drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 29 listopada 2011

239. Już za chwileczkę, juz za momencik....

bieżący rok odejdzie. Nie był to chyba najlepszy rok dla mnie, choć jakoś
szybko upłynął. Ale ja chyba od 2009 roku mam tzw. 7 lat chudych, więc
nie ma co się dziwić.
Dla świata to też chyba nie był najlepszy rok.
W styczniu zaczęło wrzeć w Tunezji i ciągnęło się to do lutego, a fala
protestów wobec władz rozeszła się na Iran, Jemen, Bahrajn, Libię.

Marzec przyniósł olbrzymie trzęsienie ziemi w Japonii, śmierć 20 tys.
ludzi, uszkodzenie elektrowni jądrowej, skażenie środowiska, ogromne
straty materialne. W dalszym ciągu wrzało w Libii, NATO rozpoczęło
bombardowania (w imię  pokoju?) a Arabia Saudyjska wysłała swoje
wojska by tłumiły rozruchy w Bahrajnie. Marzec to również zawirowania
wokół euro i decyzja Unii o zwiększeniu funduszu ratunkowego  do
wysokości 700 mld euro.

W kwietniu Japonia przyznała oficjalnie, że katastrofa w Fukuszimie
powinna być zakwalifikowana na najwyższym  stopniu w międzynaro-
dowej skali wypadków nuklearnych. Portugalia zwróciła się o pomoc
finansową z europejskiego funduszu ratunkowego.

Maj przyniósł unicestwienie Osamy ben Ladena.

Czerwiec okazał się wielce trudny dla prezydenta Jemenu, który
został ranny podczas zamachu na swą rezydencję a w dwa dni pózniej
wyjechał do Arabii Saudyjskiej. A Grecji przyznano wielomiliardową
pomoc finansową.

W lipcu Grecja otrzymała  kolejny pakiet pomocowy z Unii.

Sierpień przyniósł  swego rodzaju sensację- po raz pierwszy w historii
Stany Zjednoczone straciły najlepszą ocenę wiarygodności kredytowej,
tzw. potrójne A.  W tym samym miesiącu odnotowano w uszkodzonej
elektrowni w Fukuszimie najwyższy, (od czasu trzęsienia ziemi) poziom
promieniowania. A Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła rząd Syrii
za krwawe represje wobec ludności cywilnej.

Wrzesień był stosunkowo ubogi w wydarzenia. Niespodziewanie
powrócił do kraju prezydent Jemenu, Ali Abdullach  Saleh.

Pazdziernik przyniósł  kres życia Muammara Kadafiego, pojmanego i
prawdopodobnie zabitego przez rebeliantów. A w Tunezji w wolnych
wyborach zwycięstwo odniosła  islamska partia Nahida. W Europie
dalsze zawirowania wokół euro i Grecji.

Listopad - różni premierzy  spadają ze swych stanowisk niczym
jesienne liście z drzew - Grecja, Hiszpania, Włochy zmieniają  swych
dotychczasowych premierów na nowych.
Liga Arabska  zawiesza Syrię w prawach członkowskich  za przemoc
wobec demonstrantów.
Prezydent Jemenu podpisuje układ o stopniowym oddaniu władzy.

Grudzień przed nami i mam nadzieję, że może atrakcje grudniowe
ograniczą się do  dywagacji czy Mikołaj przybędzie, czym dotrze
i jakie prezenty dostarczy.
Niestety, gdy się tak z bliska przypatrzeć to chyba prognozy dla
świata na rok przyszły  nie są najlepsze.

