drewniana rzezba

drewniana rzezba

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Nie wiedziałam, że........

......pisanie niemal  "jednym cięgiem"  tego, co się ma w głowie jest takie
męczące.
Na ogół przelewanie  myśli na papier nigdy nie sprawia mi  kłopotu, ale może
wtedy, gdy  chcę by bohaterzy moich opowiadań , których ja znam, zostali
bez  żadnego wybielania polubieni przez czytelnika wymaga to ode mnie większej
uwagi przy formułowaniu myśli i to mnie męczy?
Napisałam raptem XV "kawałków" z  życia pewnej pary i czuję się niesamowicie
zmęczona. Tak bardzo, że aż musiałam dziś posłuchać tekstów "Budki Suflera".
Zaczynam pomału zgadzać się z tymi pisarzami, którzy twierdzą, że pisanie to
ciężka praca, zwłaszcza gdy ma się z  jakiegoś powodu emocjonalny stosunek
do opisywanych  bohaterów.



Zapewne słuchanie w dzisiejszych czasach Budki Suflera to całkowity "obciach",
ale  ja bardzo lubię ich teksty , muzykę też.
Poza tym w moim wieku już mogę sobie pozwolić na tego rodzaju "obciachy";))

wtorek, 24 stycznia 2017

Ogłoszenie parafialne......

....dla tych, co lubią babskie pisanie o niczym - na drugim blogu jest już pięć
nowych "kawałków" pt. Siedlisko. Wystarczy kliknąć.
Następne  też będą. Zadręczę Was pisaniną.

sobota, 21 stycznia 2017

Smutny karnawał



Pamiętacie zespół francuski o nazwie Kaoma, grający głównie
muzykę latynoamerykańską i brazylijską?
Jego główną solistką była Loalwa Braz.
Zespół zrobił w 1987 furorę sambą Lambada.

Ostatnie kilka lat Loalwa już nie współpracowała z zespołem Kaoma,
opuściła Francję, powróciła do Brazylii. Dwa dni temu znaleziono martwą
Loalwę Braz w jej spalonym samochodzie.

Jest mi smutno.

piątek, 20 stycznia 2017

Przebój dnia

Od wielu już dni denerwuję się na zapas, bo mój  mąż ma iść na reoperację
przepukliny. Teoretycznie rzecz łatwa i prosta, ale on jest niestety pacjentem
z grupy podwyższonego ryzyka.
Wczoraj zadzwoniła miła osoba z recepcji szpitala przypominając, że w dniu
22 b.m. ma się mój mąż stawić w szpitalu, przypomina o dokumentacji, przy
okazji informuje, że operacja zacznie się 23-go  o godz. 14,15.
My oboje zaskoczeni, zachwyceni, że taka fajna obsługa, niemal omdlewamy
z zachwytu.
Dziś  akurat gdy szykowałam dokumentację medyczną, którą mąż powinien
mieć ze sobą dotarł na jego komórkę sms:
"Panie A., bardzo przepraszam, ale nie mogę pana  operować zgodnie z planem
i operacja jest przełożona na 6 lutego,  z poważaniem  L."
Mój ślubny zaniemówił, co mu się  baaardzo rzadko zdarza. Przeczytał sms
ponownie, więc mówię, żeby sobie do pana doktora L. zatelefonował to się
może czegoś więcej dowie. Po dogłębnym namyśle  ślubny zatelefonował do
lekarza, by się czegoś więcej dowiedzieć i poinformować, że w takim razie
będzie   nam  brakowało zastrzyków, które musi brać przed operacją, bo już
połowę wykorzystaliśmy. Nawet nie macie pojęcia jak mi dobrze wychodzą
te zastrzyki, może jakiś pół etat powinnam sobie załatwić???
Pan doktor przepraszał za kłopot, ale "jakiś straszny bardak się zrobił na bloku
operacyjnym i trzeba  różne operacje przełożyć", a po receptę na te następne
zastrzyki to on zaprasza do szpitala 24 stycznia, bo wtedy jest na dyżurze.
No dobrze - pomyślałam. To teraz pewnie zadzwonią z recepcji, że operacji
nie będzie zgodnie z dotychczasowym grafikiem.
Jak na razie to nie zatelefonowali.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może będzie  wtedy mniej
uciążliwa pogoda,  bo dziś było masakrycznie ślisko, chociaż nasze
osiedlowe chodniczki były oczyszczone i potraktowane piachem.
Ze względów ekologicznych nie są posypywane solą a poza tym co jakiś czas
coś mokrego, bardzo drobniutkiego mżyło i zamarzało.
I tym sposobem w dalszym ciągu będę trwała w lekkim dygocie. Przejdzie mi
zapewne w 48 godzin  po jego operacji.




