drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 25 lutego 2015

Znów o jedzeniu

Wiem, monotematyczna się zrobiłam, no ale mam wszak sklerozę więc mi chyba
wybaczycie.
Wiele lat temu przeżyłam chwilę rozczarowania, gdy zapytałam pewną osobę
mieszkającą od urodzenia na Litwie, o potrawę znaną u nas  jako  "kołduny
litewskie" - zapytana spojrzała na mnie dziwnie, a potem zapytała się mnie o co
mi biega, bo ona nic takiego nie  zna i co to są owe "kołduny".
Dość podobnie było z "barszczem ukraińskim" o który pytałam Ukrainkę jak i
z  "rybą po Grecku" gdy rodowity Grek poinformował mnie, że u nich czegoś
takiego jak nasza "ryba po grecku" nie ma.
Obawiam się, że jeśli  rodowity Hindus zostałby poczęstowany różnymi
daniami mającymi w swej nazwie wyraz "hinduski" też bardzo by się dziwił
dlaczego to  co je ma w nazwie przymiotnik "hinduski".
Ale mimo tego, z uporem maniaka gotuję dania hinduskiej kuchni, bo i tak
raczej żadnego Hindusa  zapewne nie będę u siebie gościć.
Bardzo lubię hinduskie dania wegetariańskie, bo przyrządzone w ten sposób
warzywa nie  są mdłe. Warunek - albo sami robimy w domu garam
masalę albo kupujemy ją gotową oraz nabywamy w sklepie gotowe curry.
Osobiście preferuję obie przyprawy w wersji łagodniejszej.
Dziś proponuję "Curry warzywne":
składniki na 4 osoby:
250 g brukwi lub rzepy, obrane ze skórki,  1 bakłażan,
350g obranych kartofli,  250g kalafiora,  250g pieczarek, 1 duża cebula,
250g obranej marchwi karotki (ta z okrągłymi końcami), 2 ząbki czosnku,
5 cm korzenia imbiru, 1 łyżka papryki w proszku,
1 łyżeczka proszku curry,
450 ml bulionu warzywnego, 400g pomidorów z puszki(pokrojonych),
1 zielona papryka pokrojona w plasterki, 1 łyżka mąki kukurydzianej,
150 ml mleczka kokosowego
Wykonanie:
rzepę, bakłażan i ziemniaki pokroić w drobną kostkę 1x1 cm.
Kalafior  podzielić na małe różyczki, cebulę i marchew pokroić na
plasterki, małe pieczarki pozostawić w całości, większe pokroić w ćwiartki.
W dużym rondlu rozgrzać masło klarowane lub olej roślinny (6 łyżek oleju),
dodać cebulę, rzepę, ziemniaki, kalafior i smażyć 3 minuty często
mieszając. Dodać zmiażdżony czosnek, drobno posiekany obrany imbir, 
paprykę w proszku, curry i smażyć jeszcze 1 minutę.
Wlać wywar z warzyw, dodać pomidory, bakłażana i pieczarki, dodać sól.
Przykryć i dusić 30 minut aż warzywa zmiękną. Dodać paprykę zieloną oraz
marchewkę i dusić jeszcze  5 minut.
Mąkę kukurydzianą wymieszać z mleczkiem kokosowym i dodać do
warzyw. Gotować jeszcze 2 minuty. I gotowe.
Wyłożyć na półmisek, udekorować listkami kolendry lub natki.
Podpowiedzi:
rzepę lub brukiew można zastąpić kalarepką.
Warzywa można przygotować dzień wcześniej, tylko trzeba je
przechowywać w oddzielnych pojemniczkach w lodówce. Zawsze tak robię.
Mleko kokosowe można nabyć w puszce, albo zrobić samemu z wiórków
kokosowych. Jest pyszne i zdrowe, zdrowsze niż krowie mleko.
Przepis znajdziecie tutaj wpisując w tamtejszą wyszukiwarkę "mleko
kokosowe".
No to do dzieła.
Następnym razem też będą "hinduskie dania wege oraz mięsne"