Dane z Forum nr 48

niedziela, 27 listopada 2011

238. Czy można......

...zarazić się przez telefon? Trzy dni temu zadzwoniła do mnie moja
koleżanka, jęcząc, że ma jakąś wredną infekcję, zapalenie spojówek i
gigant katar oraz ból gardła. Żaliła się ze trzy kwadranse i ..... dziś
obudziłam się z zaropiałymi oczami i wielką  aftą w dziobie. Ani chybi
zaraziłam się przez telefon:)))). Dobrze, że zdążyłam dorobić nieco
koralików, bo muszę teraz przystopować - po 10 minutach
patrzenia na koraliki musiałam zrezygnować z tej rozrywki.
                                          ****
Skończyłam czytać Howarda Jacobsona książkę "Kwestia Finklera".
Skończyłam przedwczoraj, ale ciągle wracam do niej myślami.
Zasadniczo książka o niczym, jeśli idzie o akcję. To raczej filozoficzny
esej (długi, długi) o poszukiwaniu własnej tożsamości, o tym jakie
trudności  ma ktoś, kto usiłuje  wniknąć i zasymilować się w grupie ludzi
mocno przywiązanych do swej wielowiekowej tradycji, próba zrozumienia
dlaczego  Żydzi nie lubią własnych pobratymców i dlaczego są nielubiani
przez inne nacje.
A wszystko napisane jest z angielskim dyskretnym humorem,
ze sporym dystansem, z pobłażliwością wobec  ludzkich słabości.
Po tej lekturze chyba wreszcie sięgnę  po czekającą na dokończenie
(już 2 lata)  "Historię Żydów".
                                           ****
Nadal bawię się tą bursztynową różą.  Pogoda w sam raz do takiej
zabawy - mokro, ciemno ponuro i wieje.
Miłego, nadchodzącego tygodnia wszystkim życzę

piątek, 25 listopada 2011

237. Nowe wyzwanie

Nie wiem czy pamiętacie, ale pisałam już na blogu, że dostałam od Joter
całą masę przeróżnych kamieni. Pomału je zagospodarowuję, między
innymi zrobiłam taki naszyjnik, który chyba mi niedługo przyrośnie do
dekoltu, bo noszę go codziennie.Pokazywałam go już raz, ale pokażę i
drugi raz:
Kamyki są ciemnozielone a ich swego rodzaju "surowość"  rozpraszają
złote koraliki toho.
Wczoraj zanurkowałam znów w tę torbę z kamykami  i znalazłam
bursztyny. Jeden z nich jest w formie róży, z tym, że  należy  "wydobyć"
ją z bryłki do końca. Przyznam się, że  bardzo mocno "czaszkowałam"
jak to zrobić. Nie mam zielonego pojęcia o obróbce bursztynu, więc
musiałam przeszukać pod tym kątem internet. Najprościej byłoby
pójść do  zakładu jubilerskiego  i poprosić o odpowiednie przycięcie
tego kawałka bursztynu. Ale to mało honorowe jak dla mnie, więc
poczytałam, poczytałam, przejrzałam dostępne w domu narzędzia i,
z duszą na ramieniu,  zaczęłam operację wydobywania róży.
Niemal godzinę zajęło mi odcięcie laubzegą zbędnego kawałka , a
od wczoraj  co jakiś czas szlifuję podstawę by ją wyrównać, bo
mam zamiar zrobić  wisior oprawiony w koraliki.
Pewnie każdy  wytwórca biżuterii z bursztynu  popukałby  mnie
w czółko, no ale ja chcę to oprawić w toho. Nietypowo.
No a poza tym dorobiłam jeszcze  kilka drobiazgów, które
dorzucę do "rozdawajki", oto one:
I wymyśliłam, że 1 grudnia podam tylko kto wylosował "biżutki", a kto
co konkretnie - będzie do końca niespodzianką. Przecież to ma być
"Rozdawajka Mikołajkowa", więc powinna być niespodzianką.
W tych dodatkowych fantach są dwie bransoletki-ciemnofioletowa z
wachlarzykiem z toho i z turkusów, zrobiona na drucie pamięciowym,
turkusowy komplet z sieczki i naszyjnik też z turkusami.
No to wracam do szlifowania bursztynowej różyczki. Pokażę , gdy
już osiągnę zadowalający efekt, jeszcze przed oprawą.

