drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 29 listopada 2016

Niemal o niczym


Jakoś tak się składa,  że ostatnio wciąż mnie wpieniają nasi lekarze.
Nie  wiem, czego normalnie ludzie oczekują od  każdego lekarza, ale ja
oczekuję PROFESJONALIZMU- przede wszystkim w postaci dobrej
diagnozy, omówienia z pacjentem jego choroby, przedstawienia i
uzasadnienia takiego a nie innego sposobu leczenia no i choćby trochę
empatii.
Kilka lat temu u mojej b. bliskiej znajomej M. wykryto raka  piersi -
nie było to dla nas obu niczym niezwykłym, bo Jej matka również
 miała raka piersi, więc jako osoba z grupy podwyższonego ryzyka M.
 regularnie co  pół roku robiła  na koszt własny USG piersi.
Oczywiście zupełnie  inaczej   znosi się  tylko świadomość, że się jest
w grupie podwyższonego ryzyka a zupełnie inaczej jest gdy świadomość
 przyjmuje konkretną  formę. Guzek był maluteńki, miał raptem sześć
milimetrów, ale natychmiast ( prywatnie) przeprowadzono biopsję,
która wykazała, że to ten najgorszy typ, który w krótkim czasie zabiera
pacjentce życie.
Nie było w tym czasie jeszcze  tzw. "szybkiej ścieżki onkologicznej" ale
dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej jeden ze szpitali ginekologiczno-
położniczych uruchomił u siebie oddział onkologiczny i bez trudu i bez
znajomości przyjęto moją znajomą do szpitala.
Ordynator tego oddziału optował za całkowitą mastektomią  tej piersi,
drugi lekarz był zdania, że wystarczy wyciąć z dużym marginesem zmianę
i węzeł chłonny tzw. "strażniczy", potem  pójdzie chemia i będzie dobrze.
W przygotowanych do operacji dokumentach pacjentka wyrażała zgodę na
oszczędzającą pierś operację.
Ale dwa dni pobytu na tym oddziale uruchomiło wyraznie  M. jej szare
komórki i już na sali operacyjnej zmieniła zdanie- poprosiła o całkowite
odjęcie zaatakowanej nowotworem piersi.
Chirurgowi  nieco szczęka opadła ze  zdziwienia, "biegiem" zmieniono
dokumentację i usunięto pierś całkowicie.
Przyznam się, że byłam  dumna, że wykazała się tak wielkim rozsądkiem,
bo nawet kobiecie po siedemdziesiątce trudno się  rozstać z tym atrybutem
kobiecości.
Guzek był maleńki, nie usunięto ani jednego węzła chłonnego poza tym
tzw. węzłem strażniczym, który dokładnie przebadano i nie znaleziono
w nim wrażych komórek.
W dwa dni póżniej zostałam przeszkolona w kwestii zmiany opatrunków i
kontrolowania ilości  płynu surowiczego z rany pooperacyjnej.
Chemii nie zaordynowano, jedynie tabletki cytostatyczne do łykania przez
najbliższe 3 lata.
Wizyty  u lekarki prowadzącej dalsze leczenie onkologiczne sprowadzały
się do jednej w roku, połączonej z mammografią pozostałej piersi.
Na narzekania M., że się zle czuje po tych tabletkach, lekarka wzruszała
tylko ramionami, ale nawet nie zapytała się jakie to dolegliwości.
Zero zainteresowania, zero podtrzymania pacjentki na duchu.
Dwa tygodnie temu, gdy M. odbierała wynik mammografii, lekarka  była
 łaskawa powiedzieć bardzo oschłym tonem że "zapewne jest przerzut do
drugiej piersi", bo jeden z węzłów chłonnych jest nieco zgrubiały i dała
skierowanie  na USG  by to przebadać.
Najbliższy możliwy termin USG w tej przyszpitalnej przychodni był
możliwy w końcu lutego, no ale p. doktor powiedziała, że nic na to nie
poradzi.
Wyobrażacie  sobie co się kłębiło w głowie biednej M. gdy wracała
od lekarki? - widziała już siebie po raz drugi na operacji a może i już
w hospicjum, gdy zmaga się  z chorobą.
Oczywiście znów zrobiła USG prywatnie ,u tej samej lekarki, która wtedy
wykryła u Niej tamtą zmianę nowotworową.
I  jest wszystko w najlepszym porządku, nie ma nigdzie ani  śladu przy tym
węzle chłonnym dodatkowego , wzmożonego ukrwienia, a węzeł  jest
odrobinę powiększony, bo niedawno M. przechodziła  silne zapalenie oskrzeli.
I powiedzcie mi - czy ta pani onkolog nie powinna była dokładniej
zainteresować się swą pacjentką, wypytać czy ostatnio nie chorowała itp.,
 a nie walnąć w przestrzeń, że może jest przerzut?
Mnie pół roku temu pani endokrynolog uraczyła podobną wiadomością,
mówiąc, że być może  mam raka tarczycy, ale powiedziałam, że raczej nie
i zapewne owe widoczne na USG  guzki wcale nie są guzkami, a miejscami
po zniszczonej przez przeciwciała  tkance tarczycy, bo ich okolice nie
wykazują zwiększonego ukrwienia, tak typowego dla tkanki nowotworowej.
Tu małe wyjaśnienie- tkanki tarczycy nie są niszczone przez przeciwciała
tarczycowe w jakiś planowy sposób, ale "wybiórczo" w  wielu miejscach,
co niezbyt wprawnego lekarza może wprowadzić w błąd, że to guzki.
Wzrok, którym mnie obrzuciła pani endokrynolog - bezcenny.
Dobrze,  że  M. może pozwolić sobie na wykonanie badań prywatnie, ale
większość pacjentów- emerytów raczej nie.
I okazuje się, że "szybka ścieżka onkologiczna" nie dotyczy tych, którzy
już są leczeni, a tylko nowe przypadki.
Mam w rodzinie lekarzy i pamiętam doskonale jak bardzo przejmowali się
swoimi pacjentami, choć wcale nie byli to pacjenci "prywatni", bo obie
moje ciotki  nie miały już czasu ani sił by jeszcze prowadzić prywatną
praktykę pracując w szpitalu i przyszpitalnej przychodni.
I nigdy nie nie podrzuciłyby pacjentowi niesprawdzonej diagnozy.
A może jednak kiedyś inaczej szkolono lekarzy?
Ciekawa jestem, czy na skutek dobrej zmiany, zaplanowana na styczeń
operacja mego męża będzie na koszt NFZ tak jak jest to zaplanowane, czy
może jednak na nasz koszt, bo jak dotąd NFZ nie podpisał umów na nowy
rok z niepublicznymi placówkami medycznymi.

