drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 1 sierpnia 2021

Czarowne pięć tygodni

Zacznę od końca - mogłabym mieszkać w Szwecji - te  pięć tygodni pobytu nie zabiło mego zachwytu Szwecją.

To kraj stworzony do podróżowania po  nim samochodem - świetne drogi,  bardzo dobrze utrzymane, wszystko frontem do użytkownika. Podróżowaliśmy "inteligentną  BEEMWICĄ" - sama parkowała gdy tak nam pasowało, ostrzegała gdy dojeżdżało się do znaku STOP, "pukała" gdy się przekraczało dozwoloną prędkość i miała duuuży  bagażnik i trzy pełnowymiarowe siedzenia z tyłu, czyli samochód był rzeczywiście pięcioosobowym pojazdem. A na do dodatek był to "dziewiczy rejs".

A oto i ona- BeEmWica, wypożyczona z firmy wynajmującej samochody, nie nasza własna. Jeżeli mieszkasz i pracujesz w Berlinie, nie jeździsz z reguły do pracy własnym samochodem- korzystasz z komunikacji miejskiej. Parkingów straszliwie mało, a ceny parkowania  powalające, mandaty dotkliwe, a utrzymanie samochodu stale też kosztuje,więc czasem na wyjazdy wypożycza się po prostu samochód.

Ładniusia, prawda? - jak to  mawiają niektórzy.

Ogólnie rzecz ujmując podróżowaliśmy nią z Berlina do Sassnitz, gdzie wsiedliśmy na prom typu katamaran, który drogę morską z Sassnitz na Rugii  do Ystad pokonał w 2 godziny. Pogoda była  bajeczna, i gdybym co jakiś czas nie spoglądała na wodę to pewnie nie byłabym pewna że płyniemy a nie stoimy w miejscu.

Ci co mnie czytują (tu moje wyrazy współczucia, bo nie zawsze mądrze piszę) wiedzą, że w 2020 r moja córka pracowała pół roku w Szwecji, a ja nawet załapałam się w lutym na kilka dni pobytu w Malmo i miałam tam pojechać jeszcze raz, no ale przecież rozhulała się pandemia i piękne plany poszły się paść, nie podając  adresu. Oni spędzili tam również wtedy swoje urlopy i wybrali kilka miejsc na tegoroczne wakacje.

Jeśli się jest  rodziną, niekoniecznie pod względem prawnym, to w Szwecji bardziej opłaca się wynająć cały domek na lato, tak by każdy miał własną sypialnię + wspólny salon + kuchnia, łazienka minimum jedna, częściej są dwie. Pościel jest właściciela domu, tak samo pełne wyposażenie kuchni, pralka, zmywarka i inne przydatne w domu wyposażenie jak kuchenka z piekarnikiem, toster, czasem nawet gofrownica, komplet garnków  i naczyń. Z okazji pandemii należało przywieźć własną  bieliznę pościelową, której wymiary podał właściciel.

W czasie tego pobytu mieszkaliśmy w czterech różnych miejscach, na trasie Ystad- Sztokholm.

W ciągu tych 5 tygodni mieszkaliśmy wpierw w Południowej Skanii, w dawnej rybackiej wiosce o  wdzięcznej nazwie Balkakra. Mieszkaliśmy w domu, który w tym roku obchodził stulecie swego istnienia. Oczywiście był dostosowany do współczesności. Okolony był starym ogrodem, w którym często przebywaliśmy, korzystając z rosnących tam owoców- głównie czereśni. Do dyspozycji mieliśmy grill, rowery. Do bardzo ładnej plaży  w miejscowości Svarta mieliśmy zaledwie 3 km, które w mgnieniu oka pokonywał samochód, uwalniając nas od szarpania się ze sprzętem plażowym. Na plaży był barek, więc można było spragnionych napić, głodnym dać jakąś przekąskę. Do cywilizacji, czyli wspaniale zaopatrzonej sieciówki w Ystad mieliśmy ok. 10 km, pewnie z 8. Sporo jeździliśmy po okolicy- są
tu piękne plaże a woda o głębokości do  dorosłych kolan sięga dość daleko od brzegu.

Poniżej kawałek "naszego" ogrodu i migawki z okolicznych plaż i wycieczek:


Zdjęcia ogrodu i poniżej stuletni domek rybaka


A dalej migawki z okolicy:








Uliczki w Ystad, "zdobione" malwami. Szkoda tylko, że nie mogę Wam udostępnić smaku lodów sprzedawanych w Ystad. Porcje olbrzymie, a lody przepyszne!!!

