drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 31 października 2010

73. Zabijecie mnie chyba










Nie da się ukryć, znów wylądowaliśmy w Łazienkach, ale dziś niestety
już było sporo ludzi.
Na trzech pierwszych zdjęciach Amfiteatr. Odnowione jest tylko jego
zwieńczenie.
Jest to osiemnaście posągów, przedstawiających  14-tu starożytnych i
nowożytnych dramaturgów, wśród nich Stanisława Trembeckiego i
Juliana Ursyna Niemcewicza oraz alegorię Tragedii i Komedii.
Następne dwie fotki to latarenki trzymane przez Faunów.
Oczywiście nie mogłam się oprzeć kolorowym drzewom na tle błękitu
nieba i wysokiemu drzewku, którego dolne gałęzie  miały liście jaśniutko
zielone.
Na następnym instrukcja jak się karmi w Łazienkach wiewiórkę.
Przyjrzyjcie się też dobrze kolejnemu zdjęciu  - zwłaszcza tej
poprzecznej gałęzi, na niej siedzi.....paw.
I ostatni rzut oka na Pałac na Wodzie.
Chciałam zrobić zdjęcie  konnego posągu Króla Jana III Sobieskiego,
ale jest bardzo "zapyziały" od miejskiego brudu. Nic dziwnego, 2800 ton
pyłu spada rocznie na Warszawę. A pomnik jest projektu Andrzeja le
Bruna, wykonany z szydłowieckiego piaskowca przez Franciszka Pincka.
Odsłonięty został w 105 rocznicę odsieczy wiedeńskiej, 14.XI.1788r..

Przyrzekam, już jutro nie zarzucę Was fotkami z Łazienek.

Ale mam propozycję - może każdy z moich gości blogowych pokaże
na swym blogu swoje miasto, a przynajmniej takie miejsce,
które najbardziej w nim lubi.

sobota, 30 października 2010

72.Park Łazienkowski- cz.II

Zdjęcia powiększamy kliknięciem.

                                                     Scena teatru Na Wyspie, poniżej również

                                                      Fragment stawu przez Pałacem na Wodzie
                                                                 Front Pałacu na Wodzie
                                                       Kolumnada pałacowa nad kanałkiem
                                              Północna, mniej znana strona Pałacu na Wodzie
                                                                  Druga kolumnada
 Paw doszedł do wniosku, że trzeba się przespacerować wokół Pałacu
                                    Zegar słoneczny  (bez wskazówki)  przed Białym Domkiem
                                                                Biały Domek
                                                               Kolejny fragment   stawu

Paw  spacerujący ścieżka wzdłuż stawu. A po drugiej stronie te trzciny,
o których pisałam z okazji poprzedniego spaceru
                                         Widok na ptasią wysepkę, gdzie gniazdują kaczki
Wiewiórka i wrona  są chyba przyjaciółkami, razem szukają  czegoś do jedzenia

Znów poniosło mnie do Łazienek. Tym razem nie było prawie ludzi, większość
wybrała się  na  cmentarze. Pogoda była cudna, ciepło, słonecznie i kolorowo.

Myślę, że winna Wam jestem choć kilka słów o tym zespole pałacowo -parkowym
Łazienek Królewskich.
W II połowie XVII wieku,  wielki marszałek koronny, Stanisław Herakliusz
Lubomirski,  wzniósl na wysepce między odnogami starorzecza, budynek łazni.
Budowniczym był Tylman z Gameren. W 1764 roku Łazienki nabył  król
Stanisław August Poniatowski, by utworzyć tu letnią rezydencję. Prace trwały
blisko 30 lat i powstał zespól parkowo-pałacowy, jeden z najpiękniejszych i
najoryginalniejszych w Europie. Łazienki zajmują obszar prawie 74 hektarów.

Biały Domek był pierwszą budowlą wzniesioną na terenie Łazienek na polecenie
króla. Prawdopodobnie jego projektantem był Dominik Merlini. Jest to drewnina
budowla na planie kwadratu, z tynkową powłoką. Zegar słoneczny wsparty na
postaci Fauna zbudowano w 1776 roku. W Białym Domku środek budynku
zajmuje klatka schodowa, wokół której usytuowane są  pokoje:   bawialnia,
stołowy, sypialny, ośmiokątny gabinet, garderoby i pomieszczenia sanitarne.
Wszystkie pomieszczenia są ozdobione dekoracją malarską Jana Bogumiła
Pierscha. Wierzcie mi,  pięknie jest w środku, tyle tylko, że nie zawsze  Biały
Domek jest udostępniony do zwiedzania.