Wczoraj, od wielce życzliwej duszy dowiedziałam się, że blogi prowadzą
tylko sfrustrowane wariatki .
No ale ja przecież nigdy nie  pretendowałam do roli "normalnej" osoby, więc
wszystko się zgadza.

wtorek, 24 lutego 2015

Mix

Jak wiadomo, wszystko ma swój kres - wizyta też.
Było baaardzo miło, wesoło, nieco wspominkowo. Jakby nie było to w dzieciństwie
sporo czasu spędzałam z braćmi- w każdym razie zawsze wszystkie wakacje.
A swoją bratową bardzo lubię i cenię, a właściwie to jesteśmy trochę jak siostry,
nawet chorujemy na te same schorzenia.
Dziś goście pojechali dalej, w świat - do Hiszpanii na turnus dla emerytów.
Raz już byli na takim turnusie i bardzo byli zadowoleni.
Oczywiście bratowa tym razem ma za zadanie  zebrać trochę ciekawych przepisów
na to, co im będzie z tamtejszej kuchni smakować.
Na razie  w naszym zbiorze mamy fritatę i marokańską zupę  z kurczaka.
Obydwa dania proste niczym budowa cepa.

Fritata to coś jakby kartofle z jajecznicą.
Obieramy ziemniaki, kroimy w kostkę, wrzucamy na gorący tłuszcz (u mnie jak
zwykle masło klarowane) i obsmażamy. Gdy się zrumienią lekko je solimy,nakrywamy
patelnię pokrywką, zmniejszamy nieco ogień i czekamy aż kartofle zmiękną. W tak
zwanym międzyczasie szykujemy jajka- po 2 na osobę.
W garnuszku rozbełtujemy jajka z solą morską, ulubionymi ziołami i odrobiną świeżego
pieprzu.
Gdy "wyczaimy", że ziemniaczki już miękkie, zalewamy je jajkami, delikatnie
całość mieszamy i czekamy aż jajka nieco się zetną. Wtedy znów przykrywamy
patelnię pokrywką i czekamy aż wszystko ładnie się zetnie.

Marokańska zupa z kurczaka.
Dowolną ilość kurczaka kroimy na kawałki, pozostawiamy na noc w lodówce
z przyprawami- u mnie to garam masala. Następnego dnia obsmażamy kawałki
kurczaka na patelni na rumiano. W międzyczasie podgrzewamy litr mleka 3,5%
tłuszczu. Gdy mleko gorące, a kawałki kuraka obsmażone- wrzucamy kuraka do
garnka z mlekiem i gotujemy całość na wolnym ogniu aż mięso będzie mięciutkie.
Przed rozlaniem  zupy na talerze solimy ją do smaku. Można do niej podać jako
dodatek groszek ptysiowy lub grzanki.
Nie wiem jak to jest, ale mleko gotowane z kurakiem nie przypala się ani nie kipi.

Tydzień temu mój młodszy Krasnal skończył 4 lata.
Z tej okazji zaprosił na obchody "czterolecia" kilkoro gości z przedszkola- czterech
kolegów i 2 koleżanki.
A w domu na jubilata czekał taki tort:
Ma dziecko szczęście, że nie mieszka w Polsce - zaraz by się ktoś zgorszył,
że tort w kolorach tęczy i usiłował dociec jakie to preferencje ma czterolatek.

A tak się prezentował tort już na talerzu.


piątek, 20 lutego 2015

Z rodziną......