poniedziałek, 21 listopada 2011

236. Oddam w dobre ręce.....

.....komplet z turkusami, czyli naszyjnik typu obróżka i bransoletkę,
drugi naszyjnik też z turkusami, wzorowany na  starym, indiańskim
naszyjniku oraz dwa wisorki.
Kto chętny to proszę się zapisać pod tym postem. Jeśli chętnych będzie
więcej niż "fantów" to zrobię losowanie 1.XII, by fanty trafiły  do
chętnych na Mikołajki.
To nie jest takie typowe "Candy", więc nie ma obowiązku umieszczania
ogłoszenia i zdjęć na swym blogu.
A  oto fanty:
Bransoletka , należąca do kompletu, ma objętość regulowaną łańcuszkiem.
Naszyjnik ma zapięcie magnetyczne.
Wisiorki mają "sznurki" wyplecione ręcznie z koralików toho.
"Indiański" naszyjnik to też turkusy, oplecione koralikami toho.

sobota, 19 listopada 2011

235. Luzne myśli, ledwo przeczesane

Jak wiecie polityka mało mnie bawi, bo gdyby mnie bawiła więcej  to
nie siedziałabym w domu psiocząc na to co się dzieje, ale starałabym się
być gdzieś, gdzie mogłabym coś, zgodnie z mym przekonaniem robić.
Niemniej zaległam wczoraj przed odbiornikiem TV i  obejrzałam
ceremonię zaprzysiężenia nowych ministrów. Z punku widzenia estetyki
nowy gabinet prezentuje się naprawdę niezle. Pod względem meryto-
rycznym  to pożyjemy, zobaczymy.  Intryguje mnie p.Gowin jako
minister sprawiedliwości. Może teraz będzie szansa na powołanie
nowoczesnej Świętej Inkwizycji? Bo poglądy tego pana i jego
fanatyzm jakoś mi się z tą instytucją kojarzą.  I podobała mi się ta
mniej oficjalna część uroczystości.
                                              ****
Co do wystąpienia p. premiera w Sejmie - podobało mi się, może
dlatego że nie mam trudności słuchania ze zrozumieniem. A odniosłam
wrażenie, że wielu osobom ta czynnośc sprawia pewne problemy.
Zarzuty typu - za mało danych konkretnych- są czystym nonsensem.
Takie wystapienie ma za zadanie przedstawić tylko kierunki, w ramach
których będzie się poruszał rząd.
Panu Palikotowi, odkąd wygrał ten swój kawałeczek w wyborach,
wyraznie spadło IQ. Usiłuje wejśc w rolę trybuna ludowego,tylko
tego ludu ma za mało za sobą.
                                            ****
Wyszłam wczoraj na super zołzę. A było to tak : stoję w niedużej
kolejeczce do działu mięsno-wędliniarskiego, tak ze 6 osób przede mną.
Pani ekspedientka zakatarzona tak, że ledwie na oczy patrzy,  kicha, co
chwilę nos wyciera i z pełnym zapałem wędlinę waży, mięso kroi.
Więc zamiast wyjść stamtąd pominąwszy rzecz milczeniem, poszłam
na zaplecze, zapytać się kierowniczki, czy  to celowe działanie czy
tylko brak wyobrazni. Pani się wyrażnie spieniła, mówiąc,że nie ma innej
ekspedientki, więc jej pokazałam,  że na zapleczu siedzą aż 3 wolne
panie, z których każda umie czytać i pisać, więc podać klientce
pokrojoną już wędlinę chyba każda potrafi. W sumie narozrabiałam, ale
zakupów  nie zrobiłam,  towar był już  niezle obkichany.
                                            ****
Idę dziś na babski  wieczór. W związku z tym upiekłam rożki i rolki
francuskie. Dziś nadzienie zrobiłam  dwojakie:  banan + masa
krówkowo-czekoladowa lub sama masa krówkowo-czekoladowa.
Dobrze, że zrobiłam to z dwóch opakowań ciasta francuskiego, bo
okazało się ,  że te ciastka mają tendencję do znikania. Jako
prawdziwy leniwiec uwielbiam gotowe ciasto francuskie, które zawsze
kupuję w Lidlu . Tylko nie kupujcie jego wersji "light", jest gorsze.
I polecam Wam masę krówkowo-czekoladową, w puszce. Może być
nadzieniem do ciasta francuskiego, naleśników, lub smarowania andrutów.
Taka puszeczka masy + gotowe ciasto francuskie to moje domowe
pogotowie- gość w dom i w pół godziny mam gotowe ciastka.
                                          ****
Dostałam  "ważną wiadomość" - młodszy wnuczek ma już dwa ząbki.
A starszy popisywał się swymi umiejętnościami tanecznymi.
Po godzinie oglądania obu na Skype, dostałam bólu głowy i oczopląsu.
Chyba za bardzo odwykłam od małych dzieci, zwłaszcza małych
chłopców. Nie da się ukryć, zawsze lubiłam chłopców takich dopiero
po czterdziestce:)))