środa, 18 stycznia 2017

UFO ????????

Rzecz miała miejsce 18 grudnia ubiegłego roku, w mieście stołecznym,
Warszawie, w godzinach wczesno-rannych.
Noc z niedzieli na poniedziałek spałam w "zapasowym" mieszkaniu,
czyli piętro wyżej nad swoim mieszkaniem.
Niemal zawsze gdy ktoś nas "nawiedzi" biorę śpiwór i idę tam zanocować.
Jest to mieszkanie naszych przyjaciół, którzy aktualnie są poza Polską.
Tym razem nocowała u nas córka i prościej było mi wynieść się tam
ze śpiworem i jaśkiem niż szykować dla niej tam spanie, czyli wpierw
całe mieszkanie wysprzątać, przenieść pościel itp.
Noc była dla mnie wielce krótka, bo rozmawialiśmy z dzieckiem do
póznej nocy a należało rano wstać dość wcześnie. Zapomniałam  wziąć
od siebie coś, co się nazywa budzikiem, o komórce też zapomniałam.
Kładąc się spać powtórzyłam sobie kilka razy "masz wstać wcześnie".
A mam tak, że takie wbicie sobie w pamięć takiej treści tuż przed zaśnięciem
zawsze działa na mnie jak budzik.
Na wszelki wypadek nie zaciągnęłam szczelnie żaluzji, by dość wcześnie
zrobiło się w pokoju widniej.
I rzeczywiście- obudziłam się gdy jeszcze było mocno szaro.
Leżę na łóżku, wgapiam się w ogołocone gałęzie  rosnących drzew, bo z tej
wysokości, czyli z I piętra jakoś inaczej wyglądają niż z mojego  parteru.
Patrzę też na blok stojący po drugiej stronie podwórka i zastanawiam się,
która to może być godzina, bo tylko w dwóch oknach widać ,że jest zapalone
światło, więc chyba jest  jeszcze bardzo wcześnie.
I nagle widzę, że nad dach tego budynku  pomalutku, bezgłośnie "nadlatuje coś"
okrągłego,otoczonego czerwonymi światłami..
Płynie nad tamtym dachem w stronę naszego bloku cichutko, a więc nie helikopter.
Jak na samolot to stanowczo za nisko, żaden tak nisko nie lata, poza tym na ogół
nie są okrągłe a do tego nie są całe w czerwonych światłach.
Leżę i dalej czaszkuję co to było i......widzę, że nieco mniejsze coś, również całe
w czerwonych światłach płynie w ślad za poprzednim.
Nie wyrobiłam- wygrzebałam się ze śpiwora, założyłam okulary, podeszłam do okna
i całkiem odsłoniłam żaluzje. Wtedy dopiero  zobaczyłam, że to mniejsze to były
światełka pozycyjno- ostrzegawcze dzwigu  budowlanego, który właśnie
"zacumował" po drugiej stronie przelotowej arterii i na czas drogi  miał oświetlone
wszystkie krawędzie całej kabiny operatora.
No i tyle było tego UFO.
Jako nagrodę pocieszania, że jednak to nie było UFO podaję przepis na coś
bezglutenowego, bez mąki , cukru i zwykłego mleka.

Składniki warstwy spodniej:
1/4 szklanki migdałów
1/2 szklanki orzechów laskowych lub włoskich,
1/4 szklanki wiórków kokosowych,
1 szklanka wypestkowanych i namoczonych daktyli,
szczypta soli
Wszystkie te składnik blendujemy na gładką masę i przekładamy do małej
tortownicy ( średnica 19 cm), wierzch wyrównujemy.
Tortownicę umieszczamy w zamrażarce, by spód stężał.
Teraz czas przygotować wierzch:
2 szklanki namoczonych w  wodzie orzechów nerkowca,
1 szklanka mleka kokosowego,
1 szklanka mrożonych czarnych jagód,
2 łyżki miodu, 3 łyżki oleju kokosowego.
Odsączamy z wody orzechy i wszystkie składniki blendujemy na jednorodną
masę.
Wylewamy masę do tortownicy na podmrożony spód, nakrywamy folią fresh
i zostawiamy na 2 godziny w zamrażarce, aż masa stężeje.
Serwujemy w 15 minut po wyjęciu z zamrażarki.

