słoneczników -
rośliny  były wysokości ok.60-70 cm, doszczętnie zasuszone.
Ten kompleks pałacowo-parkowy składa się z kilku wysp i wysepek, ma sporo
kanałów i dotychczas sporą atrakcją było pływanie po całym terenie łodziami -
teraz we wszystkich kanałach  brakuje  tak z 1,5 metra wody, kanały już nie
żeglowne, kursuje tylko jeden prom.
Dostałam nieźle w kość przez ten upał, bo w cieniu wcale nie było lepiej.
Oczywiście porobiłam trochę zdjęć:






























I jeszcze taka śmieszna  brama lącząca dwie części parku. Wewnątrz
są dwie ławki, zapraszające do odpoczynku.



Wracając wpadliśmy do Poczdamu i w holenderskiej dzielnicy
zjedliśmy obiado-kolację. To bardzo ładna dzielnica,  tu jedna z uliczek:
 




A tu zagadka - może ktoś wie co to za kwiaty?




A tu też one, w porównaniu do  wielkości damskiej dłoni:

Dziś też byliśmy w plenerze- tym razem nieco bliżej  w Werder nad Havelą.
Na szczęście już nie było +33 ale tylko +29 stopni i był wiatr.
Najstarsza  część miasteczka leży na wyspie.

Główny rynek a na nim drzewo, które było posadzone w 1880 roku. Jest
bardzo troskliwie pielęgnowane.


Te małe domki są urocze. Uliczki nie wiedzą co to asfalt lub płyty
chodnikowe.










Widok z ulicy Kościelnej na kościół i plecy części mojej wycieczki.
Oni się gapili na kościół a my z zięciem pstrykaliśmy fotki.



I stary wiatrak, który można było zwiedzać , oczywiście za opłatą. W oknie na
górze Krasnale. Ja rozpłaszczyłam się na ławce, nie marząc by tam wejść.
Wracaliśmy boczną, regionalną drogą, która jest na tyle blisko Haveli, że
ciągle nam migała poza drzewami.
Werder jest wybitnie wypoczynkowym miejscem.
Mnóstwo tu różnych hoteli i pensjonatów, pełno kawiarenek, spora marina
i bez trudu można tu spędzić całkiem udany urlop. Jest też  dużo dobrych tras
rowerowych. Ruch na Haveli całkiem spory, bez przerwy przepływają różnej
klasy i wielkości jednostki pływające. Można też wypożyczyć pływające
mieszkanie i podobno sporo osób tak robi.
Oczywiście  wracaliśmy przez Poczdam i jestem Poczdamem oczarowana.
Ogromnie się rozbudował, jest nawet sporo nowiutkich, wielorodzinnych
kamienic nad samym brzegiem  rzeki, których jeszcze w ub. roku nie było.
Jeśli idzie o zmęczenie mnie - udało się - ledwie zipię.