Celowo zrobiłam zdjęcie  mniej znanej strony Pałacu. Ale ogromnie lubię tę
północną stronę z posągami Achillesa i Pallady, z tarasem schodzącym stopniami
do wody i pilnującymi lwami. Wiele godzin spędzałam  przed tą stroną Pałacu
zawzięcie szkicując. A było to wieki temu.

Dziś wreszcie nie było już rusztowań na scenie teatru Na Wyspie. Ta sztuczna
ruina jest wzorowana na świątyni Jowisza w Baalbek. Amfiteatr, którego Wam
nie pokazałam, jest kamienny i może pomieścić 1500 osób.
W teatrze  Na Wyspie odbywają się przedstawienia teatralne i koncerty.
Oglądałam tu bardzo pózno wieczorem wystawiany spektakl Cyda. Akustyka
świetna, ale akcję zakłócały pawie, którym chyba nie podobało się przedstawienie.
Wrzeszczały smutno i przerazliwie.
Bardzo wiele trudu kosztowało mnie sfotografowanie wiewiórki, one są tak
ogromnie ruchliwe.

Oczywiście pięknych obiektów jest w Łazienkach jeszcze kilka, ale musimy z
mężem robić spacery  "na raty"- to jego serce wciąż daje o sobie znać.

Ten post jest moim "wkładem" w akcję Eli, byśmy się czymś chwalili.

środa, 27 października 2010

71. Prywata jesienna








Zdjęcie można powiększyć "kliknięciem".

Tak wygląda jesienią osiedle, na którym mieszkam. To zaledwie 5 km od
centrum stolicy, w linii prostej.
Dziś Was nie zanudzę tekstem,  rozminęłam się ostatnio ze zdrowiem, mam kłopoty
z mięśniami wzdłuż kręgosłupa i nie mogę siedzieć dłużej niż 15 minut.
Dobrze, że chociaż chodzić mogę. A pogoda spacerowa, słońce i błękitne niebo.
A może to wszystko przez to, że zostanę w końcu lutego po raz drugi babcią?
Przecież babcie powinny być "połamane" i kwękające.  I  już wiadomo, że tym
razem też będzie chłopczyk.

poniedziałek, 25 października 2010

70. weekend, weekend i po weekendzie

Gwoli porządku odnotowuję - pogoda była ładna, słońce, ciepło, wiatr.
Sobotę spędziłam usiłując przebić się na drugi koniec miasta do przyjaciół,
ktorzy nagle zostali odcięci od nas robotami drogowymi. Zamiast u nich
wylądowaliśmy na cmentarzu i zrobiliśmy porządki. Przy okazji widziałam
miejsce pochówku części ofiar katastrofy lotniczej.Trwają tam prace
związane z budową jakiegoś pomnika, jak na razie wygląda to jak dwie
przecięte na pół płyty. Za wcześnie na ocenę, niech wpierw skończą.

Właściwie weekend minął mi na porządkowaniu grobów rodzinnych i
czytaniu ostatniego Forum. I ta lektura jakoś napełniła mnie smutkiem,
choć artykuł nie dotyczył nas, lecz Niemiec. Charlotte Frank z Suddeutsche
Zeitung poruszyła problem analfabetyzmu wśród dorosłych Niemców.
Jest to właściwie problem wtórnego analfabetyzmu.Eksperci szacują, że
aktualnie aż cztery miliony dorosłych Niemców to analfabeci. Grupa ta
stanowi 6,75% dorosłej ludności. Trochę to dziwne w kraju, który wydał
na świat wspaniałych poetów, filozofów, ma najpotężniejszą w Unii
Europejskiej gospodarkę i masowe szkolnictwo.