.....najlepiej wychodzi się na zdjęciu i stać trzeba koniecznie w samym środku,
inaczej człowieka obetną.
Powiedzenie stare, ale wciąż aktualne. Mieliśmy dziś wyjechać na Wybrzeże
do rodziny i.......siedzimy na miejscu, a to oni do nas jutro zjadą i będą do
wtorku.
Czyli "sorry, taki mamy klimat", czyli tak się złożyło.
Cieszę się, że i tak się zobaczymy, tyle tylko, że nagle musiałam zrobić nie
planowane zakupy i pomyśleć co zrobić "na zapas", by potem nie sterczeć
przy garach. No ale  sytuację opanowałam, dziś pół dnia pichciłam. Część
już gotowa, reszta w postaci  "półproduktów".
Upiekłam chlebek daktylowy**, który wszyscy lubimy, już ugotowałam zupę
indiańską z orzechów laskowych***, nasmażyłam furę naleśników "wege"
nadzianych soczewicą, zamarynowałam kawałki kurczaka by go potem podać
w ostrym sosie czekoladowym. I nakupowałam mnóstwo zieleniny i owoców-
jedno i drugie może być albo jako samodzielne sałatki albo jako dodatek do
ryżu.
Poza tym pokroiłam niesamowite ilości marchwi, selera, pietruszki i pora
w cienkie paseczki i teraz mam 4 pudełka przygotowanych do krótkiego
smażenia (w maśle klarowanym) warzyw- smaży się je zaledwie pół minuty.
Ale  każde warzywko trzeba przechowywać oddzielnie.
Miłego weekendu wszystkim życzę.

