drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 17 stycznia 2012

256. Okruchy dnia

Poetycko zaczęłam. Ale nie łudzcie się, tu będzie zero poezji, samo
życie i jak to u mnie -  mało romantyczne. Bo ja z romantyzmu już
wyrosłam, niczym dziecko z bucików.
Nie pochwaliłam się Wam wcześniej, ale udało mi się zmienić termin
wizyty u endokrynologa  z  lipca na dziś. I gdyby nie  mój marudzący
lekarz rodzinny, wcale bym sobie takiego trudu nie zadawała.  Ale to
porządny facet i strasznie płakał,  że muszę mu dostarczyć aktualnej opinii
endokrynologa o stanie mego wątłego zdrowia. Zupełnie nie wiem po
co, skoro od 3 lat leczę się sama - robię prywatnie badanie  poziomu TSH,
idę do "rodzinnego" z wynikiem  i wspólnie ustalamy czy podnieść dawkę
hormonu. Raz życzę sobie więcej, innym razem mniej i jakoś funkcjonuję.
No ale dla porządku muszę zaznaczyć, że  b. mi się ta p. endokrynolog
podoba, ma poczucie humoru, jest komunikatywna i wiedzą niezłą też
dysponuje.
                                                ***
Wisiorka typu "cacko z dziurką" już nie mam, rozczuliłam się spojrzeniem
mojej koleżanki - przytulała  kamyk do policzka i patrzyła na mnie jakoś
tak.... aż stwierdziłam,  że jeśli chce, to niech bierze.
                                              
                                                ***
Wielbicielom Vincenta van Gogha uprzejmie donoszę, że dwóch panów
naukowców, Steven Naifeh i Gregory White Smith przez ostatnie 10 lat
skrupulatnie przeglądali wszelkie dostępne materiały dotyczące malarza.
Na podstawie różnych listów i opisów doszli do wniosku, że na krótkie
i niezbyt udane życie malarza ogromny wpływ miała rodzina, a dokładnie
surowe wychowanie na plebanii. Z całą pewnością jego usposobienie,
oscylujące od  entuzjazmu do skrajnego  pesymizmu, nie zjednywało mu
sympatii  i  miłości  rodziny. Większość jego posunięć przyprawiała
wszystkich o zdumienie i przysłowiowy ból głowy.
Najbardziej zdumiał wszystkich, gdy będąc niemal trzydziestoletnim
mężczyzną, zaczął  rysować i malować. Rysował i malował bardzo
intensywnie, przez 10 lat namalował niemal tysiąc obrazów i
rysunków i napisał tyle  samo listów do młodszego brata, Theo.
Na karty listów przelewał  dręczące go myśli i ciągłe prosby o pieniądze,
materiały do tworzenia i o wsparcie moralne dla siebie.
Przez 100 lat wszyscy uznawali, że cierpiący na zaburzenia osobowości
Vincent popełnił samobójstwo. Ale naukowcy odkryli, że to nie było
samobójstwo a przypadkowe zabójstwo. W chwili gdy z pełnym zapałem
tworzył, dostał postrzał z dużej odległości. Od chwili śmierci van Gogha,
aż do chwili kampanii reklamowej premiery filmu  "Pasja życia" unikano
tego tematu, przyjmując tezę, że po prostu się śmiertelnie postrzelił.
W lipcu 1890 roku w tym samym miejscu przebywało dwóch braci
Secretan, Rene i Gaston.  Młodzi ludzie uprzykrzali dość regularnie
życie malarza, a młodszy z nich, Rene, zabawiał się często w kowboja.
To z pewnością był nieszczęśliwy wypadek, a fakt, że nie odnaleziono
sztalug, ostatniego płótna malarza i  oczywiście broni, a  bracia tego
samego dnia opuścili Auvers, daje dużo do myślenia, zwłaszcza,
że o tym wszystkim opowiedział właśnie Rene Secretan.
Vincent nie zostawił żadnego listu pożegnalnego, a na łożu śmierci
podobno powiedział: "To ja sam chciałem się zabić".

                                             ***
Myślę , że dziś to już nie jest istotne czy sam odebrał sobie życie, bo
wiedział, że jest chory na kiłę, ma padaczkę i napady depresji.
Gdy oglądam jego obrazy nigdy o tym nie myślę, raczej staram się
pamiętać o tym co sam powiedział:  "maluję zgodnie z biciem serca".
Więc nic dziwnego, że po tylu latach jego malarstwo nadal zachwyca.


artykuł o nowej biografii van Gogha jest w Forum 3/2012.