drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 30 kwietnia 2019

Pozory mylą.....

....tak powiedział jeż  złażąc ze szczotki.
Zupełnie niespodziewanie zatelefonowała do mnie moja była sąsiadka-
dzieliły nas 4 piętra, ale w jednym budynku mieszkałyśmy od 1973 r.
Pamiętam ją  z tamtego okresu - miała wtedy 14 lub 15 lat, chodziła do
liceum pedagogicznego. Do domu odprowadzał ją często mdły blondynek.
Lata mijały, mdły blondynek z adoratora awansował na męża i też tu
zamieszkał. Taki sympatyczny, cichy, uprzejmy. Po jakimś czasie na świat
przyszła dziewczynka. Mdły blondynek bardzo dbał o dom, był z gatunku
tych "starownych" mężów co to i w domu wszystko sam naprawi i zakupy
bez szemrania  zatarga na 4 piętro i po godzinach posiedzi i na samochód
zapracuje. No wiecie- typowy "porządny facet". Niezbyt wyrywny gdy
ADM  pozwoliła zagospodarowywać przydomowe trawniki samym
lokatorem, nie brał w tym  udziału ani finansowego ani nie pomagał gdy
starsi od niego panowie z trudem kopali ziemię. No ale przynajmniej nie
przeszkadzał co się zdarzało  dość często w innych budynkach.
Gdy się przeprowadzaliśmy ta sąsiadka była nieco zmartwiona, bo z
10 mieszkań tej klatki z tych pierwszych  lokatorów została już tylko
ona i sąsiedzi z 2 piętra.
Gdy już wiedziałam po co do mnie zatelefonowała, jakoś tak nieopatrznie
zapytałam się co u niej słychać i usłyszałam- my się rozwodzimy.
Byłam tak  zaskoczona, że aż poprosiłam by powtórzyła, bo nie bardzo
wierzę w to co usłyszałam. No tak, rozwodzimy się po 37 latach bycia
razem, powiedziała nieco łamiącym się głosem.
"Mąż już od roku tu nie mieszka, wyprowadził się, więc ja wystąpiłam
o rozwód. Chcę mieć jasną sytuację - skoro się wyprowadził i mieszka
z jakąś inną kobietą to trudno nasz związek nazwać małżeństwem.
Zresztą - powiedziała- to już drugi taki incydent, pierwszy był w 2012r,
ale wtedy ja  miałam raka i na czas leczenia,  wożenia na chemię ,  itp.
wrócił. Jak tylko mój stan zdrowia się unormował-  mąż powrócił do
obiektu uczuć poza małżeńskich, sporo młodszego od nas obojga."
Wysłuchałam tego wszystkiego i powiem szczerze - zrobiło mi się
jakoś bardzo, bardzo smutno.
Pożegnałyśmy się, odłożyłam słuchawkę i poszłam do męża podzielić się
z nim tą mało radosną  nowiną. Opowiadam mu o tym i jednocześnie
wyrażam swe  zdziwienie, bo facet robił na mnie wrażenie odpowiedzialnego
człowieka, poza tym nie był typem faceta- motylka, urodny też nie i tak
mówię co myślę a mąż podsumował: zawsze uważałem go za kretyna.
Po tylu latach się rozwodzić to po prostu absurd! Na mnie nie licz, ja
się z tobą nie rozejdę!
 No cóż-jakoś jeszcze wytrzymamy razem, po 55 latach to chyba już nie
warto :)))))))).


W ramach poprawienia sobie  humoru obejrzałam i posłuchałam:
 
Moja ulubiona para


                                                                          
                                   I piękne  głosy


I od razu mi lepiej. Muzyka łagodzi smutki. Miłego świętowania 1 Maja

czwartek, 25 kwietnia 2019

Zachwyciłam się

Idąc do pobliskiego sklepu nagle zachwyciłam się i musiałam
to koniecznie "obfocić":

                                          Kliknięciem można  zdjęcie powiększyć.

A żeby się zdjęcie  nie czuło takie samotne kolejna porcja muzyki którą
lubię  - może i Wam spodoba się duet chorwackich wiolonczelistów-
Hausera i Sulicza.
Ten rok będzie  na razie ostatnim rokiem ich duetu 2Cellos, a razem
muzykują już 8 lat. Koncertowali niemal na całym świecie, grając
nie tylko muzykę poważną ale i muzykę różnych zespołów rockowych,
nawet heavy metalowych. Teraz kazdy z nich chce się zająć własną karierą
solową.