** Przepis  jest na tym blogu - archiwum-21.X.2010 nr.82
*** Przepis na tym blogu - archiwum- 26.XI.2011 nr. 224

czwartek, 19 lutego 2015

Czasami trudno mi zrozumieć innych

Mam przemiłą  znajomą, Basię, która ostatnio przeżywa wielkie rozczarowanie
swym partnerem.
Basia ma 53 lata, dwie dorosłe córki, jest już nawet babcią, a wiele lat temu, gdy
dziewczynki były jeszcze  małe rozeszła się z mężem, który był zdeklarowanym
alkoholikiem.
Jak większość młodych, zakochanych dziewczyn nie zauważyła, że jej wybrany
jest bardzo radosny i zabawny tylko po  kieliszku, że szuka okazji do imprezowania.
Zniosła dzielnie fakt, że na ślub cywilny pan młody przywlókł się tak  skacowany,
że wyglądał jakby za chwilę miał zejść na zawał. Wlała w niego pół litra bardzo
mocnej kawy i wyruszyli do Urzędu.
W dwa dni pózniej był ślub kościelny i wesele- wesele na drobne 100 par.
Pomiędzy  ślubem kościelnym a  weselem Pan Młody zdążył się już znieczulić
maksymalnie. Bal weselny odbywał się praktycznie bez młodej pary, bo około
godziny dwudziestej Pan Młody padł trupem - był siny i nieprzytomny.
Wezwano karetkę, która zabrała go do szpitala na odtrucie.
Basia swą noc poślubną spędziła na korytarzu szpitalnym, budząc uśmiech i
współczucie wśród pacjentów i personelu, ponieważ urzędowała w sukni
ślubnej. Bała się cały czas, że za chwilę dowie się, że już jest wdową.
Do Basi dołączyła jej świeżo upieczona teściowa, cały czas robiąc jej wymówki,
że to przez nią jej ukochany Synulek tak się upił.Bo dopóki  Synulek nie znał
Basi to nie pił i nigdzie nie balował.
Przez jakiś czas Synulek prowadził się nawet dość trzezwo.Ale gdy Basia urodziła
pierwszą córkę, z rozpaczy, że to nie syn, Synulek ruszył w gaz. Pił dwa dni na umór,
na szczęście był już trzezwy gdy odbierał żonę i dziecko ze szpitala i Basia nic nie
wiedziała o tym jego wyskoku.Ale życzliwi jej potem o tym donieśli.
W rok pózniej Basia urodziła drugą córkę - okazało się, że jednak karmienie dziecka
piersią nie ma działania antykoncepcyjnego, a Synulek  gardził takim paskudztwem
jak prezerwatywy.
Gdy młodsza córeczka miała dwa lata Basia dojrzała do rozwodu.
Dość miała wiecznie  śmierdzącego alkoholem męża, poza tym Synulek zaczął
wynosić z domu co cenniejsze  rzeczy, by mieć dodatkowe pieniądze na picie. Fakt, że
sprzedał ich ślubne obrączki był przysłowiową kroplą, która przelała kielich goryczy.
Basia złożyła pozew o rozwód, zebrała odpowiednią ilość świadków i dokumentów,
miedzy innymi wypis ze szpitala z  dnia swego ślubu.
Rozwód orzeczono błyskawicznie - Basia spakowała rzeczy Synulka w 3 pudła i
jej tata odwiózł je do rodzinnego domu Synulka.
Nie było Basi łatwo, ale bardzo pomagali jej rodzice, a potem głównie mama, to tata
zmarł dość szybko.
Basia przeniosła się ze swego rodzinnego miasteczka do stolicy gdzie dostała pracę
i co ważniejsze - służbowe mieszkanie. I wszystko szło już całkiem prostym torem.
Dziewczynki pokończyły szkoły, zrobiły jakieś studia licencjackie, obie już wyszły
za mąż i wyprowadziły się z domu rodzinnego.
Basia poczuła się bardzo samotna. I w tym czasie "przyplątał" się  Darek , który
został nowym dozorcą w bloku, w którym mieszka Basia.
Był sympatyczny, uczynny, chętny do pomocy, zawsze chętnie naprawił coś co
wymagało tak zwanej męskiej ręki.
Mieszkał w innej dzielnicy i świtem dojeżdżał do swego miejsca pracy. I był żonaty.
Ale, jak się zwierzał Basi, zamierza się rozejść, bo nic go z żoną nie łączy, dzieci
nie ma i nie będzie. Szukał pokoju do wynajęcia, żeby przynajmniej zimą  być na
miejscu.
Basia postanowiła wynająć mu za symboliczną opłatę mniejszy z pokoi. Po jakimś
czasie Pan Dozorca się zadomowił na dobre, a Basia bardzo się z nim zżyła.
Po kilku latach Pan Dozorca odziedziczył mieszkanie po swym ojcu, ale nadal
mieszkał u Basi- za pokój już nic nie płacił, do wspólnego garnka się nie dokładał
ale zakupił samochód. Ale gdy Basia z nim gdzieś jedzie, nawet tylko w jego
sprawach, musi się dołożyć do paliwa. Seksu też już nie ma, bo Pan Dozorca ma
kłopoty z kręgosłupem i grozi mu operacja wypadającego dysku. Poza tym  Pan
Dozorca ma dwa metry wzrostu i ostatnio gdy wejdzie na wagę twierdzi, że chyba
zepsuta, bo uparcie pokazuje się liczba  sto trzydzieści. Całymi dniami poleguje, bo
przyznano mu jakąś rentę, więc miotłą już nie musi machać.
I Basia  zaczyna się denerwować - nie tak miało być - gdy Pan Dozorca się tu
"wmeldowywał" - miał wziąć rozwód a potem ślubem usankcjonować związek z
Basią.
Basia twierdzi, że jest do niego tylko przyzwyczajona ale go nie kocha, niemniej
wolałaby być jego żoną.
I wszystkich pyta co ona ma zrobić? Powiedziałam, że ja to bym pasożyta wycięła
ze swego życiorysu, ale to rozwiązanie jakoś nie przypadło Basi do gustu.
No ale ja jestem mało uczuciowa baba, wiadomo.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Post dla tych, którzy......

zaglądają na mój drugi blog i czytali opowiadanie Dom Dusz.
Nieco starsze pokolenie zapewne  pamięta przebój czytelniczy sprzed lat  "Raz
w roku w Skiroławkach", pióra Zbigniewa Tomasza Nienackiego.
Wg niektórych była to bardzo "nieprzyzwoita" lektura, bo opisy były soczyste, nie
stroniły od barwnych opisów erotycznych. I właściwie książka miała wśród wielu
czytelników taką właśnie etykietkę. Połknęłam ją błyskawicznie, by  prędko
dowiedzieć się "co było dalej". Opisywany w  niej rejon Polski był dla mnie niemal
obcą planetą - nigdy tam nie byłam , nie znałam "autochtonów".
W dwa lata póżniej przeczytałam  "Skiroławki" po raz drugi i dopiero wtedy, nie
goniąc za fabułą, dostrzegłam te wszystkie mądrości, które Nienacki w niej przemycił.
I zachwycił mnie ten  manewr przemycenia swoich przemyśleń właśnie w takiej
formie.
W wiele lat pózniej, pewien licealista, kolega mej córki, powiedział mi, że on i jego
koledzy najbardziej lubią czytać książki z cyklu sf   i fantasy.Skrzywiłam się na
fantasy, ale wtedy dzieciak wyciągnął z plecaka książkę "Władca much"  W.Goldinga
i poprosił bym przeczytała. No i przeczytałam - to było niezłe studium psychologiczne.

