Tytuł nieco przewrotny, bo nie posiadam działki. Pomimo nacisków i wielu
perswazji nie daliśmy się namówić na posiadanie działki poza miastem.
Nasi przyjaciele bardzo starali się przekonać nas do pomysłu pt, "działka".
Był to okres, w którym niektóre instytucje załatwiały dla swych pracowników
tzw. "działki pracownicze".
Transakcja taka była niezmiernie korzystna dla rolników, którzy posiadali
ziemię bardzo niskiej klasy, żeby nie powiedzieć - nieużytki.
Nasz przyjaciel pracował właśnie w takiej instytucji i jedną z działek, nic
nam nie mówiąc, zarezerwował dla nas. Teoretycznie było to niedaleko
Warszawy, drobne siedemdziesiąt kilka kilometrów, nad Bugiem.
Już pierwsza wizyta na tym miejscu dostarczyła nam wielu wrażeń, niekoniecznie pozytywnych.
Wpierw przejazd w poprzek przez całą Warszawę, potem kilkadziesiąt km
zatłoczoną szosą, wreszcie skręt w leśną drogę, piaszczystą, nieutwardzoną
Ta droga wynosiła 4 km i była świetna do spacerów ale wymuszała na kierowcy halsowanie, żeby się nie zakopać w piachu. Potem "kawałek" w prawo, przez coś jakby dużą piaskownicę, potem w lewo, po 1 km minąć wieś zostawiając ją po lewej i dalej prosto ze 2 km, drogą polną.
I tu już zaczynały się działki, czyli ogrodzone pole. Okazało się,że działki mają już coś ponad rok i wszyscy ich właściciele, oprócz nas, już coś na nich zdziałali. U niektórych już stały domki, u innych jakieś chatki, działki były od siebie oddzielone małymi żywopłotami, które łatwo można było pokonać górą.
Uwagę moją przykuł fakt, że wszystkie domki miały niezwykle wysokie
podmurówki, niektóre wręcz dwumetrowe. Rzecz wyjaśniła się wkrótce -
Bug, jako rzeka nieuregulowana, regularnie wylewał, najczęściej rozlewisko miało kilka, a czasami kilkanaście km długości. Ta wielka piaskownica, którą pokonywaliśmy po wyjezdzie z lasu była właśnie pamiątką po wiosennej powodzi.
Działki, które leżały zaledwie pół km od rzeki były zalewane regularnie i cały ten teren był pokryty półtorametrową warstwą wody.
Drugie ponure odkrycie - na calutkim terenie rosło tylko jedno, jedyne stare
drzewo i to akurat na ewentualnie naszej działce. Drugą "atrakcją" tej działki
był dół - pozostałość po wybieraniu gliny, co zdaniem naszych przyjaciół
dawało nam szansę na posiadanie własnego oczka wodnego lub - basenu.
I byłby to nawet niezły basen- nie tyle o dużej powierzchni, co o sporej głębokości.
Jedynym miłym dla mnie akcentem był młodnik, w którym można było codziennie rano zbierać maślaki. I był poza terenem działek.
A wszystko to było w okresie, gdy jeszcze w Polsce nie było wolnych
sobót, jako że budowa socjalizmu szła pełną parą.
No a my, dwa podłe indywidua, typowe bachory betonowej dżungli, wcale
nie mieliśmy ochoty na posiadanie działki.
Argumenty moje, że : nie jestem amatorem grzebania w ziemi, nie znam się
na uprawie czegokolwiek a na mój widok nawet kwiaty doniczkowe mrą, że jestem leniwa i robota w drugim domu nie jest moim marzeniem, że każda
mucha, giez czy inne paskudztwo przyprawia mnie o histerię - zupełnie do
nikogo (oprócz mego męża) nie trafiały.
Argument, że nie mamy zamiaru spędzać na działce każdego urlopu też im
wydawał się dziwny.
W końcu dyskusja stanęła na dziwnej argumentacji -nie bo nie i nie ma o
czym gadać.
W kilka lat pózniej ich córka telefonowała do mnie z prośbą bym wytłumaczyła
jej "starym", że ona chce w niedzielę być w Warszawie, bo na tej działce to
można kota dostać.
Ja tak bardzo nie lubię działek, że nawet jako gość nie lubię na nich bywać.
Czemu? - nie bo nie.
P.S.
Jak ktoś chce, niech zajrzy na drugi blog.
A ja bardzo lubię działki. Oczywiście li i jedynie cudze! Swojej za nic bym nie chciała. Ani ogrodowej, ani takiej z daczą na lato... Niby to przyjemność, a w gruncie rzeczy wielki obowiązek.
OdpowiedzUsuńAle ja mam wtedy, będąc gościem wyrzuty sumienia, bo jak widzę panią daczy opielającą grządki i pana daczy malującego np.płot, to z jednej strony mam wyrzuty, że nie pomagam, a z drugiej zastanawiam się po jakie licho mnie tu zaprosili. Jedzenie to zawsze przywożę wtedy sama dla wszystkich,wraz z furą talerzy jednorazowych, by nie widzieć udręki na twarzy pana domu, że potem tyle jest zmywania, a szambo tak szybko się zapełnia. nie wiem jak jest gdzie indziej, ale działki w okolicach W-wy są wiecznie okradane lub po prostu niszczone, wiec dochodzą koszty ochrony, bo muszą być monitorowane. I powiem Ci, że to mała frajda jechać zimową nocą na działkę, bo alarm się włączył i ochroniarze czekają przy działce, by w obecności właściciela wejść i sprawdzić co się wydarzyło.