środa, 16 listopada 2011

234. Włosy mi stanęły dęba

...gdy przeczytałam w poprzednim numerze  miesięcznika "Świat Wiedzy"
czym się odurzają ostatnio młodzi ludzie.
Strach mieć w domu nastolatka, komputer z dostępem do internetu  i
takie kosmetyki jak: dezodoranty, lakier do włosów, zmywacz do
paznokci,  leki takie jak syrop przeciw kaszlowy, tabletki stosowane
w przeziębieniach a nawet niewinną gałkę muszkatołową wśród
przypraw kuchennych.
Te wszystkie wyżej wymienione substancje służą młodym ludziom
do odurzania się. Informacje na temat  "sposobu użycia" bez trudu
znajdują w internecie, a wszystkie te środki są przecież do nabycia
w każdym markecie, a poza tym dawka odurzająca to nie jest
wydatek kilkudziesięciu złotych, ale kilkudziesięciu groszy. I żaden
dealer do tego nie jest potrzebny i rodzicom trudniej zauważyć, że
dziecko odurza się dezodorantem czy też  lakierem do włosów.
Najczęściej dowiadują się o tym wtedy,  gdy znajdują dziecko
nieprzytomne lub wręcz martwe na podłodze.
Pojemniki z dezodorantem  i lakierem do włosów  zawierają
propan-butan. Ta mieszanina gazów łatwo rozpuszcza się w tłuszczu,
łatwo pokonuje barierę krew-mózg i szybko się w nim rozprze-
strzenia. Niestety często ten pierwszy  "odlot"  staje się również
ostatnim. 150ml pojemnik z dezodorantem zawiera ilość propanu-
butanu na 100 narkotycznych "odlotów".
Wiele zmywaczy do paznokci zawiera związek o nazwie gamma-
butyrolakton,GBL. Odkąd w dyskotekach nasilono kontrolę i walkę
z ecstasy, ktoś odkrył, że zmywacz do paznokci  z powodzeniem
może zastąpić ecstasy. Niestety w Polsce można tę substancję
legalnie nabyć jako rozpuszczalnik. Dodana do alkoholu może
spowodować  zatrzymanie oddechu. Częstym skutkiem
ubocznym jest dokuczliwa wysypka i  długotrwałe zawroty głowy.
Syropy i tabletki p. kaszlowe zawierają DXM (dekstrometorfan).
Zażycie 20 tabletek naraz powoduje omamy, urojenia, zawroty
głowy. 40 tabletek może spowodować zatrzymanie akcji serca.
A w internecie można znalezć  "kalkulatory odurzenia" - młody klient
podaje swoją wagę, nazwę leku i poziom odurzenia jaki chce
osiągnąć, w zamian otrzymuje wskazówki odnośnie dawkowania,
co daje mu pozór bezpieczeństwa użycia.
Gałka muszkatołowa, obecna niemal w każdej kuchni, dostępna
w każdym sklepie spożywczym. Zawiera mirystycynę, psycho-
aktywny zwiazek chemiczny o działaniu  podobnym do ecstasy.
Zaledwie kilka gramów sproszkowanej gałki muszkatołowej
może już wywołać zatrucie, a 20 g spowodować śmierć.
Dziś słyszałam euforyczne zachwyty jak to walka w Polsce
z dopalaczami i likwidacja sklepów nimi handlujących przyniosła
już wymierne efekty,  że spadła ilość  zatruć.
Tylko jakoś nikt nie zauważył, że handel nimi spokojnie przeniósł
się do internetu i bez problemu można je zamówić z dostawą do domu.