I teraz, po wielu, wielu latach zamarzyło mi się napisanie  czegoś co mówiłoby o tym
 co mnie zastanawia, fascynuje, co również często zastanawia innych  a nie mają
odwagi powiedzieć o tym głośno i wszystko to ulokować w fikcyjnym miejscu.
I tak powstał Dom Dusz.
Nie ukrywam, że pisałam tu o wielu miejscach, które  istnieją w świecie realnym, jak
choćby opis leśnej drogi prowadzącej do morza (6 km od Jastrzębiej Góry w stronę
Karwi)  lub opis górskiej platformy widokowej ( z tym, że ona jest na Łomnicy,w
Tatrach Wysokich, a nie w Alpach).
Reinkarnacja interesuje wiele osób i wielu całkiem poważnych naukowców się tym
zajmuje.  Bo to wszystko co jest zawarte w mitach, legendach i wierzeniach od
wieków, nie koniecznie  trzeba uważać za bajki i majaczenia.
Niemal wszyscy zastanawiamy się co jest  po śmierci - czy coś z nas przetrwa, czy
wszystko gdzieś przepada. I czy istnieje niebo, raj i czy smażymy się w jakimś
piekle. Co jest grzechem a co tylko niezbyt ładnym rysem charakteru.
Coraz bardziej rozwinięta nauka, nowe odkrycia kosmologów, astrofizyków, 
umożliwiają  nam coraz lepsze rozumienie otaczającego nas świata. A gdy dodać do
tego całą fizykę  i mechanikę  kwantową czasami czujemy się jak w bajce.
I tak właśnie powstał Dom Dusz - w pewnym sensie  kolejna etiuda.
Jeśli ktoś doczytał aż do tego miejsca to mam prośbę - jeśli ktoś przeczyta moje
wypociny na tamtym blogu to jeśli nie ma zamiaru pisać komentarza,  proszę
o zostawienie po prostu znaczka  " ;) "   lub   " ;(. "
Obydwa mówią mi, że jednak ktoś to czyta a tamten blog nie jest tylko zastępcą
szuflady biurka.

niedziela, 15 lutego 2015

Skoro już po Walentynkach....