Problem analfabetyzmu dorosłych bada profesor Anke Grotluschen z
hamburskiego uniwersytetu. Jej zdaniem problem ten dotyczy  nie 4  a
aż 9,5 mln osób.
Oznacza to, że ta grupa ludzi, w miarę kolejnych zdobyczy techniki w
dziedzinie komunikacji, coraz bardziej schodzi na margines. Cóż z tego,
że potrafią rozpoznać znaki, a nawet przeczytać krótkie słowa, a nawet
krótkie zdania, skoro cały tekst nie ma dla nich żadnego sensu, podobnie
jak wycięte z kartonu literki, rozrzucone bez ładu po podłodze.
Problemem stają się wszelkie druki do wypełnienia, umowy, nawet karty do
głosowania, nie mówiąc już o esemesach, e-mailach, bankomatach   lub
automatach do samodzielnego zakupu biletów. Wiele z tych osób miało
wielkie trudności z nauką jeszcze w szkole podstawowej. Do tego były to
osoby z rodzin z problemami takimi jak bieda, bezrobocie i przemoc, czyli
sytuacje które odbierają chęć wzajemnej komunikacji, co prowadzi do
zatrzymania się rozwoju językowego dziecka na bardzo wczesnym etapie.
To rodziny, które w żaden sposób nie potrafiły dziecku pomóc w nauce ani
przekazać dzieciom jak ważna jest w życiu umiejętność czytania i pisania.

Rokrocznie 70 tysięcy młodych ludzi przerywa naukę bez dyplomu
ukończenia szkoły. Część z nich nie chce kontynuować nauki w  szkole dla
dorosłych, bo zbyt mocno odczuli swe niepowodzenia w szkole.
Niemieckie Stowarzyszenie na rzecz Alfabetyzacji zapewnia, że każdy
może się nauczyć czytać ale jest tu potrzebna pomoc urzędników i lekarzy,
by potrafili rozpoznać analfabetów i wiedzieli jaki rodzaj pomocy można im
zaoferować. Stąd też projekt przeszkolenia pod tym kątem tych dwóch grup
zawodowych.
Sposób   uczenia czytania i pisania dorosłych, jeśli ma spełnić swe zadanie,
musi dotyczyć otaczającej ich rzeczywistości w jakiej się poruszają.
Dzieci uczące się czytać i pisać odczuwają przy nauce ciekawość, ale
dorośli nie czują  ciekawości -oni czują strach przed nowymi słowami, przed
literami, które je wyobrażają.

Nie mam pojęcia jak u nas wygląda problem wtórnego analfabetyzmu, czy są
prowadzone jakieś badania  i rozwiązania systemowe. Ale gdy widzę te
nowe programy szkolne, przeładowane i przeznaczone chyba dla automatów,
a do tego stosunkowo małe zaangażowanie rodziców we współpracę ze
szkołą, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zaczynamy  intensywny chów
wtórnych analfabetów.
Błagam, udowodnijcie mi, że się mylę.

środa, 20 października 2010

69. Kanun

Czy wiecie co to jest kanun? Do dziś ja też nie wiedziałam, ale już wiem i
chętnie się z Wami podzielę tą wiedzą. Tak na wszelki wypadek przypo-
minam wszystkim, że mamy teraz XXI wiek.
Kanun, czyli Reguła, to powstały 500 lat temu kodeks, który regulewał
wszystkie aspekty  życia średniowiecznej Albanii - od narodzin po życia
kres. Dotyczył małżeństwa, polowania, prawa do pastwisk, obowiązków
poszczególnych rzemieślników, kar dla    właściciela kozy, która weszła
na teren sąsiada, ale przede wszystkim był wykładnią procedury rodowej
zemsty, w myśl zasady oko za oko, ząb za ząb.

Gdy ktoś został zabity, to nawet jeśli był to przypadek, rodzina zabitego
dokonywała zemsty nie tylko na zabójcy, ale na każdym mężczyznie z jego
klanu. Ten, który zabił, miał obowiązek powiadomić rodzinę zabitego, by
o zabójstwo nie  została posądzona inna osoba.
Nie wolno mu było zabrać broni nieżywej ofiary.Gdyby tak postapił
ściągnąłby na siebie podwójną zemstę.
Zabójca mógł się poruszać tylko nocą, od brzasku musiał się ukrywać.
Ten , który postanowił  zaczaić się na zabójcę miał obowiązek zapewnić
wyżywienie swoim wspólnikom.
Mściciel mógł strzelać tylko do mężczyzn, nie wolno mu było strzelać do
kobiet,  dzieci, żywego inwentarza lub w dom.
Najbardziej rozczulił mnie przepis, który mówił, że "wartość życia człowieka
jest taka sama, bez względu na to, czy jest on przystojny czy szpetny".