sobota, 26 listopada 2016

Nieco romantyzmu

Islandia to kraina wyspiarska, słynąca z gejzerów, lodowców, wulkanów,
nieco "księżycowych krajobrazów", wybuchu w 2010 roku wulkanu
Eyjafjallajokull i.......wiary w elfy.
Nie ma się  co śmiać - co prawda wg oficjalnych danych zaledwie 8%
Islandczyków wierzy w ich istnienie, ale jednocześnie aż 62% nie
wyklucza ich istnienia.
Zresztą jak nie wierzyć  w ich istnienie, skoro w stolicy, w Reykjaviku,
oficjalnie działa Szkoła Elfów.
Mało tego - każdy wznoszony nowy obiekt, łącznie z budową nowych
dróg szybkiego ruchu musi być umieszczony w takim  miejscu, by nie
uszkodzić siedzib elfów.
A jak prowadzić nowe inwestycje by elfy mogły spokojnie i bezpiecznie
żyć ? W tej materii władzom doradzają wykładowcy ze Szkoły Elfów.
W ciągu ostatnich 50 lat politycy wysokiego szczebla aż cztery razy
zasięgali  tych rad, między innymi przy budowie drogi szybkiego ruchu
Reykjavik - Kopavogur, co wiązało się z usunięciem świętego kamienia,
zwanego Elfhill.
Według zaleceń operacja została wykonana delikatnie a kamień został
przesunięty w miejsce gdzie był łatwy dostęp do trawy i niczym nie
przesłonięty widok na ocean.
Na początku tego miesiąca w Islandii nastąpiła seria  całkiem silnych
wstrząsów tektonicznych w okolicy  największego wulkanu o nazwie
Hekla.
Ostatni raz jego erupcja nastąpiła w 1918 roku, a wulkan ten ma zwyczaj
wybuchać co 60, 80 lat, więc wulkanolodzy sądzą, że się właśnie budzi.
Miejmy nadzieję, że może elfy ostrzegą ludzi przed jego wybuchem i
nikt nie zginie.