...to mogę napisać o czymś mało miłym i zabawnym.
Kilka dni  wcześniej spotkałam dawno nie widzianą koleżankę. Wyglądała na mocno
zgnębioną, więc zapytałam ją w pierwszej kolejności o zdrowie, bo w pewnym
wieku  stan własnego zdrowia może każdego przygnębiać.
Hela wzruszyła ramionami i westchnęła - eee, jak zawsze -jak nie boli to strzyka albo
ciśnienie skacze.
Czyli  normalka, podsumowałam niemal radośnie.
No to cię gryzie, że wyglądasz jakby Cię  ząb bolał?
Hela rozejrzała się wokoło i powiedziała  krótko: boję się. Odruchowo też się
rozejrzałam i zapytałam nieco ściszając głos-  a kogo się boisz???
Hela spojrzała na mnie smutnymi oczami- nie kogo a  o kogo. Boję się  o swoje
dziecko.
Oczami wyobrazni zobaczyłam to jej dziecko - wielce sympatyczna kobieta
w wieku bliższym 60 niż 50 lat. Mądra, wykształcona, z doktoratem, zamężna,
 jedno dorosłe dziecko na stanie.
Ojej, zmartwiłam się na zapas - coś ze zdrowiem nie tak? Hela popatrzyła na mnie
jak na  niedorozwiniętą umysłowo.
Wreszcie wystękała - bo ja się boję, że oni się rozejdą. Bo on mówi, że ją kocha, ale
jej  nie lubi. I myślę, że to jest prawda. Przecież on nadal krytykuje wszystko co ona
robi  i za każdym razem pada argument, że jego mamusia tak nie robiła.
Nie tak gotowała,  nie tak zmywała, nie tak sprzątała. Nie wiem tylko dlaczego się
ze swoją mamuśką nie ożenił a z moją córką. Od początku jej mówiłam,że to nie
jest  dobry człowiek ale nie,ona go uwielbiała. No to ma. Wiecznie się jej czepia.
Nie lubiłam go, ale co miałam zrobić?
Z tego co pamiętałam, Hela od samego początku nie przepadała za wybrankiem swej
córki -twierdziła, że jest on podnóżkiem własnej mamy, która w pewnej chwili
powiedziała do swej przyszłej synowej: "nie myśl, że uda ci się go zabrać na stałe".
Ale przez rok to właśnie córka Heli opiekowała się swą teściową  umierającą powoli
z powodu nowotworu,  bo mieszkali w jednym domu.
Przypomniało mi się, że przecież córka Heli miała własne mieszkanie, więc się
zapytałam, czy nadal ono jest jeszcze jej własnością.
Bo jeśli tak, to nie ma problemu -córka Heli jest osobą niezależną finansową, ma  
swoje własne mieszkanie, a mieszkanie po Heli  jest zapisane testamentem na wnuczkę.
Więc jesli nawet ten związek się rozleci to wielkiej tragedii nie będzie. Teraz wszystko
zależy tylko od tego, czy Alę, córkę  Heli, satysfakcjonuje życie pod jednym dachem
z człowiekiem, który ją kocha ale nie lubi.
Hela wysłuchała moich wywodów i uśmiechnęła się niemal radośnie - oj, dlaczego nie
zadzwoniłam do Ciebie wcześniej? Krócej bym się tym dręczyła.
Potem każda z nas poszła we własną stronę a mnie teraz dręczy pytanie czy można
kogoś kochać i jednocześnie nie lubić go.


sobota, 14 lutego 2015

Walentynki

Walentynki to nie tylko dzień  zakochanych, to dzień powszechnej życzliwości.

Wszystkiego  miłego i dobrego dla moich stałych i okazjonalnych gości!!!

czwartek, 12 lutego 2015

A niektórzy....


.....to byli na feriach zimowych o tu:
Krasnal starszy chodził do szkółki narciarskiej:


I efekty były bardzo szybko.
Młodszy krasnal nie miał ochoty by robić to, co kazała pani instruktorka,
więc

pobierał nauki u własnego taty
Ale wszem wiadomo, że Krasnale najbardziej to lubią
taplać się w śniegu.

A to na Tłusty Czwartek:


wtorek, 10 lutego 2015

Ryż "Osiem wspaniałości"

Więcej z tym pracy niż przy tym hinduskim ryżu, ale smaczne to jest, nawet gdy ja
to zrobię.
Podstawowe składniki:
250 g ryżu  50g masła, 2 łyżki cukru, 50 g rodzynek
100g obranych i posiekanych orzechów włoskich
100g owoców z konfitury (najlepiej wiśni)
50g drobno posiekanej kandyzowanej skórki pomarańczowej
30g płatków migdałowych

Składniki kremu:
150g ugotowanych i obranych ze skórki orzechów włoskich lub kasztanów
jadalnych**
100g cukru, 50 g masła, 50 ml rumu

Wykonanie kremu:
Ugotowane orzechy lub kasztany zmielić, potem utrzeć na gładką masę z masłem
i cukrem.
Dodać rum, dokładnie wymieszać.