Proponuję byście posłuchali tej muzyki "klikając " na You Tube.

 Miłego  dnia Wszystkim;)

wtorek, 23 kwietnia 2019

Ośmiorniczki......

......... czyli Was nieco zanudzę.

Z całą pewnością nie będzie to post o ośmiorniczkach, których
konsumpcja i dyskusja podczas niej  zdmuchnęła rząd PO.
Być może, że po przeczytaniu tego co poniżej, nikt  z Was nie
umieści na swym talerzu nawet małej ośmiorniczki.
Od 270 milionów lat w morskich akwenach Ziemi żyją ośmiornice-
wciąż wielce zagadkowe stworzenia dla uczonych.
Z punktu widzenia systematyki należą do gromady głowonogów,
których znamy ponad 750 gatunków.
Największą zagadkę dla uczonych stanowi ich DNA, które zdaniem
badaczy jest obcym materiałem genetycznym.
Okazuje się, że ośmiornice posiadają genom o niespotykanym u innych
zwierząt poziomie złożoności, który zawiera 33000 genów kodujących
białka i jest to ilość znacznie większa niż w genomie człowieka.
Brytyjski zoolog uznał, że ośmiornica jest po prostu rodem z innej
planety - jest najzwyczajniej w  świecie - kosmitą.
Uczonym udało się opisać pierwszy zesekwencjonowany jej genom.
Badacze wykazali, że posiada on transpozony zwane genami skaczącymi.
Mogą się one zmieniać, ale ich roli jeszcze  nie poznano.
Analiza 12 różnych tkanek ośmiornicy wykazała, że posiada ona setki
genów, które nie występują w żadnym innym zwierzęciu na naszej
planecie, a wiele z nich wykazuje dużą aktywność w takich strukturach
ośmiornicy jak mózg, skóra i przyssawki.
Geny ośmiornicy pozwalają na zmianę  syntetyzowanych białek w miarę
postępujących zmian w otoczeniu - np. zmian klimatu.
Poza tym "dziwnym" DNA cechy fizyczne ośmiornic też zadziwiają-
mają bowiem doskonały wzrok i posiadają wspaniałą zdolność manipulacyjną -
potrafią otworzyć zamknięty słoik typu "twist". Naśladują co najmniej
15 innych zwierząt żyjących w wodzie.
Posiadają 8 ramion, w których dwie  trzecie posiadanych przez ośmiornicę
neuronów jest zlokalizowanych w  zwojach nerwowych ramion- w mózgu
pozostała  trzecia ich część.
Mózgi ośmiornic nie są podobne swą budową do mózgów kręgowców,
a mimo tego posiadają podobne cechy, między innymi krótko- i długo
terminową pamięć oraz zdolność rozpoznawania poszczególnych osób
i  zdolność poznawania nowych obiektów poprzez zabawę.
Naukowcy sądzą, że każda z  sieci neuronów w ich ramionach może
samodzielnie myśleć i wykonywać instrukcje.
Ale to nie koniec "dziwności"- każda przyssawka na ich mackach posiada
odrębną zdolność ruchu i oddzielne receptory smakowe. Ich gruczoły
ślinowe wydzielają jad, który jest niebezpieczny dla człowieka.
Ośmiornice mają jednokomorowe serce z dwoma przedsionkami oraz dwa
serca dodatkowe, które pomagają tłoczyć krew do skrzeli.
Posiadają również zdolność regeneracji utraconych ramion bez utraty
funkcji życiowych. Uciekając  przed drapieżnikiem są w stanie całkiem
odrzucić ramiona.
Ciała ośmiornic są elastyczne , posiadają też zdolność zmiany koloru
i kształtu.
Uczeni mają teraz nową zagadkę do rozwiązania- skąd geny ośmiornic
znalazły się na Ziemi? Czy był to przypadek czy ktoś świadomie je tu
sprowadził?
Bo jedno jest w 100% pewne - ośmiornice nie pochodzą z Ziemi.
Więc może nim sobie zamówicie w restauracji porcję ośmiorniczek (ich
cena nie powala) to pomyślcie -  na Waszym talerzu będą leżały uśmiercone
istoty myślące, istoty z obcej cywilizacji. To nieomal kanibalizm.
A jeśli kogoś zainteresowały ośmiornice to polecam książkę P.G.Smith
"Inne umysły. Ośmiornice i prapoczątki świadomości"  wydaną przez
Copernicus Center Press w Krakowie.
              Prawda, że całkiem z niej przystojne  zwierzątko?