Kanun został wymyślony przez północno-albańskiego księcia Leke Dukagjini
po to, by pomóc tamtejszym wielce kłótliwym klanom ułożyć pokojowe
stosunki. Zasady te były szanowane na tych terenach, nawet jeśli ziemie te
były rządzone przez osmańskich Turków, Serbów i Greków.
W początkach XX w. Kanun ukazał się drukiem i funkcjonował sprawnie
w czasach rządów króla Albanii, Zogu.

Za czasów dyktatury Envera Hodży,  przy którym nawet Stalin wydawał się
łagodnym barankiem,  Kanun był zwalczany z równą pasją jak Biblia.
Co tu ukrywać, komunistyczny dyktator twardo trzymał wszystkich
przywódców klanów   "za pysk".
No ale w 1990 roku , gdy skończyło się panowanie Hodży, z całą siłą
wybuchły długo tłumione konflikty rodowe. Szacuje się , że od tego  czasu
miało miejsce około 10 tysięcy rodowych konfliktów, niosących za sobą
śmierć wielu osób. A kłótnie wybuchały często z zupełnie innych powodów
niz przeidywał to Kanun. To mógł być efekt pijackiej sprzeczki, obdarzenie
mężatki zbyt długim spojrzeniem lub nie ustąpienie  miejsca na wąskiej szosie.

Według niektórych danych, w dzisiejszej Albanii 1,5 tysiąca rodzin i 800 dzieci
przebywa w odosobnieniu, ukrywając się przed zemstą. Dzieci nie mogą
chodzić do szkoły, młodzi mężczyzni pracować. Kiedyś nie zabijano  kobiet,
teraz takie wypadki się zdarzają.
Współcześni Albańczycy zaczynają interpretować  Kanun według własnego
"widzi mi się", a władze zupełnie nie mogą  sobie poradzić z tym problemem.
I żeby było śmieszniej- w ubiegłym roku rząd Albanii wystąpił oficjalnie
o członkostwo w Unii  Europejskiej.


Nie ukrywam, wyczytałam to w Forum 42/2010

poniedziałek, 18 października 2010

68 .Rzeczywistość

Przedostatni post poświęciłam przyszłości, zupełnie chyba nie zdając sobie
sprawy z faktu, że ta niby odległa przyszłość jest już tu i teraz. Pojęcie "tu"
nie dotyczy naszego kraju - w porównaniu do rozwiniętych technologicznie
krajów my jesteśmy niemal skansenem. Ale nie o tym chcę pisać - jest jak
jest - i może nawet lepiej dla nas, że właśnie tak.

Pewnie wszyscy pamiętają  różne historie o UFO. Teorii było tyle, ile osób
interesujących się tym tematem. Powstały różne instytucje śledzące na
bieżąco Niezidentyfikowane Obiekty Latające, skrupulatnie zbierano zdjęcia,
poddawano je analizie, napisano na ten temat setki stron. A zupełnie niedawno
USA podało do wiadomości, że niektóre z tych tajemniczych obiektów to
były nowe,  testowane wówczas samoloty. Można więc również domniemywać,
że za jakiś czas dowiemy się, że "bliskie spotkania z kosmitami"  też były
iluzją, a porwania ludzi, wszczepiania implantów, różne badania medyczne to
był jakiś tajny projekt badawczy speców wojskowych.

Czy wiecie co to są drony? Otóż są to samoloty bezzałogowe, które po raz
pierwszy były wykorzystane w Wietnamie do celów wywiadowczych, a od
11 września i pózniejszej wojny w Iraku przestały być tylko aparatami do
zbierania informacji, a stały się "maszynami do zabijania". Pomysłowość
wojskowych zdaje się być bezgraniczna. Obecnie jest ponad trzysta modeli
dronów, różniących się wielkością i przeznaczeniem. Najmniejszy, Nano
Flyer waży zaledwie kilka gramów, największy z nich, Global Hawk, jest
wielkości pasażerskiego airbusa. Zaletą dronów jest ich niski koszt oraz
oszczędzenie życia amerykańskiego żołnierza. Dron namierza "wroga", przesyła
dane do Waszyngtonu , a następnie agenci CIA, bez wychodzenia ze swego
biura w Langley (przedmieście Waszyngtonu), kierują drogą elektroniczną
rakiety Hellfire, w które wyposażony jest jeden z dronów.