Na podst. "Świat Wiedzy", listopad 2011

poniedziałek, 14 listopada 2011

233. Mam 3 lata

Trzy lata temu, drżącymi z emocji paluszkami klikałam w klawiaturę,
a potem z drżeniem serca skierowałam kursor na "publikuj post" - klik i..
poszło. Zaczęłam działalność blogerską  dzięki pomocy  Jacka  z
"Dziurawego worka", który dzielnie wytrzymywał moje głupawe
pytania dotyczące zakładania bloga i jego obsługi.
Jacku, jeszcze raz dziękuję za cierpliwość i wyrozumiałość.
Zaczęłam pisanie blogiem "procontra-anabell", potem krótko były
dwa blogi, a teraz jest ten, chyba  więcej mówiący o mnie niż tamten.
                                                 ****
Mam 3 lata i  lenia, niechcieja, zwis totalny. Najchętniej leżałabym
cały dzień i gapiła się w sufit. I co z  tego,  że kupiłam sobie nową
książkę, a nawet dwie:
Howard Jacobson "Kwestia Finklera"  (nagroda Bookera  2010r);
Tom Wolfe "Facet z zasadami", ponoć to światowy bestseller,
skoro nawet czytać mi się nie chce.
                                                ****
Zmusiłam się dziś, by zrobić agaty nie dla Agaty, a dla wczorajszej
jubilatki. Po raz pierwszy łączę plaster agatu  z koralami agatu i złotymi
toho.  To właśnie ten wisior:

Mam nadzieję, że się spodoba i nie będę musiała nic przerabiać.
A na zmiłowanie i przypływ weny czekają jeszcze dwa wisiorki:
Musze im jeszcze upleść jakieś "sznurki".

A na założenie zapięcia czeka taki śmieszny wisiorek:
Byłoby całkiem miło, gdybym się wreszcie ocknęła z tego letargu
i ruszyła  do roboty.  Mam nawet kilka pomysłów , ale gorzej z ich
realizacją.  Całe szczęście,  że skończyłam  i wysłałam do córki
choinkowe "duperele". W tym nastroju  już nic bym nie skończyła.
                                                     ****
Idzie zima - zrujnowałam się wczoraj na kurtkę puchówkę - teraz
czekam na mróz. Jest leciutka, nieprzyzwoicie ciepła, w kolorze
śliwki-węgierki, mocno dojrzałej. Od wielu lat kurtki kupuję w firmie,
która sprowadza kurtki ze  Szwecji - są naprawdę znakomite, a
na dodatek ładne i trwałe.

czwartek, 10 listopada 2011

232. Dostałam

Popatrzcie, kochani, co dziś dostałam od Kankanki :

To są przepiękne kurki-chwytaki do  garnkowych uszu. I wierzcie mi,
są niezwykle starannie wykończone, żadnych supłów, poplątanych
nitek, dziwnych zmarszczeń. Powiem Wam, że często-gęsto  nawet
sukienki i bluzki są mniej starannie wykończone. Zresztą spójrzcie
sami na to zbliżenie:

Te dzióbki i grzebyki kurek to sam majstersztyk!
Na razie kurki wylądowały w mojej witrynce z różnymi robótkami.
Musze się na nie napatrzeć i pochwalić przed koleżankami. Niech
im będzie żal!
Anuś, ogromnie Ci dziękuję, są prześliczne. Zdolniacha z Ciebie
nieprzeciętna, naprawdę!

wtorek, 8 listopada 2011

231.Cutty Sark

Oto właśnie przepiękny kliper herbaciany, Cutty Sark. Zdjęcie z sieci.

Chorowanie ma też swoje dobre strony  - udało mi się upolować
na TV History  program  o jedynym, zachowanym do teraz
żaglowcu,  transportującym herbatę z Chin do Europy.
Do dziś fascynują mnie duże, transportowe żaglowce, które niczym
gigantyczne motyle przemierzały bezmiar  oceanów.
Ten piękny statek został zbudowany w 1869 roku w stoczni
brytyjskiej, w Dumbardon. Jest to trójmasztowiec, którego
grot ma aż 45 m wysokości  - tak na miastowe pojęcie to będzie,
o ile dobrze liczę, wysokość  15-piętrowego wieżowca .
Cała długość statku to 85 metrów, a pełne ożaglowanie  ma aż
blisko 3 tysiące metrów kwadratowych  powierzchni. Na grocie
znajduje się sześć pięter żagli. Kadłub statku ma metalowy szkielet,
obudowany  belkami z drewna tekowego. Załoga to zaledwie 25
stałych załogantów i kilku uczniów.
Galion pod bukszprytem przedstawia wiedzmę z poematu Roberta
Burnsa. Ubrana jest w króciutką  koszulę, którą Szkoci nazywali
cutty sark i stąd taka nazwa statku. Kiedyś myślałam, że to imię
i nazwisko.
Popatrzcie na ten galion:
to właśnie wiedzma Nannie trzymająca koński ogon.

Cutty Sark został zwodowany w dość  niefortunnym momencie - dwa
tygodnie wcześniej otwarto Kanał Sueski i pomału parowce zaczęły
wypierać klipery z herbacianego szlaku. Kanał Sueski nie stwarzał dla
żaglowców warunków do szybkiego pływania.
A Cutty Sark na pełnym morzu rozwijał szybkość do 17,15 węzłów
na godzinę i mógł przepłynąć 350 mil morskich, czyli 650 km dziennie.
Zamiast  do Chin Cutty Sark zaczął pływać do Australii po wełnę,
budząc po drodze podziw i zazdrość wielu kapitanów parowców,
którym niewiele ustępował szybkością.
Ale era pięknych, wielkich fregat pomału odchodziła do lamusa.
Cutyy Sark dwukrotnie zmieniał właściciela i od ostatniego z nich
odkupił go w 1923 roku kapitan Wilfred Dowman, darowując Cutty
Sark Anglii.
Obecnie Cutty Sark stoi w Greenwich, gdzie ostatnio przechodzi
gruntowną renowację.Nie obyło się bez kłopotów, ponieważ
w 2007 roku na statku, przechodzącym remont, wybuchł pożar.
Na szczęście nie było na nim stałego wyposażenia, żagli, reji, kubryków,
eksponatów muzealnych. Pożar strawił stare drewno a metalowy
szkielet nie uległ uszkodzeniu od pożaru. Ponaprawiano wszystkie
nadwątlone części kadłuba, położono nowe tekowe belki na burty i
pokład. Pomału Cutty Sark wraca do swej świetności.

Spójrzcie na tę fregatę jeszcze raz. To taki piękny, zjawiskowy widok.
Jaka szkoda, że zniknęły jako stały element  morskiego krajobrazu.