na podstawie art. R.K.Leśniakiewicza,"Nieznany Świat" nr 5/2019,
zdjęcie z  sieci.Wikipedia.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Wiosna- wreszcie.

Muszę przyznać, że tym razem pogoda spisuje się na medal. Widać to
nawet z mojego balkonu.
Tydzień temu były ledwie widoczne pąki

A teraz świeżutkie młode listki już zasłaniają to co dzieje się na dole

                 podwórkowe brzozy, wgapiając się w nie jem zawsze obiad

W tym roku brzozy miały niesamowitą ilość swych obłędnie wyglądających
niczym gąsienice kwiatków.
Drzewa dość długo wyglądały brązowo-złociście.  W pewnym momencie
wisiały jeszcze na nich kwiaty  i jednocześnie ukazały się młode listeczki.
Przez to zabrakło mi widoku tej zielonej "poświaty" okalającej brzozy gdy
jej listki są jeszcze bardzo malutkie.
Te ich listki to rosły w jakimś obłędnym tempie, wczoraj rano jeszcze
przeważał na drzewach złocisty brąz "gąsienic" a teraz już są całkiem zielone
liście.
No to wypada zabrać się za zakup kwiatków na balkon. Muszą być takie,
które bez trudu wytrzymają nasłonecznienie od rana do wieczora.
 Moi wrócili w sobotę wieczorem z Paryża. Zmęczeni okrutnie. Zaskoczeni
widokiem na ulicach dużej ilości mocno uzbrojonej ostrą bronią policji.
I kontrolami policyjnymi przy wejściach do różnych obiektów i to
przynajmniej dwukrotnych do każdego z obiektów. Nie było tego, gdy byli
10 lat wcześniej w Paryżu.
Przed wyjazdem wykupili elektronicznie różne bilety wstępu, ale i tak
musieli  wszędzie odstać w "strefach ochronnych". Ale na wieżę Eiffla
biletów już nie było, na miejscu również nie. Trudno kupować bilety na
miesiąc przed wyjazdem, bo przecież nikt nie będzie sterczał na wieży gdy
będzie padał deszcz lub będzie akurat   mgła w dniu, na który jest bilet.
Wybrali się oczywiście na Montmartre, ale tłumy były tam takie, że
trudno było po prostu przejść. Zresztą wszędzie były dzikie tłumy.




niedziela, 21 kwietnia 2019

Zamiast mych wypocin

Wybrałam dziś dla  Was z tego co lubię:
chorwackiego wiolonczelistę Stiepana Hausera



A ponadto chcę Wam zaprezentować moją ulubioną parę nauczycieli
tanga argentyńskiego, Roxanę Suarez i Sebastiana Achavala.
Wspólnie zaczęli tańczyć w 2009 roku i od tego czasu jeżdżą po całym
świecie ucząc chętnych  tanga argentyńskiego. Prowadzą warsztaty,
indywidualne oraz  grupowe kursy, biorą udział w  festiwalach tanga.
Przyjrzyjcie się, proszę, uważnie, jak w czasie tańca pracują nogi Sebastiana.
To jeden z nielicznych tancerzy, który się tak "napracuje" w czasie tanga.
Bo z reguły to panie więcej  pracują nogami niż ich partnerzy.





I jeszcze  nieco śpiewu. To trójka przyjaciół z Sycylii. Dwaj tenorzy-
Piero Barone (ten w okularach), Ignazio Boscheto (najwyższy)  oraz
baryton Gianluca Ginoble, laureaci  Festiwalu Piosenki Włoskiej w San
Remo w 2015 roku.
Po kilku "przymiarkach" różnych nazw tworzą  trio IL VOLO.