Obecnie na wyposażeniu  armii USA jest ponoć 7 tysięcy dronów i w tym
roku będzie    szkolonych więcej operatorów dronów niż pilotów myśliwców.
Na naszych oczach zmienia się styl walki - siedzący przy komputerze żołnierz,
nie ryzykując własnego życia, bombarduje wroga odległego o tysiące kilome-
trów. Ot, taki rodzaj nowej gry komputerowej. Nie stykają się bezpośrednio
z wrogiem, ale skutki  swego działania oglądają, bezpośrednio po ataku,  na
ekranie monitora i ten widok powoduje, że coraz  większa ilość operatorów
dronów skarży się na zespoły stresu pourazowego. Prawdziwi piloci nie widzą
dokladnie szkód, jakie wyrządził ich atak, operatorzy dronów widzą je bardzo
dokładnie, łącznie z kawałkami ludzkich strzępów. Rodzi się zasadnicze
pytanie- ilu niewinnych cywilów   ginie w tak prowadzonej wojnie?  Raport
instytutu New America Foundation  podaje, że mniej więcej jedna trzecia ofiar
to niewinni ludzie, zakwalifikowani przez armie jako "straty uboczne".

Wydaje się, że sytuacja dojrzała do tego, by społeczność międzynarodowa
zaczęła zadawać pytania  natury prawnej, moralnej i politycznej.
 I wydaje się, że czas nagli, bo okazuje się, że coraz więcej krajów zaczyna
wdrażać programy produkcji dronów, a wśród nich Iran, co budzi wielki
niepokój Stanów Zjednoczonych.

I żeby było śmieszniej, to laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Barack Obama,
w pierwszym roku swego urzędowania, zezwolił na zwiększenie liczby nalotów
z użyciem dronów w ilości znacznie większej niż G.Busch podczas  ośmiu lat
swych rządów.

Mam podejrzenie,że to nie zmiany  klimatyczne  nas wykończą, szybciej zrobią
to ciche wojny, prowadzone przy pomocy dronów.

Forum,28/2010

wtorek, 12 października 2010

67. Zdjęcia z niedzielnego spaceru



Zdjęcia można powiększyć kliknięciem .
W Łazienkach jest pełno takich pięknych starych drzew. To, mimo jesieni jest jeszcze bardzo zielone.


A to widok na staw i Pałac na Wodzie


Czyż te drzewa nie są prześliczne?


Gdy jest tak ciepło  wiele osób siedzi na schodkach pod Pałacem


Nie mogłam sfotografować Teatru na Wyspie, bo część była zakryta rusztowaniami


W tle widać Belweder. To widok z jednego z mostków.  W tę niedzielę na tym
 niedużym  kanałku urzędowała para kaczek, rekwirując  tylko dla siebie to, co
im ludzie rzucali. Pływały bardzo dostojnie, nie rzucały się nerwowo na rzucane
kęsy pieczywa.
Nawet nie wiecie jak ja bardzo lubię Łazienki. Był czas, że bardzo dobrze znałam
tu każdą alejkę i rzezbę. Mogę się  teraz przyznać bez bicia -często  trafiałam do
parku zamiast do szkoły, która była bardzo blisko Łazienek. To chyba była
dziedziczna dolegliwość, bo przed wojną   w tym samym budynku było Liceum
Ziemi Mazowieckiej, w którym  uczył się mój tata . Ale w porównaniu z jego
wyczynami, ja byłam małym pikusiem. Tatko przez 2 miesiące nie mógł trafić
do szkoły. Ja, najwyżej dwa dni z rzędu. Taaa, geny, geny .  
I uważam, że najpiękniej jest tu właśnie jesienią.

66. Za pięćdziesiąt kilka lat......

Ikę obudziło niecierpliwe ujadanie psa.Usiłowała otworzyć  oczy, ale nie powiodło się.Wyciągnęła więc rękę, kierując ją w stronę podłogi. Szczekający futrzak przytulił się do jej ręki, a Ika wymacała na obroży przycisk i przesunęła go.Szczekanie umilkło.  Ika  nadal leżała z  zamkniętymi oczami, zastanawiając się, która godzina. Wreszcie podjęła kolejny wysiłek, otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Żaluzje już były  podniesione, czujniki działały bez zarzutu. Z kuchni dolatywał ożywczy zapach kawy i przypieczonego tostu. Obok jej bosych stóp stał śmieszny, biały futrzak, z mordką skierowaną w górę, półotwartą, z ogonkiem przekrzywionym w jedną stronę. Ika odsunęła się od zabawki z niechęcią. Był to  gadżet wspólnie nabyty z Vianem. Od roku budził ich swym szczekaniem, potem razem towarzyszyli mu na domowym spacerze, karmili. No cóż, domowy spacer można  wszak odbyć i bez Viana.

