drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 25 października 2012

Jakimś cudem ....

jeszcze  żyję.
Jak już pisałam ten tydzień miał być ciężki, bo wizyta przyjaciół,
przygotowanie "terenu" do  wymiany okien, wizyta u ortopedy
no i gwózdż sezonu - sama wymiana okien.
Przyjaciele wykazali się wielką przytomnością umysłu i nawiedzili  nas
jeszcze w poniedziałek. Była to trochę smutna wizyta, bo w dniu,
w którym przyjechali do Polski, trafił do szpitala ojciec naszego
przyjaciela, a sprawa poważna bo udar mózgu, gdy pacjent ma 101 lat
i 5 miesięcy, błaha nie jest.
Pomartwiliśmy  się wspólnie kilka godzin, bo wiadomo, razem zawsze
razniej się martwić, potem oni pojechali do szpitala. Staruszek leży na
intensywnej terapii, więc nasza wizyta odpadała.
                                      ****
We wtorek miałam ortopedę, wizyta zaowocowała skierowaniem na
kolejny cykl rehabilitacyjny, bo :"Gdy się już skończy 30 lat, to trzeba
kręgosłup hołubić. I lambady proszę więcej nie tańczyć!"
Zdębiałam -lambadę tańczyłam wtedy, gdy była modna, a to było już
wieki temu. Miałam chyba bardzo głupią minę, bo pan doktor łaskawie
mi wyjaśnił , że mam po prostu nie kuśtykać, jak boli to brać tabletki,
2 rodzaje maści i chodzić równo - a to było na temat ścięgna Achillesa,
które mi ostatnio daje do wiwatu.
                                     ****
Wczoraj było szaleństwo odgruzowywania pokoju, żeby  był dostęp
do okien i w ogóle, żeby było miejsca na narzędzia itp.
Opatuliliśmy część mebli płachtami malarskimi, dziś zerwaliśmy się
o mocno niewydarzonej porze, czyli o 6 rano, by spokojnie zjeść
śniadanie, pozasłaniać  resztę mebli i rozłożyć folię podłogową.
Ekipa miała się zjawić o godzinie 8,30.
Około 9,30 zadzwonił człowiek, mówiąc,  że mu samochód wysiadł,
nie ma czym przyjechać i w związku z tym jest w warsztacie i mu wóz
naprawiają,  ale z pewnością dziś przyjedzie, pewnie około południa.
Oczywiście wpadłam w  złość - to po jakie licho wstałam o świcie?
Facio dojechał  niemal o 14,00. On i pomagier. Gdy znieśli do domu
potrzebne narzędzia to pogratulowałam sobie, że udało się nam zrobić
 niemal całą podłogę wolną. Potem przez ponad godzinę trwała totalna
demolka, a  majster nie mógł się nadziwić, że tak trudno usunąć stare
futryny i framugi. Przy okazji okazało się, że nie ma  żaluzji do okien,
bo pan przyjmujący  zamówienie nie dopilnował, a panienka w wytwórni
okien nie doczytała się tego, co on drobnym drukiem napisał. Nie ma też
tzw. hamulca, czyli regulatora stopnia uchylania okna.
No a gdy werszcie doszło do  montowania parapetów to  wyszło na jaw,
że wewnętrzny parapet drzwi balkonowych jest zle wyprofilowany, bo
pan "od  zamówienia" zle go  wykreślił na rysunku i trzeba było przycinać
ten, który  dostarczyła fabryka. Wprawdzie przycinali go na loggii, ale
wspaniały drobniutki pył osiadł mi równo wszędzie, w całym mieszkaniu.
W sumie ta radocha trwała 6 godzin.Potem zaczęłam taniec z odkurzaczem,
ścierami, szczotkami itp.
Jutro ciąg dalszy - mocowanie żaluzji i założenie hamulca do klamki.
I dobrze się stało, że instalowali  nam tylko okna i drzwi balkonowe,czyli
robili tylko jedno pomieszczenie. Po drugiej stronie mieszkania będziemy
instalować nowe okna na wiosnę.
Czarno widzę remont u nas,  oj czarno. Chyba będę musiała litrami
wlewać w siebie walerianę, na uspokojenie.