Solówka Gianluca

A to ich koncert na warszawskim Torwarze, w czerwcu 2017 roku.
Nie byłam na tym koncercie, bo już byłam w wirze przygotowań do
przeprowadzki.

środa, 17 kwietnia 2019

Święta?

Tak się dziś rozejrzałam po okolicy i nigdzie nie zobaczyłam by ktoś
zawzięcie mył okna - w Warszawie o tej przedświątecznej porze tylko
ja regularnie wyłamywałam się i zdecydowanie czekałam na  dni
cieplejsze. Szaleństwa zakupów też jakoś tu nie zauważyłam.
Za to doznałam niejakiego szoku - w ramach spaceru trafiłam do
sklepu BIO COMPANY, czyli sklepu z artykułami BIO.
Sklep olbrzymi, zaopatrzony jak marzenie senne - wreszcie bez problemu
kupiłam swoje różne bezglutenowe mąki i nawet mi na nie pieniędzy
starczyło. Chodziłam pomiędzy regałami pełnymi puszek, słoików. torebek
wszelakiego dobra  do jedzenia, a  wszystko BIO.
Potem dotarłam do lad chłodniczych i jak ta głupia ucieszyłam się widokiem
kilku gatunków kozich serów tudzież i nie kozich, a potem ujrzałam eleganckie
tuszki indycze. Już przez kilka sekund zastanawiałam się ile taki dorodny biust
indyczy może  ważyć, ale gdy spojrzałam na cenę omal nie padłam -
1 kg owego biustu indyczego kosztował 27,90 €. Być może że jak na Berlin
i BIO to cena  nie jest wygórowana, ale ja utrzymuję się wszak z polskiej
emerytury. Tym sposobem biust indyczy spokojnie pozostał w ladzie
chłodniczej. Zastanowiła mnie jedna rzecz - cena bananów BIO.  Wczoraj
w swojej ulubionej sieciówce widziałam banany BIO tańsze niż tutaj.

Jeżeli idzie o mnie  to od wielu, wielu lat wszystkie święta kościelne są
dla mnie tylko i wyłącznie dniami spotkań rodzinnych lub wypoczynku
gdzieś poza domem.
Ale ten drobny fakt nie przeszkadza mi by wszystkim, którzy obchodzą
Święta życzyć, by w tych świątecznych dniach byli  radośni, zadowoleni
i spędzili je  tak, jak lubią, nawet jeśli jest to siedzenie za stołem jak
dzień długi lub wypad rowerem w siną dal:)
                Wesołych Świąt!!!


 Smacznych potraw, wspaniałej pogody,
wszystkiego co miłe i dobre!!!

wtorek, 16 kwietnia 2019

Katedra

Nie pisałam o tym wczoraj celowo, byłoby zbyt  histerycznie. Podobno
zdołano uratować wiele cennych zabytków.
I wcale nie uważam tego pożaru za  jakiś znak, symbol itp. schyłku
Europy czy też chrześcijaństwa czy coś w tym rodzaju.
To wynik zwyczajnego niedbalstwa i braku wyobraźni tych, którzy
owym remontem  Katedry kierowali jak i również niski poziom umysłu
samych  robotników. To nie pierwszy taki przypadek przy remoncie-
w Gdańsku również podczas remontu katedry był pożar. Nie taki
ogromny,  ale jednak był.
Trzeba sobie zdać sprawę, że każdy średniowieczny zabytek architektury
był wznoszony głównie z drewna, a ma ono tę cechę, że jest łatwopalne,
ponadto podatne  na czynniki zewnętrzne jak wilgoć i insekty.
I każdy  taki zabytek powinien być pod szczególną opieką, starannie oraz
systematycznie konserwowany, co wymaga (niestety) dużych nakładów
finansowych. Katedra Notre Dame od wielu lat wymagała ogromnych
prac konserwatorskich, które wciąż były odsuwane w przyszłość , bo -
zwyczajnie brakowało funduszy.
Poza tym wszystkie prace konserwatorskie to czas, gdy zabytkowy obiekt
nie może służyć turystom. A więc nie zarabia.
Dziś rano moi  polecieli do Paryża - dzieci mają ferie i  na ten tydzień
zaplanowali kilkudniowy pobyt w Paryżu.
Prezydent Francji zapowiada, że Katedra wspólnym wysiłkiem wszystkich
Francuzów zostanie odbudowana. Zapewne tak, ale w jakim stopniu kopia
dorówna  oryginałowi - nie wiadomo.
Nie wiem, czy ktoś bedzie w stanie odtworzyć skład szkła, z ktorego były
wykonane witraże. Bo szkło, z którego były wykonane, miało specyficzną
przepuszczalność promieni słonecznych , co wpływało nie tylko na efekt
wizualny ale i również na stan umysłu przebywających  w Katedrze.
Samo miejsce, w którym wybudowano Katedrę, jest tzw. "miejscem mocy".
Było to miejsce, w którym "w czasach pogańskich" chętnie zbierali się
okoliczni mieszkańcy, tu prosili swych bogów o opiekę, tu odbywały się
najważniejsze narady plemienne. Większość kosciołów w całej Europie
pobudowano właśnie w takich miejscach mocy.
Rozśmieszyły mnie komentarze dot. symboliki tego pożaru - nie  wiem,
dlaczego nikomu nie wpadło do głowy, że to nie alegoria upadku Europy,
 ale może wyraz gniewu bożego za niecne uczynki kleru!
Jeżeli już komuś potrzebna jest symbolika tego wydarzenia to proponuję
przyjęcie właśnie takiej symboliki- kary za niemoralność części kleru.

