drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 10 października 2021

Wczorajszy wieczór........

                                      .........spędziłam od godz. 19,00 do 22,30 w tym budynku:

 
czyli byłam w Staatsoper Berlin.  Jak sami widzicie, budynek ładny, ale nie powala swą wielkością.
Opera w Warszawie jest znacznie większym budynkiem.

A tu kilka zdjęć zrobionych  zaraz po wejściu  do środka :






 Kamień węgielny pod budowę gmachu  wmurowano we wrześniu 1741 roku, a już w grudniu 1742 roku nastąpiło otwarcie opery i sezon  rozpoczęto wystawieniem opery "Cezar i Kleopatra." W swej historii budynek "przeżył" kilka pożarów. Ale największe  zniszczenia nastąpiły w czasie II wojny światowej a w wyniku podziału Niemiec i Berlina, Opera Narodowa  znalazła się w Berlinie Wschodnim i miała nazwę  Deutsche  Staatsoper Berlin. Odbudowa  po wojnie trwała do 1955 roku.    Po zburzeniu Muru Berlińskiego budynek powrócił do swej starej  nazwy - Staatsoper Berlin.  Sala widowiskowa jest mniejsza niż w budynku  warszawskiego Teatru Wielkiego Opery i Baletu. Niewątpliwym  plusem jest baaardzo duży  podziemny parking (oczywiście płatny), bo jak już nie jeden raz pisałam- parkingów w Berlinie  brakuje. A podłogi na tym parkingu to chyba nie tylko myją ale i  froterują- jest czysto i przestronnie.

Ceny biletów są zróżnicowane - uzależnione od tego kto występuje. I zupełnie jak w Warszawie - za oglądanie artystów wielkich i z "importu" bilety są znacznie  droższe. Najlepsze miejsca kosztują po  200€ , ale są też  miejsca po 30€, z których niewiele widać i są określane jako "miejsca do słuchania".  Poza tym jest też system różnych zniżek, ale nie napiszę Wam jakich - wiem tylko, że są zniżki dla dzieci. Nad sceną, w dwóch miejscach jest wyświetlana w dwóch językach - niemieckim i angielskim -treść tego co śpiewają postacie na scenie.

Wczoraj oglądałam Mozartowską operę "Cosi fan tutte". I, tak z ręką na sercu, mam nieco mieszane uczucia. Muzyka- jak zwykle- Mozart to jednak zawsze muzyka jest piękna. Co do obsady - głosy świetne, optycznie - wszyscy wysoce estetyczni, pasujący do swych ról, nikt nie  zatłuszczony i nie  miał wyglądu zniszczonego życiem  emeryta.  Jedno co mnie nieco zaskoczyło - niewiele to miało wspólnego z librettem klasycznej opery Mozarta- treść była po prostu wielce współczesna, kostiumy zupełnie  współczesne,  nawet nieco golizny na scenie, łącznie ze strojem typu toples. Jak mi wytłumaczyła córka, to wiele oper jest teraz w ten sposób wystawianych, żeby przybliżyć  świat dawnej opery do współczesności. No i zabawne - dzięki temu, że napisy były w dwóch językach orientowałam się "co jest grane".

Publiczność nagrodziła artystów nieustającymi przez 15 minut brawami. Nasz młodszy, który już w trakcie przerwy umierał z głodu, gdy w trakcie końcowych braw córka mu powiedziała, że może już wyjdziemy bo on taki głodny -stwierdził: "nie, aplauz ma pierwszeństwo przed głodem". A on jeszcze młodziak, w lutym skończył 10 lat.

Artyści byli najwyraźniej szczęśliwi, że wreszcie mogą występować a publiczność też stęskniona. Co prawda widząc te dzikie tłumy w bufecie zastanawiałam się czego byli bardziej stęsknieni - bycia w tłumie  jako takim czy widowiska.

Oczywiście przy wejściu sprawdzano nasze paszporty covidowe i dokumenty tożsamości. Potem, już na sali wyświetlono komunikat, że gdy zacznie się przedstawienie będzie można zdjąć maseczki, co oczywiście uczyniło 99,9% widzów. Oczywiście po skończonym przedstawieniu maseczki znów pojawiły się  na wszystkich buźkach.

Z tego wszystkiego poszłam spać około 2 w nocy, bo  musiałam po powrocie zjeść kolację i nieco po niej odczekać  ze  spaniem.

A teraz  w rodzinie 2 tygodnie ferii wykopkowych, wkurzających większość rodziców.

Przede mną jeszcze jedno "wyjście "- koncert w Filharmonii- już się nie mogę  doczekać, jakoś strasznie daleko do tego listopada.