Zdjęcia wzięłam z sieci, wiadomości z TV History

poniedziałek, 7 listopada 2011

230. Diagnoza

Powinnam właściwie urządzić konkurs pt: "jaka jest diagnoza?" I jestem
pewna, że długo byście nie zgadli.
Znam ją od wczoraj, ale musiałam się upewnić, że to prawda. Postawił
ją zaprzyjazniony lekarz, po obmacaniu mych powłok brzusznych i
wyników badań - wszystkie dolegliwości moje to wynik.....
odwodnienia.
Chwilami mój dialog z tym panem brzmiał niczym "dialogi na cztery nogi".
Bo po badaniu, wsadził nos w wyniki i  ni to stwierdził, ni to zapytał :
"od jak dawna pani nie pije". Zbaraniałam , ale grzecznie odpowiadam:
"nigdy nie piłam". Tym razem p. doktor popatrzył na mnie badawczo
i mówi : "przecież widzę,że jest pani odwodniona i to już od dłuższego
czasu, te przedoperacyjne wyniki też o tym świadczą".
Gdy wyspowiadałam się, ile to płynu dziennie wypijam, zostałam
pouczona, że mam dziennie wypijać 2 litry w postaci: wody słabo
zmineralizowanej, rozwodnionych soków owocowych i warzywnych
oraz wywarów z warzyw + zupy.
Jeść mam niemal wszystko, byle chudo i  mało na raz  i co 3-4 godz.
Więc od wczoraj trenuję picie i jem i.....nic mnie nie boli. Tyle tylko,
że nie mogę się oprzeć wrażeniu, że bez przerwy jestem uczepiona
jakiejś szklanki czy też kubka.
Nie podoba mi się jedna sprawa - mój objaw braku pragnienia to
dla mnie nic nowego - zawsze tak miałam. Niestety reakcja mego
organizmu to znak, że przestał być młody.
Dobrze, że mój mózg tego nie zauważył.

niedziela, 6 listopada 2011

229. Jesień

Nim padłam , zdążyłam cyknąć kilka fotek z mojego osiedla. Niestety
dopiero dziś je dołączam.



W roli głównej jakaś odmiana dębu

Te brzózki to chyba zbyt blisko budynku rosną, ale pewnie miło mieć  je obok okna
Zdjęcia robione w samo południe i jakoś mało kontrastowe mi
wyszły.

sobota, 5 listopada 2011

228. Wpadłam ukradkiem

Kochani, mając Was wokół to nawet chorować miło.
A teraz się wytłumaczę, co narozrabiałam - po pierwsze uwierzyłam
pewnemu lekarzowi, że powinnam już jeść wszystko, po drugie
 raz sobie poćwiczyłam mięśnie brzucha, proste i skośne. Zaledwie
20 minut ćwiczyłam.
Od poniedziałkowego popołudnia zdychałam z bólu, mdłości i tym
podobnych atrakcji do wtorkowego ranka, do brzucha nie mogłam
się dotknąć przez 3 dni i na dodatek cokolwiek zjem to mnie boli tak
jakbym nadal miała pęcherzyk żółciowy, a do tego mam temperaturę
powyżej 38,5.
Diagnoza może będzie po analizach krwi i USG. Możliwości są
trzy- 1.zapalenie trzustki, 2. kamyczki w przewodach żółciowych,
3. 10-15% pacjentów tak ma, dopóki ich wspólny przewód żółciowy
nie przejmie funkcji usuniętego narządu.
Osobiście stawiam na trzecią opcję bo mnie się zawsze przytrafiają
w kwestiach zdrowotnych te niskie procenty.
No i mam leżeć, bo może sobie co "obluzowałam" w brzuchu, może
któraś klamra mi zleciała? A może zapalenie trzustki, skoro tak
ślicznie gorączkuję? Same znaki zapytania.
Wracam do łóżka, strażnik wraca.

czwartek, 3 listopada 2011