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Moje nowe odkrycie....

......czyli George Ezra, rocznik 1993, 185 cm wzrostu,
 pierwszy mini album wydany w roku 2013, na portalu VEVO
Jest wokalistą i autorem tekstów.



Przy tym Paradise całkiem dobrze nam się wczoraj tańczyło




 Młodzieniec ma również, oprócz dwojga  imion,  nazwisko - Barnett,
ale na scenie posługuje się tylko  dwoma imionami.

sobota, 13 kwietnia 2019

Trzynastego......


......wszystko zdarzyć się może.

I wiele, bardzo wiele lat temu  zdarzyło się - zmarznięty  bocian pomylił
drogę i wrzucił mnie do Warszawy.
Do dziś nie wiem dlaczego nie na Sechele, od biedy mógł na Capri.
Od wnuczków dostałam taką oto kartę urodzinową
 oraz coś o co będę musiała dbać:

a od ich rodziców 2 bilety wstępu na imprezę lipcową "Noc w Ogrodzie
Botanicznym".
Poza tym zabroniono mi cokolwiek szykować, bo to oni nas zaprosili
do siebie na urodzinowy tort (bezglutenowy), z wnukami tańczyłam
"makarenę" i kilka innych  "zakręconych" kawałków, a potem graliśmy
w planszową grę "podróże po Europie".
Obie z córką ograłyśmy męską część graczy. Górą baby.
Miłej niedzieli Wszystkim;))


czwartek, 11 kwietnia 2019

Naszło mnie....