                                   Być może, że tak wyglądają elfy

czwartek, 24 listopada 2016

Kolejna zagadka przeszłości

Był rok 1900, na Morzu Śródziemnym szalał sztorm i grupka rybaków schroniła się
u brzegu niewielkiej wyspy Antikithery, gdzie natknęła się na wrak antycznego statku.
O niezwykłym znalezisku poinformowano odpowiednie władze, ekipa archeologów
zabezpieczyła znalezisko, spisano wszystkie znalezione przedmioty i oddano je do
szczegółowej analizy.
Po kilku miesiącach uwagę badaczy przykuł artefakt  posiadający numer 15087.
Nikt nie przypuszczał, że badanie tego  niezwykłego  urządzenia, składającego się
z 9 przekładni i 40 kół zębatych wyciętych z brązu i nałożonych na siebie z wręcz
zegarmistrzowską precyzją, a na dodatek pokrytych znakami, których wielkość
nie przekraczała 2 mm, będzie trwało całymi latami.
Odczytywanie tych znaków trwało dziesięć lat. W końcu artefakt trafił do NASA i
po kolejnej serii badań ogłoszono, że ten niezwykły artefakt służył do obliczania
przeszłych i przyszłych zaćmień Księżyca oraz Słońca, roku przestępnego a także
faz i anomalii księżyca.
Zdaniem naukowców poziom zaawansowania technicznego, na którym oparto
działanie tego urządzenia, nasza cywilizacja osiągnęła dopiero w XVII stuleciu, a
ten artefakt liczy sobie co najmniej 2000 lat i został wykonany w  starożytnej Grecji.
Mają zostać podjęte dalsze poszukiwania archeologiczne w pobliżu Antikithery
i być może pomogą one rozwiązać zagadkę kto i w jakim celu wykonał ten tak
wielce zagadkowy mechanizm.
Prace archeologów na całym świecie nadal trwają i co jakiś czas zaskakują nas ich
odkrycia, bo świadczą o  niezwykłych i dotąd nieznanych nam umiejętnościach
starych cywilizacji, o których nas nigdy nie uczono.
W ruinach miasta Thmuis archeolodzy znalezli niezwykle proste ale skuteczne
urządzenie, które pozwalało przewidywać poziom wody w Nilu jaki będzie podczas
corocznego wylewu tej najdłuższej rzeki świata.
Na podstawie odpowiednich podziałek, które znajdowały się w wykopanej na ten
cel  "studni" można było między innymi odczytać spodziewaną ilość zbiorów roślin
uprawnych, czas trwania wylewu rzeki  oraz - wysokość podatków, które mają
być nałożone na rolników.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Eksperyment kulinarny

Jak już wszyscy wiecie, jestem na diecie bezglutenowej. Gdybym napisała, że
u nas bezglutenowiec nie ma co jeść, to bym najzwyczajniej w świecie  skłamała.
Jest sporo produktów spożywczych bezglutenowych, ale  mnie one po prostu
nie  smakują.
Ratuję się nieco przepisami  diety paleo, no ale jedzenie dzień w dzień "jajówy"
na śniadanie też mi nie odpowiada.
Dziś, w przypływie głodu zrobiłam sobie eksperymentalnie omlet-grzybek
bezglutenowy.
Użyłam do niego 2 łyżek stołowych mąki z orzechów arachidowych, dodałam
1 łyżkę wody, szczyptę soli  i dwa jajka.
Wszystko razem zmiksowałam i usmażyłam na oleju kokosowym.
Po usmażeniu  położyłam na wierzchu sałatkę z buraków.
Ze zdziwieniem skonstatowałam, że nie tylko dało się zjeść ale nawet było
smaczne. I nawet mój mąż raczył się tym posilić, a on nie z tych co wszystko
zjedzą.
Może jutro się na tyle zmobilizuję, że upiekę z tej mąki ciasteczka do kawy.
Jeżeli wyjdą dobre, to napiszę przepis.
                                                           *****
Dziś do naszej prywatnej stacji uzdatniania wody doinstalowali nam filtr
alkalizujący wodę -inwestycja podyktowana tym, że po tej koszmarnej operacji
zastawki i powikłaniach po tej operacji, mój mąż ma niewydolność nerek i picie
alkalizowanej wody ma usprawnić pracę nerek i zapobiec powstawaniu kamieni
nerkowych.  Oby tak było.
Podobno mamy wszyscy mocno zakwaszone organizmy. Być może- w końcu
tyle chemii wciąż spożywamy, że nie jest to wykluczone.