W "domku rybaka" mieszkaliśmy całe dwa tygodnie odwiedzając różne plaże i jeżdżąc po okolicy. Byliśmy też w Sofiero, prześlicznym ogrodzie założonym przez żonę króla Gustawa VI, byliśmy w Lund, w Malmo. W Sofiero dostałam lekkiego obłędu fotograficznego i porobiłam furę zdjęć, ale będę przyzwoita i pokażę  tylko kilka:




Na tym zdjęciu widać na horyzoncie......Danię. A ten budynek z dwiema wieżyczkami to zamek królewski, tego, który wygłosił słynne pytanie "Być albo nie być". Bardzo podobało mi się Lund, chociaż





gdy zwiedzałam miasto lał deszcz, więc i  zdjęcia są  "takie sobie". Tu  fragment katedry. 

Gdy wracaliśmy "do bazy" deszcz przestał padać i  z samochodu porobiłam kilka zdjęć  z drogi, takie eksperymenty- fotki z samochodu jadącego 100 km/godz.







Następnie pożegnaliśmy ten kawałek szwedzkiego lądu i pojechaliśmy nieco "w górę mapy"- mieliśmy zarezerwowany domek nad odnogą olbrzymiego jeziora. Jezioro nazywa się Wener, jest trzecim co do wielkości jeziorem w Europie, ma 5650 kilometrów kwadratowych i niesamowitą wręcz ilość gatunków ryb. Ale wcale nie było mi łatwo je rozpoznać w folderze, zwłaszcza, że wpierw nazwę ryby musiałam przetłumaczyć ze szwedzkiego na niemiecki a potem na polski. No i mało "rybna " jestem.

Zwiedziliśmy też zamek biskupi Lacko w miejscowości Lidkoping. Ciekawie wygląda bilet do  zamku-


 


To po prostu znaczek, który przykleja się do swego ubrania lub dekoltu ewentualnie przedramienia. Zamek jest z XII wieku i jest otoczony z 3 stron wodą. Porobiłam kilka zdjęć

Ten obraz jest malowany na drewnie, poniżej papierowa malowana tapeta z tamtego okresu

A tu oryginalne szybki okienne, poniżej drewniany, malowany sufit


A tak wygląda zamek w mojej fotce. Dałam tylko te fotografie, które pokazują oryginalne, a nie rekonstruowane fragmenty w  zamku. 

Następną bazę mieliśmy na jednej z wysp na przedmieściach Sztokholmu. Sztokholm i okolice stale w budowie. Miasto jest przepiękne. Gdy dojeżdżaliśmy do niego ilość mostów i tuneli przyprawiła mnie o zawrót głowy. Bo Sztokholm to miasto leżące na 14 wyspach, połączonych ze sobą mostami, czasem tunelami i promami.

A w drodze do Sztokholmu "wpadliśmy" na moment zobaczyć  bardzo stary kościół, którego budowę zaczęto od wybudowania okrągłej  baszty, dobudowując do niej potem resztę.





Pierwsza baszta to ta z lewej strony. Obejrzeliśmy, choć upał był powalający i pojechaliśmy dalej.

Trzy pierwsze zdjęcia to...sztokholmskie metro. To zdjęcia bardzo głęboko poprowadzonych linii- zjeżdżasz w dół i zjeżdżasz i masz wrażenie, że pod względem głębokości to stoisz na schodach w moskiewskim metrze. Wybrałam fotki tych stacji, bo są takie bardzo inne od innych-  ściany stacji i tunelu nie są obłożone płytkami - to żywa skała, w której całość wykuto. Niestety oświetlenie nie jest najlepsze, więc zdjęcia "takie sobie".








Oczywiście nie odmówiliśmy sobie przejażdżki stateczkiem pomiędzy różnymi częściami miasta.

Czego jak czego, ale Kamienia i wody to w Szwecji nie brak. Nic dziwnego, że p. Nobel dumał nad czymś, co by ten kamień skutecznie rozrywało na małe kawałki. Na jednym ze skrzyżowań poza miastem doczytaliśmy, się (na tablicy informacyjnej), że w określonych dniach i  godzinach droga jest nieprzejezdna bo.........będą wysadzać bloki skalne, by móc dalej budować drogę. Ogólnie biorąc to jadąc szwedzkimi szosami ma się wrażenie, że lasy rosną tu na skałach lub dużych kamieniach. A że tych   skał tu nie brakuje udowodniłam tymi zdjęciami:




Jak widzicie spore fragmenty posesji to zwyczajnie skały.To zdjęcie zrobiłam na jednej z wysepek Archipelagu Sztokholmskiego na Bałtyku. Wycieczka była cuuudna, choć nieźle  dmuchało na stateczku.

