drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 21 września 2016

Prywaty ciąg dalszy.....

Byłam wczoraj u swojej pani endokrynolog, by obejrzała wynik USG.
Pokonanie odległości 6 km dzielących mnie od przyszpitalnej przychodni
zajęło mi blisko godzinę, w tym czekanie na komunikację  -  raptem 7 minut.
Nic to, jak mawiała pewna Basia, dotarłam w okolice gabinetu, gdzie było
mikro i przykro. Mikro było zwłaszcza powietrza, bo w  Polsce wentylacja
pomieszczeń to rzecz nieznana. Miejsc do złożenia odwłoka też było mikro,
bo ktoś nie przewidział, że do lekarzy będą kolejki ludzi niezbyt zdrowych
a na dodatek niezbyt młodych.
Dopytałam się tylko czy aby pani endo jest i przyjmuje, ustaliłam z grubsza
kto przede mną jest zapisany i zaczęłam podpierać ścianę.
Pacjent, który właśnie opuścił gabinet lekarski, oznajmił, że następnego
pacjenta pani "doktor"  sama poprosi.
Pacjentki , bo głównie kobiety chorują na różne zaburzenia endokrynologiczne,
wpierw spojrzały po sobie,  szukając na twarzach innych wyrazu zdegustowania,
a potem każda zerknęła na zegarek. W korytarzu, który tu "robi za poczekalnię"
atmosfera zaczęła gęstnieć. Po dwudziestu minutach panie zaczęły snuć domysły
jak długo jeszcze wszyscy będziemy czekać i co jest przyczyną, że lekarka nie
przyjmuje. W tzw. międzyczasie dotarły pacjentki, które miały być przyjęte
pomiędzy pacjentami z tzw. "regularnego" zapisu.
Wreszcie drzwi gabinetu uchyliły się i p. doktor z telefonikiem przy uchu
zaprosiła kolejną pacjentkę.Przy okazji obrzuciła spojrzeniem tłumek pod
drzwiami. Pacjentka nie  zajęła pani doktor zbyt wiele czasu i opuszczając już
gabinet poinformowała, że pani doktor otrzymała b. pilny telefon i że musi
porozmawiać. Znów minęło około 10 minut, gdy wreszcie zaczęła przyjmować
kolejne pacjentki.
Gdy nadeszła moja kolej, wprawiłam panią doktor w nieliche zdumienie,
zadając jej pytania, na które ja nie znam odpowiedzi. Podobno jeszcze żadna
pacjentka nie zadała jej takiego pytania.
A pytania moje być może były głupie,ale dla mnie dość istotne.
I wreszcie  dowiedziałam się, że  przytarczyczki nie mogą  zostać uszkodzone
przez przeciwciała niszczące tarczycę. Oczywiście gdy już łaskawie całkiem ją
zniszczą, nie znajdując swego żywiciela przestaną się namnażać i z czasem
po prostu zanikną. Trwa to długo, czasem wiele lat, ale one nie wywołują  w
organizmie żadnych szkód.
Oczywiście  zdarza się, że przytarczyczki mogą ulec uszkodzeniu, ale głównie
podczas operacji usuwania tarczycy, bo znajdują się bardzo blisko płatów
tarczycy,a tam jest baaardzo ciasno. Coś o tym wiem z autopsji, bo mnie
w trakcie  operacji usuwania lewego płata tarczycy usunęli dwie znajdujące się
po tej stronie przytarczyczki i przecięli nerw lewej struny głosowej.
Co do moich resztek tarczycy to są jeszcze na tyle duże, że wciąż jeszcze mają 
guzki i są nadal w stanie  zapalnym i marzeniem pani endo jest by jak
najprędzej ta tarczyca mi zanikła.
Pocieszającym objawem jest fakt, że węzły chłonne są niepowiększone i nie jest
wzmożone  unaczynienie krwionośne tej okolicy.
Nie mniej  dostałam skierowanie na badanie poziomu kalcytoniny i oby był
bardzo niski.
A w najbliższy piątek dalszy ciąg medycznego maratonu, z mężem w roli głównej.