I coś z archiwum:



niedziela, 20 listopada 2016

Czasami zdarza mi się.....

......spotkać dawno nie widzianą koleżankę. Teoretycznie nie mieszkamy od siebie
daleko, ot drobne  25 km, ale ta odległość skutecznie nam zakłóca regularne
spotkania.
W końcu, po kilku zmianach czasu i miejsca naszego spotkania udało nam się
spotkać w pewnej galerii handlowej.
Plotki plotkami,  ale raz do roku przedreptać wspólnie ciąg sklepów z  ciuchami
i nic nie kupić  to też  miła sprawa.
W końcu zakotwiczyłyśmy się w firmowej kawiarence, gdzie jest zaledwie kilka
stolików i bardzo dobra kawa.
No a o czym rozprawiają głównie starsze panie? oczywiście o swych dorosłych
dzieciach i cudownych , genialnych wnukach.
Ale tym razem na moje  zachęcające  "a co u Niuni?" moja rozmówczyni tylko
machnęła ręką i wydęła pogardliwie usta.
Niunia? Niunia oszalała zupełnie. Nie wiem po kim to takie głupie babsko się
z niej zrobiło.
Dziwne- pomyślałam. Byłam pewna, że wie z kim  Niunię zmajstrowała;)
Owa Niunia to ponad czterdziestoletnia  osoba, rozwiedziona od lat, z jednym
dzieckiem płci męskiej, które mieszka ze swym ojcem gdzieś w Europie.
Niunia - ciągnęła moja koleżanka - oszalała na punkcie jakiegoś głupka, który
ma dwa fakultety, zajmuje się biologią i etnografią i czasami zjeżdża do Polski.
I Niunia zapałała do tego faceta gorącą miłością, bo to taki wspaniały gość,
który pracuje naukowo nad jakimś robactwem zamieszkującym  jakąś
nadmorską roślinność w okolicy równika. Nie mam pojęcia gdzie ona go poznała,
ale pewnego pięknego dnia trzy lata temu rzuciła swoją pracę, wzięła szybki i
bardzo cichy  ślub i....wyjechali. Wróciła pół roku temu - ale to cień dawnej Niuńki.
Wygląda  na styraną mocno, bezdomną sześćdziesięciolatkę a do tego wpadła
w depresję i wymaga pomocy lekarza. Poza tym jest już po wstępnym leczeniu
w klinice chorób tropikalnych i długo jeszcze będzie pod ich opieką ambulatoryjną.
Na temat swego pobytu " w świecie" prawie nic nie mówi, a swego obecnego męża
nazywa eunuchem  lub - s....synem.
Staram się jej nie wypytywać, zresztą ona głównie śpi po swoich lekach, więc
tylko dbam by regularnie jadła, a ona prawie nie wychodzi ze swego pokoju.
Dobrze, że zgodziła się mieszkać u nas, w końcu dom duży, a dzięki temu mogę
o nią zadbać. Ma pełno blizn na całym ciele, mówi, że to po ugryzieniach
owadów, bo się jej tam skończyły środki ochronne.
Smaruję jej codziennie całą skórę jakimś  specjalnym kremem na blizny i trochę to
lepiej wygląda. Wiesz, skóra to nic, żeby tylko poprawiła się jej psychika.
Czasami słyszę jak płacze, ale płacz to dobra rzecz, rozładowuje emocje. Ja nawet
nie wiem gdzie ona cały ten czas była. Raz mi powiedziała, że w Kostaryce,
innym razem, że w Urugwaju. A może jej się już w głowie wszystko pomajtało
i sama nie bardzo wie gdzie była? Jestem tym wszystkim wykończona. No i teraz
już wiesz, dlaczego tak długo się nie mogłyśmy spotkać. Nie chcę jej zostawiać
samej w domu - jeżeli mój nie może przed południem zostać w domu to nigdzie
nie wychodzę, nawet do sklepu.
Przyznam się , że słuchałam tego wszystkiego ze zdumieniem, bo przecież Niunię
znam od dziecka, jest nieco starsza od mojej córki.
I przypomniały mi się życiowe rady mojej babci: "pamiętaj- fascynujący mężczyzna
nie nadaje się na męża. Co najwyżej  na tymczasowego przyjaciela".