Przepis ściągnęłam ze strony www.paleolife.pl   na której jest sporo ciekawych
przepisów dla bezglutenowców i osób stosujących dietę paleo.

P.S.
Nie wiem czy wiecie, ale daktyle to takie bardzo dziwne owoce, które choć są
wściekle słodkie nie podnoszą poziomu cukru w krwi, więc nawet cukrzykom
nie szkodzą
No to smacznego życzę (nie zaczyna  się zdania od "no" o czym dobrze wiem;)))


wtorek, 10 stycznia 2017

Wpienionam;)

Nie wiem, czy  istnieje takie słowo, ale  dobrze oddaje mój stan psychiczny
w dniu dzisiejszym.
Co pół roku mój słabowity mąż musi być na wizycie kontrolnej u nefrologa
i dziś właśnie  musieliśmy się udać do tegoż specjalisty.
Przyjechaliśmy z dziesięć minut przed czasem, czyli o 10,50.
Przed gabinetem  grzecznie oczekiwała  grupka nieco zdegustowanych
pacjentów, bo okazało się, że pan doktor jeszcze nie zaczął przyjmować,
czyli nie zszedł jeszcze z oddziału. Nie mam  o to  żalu do p. doktora,
nefrologów jest mało,  a ten jest b.sympatyczny i troszczący się o pacjentów.
Ale mam żal do kierownictwa szpitala, bo poczekalnia tejże  przychodni jest
najzwyczajniej w świecie niedogrzana, powiedziałabym nawet, że nadaje się
na chłodnię. Wszyscy siedzieli w płaszczach , kurtkach lub futerkach i nawet
w nakryciach głowy, bo w pomieszczeniu panował tzw. "zamróz".
Już po 30 minutach  przebywania tam czułam, że  pomału kostnieję z zimna.
Przed nami w kolejce był mocno leciwy pan- 93 lata. Jego młodsza o 9 lat
żona pełniła rolę pośrednika pomiędzy nim a światem, bo pan ledwo słyszy,
niedowidzi, a każda czynność fizyczna jak wstanie z krzesełka i przejście
kilku kroków do gabinetu jest dla niego nie lada wyczynem.
Patrzyłam na nich oboje z wielkim smutkiem. Pani żaliła mi się, że coraz
częściej ma zawroty głowy, że nawet niedawno w mieszkaniu upadła i
bardzo się martwiła co będzie  jeśli to ona pierwsza umrze. Bo tak naprawdę
musi mężowi we wszystkim pomagać, w higienie osobistej także.
Gdy wychodziliśmy już po wizycie, w stanie  lekkiego zlodowacenia, mój
mąż spojrzał na mnie i rzekł: jak bym miał być w takim stanie to lepiej
byłoby dla ciebie i dla mnie gdybym nie żył. W chwili, gdy życie zaczyna
być tylko wegetacją, lepiej jednak je przerwać. Tylko czy kogoś obchodzi
co czuje człowiek gdy staje się niesamodzielny? Przeraża mnie możliwość,
że może mi się przytrafić taki stan.
No cóż, już od dość dawna jestem zdania, że w chwili gdy w pewnym wieku
zaczynamy być sami dla siebie  ciężarem i stajemy się  niesamodzielni, każdy
z nas powinien mieć furtkę - możliwość odejścia na życzenie.
I cóż mamy z tego, że nam wzrosła średnia wieku, skoro jak dotąd brak
sposobu poprawienia jego komfortu?
Właśnie skończyłam picie naparu z malin i nadal mi zimno.

niedziela, 8 stycznia 2017

Obiecałam

Obiecałam , że pokażę zdjęcia tej szaliczkowej  cienizny.
Ścieg jest najprostszym pod słońcem ażurem, zwanym "siatka".
Ale fakt, że jest to najprostszy ścieg nie uchronił mnie od błędów.
Tak to jest, gdy się człowiek nie przykłada do tego, co robi;)))
Szalik w stanie rozłożonym jest długości 195 cm, ale gdy go
mierzę "w powietrzu" to ma coś pomiędzy 150 a 160 cm.
Chwilami mam wrażenie, że jest z gumy.
W świetle dziennym ten róż jest jakiś  bardziej siny.