....zapewne z powodu strajku nauczycieli.
Zresztą nie tylko mnie "naszło", mego męża również. Zaczęliśmy
wspominać jak to bywało w naszych szkołach, bo oboje jesteśmy
produktem szkolnictwa PRL-u.
Nie każdy wie, ale nawet wtedy były różne  szkoły podstawowe,
nawet szkoły prywatne.
Do takiej prywatnej szkoły zaczął chodzić mój mąż (jest ode mnie
2 lata starszy). Była to szkoła, w której językiem wykładowym
był język francuski. Nawet sobie nie wyobrażacie jak tam było
cicho na przerwach, bo na przerwach także należało używać tego
języka. A zapisano go do tej szkoły dlatego, że szkoły państwowe
nie przyjmowały do szkoły sześciolatków.
Ale  po ukończeniu I klasy w tej "francuskiej szkole" bez problemu
został przyjęty do szkoły państwowej.Chodziliśmy do różnych szkół.
Ja też poszłam do szkoły mając lat sześć, ale mnie matka zapisała
do szkoły należącej do Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (TPD), która
była szkołą na wskroś  świecką, czyli nie uczono w niej religii.
Ale nikomu to nie przeszkadzało i dzieci chodziły na religię  do
swych parafii. Nikt nie zabraniał.
Budynek w którym mieściła się moja szkoła "przygarnął" aż trzy
szkoły: szkołę TPD i dwie szkoły państwowe.
Przed wojną mieściła się  w tym budynku tylko jedna szkoła, więc
była jedna sala gimnastyczna i po jednej pracowni fizycznej,
chemicznej i biologicznej.
Sali gimnastycznej nie  widziałam  aż do piątej klasy włącznie.
Tych pracowni również nie. Dzieci uczyły się na trzy zmiany, WF
był na szkolnym korytarzu, obowiązywała na nim grobowa cisza,
bo w klasach  w tym czasie toczyły się lekcje.
Boiska szkolnego nie było, czasami w ramach WF graliśmy na
podwórku w "dwa ognie", co z reguły kończyło się kilkoma
stłuczonymi kolanami i skręconymi na wystających kamieniach
stawami skokowymi.
Ale przez pierwsze 4 lata (tyle wtedy trwało nauczanie początkowe)
mieliśmy jedną wychowawczynię.
Nie wiem jak to było, ale wówczas nie było żadnych dyslektyków
czy też  dysgrafików.
Codziennie  każde dziecko w klasie pierwszej musiało czytać na głos.
Nawet chrypka nie była przeszkodą, nie było "zmiłuj".
I każdy w zeszycie "do polskiego" musiał, chciał czy nie, rysować
szlaczki . Szlaczki były oceniane oddzielnie. Więc zdarzały się piątki
za szlaczki i znacznie gorsze  stopnie za resztę tego co na stronie.
Nie uczono nas kaligrafii. Ale staranność pisma też była oceniana.
A te szlaczki miały za zadanie usprawnić nasze ręce, wyrobić ich
precyzję.
Bardzo wcześnie nasza pani zaczęła nas uczyć ortografii.
Do dziś pamiętam, jak nam tłumaczyła dlaczego "rzeka" pisana jest
przez "rz" a nie " przez "ż " .
Poza tym uczyła nas uważnego słuchania tekstu, nie wyrywania
jednego wyrazu z całego tekstu, bo w polskim języku jest wiele
wyrazów tak samo brzmiących, a zupełnie inaczej pisanych,
zależnie od ich znaczenia.
Po prostu musieliśmy uważnie słuchać by wiedzieć jak dany wyraz
napisać poprawnie.
Od drugiej klasy dzień bez kartkówki typu dyktando był dniem
straconym. Czasem było to zaledwie kilka zdań, ale w wiele lat
później pojęłam, że dzięki tym kartkówkom do dziś nie mam
problemów z ortografią.
Już wtedy uwielbiałam pisać wypracowania, wszystko jedno
na jaki temat.
Czytać umiałam nim  poszłam do szkoły i to  wcale nie było
dobre, bo się straszliwie nudziłam  w szkole, gdy moje koleżanki
a zwłaszcza koledzy sylabizowali z trudem wyrazy.
Ale pani i na to znalazła metodę - musiałam się wpatrywać w tekst,
bo w każdej chwili mogłam być wywołana, by czytać dalej.
Byliśmy bardzo przywiązani do naszej pani, a byliśmy wtedy jej
ostatnią klasą. Gdy nas  doprowadziła do klasy piątej odeszła ze
szkoły.
Piąta klasa była dla nas szokiem- nowa wychowawczyni, nowe
przedmioty, nowi nauczyciele.
Nie zawsze mili i wyrozumiali  ale nigdy nikt na nas ręki nie
podniósł ani nie krzyczał, choć my często byliśmy  okropni.
Bo byliśmy naprawdę zgraną klasą, jeden za wszystkich, wszyscy
za jednego
Ale szóstą i siódmą klasę robiliśmy już w zupełnie nowym budynku-
był bardzo duży, miał dwie sale gimnastyczne, wszystkie pracownie
i jeden mały feler ( dla mnie)- nowy budynek  stał nieomal na
przeciwko kamienicy w której mieszkałam. Skończyły się długie
powroty ze szkoły i pokonywanie odległości 1,5 km w ciągu dwóch
godzin. Rekord wyniósł 4 godziny. Ale była wtedy w domu  awantura!
Gdy moja córka poszła do szkoły to co chwilę przecierałam oczy ze
zdumienia- primo  był to rok wyżu demograficznego, klas pierwszych
było chyba siedem i to 30 osobowych. Oczywiście szkoła musiała
pracować na zmiany. WF - na korytarzu, raz na jakiś czas na sali
gimnastycznej. Przez osiem  las nauki córka miał osiem polonistek.
Każda z pań miała jakąś inną wizję stylu nauczania. Postrachem
dzieci w szkole była "pani od muzyki", która potrafiła przyłożyć
dziecku dziennikiem w głowę i bez przerwy na dzieci wrzeszczała.
I skargi rodziców na jej zachowanie nie odnosiły żadnych skutków.
Bo prowadziła chór, który zajmował na konkurach międzyszkolnych
dobre miejsca.
A moje dziecko, gdy już jako osoba dorosła przechodziła koło swej
byłej podstawówki mijała ją szybko, bo wciąż się jej bała.
I tak sobie myślę, że  z jednej strony strajk nauczycieli  jest zasadny,
z drugiej, że  nie powinien dotyczyć tylko i wyłącznie strony
finansowej, ale całości, począwszy od  sposobu kształcenia kadry
przyszłych nauczycieli, bo chyba jednak popełniono jakieś błędy,
na tyle duże, że dziś prestiż  tego zawodu nie istnieje.
Bo każdy nauczyciel,  czy tego chce, czy nie, nie tylko uczy dzieci
jest w jakimś stopniu wychowawcą- jego podejście do wykonywanego
zawodu, jego podejście do dzieci, jego zachowanie ma na nie wpływ.
A może ja się mylę? Nie wiem.


poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Czasem....

..... warto spojrzeć w górę.
Czekałam dziś na starszego Krasnala i błądziłam wzrokiem po
okolicznych domach.
Krasnal chodzi do szkoły, która jest w bardzo ładnej, willowej
dzielnicy. Przeważają tu bardzo rozległe wille . No i musiałam,
musiałam pokazać Wam takie dwa zdjęcia:
 

Czyż te wieżyczki nie są piękne?

Dziś jest +20, słońce świeci obłędnie, a ptaki wyśpiewują hymn o wiośnie.
Zapomniałam Wam napisać, że dostałam z Kasy Chorych  (AOK) rachunek
za swój pobyt w szpitalu, po 10 Euro za każdą dobę. A dób spędziłam
tam osiemnaście. Do tego muszę doliczyć zniżkowy koszt trzech patentów
ułatwiających życie kalece i razem mój wypadek kosztował mnie 230€.
Tak dla wyjaśnienia- doba liczy się od północy do północy.
W Polsce należy mieć zdrowie, żeby chorować, tu trzeba mieć forsę żeby
chorować.
Okulary ( w sensie soczewek) są gratis tylko dla dzieci i dla osób które
mają mniej niż 30% widzenia.
Oprawki oczywiście są zawsze  płatne.
Oczywiście  Kas Chorych jest tu do licha i trochę i obowiązuje zasada, że każdy
kto dobrze zarabia należy do Kasy, w której składki są wyższe.




niedziela, 7 kwietnia 2019

Leniwa niedziela

Pogoda nieprzyzwoicie ładna, +18 na termometrze, słońce od rana
ma dyżur, choć we wczorajszych zapowiedziach meteo wyczytałam,
że dziś będzie duże zachmurzenie i tylko czasami słońce.
Jak na razie to chmur nie ma. I niech tak trwa!!!!
Dziś w Berlinie biegają,  jest  "półmaraton". Nawet się zastanawiałam,
czy aby nie pojechać do centrum i kibicować, ale gdy pomyślałam o
pokonywaniu schodów do metra to mi chęć przeszła.
Zamiast kibicować poszłam na spacer popatrzeć na okoliczne domy,
bo fotek tych co niedaleko są ode mnie jakoś nie robiłam.
Zajrzałam też do ulubionej młodziutkiej magnolii, która wygląda dziś
tak:

A poniżej tzw. "czynszówka", czyli dom budowany z myślą
o wynajmowaniu mieszkań:
 A tu zachwyciła mnie ta nadbudówka:
Nie wiem co prawda jak się tam mieszka, ale z zewnątrz wygląda
ciekawie.
A tu zdjęcie tej samej magnolii ale z 2 kwietnia tego roku.
Pięć dni a jaka różnica!
No to ja się zabiorę do maratonu  koralikowego.
Miłego niedzielnego popołudnia Wszystkim;)


                                        

















czwartek, 4 kwietnia 2019

Pierwsza w tym roku wizyta......