wtorek, 15 listopada 2016

O niczym



Jak już kiedyś pisałam, osiągnęłam mistrzostwo w robieniu rzeczy mało lub
zupełnie niepotrzebnych.
Przykład ? proszę bardzo - wydziergałam na drutach sweter typu bezrękawnik.
Gdy dotarłam do etapu wykończenia owego bezrękawnika - utknęłam, bo nie
miałam pomysłu na jego wykończenie. I bezrękawnik przeleżał grzecznie
niemal rok, czyli zrobiłam coś, co tak naprawdę nie było mi potrzebne.
Bo gdyby był mi potrzebny to przecież bym go szybko "wykończyła".
Szukając tej jesieni czegoś w pudełku z naklejką "RÓŻNE"  trafiłam na niego.
Żal mi się zrobiło i... w ciągu dwóch dni dorobiłam  plisy i mam wreszcie
bezrękawnik. Świetnie  się komponuje z cienkim, bawełnianym golfem.
Gorzej, bo w tym samym pudełku leży jeszcze jeden zaczęty i nie skończony
dzianinowy projekt- coś co miało być  bluzką na chłodniejsze dni lata,
oczywiście w moim ulubionym kolorze indyjskiego różu. Lato minęło, jesień
też, a bluzki nie ma. Na wszelki wypadek wyciągnęłam "to" z pudełka i leży
na wierzchu kłując me oczy.
Niestety nie odnalazłam przy okazji wzoru, którym miał być wykonany przód
owej dzianiny.

                                                             *****
Chyba zostanę niemal wegetarianką. Bo  coraz mniej mnie rajcuje spożywanie
mięsa, które jest nasączone nie tylko konserwantami ale i barwnikami, a do
tego jest zupełnie pozbawione zapachu surowego mięsa.
Bo jeszcze kilka  lat temu każde surowe mięso miało zapach charakterystyczny
dla swego  gatunku - inaczej pachniała wołowina a inaczej wieprzowina lub
cielęcina.
Teraz wszystkie są pozbawione zapachu- to mięso kupowane na  bazarze też.

                                                              *****
Wczoraj stuknęło mi osiem lat blogowania.
Zaczęłam blogiem "procontra- anabell", na którym jest opublikowanych
551 postów , a  wśród nich moje zapędy grafomańskie.
Od kwietnia 2010 r istnieje równolegle ten blog i opublikowałam na nim 857
postów.
Czasami jeszcze piszę na starym blogu, ale chyba go zamknę- dwa blogi
to za wiele frajdy  naraz.
No i teraz sami widzicie - jestem jednak mistrzynią w tworzeniu rzeczy
niepotrzebnych.

piątek, 11 listopada 2016

Pada drobny.....

.....śnieg - wiadomo, święty Marcin zimę przyprowadza. Nie lubię zimy w mieście,
bardzo nie lubię. Jest szaro, brudno, ponuro.
Zima jest dobra w górach, zwłaszcza gdy napada śniegu, jest wyżowo, suche
powietrze i wtedy nawet 20-stopniowy mróz nie dokucza, a w słońcu można
poleżeć na leżaku nawet w bikini, byle nie zapomnieć o wyłożeniu leżaka grubym
ciepłym kocem.
                   Właśnie takiej zimy sobie  życzę, ale oczywiście nie w Warszawie.
                                                    *****
Robi się ostatnio jakoś pusto  - odchodzą w inny wymiar ci,  których całymi
latami podziwiałam za ich twórczość na różnych płaszczyznach.
I za każdym razem jestem zdziwiona, że JUŻ odchodzą, bo dla mnie do końca
byli tak samo ważni jak w czasach mojej młodości. No ale wiadomo, wszyscy
zmierzamy w tym samym kierunku, bo to jedyna sprawiedliwość na tym świecie.
A teraz odszedł Leonard Cohen. Miał 82 lata.