Przygotowanie ryżu:
Opłukany ryż zalać 1 l wody, zagotować i gotować na małym ogniu 15 minut.
Odcedzić i wymieszać z cukrem oraz połową masła.
Resztą masła wysmarować naczynie o pojemności ok.1 litra.
Dno i ścianki naczynia pokryć cienką warstwą  ryżu. Dno udekorować częścią
bakalii.
Resztę bakalii wymieszać z pozostałym .
Naczynie  wypełniać na przemian warstwą kremu i ryżu, tak, aby ostatnią warstwą
był ryż. Wierzch naczynia  szczelnie przykryć folią aluminiową.
Naczynie wstawić do dużego garnka z wodą i gotować 1 godzinę.
Po tym czasie ugotowany ryż wyłożyć na talerz tak by utworzył "babę".
Teraz można polać ryż dowolnym syropem***.
Jest to porcja dla 4-6 osób.

**   osobiście wolę orzechy
*** raz podałam z syropem wiśniowym, raz z gotowym czekoladowym

No to smacznego życzę

poniedziałek, 9 lutego 2015

Coś słodkiego, hinduskiego

Zamiast ciasta można zrobić ryż na słodko. Można go jeść na ciepło lub zimno.
Jak kto woli. My  jemy to na ciepło, w Tłusty Czwartek.
Składniki:
1/2  szklanki ryżu, u mnie  długoziarnisty
4 szklanki mleka
cukier do smaku
2 łyżki masła ( do wysmarowanie foremki)
1/4 łyżeczki mielonego cynamonu
1/8 łyżeczki mielonej gałki muszkatolowej
1 łyżeczka  mielonych orzechów (włoskich lub laskowych)
otarta skórka z  1 cytryny.
Wykonanie:
1.Namoczyć ryż w mleku ok.1,2 godziny.
2.Gotować do miękkości na małym ogniu. Zdjąć z ognia, dodać pozostałe składniki
    i wymieszać.
3.Przełożyć całość do foremki żaroodpornej wysmarowanej masłem i wstawić do
nagrzanego piekarnika- temp. 150 stopni  pana C. Piec 45 minut.
Podawać na gorąco lub po schłodzeniu, w ramach rozpusty można
dodać na wierzch bitą śmietanę -z odrobiną cukru i kakao.
                                                  *****

 A w rytm tego tanga  ćwiczyłam dziś swój kręgosłup

sobota, 7 lutego 2015

Co na obiad?

To była dziś moja pierwsza myśl po przebudzeniu, co miało miejsce  "świtkiem
koło południa".
Wczoraj  wrzuciłam w zalewę dwa duże biusty kurczka. Zalewa była mieszanką
octu jabłkowego (domowego) i sosu sojowego ciemnego.
Tak naprawdę  nawet nie zastanowiłam się wczoraj co z tego mięsa dziś zrobię.
Ale  spędzenie nocy w occie jabłkowym to dla kurczaka miły sposób spędzenia
nocy - mięso staje się kruchutkie i nie zalatuje kurczakiem no i łatwiej się trawi.
A więc tym "świtkiem koło południa" wyciągnęłam biusty z zalewy i lekko
osuszyłam na sitku.
Do gara wrzuciłam nieco masła klarowanego, rozgrzałam je i wrzuciłam drobno
pokrojoną dużą cebulę cukrową. Następnie pokroiłam oba biusty na małe, zgrabne 
kawałki i dodałam do  gara. W międzyczasie zagotowałam nieco wody i zalałam
niewielką  ilością wrzątku zawartość garnka.
Teraz dodałam do garnka 2 łyżeczki łagodnej garam masali.
Gdy w garnku wszystko delikatnie parkotało pod pokrywką, zabrałam się za
cukinię. Obrałam, pokroiłam w  trójkąty, wrzuciłam do miski i posoliłam.
Po 15 minutach odcisnęłam z cukinii wodę i dorzuciłam  cukinię do gara.
Potem chwilę podłubałam na szydełku i znów zajrzałam do gara - i mięso i
cukinia już się udusiły.
Ugotowanie tego zajęło mi w sumie 45 minut. Mężowi do tego indyjskiego gulaszu
podam kopytka, ja zjem bez niczego.
Ponieważ tego mięsa jest sporo, dziś wieczorem uduszę kwaszoną kapustę  (mam
taką domową, pyszną) , gdy będzie miękka dodam do niej połowę dziś uduszonego
mięsa, wymieszam i tak zostawię do jutra.
A jutro wszystko razem podgrzeję i będzie polsko-hinduski bigos.