To jest zdjęcie Archipelagu Sztokholmskiego,  sam Sztokholm jest namalowany na różowo. A na moich zdjęciach Archipelag prezentuje się tak:





Zwiedziliśmy też przy okazji zamek Vaxholm, dopływając do niego promem:



To jeden z promów kursujących pomiędzy wyspami Archipelagu Sztokholmskiego.

Odwiedziliśmy też Uppsalę, odległą od Sztokholmu o kilkadziesiąt kilometrów.







W katedrze znajdują się groby Katarzyny Jagiellonki i jej szwedzkiego męża Jana III Wazy.

A wracając z Uppsali do bazy na Wyspie Lidingo wpadliśmy do wielce urokliwej niedużej miejscowości Sigtuna




Tak kiedyś tu wyglądały budki telefoniczne- teraz są przerobione na samoobsługowe punkty wymieniania się książkami.

Ponieważ wracać do Niemiec mieliśmy z Ystad, znów zmieniliśmy lokalizację i pojechaliśmy znów na  południe- tym razem zamieszkaliśmy w Hallevik.

Zamieszkaliśmy w takim oto domku:

Na dalszych zdjęciach  ciut fotek ze środka- kuchnia z jadalnią oraz 2 zdjęcia ze salonu



Po drodze do tego domu zwiedziliśmy zamek Kalmar, w miejscowości o tej samej nazwie.

W jęz. szwedzkim KALMAR  znaczy "kupa  kamieni".







To jest zamkowy kasetonowy sufit, oryginał. Tylko jeden z jego  kasetonów pochodzi z rekonstrukcji.

W ogóle ten zamek posiada najwięcej zachowanych oryginalnych, nie  rekonstruowanych obiektów. 

Przed wyjazdem zdążyliśmy jeszcze pojechać do Karlskrony, która jest miastem na liście UNESCO. Miasto składa się z 33 wysp i było zbudowane przez Karola XI jako miasto wojskowe. Zwiedziliśmy Muzeum Marynarki Wojennej. Nie da się ukryć, że  corona i tu namotała, wiele sal jest nieczynnych, w związku z czym zwiedzający nie płacą za wstęp.

Ponadto byliśmy stateczkiem na małej wysepce Hopo, którą można bez trudu obejść w 3 godziny, ale jest na  niej jedna z najsilniej świecących latarni morskich na Bałtyku. Wysepka mała, baaardzo skalista, o bardzo dziwnej roślinności. Całorocznie  zamieszkuje ją chyba tylko 30 osób.

Jak już pisałam wracać mieliśmy w ten sam sposób, czyli promem z Ystad do Sassnitz.  Z Hallevik pojechaliśmy więc nie prosto do Ystad, ale  na okrągło, wpierw wstępując do przeuroczej regionalnej kawiarenki, mieszczącej się w  takim oto budynku. Jeszcze nigdy nie  jadłam tak wspaniałego czekoladowego browni -  ciasto miało w sobie nie kakao ale najprawdziwszą czekoladę. Jadąc dalej "na okrągło" do Ystad wpadliśmy do jeszcze jednego punktu regionalnego, gdzie w ramach obiadu pochłonęłam sałatkę z tuńczyka wędzonego w b. ciepłym dymie. Pychota niebywała, tuńczyk rozpływał się w ustach.

 Do Berlina dotarliśmy  tej nocy, około 2,30. Na Bałtyku hulał dziki wiatr, prom dopłynął z trzygodzinnym opóźnieniem i w Sassnitz wylądowaliśmy dopiero o 23,30, więc dobrnięcie do Berlina o 2,30 dzisiejszego dnia uważam za sukces. Podróż była nieco makabryczna, bo ciągle wpadały do środka promu spaliny, które wwiewał wiatr, gdy usiłowano wpuścić do wnętrza promu nieco świeżego powietrza. Poza tym rzucało i kołysało, ale to mi nie przeszkadzało-w końcu kilka lat pływałam na żagielku.

Poza tym - w maseczce siedziałam tylko w drodze powrotnej, ale tylko dlatego, że smród  spalin przyprawiał mnie o mdłości.

Jeśli coś Was jeszcze z tego mego pobytu interesuje- możecie pytać w komentarzach. Z góry uprzedzam, że  żadnych cen nie podam, bo  nie robiłam tam zakupów.

Miłego Wszystkim;)