                                                    *****
Spotkałam wczoraj jedną z sąsiadek z naszego bloku. To bardzo miła starsza pani.
W tym roku w maju skończyła 88 lat. Umysł nadal trzezwy, tylko "fizyczność "
coraz bardziej dolega. Ale codziennie wychodzi na zakupy, chociaż musi już
używać "szwedki", bo staw biodrowy lekko się buntuje. Ale pani Zofia nadal
chce mieszkać sama i nie chce pomocy ze strony córki lub wnuczki, choć obie
mieszkają niedaleko.
W weekendy przychodzi do  niej płatna opiekunka, sprząta mieszkanie, pomaga 
pani Zofii przy kąpieli, czasem zrobi "na zapas" pierogów, bo stanie przy kuchni
jest już dla pani Zofii zbyt męczące. Od kilku lat jest wdową- jej starszy o kilka
lat od niej mąż dożył też ładnego wieku, miał 87 lat.
Obie z panią Zofią  zgodnie uważamy, że "miał szczęście" - nie chorował, odszedł
w pewną niedzielę , po zjedzeniu śniadania, bez jakichkolwiek oznak, że zaraz
odejdzie na zawsze. Nawet nie zdążył wstać od stołu.
Był wielce żywotnym i bardzo sympatycznym człowiekiem.
A pani Zofia powiedziała wczoraj, że chce tylko tak długo żyć jak długo będzie
stosunkowo sprawna fizycznie i pełnosprawna intelektualnie.
W pełni się z nią zgadzam.

                                                   *****
Czytam książkę Kristin Hannach "Słowik". Książka oparta jest na autentycznych
przeżyciach bojowniczki francuskiego ruchu oporu, Andree de Jongh.
To opowieść o dwóch siostrach, ich wzajemnych relacjach, o francuskim ruchu
oporu, o życiu ludzi pod okupacją hitlerowców, o wyborach których musimy
w życiu dokonywać.
Książka zyskała opinię światowego bestsellera. Na razie połknęłam w dwa
wieczory 224 strony, a cała książka liczy ich 557.
                                                                
                                                   *****
Moi skrzydlaci stołownicy dostarczają mi sporo atrakcji. Głównymi stołownikami
są sikorki bogatki i modraszki oraz wróble mazurki. A dziś już kilka razy pożywiała
się sójka. To bardzo ładny ptak. I jak zauważyłam przylatują dwie różne sójki-
jedna z nich jest nieco barwniejsza, ale jak poczytałam o sójkach to nie sposób
odróżnić samiczkę od samca- brak jest wyraznego dymorfizmu płciowego.
A wróbelki mazurki zupełnie nie boją się sikorek, które są od nich nieco większe.
Zabawne, że  zgodnie z sikorkami żerują, ale gdy się trafią  same wróbelki to zaraz
towarzystwo zaczyna tłuc się i przeganiać.
Mój ślubny podsumował- nic dziwnego, to są wszak polskie wróble od pokoleń.



środa, 9 listopada 2016

Na wyciszenie











Jak to dobrze, że obiecałam komuś naszyjnik i bransoletkę.
Przynajmniej zajęłam myśli czymś innym niż meczącą nas rzeczywistością.
Wisiorek można  zdjąć i jest wtedy pewna odmiana.
Naszyjnik i bransoletka są zrobione  z koralików toho nr 11, a wisiorek
z koralików toho 15.

wtorek, 8 listopada 2016

*****

Marzy mi się wzięcie urlopu od  życia tu i teraz.
Po prostu przestaję rozumieć dzisiejszą rzeczywistość- nie tylko polską.
Nie pojmuję jak można bić niemowlę, jak można nie zająć się kobietą, o której
wiadomo, że czeka ją poród prawdopodobnie martwego dziecka i która rodzi je
na szpitalnej podłodze. A może w tym dziecku tliła się jeszcze iskierka  życia?
I dlaczego, po stwierdzeniu, że  kobieta  ma w łonie nieżywe dziecko nie
rozwiązano natychmiast ciąży? Zygota dla dzisiejszych obrońców życia jest
super ważna  ale dziecko po 8 miesięcznej  ciąży i życie jego matki - już nie.
Stare przysłowie  mówi, że ryba zaczyna się psuć od głowy. Głowy naszego
państwa są niestety mocno popsute i zakażenie postępuje w dół, na szerokie
rzesze społeczeństwa.
Zapraszam wszystkich tu zaglądających do poczytania postów na blogu
www.baluwolanda.blog.onet.pl 
Miłego Wszystkim;)

niedziela, 6 listopada 2016

Mała czarna,........