UsuńMiłego, ;)
Dzialka to tez nie moja bajka, ale skrawek ziemi, na ktorym mozna posadzic pomidory, ogorki czyli to czego nie trzeba plewic i owszem lubie miec:)))
OdpowiedzUsuńAle to musi byc przy domu, a nie zebym spedzala pol dnia na dojazd na dzialke:)))
Kiedyś miałam na loggii poziomki, nawet niezle owocowały. Mam skrawek ziemi pod oknami, ale sąsiedzi oduczyli mnie sadzenia tam czegokolwiek, bo w ich mniemaniu klomb hortensji to świetne miejsce na pety. Posiadanie działki to posiadanie drugiego domu, który regularnie niszczeje podczas zimy bo stoi pusty, nieogrzewany. Potem tam przyjeżdżasz i wdychujesz regularnie zatęchłe od wilgoci powietrze. Ani to zdrowe ani miłe.
OdpowiedzUsuńSerdeczności;)
To wszystko prawda o działkach, do tego spotykanie tych samych ludzi z którymi się pracuje w czasie wolnym to dla mnie było nie do zniesienia. Pozbyłam się takiej działki z wielką ulgą ..
OdpowiedzUsuńŚmieliśmy się z mężem, że większość naszych znajomych działkowiczów przeżywała dwa razy euforię z powodu działek - raz gdy ją nabywali i drugi raz gdy ją sprzedawali.
UsuńGdy jeszcze sama chodziłam do szkoły, szalenie zazdrościłam mojej koleżance, bo jej rodzice posiadali domek letniskowy w Juracie, a ja bardzo lubiłam spędzać lato w Jastarni lub Juracie. Koleżanka postukała mnie w czółko i orzekła- "myślałam,że masz więcej rozumu.Czy ty wiesz, że ja od urodzenia ciągle jeżdżę do tej paskudnej dziury-Juraty, bo przecież mamy tam dom. Mam dosyć, modlę się by ta chałupa się zawaliła lub spaliła".
Miłego,;)
Melduję się tylko. Jak dam radę to napiszę więcej potem.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o działki - to do wszystkiego można się przyzwyczaić :-)))
Nie jestem tego pewna, albo może raczej jestem niechlubnym wyjątkiem-
Usuńim dłużej trwa niezaakceptowana przeze mnie sytuacja tym mniej we mnie dobrej woli do pogodzenia się z tym , co jakoś ludzi dziwi.No popatrz- coraz bliżej do września!!!
Miłego, ;)
Idea działki w wariancie wyjazdowym jest bardzo popularna w Rosji.Widać to nawet w literaturze - arystokracja na daczy wypoczywa, a biedota sadzi marchewkę i kartoszkę:))) tamtejsze społeczeństwo,zwykli ludzie zawsze z trudem wiązałi koniec z końcem,więc starają się jak potrafią reperować domowy budżet, głownie stawiając na uprawy na " daczy" :) Naturalnie,nie wszyscy sa szczęśliwcami,posiadaczami kawałka ziemi poza miastem,szumnie nazywanego daczą:)) W Moskwie np. ziemniaki uprawiano na balkonach,natomiast na wybetonowanych podwórkach arbuzy,ogorki,dynie.:) Sama widziałam:)))
OdpowiedzUsuńMnie tez nie pociąga działka,zwłaszcza oddalona 100 km od domu.
Owszem,lubimy jeździć,ale coraz to w inne miejsca:) Lubię natomiast miec przy domu ładny,zadbany ogród - glównie krzewy ozdobne,trochę kwiatów,krotko przystrzyżony trawnik:)
Nie mam zamiaru bawić się w ogrodek warzywno-owocowy,bo mi sie to po prostu nie opłaca.Warzywa,owoce,kiszonki, które kupujemy na bazarku sa naprawdę wyborne.Mam zaufanych sprzedawców,niektorych znam ok.20 lat:))
pozdrawiam
Prawdę mówiąc ogromnie mnie wtedy śmieszyły te działki, bo każdy usiłował sadzić na tych swych włościach jakieś przydatne roślinki, a większość nie rozróżniała chwastów od np. sałaty, lub sadzili fasolę na głębokość 25 cm i nadziwić się nie mogli, że nic nie wyrosło.
UsuńNie tęsknię za żadną działką, bo z obu stron swojego domu mam dużo zieleni, a pod oknem kuchennym nawet róże pnące, nie mówiąc już o tujach, świerku, kosówce i jałowcach, a to wszystko "obrębione" żywopłotem.
Po drugiej stronie mam 40-letnie drzewa- brzozę, lipy, kilka iglaków , a do tego mam loggię obrośniętą winobluszczem i winoroślą pachnącą. A kilkanaście metrów dalej jest zielona górka zarośnięta klonami.
Zresztą całe osiedle ma bardzo dużo zieleni a do tego jest ona zadbana.
Podobnie ja Ty wolę jezdzić w różne miejsca a nie wciąż w jedno i spotykać wciąż te same osoby.
Miłego, ;)
Niewolnikami (bo jak to inaczej nazwać?) byli przez długie lata moi teściowie. Marchewka, ogórki, pomidory, kapusta, itp., itd. Żadnych wyjazdów, bo zielsko wyrośnie po pas. I potem staranna przeróbka wszystkiego na zimę. Dla dzieci, dla wnuków. Bardzo długo trwało zanim udało im się wytłumaczyć, że kartofle są tańsze w sklepie i marchewka też za grosze. I na prawdę nie warto się zabijać.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że cichaczem uważali nas za niewdzięczników :-))))). .
Niewolnikami działki pracowniczej, oczywiście :-)
UsuńZ całą pewnością mieli do Was cichutki żal. Ja naprawdę nie rozumiem tego pędu do posiadania działki.
UsuńMiłego, ;)
Moja działka stala w tym roku i nic się nie stało. Mozżna przeżyć bez działki.
OdpowiedzUsuń