.......zaliczona.
Co należy zrobić  gdy za oknem świeci obłędne słońce i jest +16 stopni ciepła?
Należy czym prędzej  udać się do Ogrodu Botanicznego by posłuchać śpiewu
ptaków i popatrzeć co już kwitnie.
nie wiem co to kwitnie, może jakaś  odmiana magnolii





a to kaktusy, które przezimowały pod śniegiem











                             
 



kępa  anemonów



nie wiem co  






i świeżo założony klomb stokrotek
 Magnolie ciągle jeszcze w pąkach ale już wyglądają pięknie. Trochę się
zdziwiłam, że jeszcze nie rozkwitły, bo niedaleko mojego domu młode
drzewka magnolii już  rozkwitły. Podejrzewam, że po prostu tu,  między
domami jest znacznie cieplej.
A tak przy okazji wyczytałam w ogłoszeniach, że 11 i 12 maja będzie
wystawa BONSAI.  Jeżeli tylko nie zapomnę - pojadę, bo to ciekawa
wystawa.
Ptaszydła  śpiewały cały czas jak nakręcone, ale widziałam tylko jednego
kosa i jakies szare maleństwo, chyba mniejsze od  wróbla, które  całkiem
głośno się produkowało.
Trochę dziwnie wygląda ogród gdy większość bardzo starych drzew jest
pozbawiona liści i stanowi tło dla  różnych odmian  "iglaków". Przy okazji
zobaczyłam, że na wielu drzewach są  zainstalowane budki lęgowe które
latem, gdy drzewa mają liście, są niewidoczne.

środa, 3 kwietnia 2019

Dla siebie zrobiłam

Pierwsze koraliki w tym roku - ściubiłam, ściubiłam, ale w końcu
zrobiłam. Są tak leciutkie,  że zupełnie ich nie czuję na szyi.
Trochę się "narobiłam", bo oprawianie tych małych  kamyków w małe
koraliki było chwilami męczące.
Mam "w zanadrzu"  kilka projektów, ale jakoś czasu mi ostatnio brak,
bo okazuje się, że najmniej służy mi siedzenie. Kilka razy w ciągu dnia
muszę poćwiczyć , potem trochę odpocząć, muszę wyjść na spacer więc
łączę zakupy ze spacerem, w garnkach też muszę  pomerdać bo samo się
nie zrobi.
A propos garnków- zrobiłam dziś "potrawkę z kurczaka", czyli:
pokroiłam biust kurczaka na małe kawałki, kostka cm na cm, dodałam
do mięsa 3 starte na drobnej tarce marchewki, 2 starte jabłka, łyżkę
stołową słodkiej wędzonej papryki, odrobinę soli, 2 jajka i łyżkę mąki
kokosowej.
Wszystko razem dokładnie wymieszałam i gdy już nie można było
rozpoznać części składowych - wrzuciłam wszystko na patelnię, na
której rozpuściłam masło klarowane. Piętnaście minut smażenia i
obiad był gotowy. Wyszło super.
 A moje nowe koraliki wyglądają tak:


Byłam dziś w swojej przychodni lekarskiej, bo przecież rozpoczął się nowy
kwartał, więc musiałam odnowić posiadane skierowania do specjalistów.
Tym razem ruszyliśmy nie samochodem a metrem i to był dobry pomysł,
bo za Chiny  Ludowe nie byłoby gdzie zaparkować.
Szalenie się zmęczyłam, bo metro = schody i nieco tych schodów w górę i
w dół  musiałam pokonać. Najbardziej ubawiłam się na jednej ze stacji,
na której schody ruchome jeżdżą tylko w dół, a w górę należy je pokonywać
 per pedes. Mąż mnie cały czas pocieszał, że tu metro jest dość płytko pod
ziemią, nie to co w Moskwie, gdzie gdy stanie się na górze to niemal końca
schodów nie widać. Na szczęście tam byłam tylko jeden raz.