Ika podeszła do bieżni, zaprogramowała ją na nowo i zaczęła bezmyślnie przebierać nogami. Nie bardzo pamiętała ostatnie dwa dni. Spojrzała na ścianę i pomału, ze zdumieniem odczytała: "Witaj, dziś piątek,24 lipca,2068 rok.Jest   godzina 8 rano, temperatura +32 stopnie, spodziewana silna burza.Przyłóż rękę do powierzchni, dziękuję." Ika przyłożyła dłoń do chłodnej ściany  i po 10 sekundach przeczytała:  "zatrucie alkoholowe, zakaz prowadzenia  pojazdów mechanicznych. Celem odtrucia  nalezy..."
Ika wyłączyła bieżnię i kalendarz, nie czekając na dobre rady. Sama wiedziała, że ma okrutnego  kaca, bo wczoraj świętowała powrót do stanu singielki.  Przed wejściem do dyskoteki wyłączyła swoją wszystko kontrolującą bransoletkę, chciała się spić, by zagłuszyc ból rozstania.
W środę  Vian spakował po kryjomu wszystkie swoje rzeczy, na domowy informator wrzucił tekst: "wyprowadzam się, znalazłem ciekawe zajęcie w Australii, było mi tu niezle, ale nie zamierzam być tu stale. pieska ci zostawiam. ja po prostu nie jestem ciebie wart. żegnaj".  Jak w starym romansidle sprzed  stu lat, pomyślała Ika. Czyżby faceci byli tak zaprogramowani, że  od wieków nie potrafili rozstać się z kobietą w sposób cywilizowany?

Z rozmyślań wyrwał ją dzwięk telefonu. Dzwoniła sekretarka szefa, z  zapytaniem  jak się Ika czuje po wczorajszej balandze. "kiepsko, nie przyjdę dziś, posiedzę w domu "pod telefonem", powiedz szefowi, że się czymś strułam", wyjęczała do słuchawki Ika. Było to całkiem  dobre usprawiedliwienie, bo w barach szybkiej obsługi ciągle serwowali jakieś wynalazki kulinarne i sporo osób po nich chorowało. Zawierały masę konserwantów, sztucznych aromatów, stabilizatorów kwasowości, syntetycznych tłuszczy i licho wie czego jeszcze. Były nawet smaczne, ale sporo osób po nich chorowało.

Znów zadzwonił telefon. "o której mogę przyjechać po nasze urządzenie?" pytał głos po drugiej stronie telefonu. Ika zupełnie nie miała pojęcia o co chodzi, ale zamiast dowiadywania się o co idzie, umówiła się z "głosem" za dwie godziny.

Z trudem powlokła się do kuchni, marząc, by napić się kawy. Gdy otworzyły się
drzwi,  stanęła w progu zdumiona- w kuchni stał, tyłem do niej,  jakiś facet.
Ika zamarła, a przez głowę przelatywały  jej różne myśli: "może złodziej, a może jakiś psychol, którego zaprosiła do domu? ale dlaczego tak stoi i nie reaguje? jestem idiotka, po co wyłączyłam moją bransoletkę? ona nie dopuściłaby do tego, żebym zaprosiła kogoś obcego. i dlaczego portier na dole go przepuścił? przecież sprawdzał czipy wszystkich wchodzących, jeśli nie było go w spisie, to nie powinien go wpuścić".

Ika pomaleńku podeszła do stojącego tyłem do niej mężczyzny. Na jego karku dostrzegła maleńki włącznik w cielistym kolorze.Odetchnęła z ulgą. To tylko android. Pewnym ruchem wcisnęła przełącznik.Android odwrócił się i uśmiechnął. Był nieco podobny do Viana, miał czarne włosy, bladą twarz, szare oczy. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej wizytówkę zadając jednocześnie pytanie: "jak się masz? czy dobrze spałaś.?"

Ika wzięła wizytówkę do ręki i przeczytała półgłosem: " Firma MIRAŻ poleca   profesjonalne usługi seksualne. Gwarantujemy higienę, wysoką jakość usługi oraz pełną dyskrecję". Android w tym czasie wziął Ikę za rekę i zapytał: " a może chcesz się pokochać?"  Ika sięgnęła do przełącznika na karku i android zamarł w bezruchu.
Teraz już wiedziała po jakie urządzenie ma się zgłosić nieznajomy rozmówca.

