drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 12 stycznia 2018

Chyba dostanę......

.....zmarszczek mimicznych.
I to mnie martwi, bo będę wyglądała jak  wymięta ircha, której nic już nie jest
w stanie wyprostować. Mam taką w samochodzie.
Wydawało mi się, że już tyle w życiu widziałam, słyszałam i przeżyłam, że już
niewiele mnie zdziwi .
Chwilami przypomina mi się pewne zdanie:
"Fantazjo,  a wisz? życia nie przejaskrawisz!"
Pierwszym moim zadziwieniem, związanym z miejscem zamieszkania była
szybkość, z jaką NFZ ścignął mnie adresowo w Niemczech, gdy ja jeszcze
przebywałam w Polsce. Oczywiście zaraz potem ścignęli mnie telefonicznie
w Polsce.
Działali tak skutecznie, że tutejsza Kasa Chorych zarejestrowała nas już 1.XII,
czyli w dniu, w którym zostaliśmy tu zameldowani.
I od tego dnia niemal codziennie dociera do nas jakaś korespondencja.
Prawdę mówiąc to mieszkając w Polsce bardzo rzadko dostawałam jakieś
"urzędowe" pisma. Tu niemal codziennie skrzynka pełna korespondencji.
I tak niezle, bo większość dołącza do swych pism kopertę z opłaconym porto.
Odnoszę  wrażenie, że dzień, w którym nie znajdę w swej skrzynce pocztowej
jakiegoś  urzędowego listu będzie dniem straconym.
Wygląda na to, że trzeba będzie pozakładać jakieś teczki na te papierzyska.
Mają tu jakieś wyolbrzymione procedury i ostatnio dostałam z Kasy Chorych
dwa pisma w pomylonej kolejności. Wpierw dostałam druk z numerem
ewidencyjnym i druczkiem, na którym miałam nakleić swe zdjęcie a dzień
pózniej zawiadomienie, że mi już od 1 grudnia przyznano nr ewidencyjny
i że dostanę druczek na którym mam nakleić zdjęcie.
Jak już sobie odszyfrowałam  to pierwsze, które miałam dostać pózniej, co
zabrało mi zaledwie 2 godziny bo było stosunkowo mało tekstu i wysłałam
druczek ze zdjęciem ( na którym nikt mnie nie pozna, to pewne) to wracając
do domu zajrzałam do skrzynki i było już następne pismo, to które powinnam
dostać wcześniej, więc znów na stół słownik i kartka , ołówek w  garść i znów
żmudne tłumaczenie.
Ale już tak się wytresowałam, że za każdym razem gdy wracam do domu
zaglądam do skrzynki. Dziś z kolei zaszczycił mnie listem dostawca internetu,
TV i obsługi telefonu stacjonarnego, oraz bank.
Bank - to cała zabawa. Od kilku lat byłam klientką dwóch różnych banków
z obsługą internetową i wydawało mi się, że wszędzie będzie to równie
proste, łatwe i przyjemne. Ale akurat w tym  banku ani jeden z podanych
w poprzednim zdaniu przymiotników nie jest adekwatny do sytuacji.
Jakoś nic tu nie jest logiczne ani proste. Czuję się chwilami jakbym miała
demencję a nie tylko trudności  językowe.
Rzecz w tym, że  jak się  jest posiadaczem demencji to się o tym nie wie.
Konto bankowe to podstawa egzystencji, bo operatorzy komórkowi
i internetowi sami  sobie pobierają z konta klienta pieniądze. Nie masz konta-
nie masz smartfona i telewizorni.
A dziś zadziwiła mnie  uprzejmość- piątek, więc  w pobliskiej sieciówce
sporo klientów, czynna tylko jedna kasa. Stanęłam grzecznie z koszykiem ,
w którym miałam słownie trzy produkty, za  mocno starszą panią, która miała
wypchany po  brzegi wózek zakupowy. W pewnej chwili otwarto drugą kasę-
 pani za mną szybko tam podeszła, ta pani z wyładowanym  wózkiem zaczęła się
 cofać, więc się  usuwam i chcę ją przepuścić, a ta nie, popycha mnie do kasy
 pokazując palcem na mój niemal pusty koszyk i na swój załadowany po brzegi
wózek.
Jeszcze mnie nikt nigdy w kraju nadwiślańskim nie przepuścił w  kolejce do
kasy, nawet gdy miałam do zapłacenia tylko jedną rzecz. A ta pani była dużo
ode mnie starsza  i na siłaczkę nie wyglądała.
Co jeszcze mnie zadziwia i powoduje lekki wytrzeszcz oczu? Parkowanie!
Parkowanie na odstępy 10 cm zderzak od zderzaka i parkowanie na łukach.
Zadziwiają mnie również wąziuteńkie uliczki, dwukierunkowe, po obu stronach
jezdni zastawione samochodami. Środkiem może przejechać tylko jeden samochód
a i to bardzo ostrożnie, jeżeli to np. jakiś suv. Nie mogę pojąć, dlaczego takie
uliczki nie są jednokierunkowe. Już raz wpakowaliśmy się w taką uliczkę i
sterczeliśmy na niej 45 minut- ani w przód, ani w tył. Na szczęście tych jadących
z przeciwka było mniej, jakoś się "skrzyknęli" i wycofali,  a nasz "sznureczek"
pomału pojechał do przodu. I co mnie w tym wszystkim zadziwiło- nie było
żadnej awantury, szaleństwa klaksonów, nikt nikomu nie pokazywał , że coś
z pomyślunkiem ma  nietęgo.
Pewnie co kraj to obyczaj