I przyrzekłam sama sobie, że nigdy, przenigdy nie wezmę  się do
dziergania czegokolwiek z tak cieniutkiej włóczki i żadnych  ażurów
też nie będę robiła.

A tu pewna zaległość- naszyjnik i bransoletka.
Robienie zdjęć w tych zimowych ciemnościach sprawia mi ból-
te zdjęcia wręcz ranią moje poczucie estetyki.
I właśnie doszłam do wniosku, że zmienię bransoletkę .
Coś mi w niej "zaczęło wyć".
Znaczy coś mnie oświeciło i muszę ją zmienić.

Jak na zimę w mieście niezle się prezentuje to co widzę za oknem.
Słońce  świeci, śnieg leży a na termometrze od nie  słonecznej strony
mieszkania już tylko -5. A rano, gdy się zwlokłam z łóżka było -15.
Ale i tak mi się spać chce.
W karmniku ruch niczym w kurniku- te małe ptaszki pożarły już  tej
zimy prawie 10 kg ziaren łuskanego słonecznika.
Regularnie dokarmiają się dwa gatunki sikorek (bogatki i modraszki),
dwie  sójki, banda wróbli mazurków i dzwońce.
Miłej reszty niedzieli Wam życzę;)

czwartek, 5 stycznia 2017

Mindfulness....

.....czyli trening uważności.
A po co? A po to, by w tym zwariowanym, pędzącym świecie nie
pogubić się całkiem i nie wylądować w klinice psychiatrycznej.
Mindfullnes  to uwolnienie się od automatycznych schematów reakcji
na myśli, uczucia i wydarzenia.
Często coś nas boli, coś powoduje, że jesteśmy żli  lub czujemy się
bardzo nieszczęśliwi. Konstatujemy taki stan "w biegu" i pędzimy
dalej, nie poświecając mu uwagi, wpadając w następne odczucia
negatywne.
Mindfullnes daje nam szansę zobaczenia schematów, w których
tkwimy i które de facto zatruwają nam  życie.
Uzyskujemy tym samym szansę  zdecydowania czy nadal chcemy
tak jak dotychczas czuć się jak  ziarenko kawy wrzucone do młynka
i pozbawione jakiegokolwiek wyboru, czy może coś zmienić.
Mindfulnes to poświęcenie uwagi własnej osobie nieco uwagi, według
zaledwie pięciu zasad:
I. Zauważ swój oddech
Obserwuj swój oddech przez 5 - 10 minut dziennie.
Spróbuj zmienić oddech z płytkiego na głęboki, przeponowy i zastanów
się nad tym czego w tym momencie doznajesz.

II. Zaprzyjaznij się ze swym oddechem,obserwuj jak się zmienia
zależnie od tego co w danym momencie robisz.Kontroluj go.

III. Miej pełną świadomość tego co robisz.Gdy  myjesz zęby myśl tylko
ich myciu a nie o tym co masz  jeszcze zrobić.
Skupiaj myśli zawsze tylko na tej czynności, którą w danej chwili robisz,
nie błądz myślami gdzie indziej.
Zastanów się co czujesz podczas wykonywania danej czynności i jakie
myśli "chodzą" ci w tym  momencie po głowie.

IV. Obserwuj własne ciało.Od czubka głowy do pięt. Jeżeli odczuwasz
jakiś dyskomfort  poddaj go analizie zastanawiając się jaki to ból i jaka
może być jego przyczyna. Za większością bóli kryją się pochowane
w świadomości napięcia i emocje.

V. Szukaj tego, co daje ci przyjemność. I nie idzie tu o zalegnięcie
w totalnym nieróbstwie na kanapie.
Rób coś, co cię rozwija - ciebie a nie  twe umiejętności przydatne w pracy.
Spraw by twoje życie nie było tylko walką o przetrwanie.

Mindfullnes, czyli praktyka uważności pomoże ci po jakimś czasie
odkryć radość w najprostszych rzeczach.
A trenować można zawsze i wszędzie, choćby w trakcie posiłku, gdy
biorąc do ręki jabłko obejrzymy je dokładnie, powąchamy i poczujemy
jego ciężar w dłoni.

Wiem, wiem -namawiam do czegoś bardzo niepopularnego czyli do
permanentnego myślenia.
No ale właśnie do tego jesteśmy wyposażeni w bardzo skomplikowany
organ zwany mózgiem, który żyje z myślenia, a pozbawiony go-niszczeje.