Pijąc kawę zastanawiała się ile może kosztować wynajęcie takiego androida na dłuższy czas.

poniedziałek, 11 października 2010

65. Jesienne żale

Muszę się pożalić - wczoraj z wielkim trudem wywlokłam się do Łazienek,
porobiłam kilka zdjęć i miałam szczery zamiar dziś  pokazać Wam jak było
pięknie i.....nie wiem co jest grane, ale nowy edytor coś mi strajkuje- ponad
godzinę wgrywało 4 zdjęcia i wcale się nie wgrało, bo po godzinie oczekiwania
zrezygnowałam. Pewnie coś robię zle, ale dopóki się "nie naumiem"  zdjęć nie
będzie.

A pogoda wczoraj u mnie była cudna- cieplutko, słonecznie, bezwietrznie.
W Łazienkach tłumy, wszyscy zadowoleni, ławki stojące w słońcu miały wielkie
powodzenie, schodki nad stawem, pod Pałacem na  Wodzie pełne ludzi. Nie
wiem co się stało z łabędziami, ale nie było ani jednego, w ich miejsce snuły
się po powierzchni stawu mewy. Kaczki  już tak były nażarte, że ledwie pływały.
A wiewiórki, które teraz robią zimowe zapasy co chwile podbiegały do ludzi,
którzy oferowali im orzechy. Łazienkowskie wiewiórki są bardzo oswojone,
wystarczy przykucnąć z wyciągniętą ręką, a za chwile już przybiega mały,
zwinny rudzielec. Sikorki bogatki też krążą wokół karmiących wiewiórki, a co
odważniejsze  biorą okruchy z wyciągniętej w górę dłoni. Ogólnie w  parku
jeszcze bardzo zielono, drzewa dopiero teraz zaczynają pomału zmieniać kolor
liści. I jeszcze jedna nieprzyjemność dla oka- pawie zostały pozbawione swych
pięknych ogonów i wyglądają smutno. Wiem, że zrobiono to celowo, bo
niektórzy spacerowicze łapali  je i wyrywali im pióra. Zboczeńcy, naprawdę.

Oczywiście do "dobrego tonu" należy  by młode pary miały sesję fotograficzną
w Łazienkach, więc co chwilę pośród jesiennie ubranych osób truchtały mocno
wydekoltowane panny młode, potykając się na dość nierównych alejkach,
z troską zadzierając swe długie suknie i prezentując nagie ramiona i mocno
nakrochmalone welony.   Podziwiałam ich determinację , bo było raptem +12
stopni i o ile w kurtce było miło i ciepło, to nie sądzę, by było ciepło w te gołe
ramiona i plecy. Wszyscy spacerowicze przyglądali się tym biedactwom i mieli
lekko rozbawione miny.Jedna z pań dość głośno  wyraziła opinię, że byłoby
całkiem zabawnie, gdyby ktoś nakręcił filmik, jak te młode osóbki  w podwi-
niętych sukniach, wykręcając nogi na nierównościach terenu, przemieszczają
się nerwowym truchtem.
Hitem dnia były zdjęcia robione na brzegu stawu, pośród rosnącej trzciny.
Wyschnięta, żółta trzcina, a wśród niej para młoda.
Przypomniało mi się, że w ubiegłym roku byłam w Łazienkach o tej samej
porze (różnica jednego lub 2 dni), też było słońce, ale było zimno i wiał silny
wiatr  i też młode pary  ustawiały się w kępach trzciny.

A tak poza tym, to musicie mi uwierzyć na słowo - zrobiłam sobie drugi kape-
lusz  szydełkiem ( tamten, jak wiecie powędrował do koleżanki), z rozpędu
popełniłam jeszcze 2 czapki , szalik do kompletu z kapeluszem, a teraz
haftuję obrus, nieduży, pełen różyczek.
I wymyśliłam małe opowiadanko na temat przyszłości. Temat mi się nasunął
gdy poczytałam o czekającej nas rzeczywistości.
Opowiadanko napiszę gdy będę mogła spokojnie usiąść do kompa  i bez bólu
przy nim spędzić jakiś czas.
Na razie bolą mnie mięśnie wzdłuż całego kręgosłupa i najlepiej mi w pozycji
leżącej lub stojącej, a one nie nadają się do pracy na kompie stacjonarnym.