Słuchając nieopatrznie (przez chwilę) transmisji z Sejmu i wypowiedzi posłów
prawicy, doszłam do wniosku, że żyję w zwyczajnym wariatkowie.
Zapewne w poprzednim swym życiu musiałam niezle narozrabiać, skoro
właśnie tu zrzucił mnie bocian.
Miłego weekendu wszystkim życzę:)

wtorek, 3 lutego 2015

Wczoraj......

.....miałam dzień niespodziewanych spotkań.
Zajechaliśmy pod nasz niemal ulubiony sklep, parkujemy i widzę,że na miejsce
vis a vis nas zajeżdża jakiś czarny opel i mówię  do męża: popatrz, za kółkiem
siedzi babka zupełnie taka jak Jola K. Mąż zerknął i orzekł- masz omamy. Ale
ja nadal się w tę babkę wgapiam, ona wgapia się we mnie i nagle obie wyskakujemy
z bryczek i padamy sobie w ramiona.
Nie widziałyśmy się z dziesięć lat, ale przedtem  równie długo byłyśmy sąsiadkami.
Poza tym, że Jola była sąsiadką z klatki obok, to była właścicielką miniaturowej
suni sznaucerki, o wdzięcznym imieniu Kira. Kira była wielką miłością  mojego
jamnika.
Gdy Kira była na pierwszym swym spacerze myślałam, że sąsiad wyprowadził
na smyczy dużą mysz, bo tak to coś z daleka wyglądało. A z bliska "to coś"
okazało się super malutką sznaucerką. I od tego dnia mój pies zaczął ubóstwiać swą
malutką sąsiadkę. On miał już ze 4 lata, a ona 3 miesiące.
Kilka lat pózniej sąsiedzi zmienili mieszkanie i odtąd już  rzadko się widywaliśmy,
ale kontaktowałyśmy się często. Potem Kira niespodziewanie odeszła za TM i Joli
mąż kupił następnego pieska. I chociaż Jola już tu nie mieszkała razem opłakałyśmy
odejście  Kiry a potem mojego Flika.
I bardzo się wczoraj obie ucieszyłyśmy z tego spotkania.
Zobaczymy się w przyszłym tygodniu.

Przy drugim, też niespodziewanym spotkaniu, dałam plamę.
Spotkałam naszego dawnego kolegę, z którym dość rzadko się spotykamy. Prowadził
za rękę małego szkraba, tak na oko góra 4 latka. Przywitaliśmy się, malec grzecznie
szurnął nóżką, więc się pytam: a to Eli synek czy Bartka?, bo wiem, że miał dwoje
dzieci. Kolega spojrzał na mnie z niesmakiem -  "to przecież jest mój syn, a nie wnuk".
Mało nie padłam z wrażenia, na wszelki wypadek zapytałam głupawo czy mówi
poważnie.
Bo jakby nie było facet jest w moim wieku i chociaż jego żona była od niego duużo
młodsza to już raczej nie  jest w wieku produkcyjnym od dawna.
Rozszedłem się z Baśką, a żona koniecznie chciała urodzić dziecko do 35 roku życia-
wyjaśnił. Włączyłam w mózgu opcję liczenia i wyszło mi, że jego żona jest najpewniej
w wieku jego córki.
A ta Baśka, z którą się rozszedł, to była już jego drugą żoną - zapamiętałam ją jako
bardzo miłą i kontaktową osobę.
Z dodatkowych obliczeń wyszło mi, że ten miły brzdąc to jego czwarte dziecko. Istny
rozsiewacz genów- pomyślałam.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i pogratulowałam mu witalności i tak ładnego synka.
Przydreptałam do domu i opowiedziałam mężowi o tym spotkaniu.
Wysłuchał wszystkiego i zawyrokował - "wariat, on przecież jest ode mnie starszy ".
No nie wiem,  może i wariat , ale jaki jurny - powiedziałam.
Ślubny spojrzał na mnie  z niesmakiem i włączył telewizor.