......czyli samo zdrowie.
Kawa jest napojem, wokół którego narosło całe "stado" mitów, wg których jest
tylko i wyłącznie  paskudną szkodliwą używką.
Ale to tylko wyniki zle prowadzonych obserwacji. By właściwie ocenić dany
produkt i jego wpływ na zdrowie człowieka, trzeba wziąć pod uwagę i inne
spożywane przez niego, oprócz kawy, produkty oraz tryb  życia jaki prowadzi.
Prawidłowo prowadzone badania, które mają określić rzeczywisty wpływ danego
produktu na zdrowie konsumenta powinny brać pod uwagę różne inne czynniki
(w badaniach nazwano je czynnikami zakłócającymi) mające wpływ na zdrowie
obiektu badań.
"Kawiarzy" zaczęto więc dzielić  na grupy, osobno badając każdą grupę.
Badaniom byli poddani palacze papierosów i osoby niepalące, miłośnicy alkoholu
i całkowici abstynenci, ci mięsożerni,stroniący od surówek i zdecydowani
wegetarianie,  ci uprawiający sport i ci prowadzący kanapowy  tryb  życia.
Po wielu, wielu latach prac i sporej ilości wydanych na ten cel pieniędzy ustalono:
kawa nie jest szkodliwą używką.
Co nie znaczy, że nie ma osób, którym kawa nie służy. Tę wiadomość uzyskano
dzięki nowej gałęzi wiedzy, zwanej NUTRIGENOMIKĄ, która bada związki
pomiędzy tym co mamy  zapisane w naszych genach a  wpływem różnych różnych
składników pokarmowych na nasze zdrowie.
Bo nawet to co wg medycyny jest najzdrowsze dla jednych, dla innych już może
takie nie być.
W genach mamy zapisane jaki posiadamy typ enzymów, odpowiadających za
rozkład danego pokarmu do postaci, w której może  zostać wydalony z organizmu.
Te enzymy u jednych pracują szybko  i sprawnie, u innych znacznie wolniej.
Za rozkład 95% kofeiny odpowiada u nas enzym o nazwie CYPIA2. Jeżeli  działa
sprawnie, kofeina szybko  jest wydalana z krwiobiegu, a właściciel takiego dobrze
działającego enzymu może bez obaw wypić filiżankę kawy wieczorem i spokojnie,
bez problemu zaśnie.
Osoby, u których enzym CYPIA2 mało sprawnie działa, w związku z czym kofeina
długo krąży w jego organizmie, odczuwa niemiłe skutki wypicia kawy, jak
rozdrażnienie, niemiłe pobudzenie, czasem bóle brzucha, bóle głowy, mdłości,
długotrwały wzrost ciśnienia krwi.
Na szczęście nasz organizm jest dość mądry i daje nam poznać co nam szkodzi  i
jest spora grupa osób, która omija kawę z daleka, bo im szkodzi.
Pijąc kawę pamiętajmy, że kawa to nie tylko kofeina, a każda filiżanka  tego
napoju zawiera ponad tysiąc różnych czynnych biologicznie substancji.
Czy wiecie, że kawa zawiera również witaminy? Przyznam się szczerze, że o tym
nie miałam pojęcia,a tu okazuje się, że kawa ma sporo witamin z grupy B:
znajdziemy tu B3 czyli kwas nikotynowy, B5- kwas pantotenowy, B2- ryboflawina,
B3-niacyna, B1- tiamina, B4- cholina.
A poza tym kawa jest zródłem polifenoli , które zwalczają wolne rodniki.
Głównym polifenolem w kawie jest kwas chlorogenowy, który ma działanie
przeciwbakteryjne, przeciwutleniajace, przeciwnowotworowe oraz hamuje
utlenianie LDL, a zatem ma działanie ochronne na układ sercowo-naczyniowy.
Podsumowując- z przeprowadzonych badań wynika, że wypijanie od 1 do 4
filizanek kawy prawdziwej, nie tej rozpuszczalnej, to samo zdrowie, pod
warunkiem, że jest to zawsze kawa filtrowana. Filtr zatrzymuje nie tylko "fusy" ale
i pewne niekorzystne w kawie substancje, kafeol i kafestol.
A moja mała czarna na dwie osoby  tak powstaje :
na 1/2 litra wrzątku wrzucam:
3 łyżeczki mielonej kawy,  1 łyżeczkę kakao, szczyptę cynamonu,
3 gozdziki, 4 ziarna kardamonu, 1 łyżeczkę miodu.
Szybko zagotowuję, przepuszczam przez filtr papierowy i gotowe!