Dobrze,że wczoraj byłam na tym spacerze, dziś już nie ma słońca i jest
dość ponuro.
A ja wszystkim życzę jak najwięcej słońca  tej jesieni.

niedziela, 3 października 2010

64. Dziwne sny

Pytanie Beaty, czy ktoś z czytelników miał sen, którego akcja rozgrywała się
w nocy, przywołało mi  w   pamięci sen, który powtarzał mi się wiele razy.

Wiele lat temu powtarzał mi się pewien sen. W tym śnie płynęłam łódką , po
jakiejś rzece. Przede mną w oddali płynęła żaglówka .  Płynęła w stałej
odległości przede mną, jej biały żagiel lśnił w słońcu. Dookoła była cisza,
wysokie  brzegi rzeki były porośnięte drzewami, które schodziły aż na brzeg  ,
a ich gałęzie tworzyły nad wodą tunel.Drzewa były już ustrojone jesiennymi
barwami.Obudziłam się i żałowałam, że ten piękny sen już się skończył. Nie
często miewałam takie kolorowe, miłe sny.

Za kilka nocy sen się powtórzył- znów płynęłam łódką, tym razem dopły-
wałam do zakrętu tej samej rzeki, znów drzewa czarowały swymi barwami,
a gdy dopłynęłam do zakrętu, znów zobaczyłam tę  samą żaglówkę.
Pamiętam moje zaskoczenie, wywołane we śnie tym widokiem. Znów
płynęłam za tą żaglówką, dziwiąc się,że wciąż dzieli mnie od niej taka
sama odległość.

Ta druga wersja snu powracała jeszcze dwa razy. Za każdym razem , nim
we śnie dopływałam do zakrętu rzeki, wiedziałam, że zobaczę żaglówkę.

Niestety te piękne sny się skończyły i więcej ten sen nie powrócił. W dwa
lata pózniej pojechałam po raz pierwszy nad Wdę, w okolicę Osia, a tak
dokładnie nad jez.Grzybek, utworzone z rozlewiska Wdy. Było to tak
urokliwe miejsce, że gdy zobaczyłam je po raz pierwszy, zupełnie zanie-
mówiłam.
Rozrywek wiele w tym miejscu nie było, głównym moim zajęciem było
przemierzanie piechotką pięknych Borów Tucholskich, zbieranie grzybów,
lub pływanie kajakiem po jeziorze lub rzece. Byłam tu po raz pierwszy, ale
było tu  jednocześnie coś znajomego, tylko nie bardzo mogłam sobie
uświadomić co.

Pewnego dnia postanowiliśmy popłynąć kajakiem Wdą aż do Tlenia i tam
wypożyczyć na cały dzień małą żaglówkę, typu Mak, bo nie wymagała
żadnych "patentów", wystarczała karta pływacka.
Wyruszyliśmy w stronę  Tlenia , do którego wcale nie było znów tak blisko.
Na   jednym brzegu rzeki drzewa schodziły nad sama wodę, tworząc nad
nią  liściasty baldachim. Słońce podpiekało, było cicho, trochę sennie.
Rzeka skręcała w lewo i w chwili, gdy dopłynęliśmy do zakrętu oczy
mało mi nie wyskoczyły z orbit. Przed nami płynęła w tę samą stronę,
w pewnej odległości, żaglówka, jej żagiel lśnił w słońcu. Przez moment
myślałam, że śnię. Zaczęłam szybciej wiosłować, ale odległość wcale
się nie zmniejszała.  Żaglówka  płynęła spokojnie przed nami , dopiero
na wysokości Tlenia zmieniła kurs i skręciła do prawego brzegu rzeki.,
a my  podpłynęliśmy do lewego brzegu.

Nie umiem sobie wytłumaczyć jakim cudem widziałam we śnie  Wdę,
jej porośnięte drzewami wysokie brzegi, ten tunel z liści, które  tak
pięknie odbijały się w wodzie. Jedyna różnica pomiędzy snem a jawą
to były kolory- w naturze nie było tak kolorowo, było jeszcze bardzo
zielono, był to przełom lipca i sierpnia.

W następnym roku powróciłam nad Grzybek, ale już nie pływałam.
Żałuję, bo może znów za zakrętem zobaczyłabym tę żaglówkę
z mojego snu.