środa, 2 listopada 2016

Na cmentarzu, "w dzień.......

...... targowy takie słyszy się rozmowy".
Nie chcę nikogo urazić, ale ten dzień jest  bardziej dniem targowym niż dniem
wspomnień.
Atmosfera w niczym nie przypomina dnia zadumy i smutku. Aż dziw, że nad
cmentarzem nie rozlega się jakaś radosna, hip-hopowa  muzyka.
Ostatnie 100m przed cmentarzem to istna giełda kwiatowa.
Królują chryzantemy we wszystkich gabarytach- od tych drobno kwiatowych
aż po olbrzymie kule.Pomiędzy nimi stoiska ze zniczami - mienią się niemal
wszystkimi kolorami tęczy, różnią się wielkością i oczywiście czasem świecenia.
Niektóre tak przeładowane ozdobami, że aż nie bardzo wiadomo co to za
"ustrojstwo", bo właściwie zupełnie nie kojarzy się ze zniczem. Brakuje tylko
niedużej fontanny.
A bliżej wejścia stoją stoiska ze wzmacniaczami - stosy obwarzanków, małych
i dużych, w pobliżu króluje słodkie paskudztwo biało-różowe,zwane "pańską
skórką" opakowane w kawałki pergaminu, obok leżą paczuszki sezamków.
Dla  amatorów bardziej  wytrawnych przekąsek przygotowano......oscypki.
Te malutkie na jeden kęs i pełno wymiarowe, dla całej rodziny. I tu nowość-
każdy oscypek starannie owinięty folią ochronną. Czuję się niemal jak na
targu w  zimowej stolicy kraju, aż szukam wzrokiem wełnianych swetrów i
skórzanych kierpców.
Główną aleją suną dwa strumienie  ludzi - w głąb cmentarza , dość  śpiesznym
krokiem ci obładowani kwiatami, zniczami , często też wiadrem i szczotką.
W stronę wyjścia, znacznie wolniej, rozglądając się na boki i często przystając
wędrują ci, co swój obowiązek już wypełnili. Często są to grupki "rodzinne", bo
dla wielu osób jest to "doroczne spotkanie rodzinne".
Ci opuszczający cmentarz często przystają przy "obcych" grobach, komentują
wspólnie (często teatralnym szeptem) wiek zmarłego, stopień wypasienia
grobu i ilość kwiatów.
Przy wielu grobach widać rozświergotane grupki.  Romski grób otoczony jest
ciasno odwiedzającymi, na płycie stoi butelka, kieliszki, na serwetkach jakieś
przekąski. Wszyscy zgodnie unoszą kieliszki i spełniają toast- zapewne ku
czci lokatora tej kwatery. Nie wiem za co piją- chyba nie za zdrowie?
Nie mogę się  połapać, mówią po romsku.
Tuż obok, cztery osoby przerzucają się pretensjami- grób mocno zaniedbany,
nikt nie wpadł na pomysł,by go wcześniej uporządkować i teraz  każdy ma o to
pretensje do pozostałych, ale nie do siebie.
W końcu, zdenerwowani i zli, zastawiają grób kwiatami, zapalają znicze i.....
szybciutko opuszczają to miejsce niezgody i zaniedbania.
Bywam raz do roku tylko na dwóch cmentarzach- na dawnym  Cmentarzu
Wojskowym na Powązkach i na małym cmentarzu "obrośniętym" dookoła
osiedlem mieszkaniowym.
I nie  ukrywam,  ale pobyt na cmentarzu wcale a wcale nie przywodzi mi na myśl
tych, którzy odeszli.
Ci Nieobecni są  ze mną właściwie stale, wciąż ich wspominam. A wizyta na
cmentarzu to dla mnie rodzaj kontroli technicznej, czy wszystko jest w porządku,
czy  jakiś zboczeniec nie zdewastował grobu, bo być może dostał zlecenie na
wykonanie krzyża z czarnego marmuru.