drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 31 stycznia 2024

***

 Coraz  częściej dochodzę  do odkrywczego  wniosku, że stanowczo już  zbyt długo żyję. Po prostu gdy się długo żyje to co jakiś  czas jest się dość biernym świadkiem różnych przemian w życiu codziennym. Trzeba oddać  sprawiedliwość  światu, że nie  zawsze są to złe przemiany, ale jak mawiają niektórzy, "lepiej jest  często wrogiem  dobrego".

Pisaliście   kiedyś testament? Taki najprostszy, typu co komu ma przypaść z waszej własności  - dzieciom, wnukom, komuś z rodziny lub komuś, czyjej obecności w  waszym życiu nikt  się nie  spodziewał? 

Przed wyjazdem z Polski oboje z mężem odwiedziliśmy  Biuro Notarialne i sporządziliśmy dwa testamenty. Dzięki temu gdy mój mąż odszedł w Niebyt nie było żadnych problemów, stawiłyśmy się z córką na tzw. "otwarcie" testamentu, wszystko było jasne i klarowne,  zero problemów - no może tylko "złapanie terminu" w najbliższym polskim Biurze Notarialnym było  "średnio proste"- za to odległość od  naszego miejsca  pobytu całkiem strawna, czyli  106 km i dojazd też niezły.

Ale  świat z przeróżnymi nowymi technologiami idzie  do przodu i kto wie, czy za niedługi  czas w testamencie  nie będzie również wymagana  klauzula czy - życzymy sobie by nasi spadkobiercy "cyfrowo nas po śmierci sklonowali." Omal się nie  zadławiłam  poranną kawą gdy to przeczytałam - bo gdy nie  wiesz  czy się śmiać czy płakać to się krztusisz .

Nie  dość, że różne religie straszą nas jakimiś karami, piekłami, czyśćcami po śmierci to teraz jeszcze  może dojść owo pośmiertne sklonowanie i zapewne jest to bardziej  realne niż owo niebo, piekło i pozostałe możliwości.

Doktor Masaki Iwasaki z Seulskiego Uniwersytetu Narodowego przeprowadził ankietę wśród 222 dorosłych  Amerykanów na temat akceptacji cyfrowego klonowania osoby  zmarłej -  97% respondentów było przeciwnych dokonaniu takiego "wskrzeszenia" bez  zgody osoby  zmarłej, a 57% zaakceptowało     taki projekt jeśli zmarły przed śmiercią wyraził na to  zgodę. 

W szerszych badaniach około 59% badanych wykluczyło taką możliwość po śmierci,  a 40% uważało proces takiego cyfrowego klonowania za nie do zaakceptowania nawet wtedy, gdy zmarły przed śmiercią wyraził zgodę na cyfrowe klonowanie.

I być może w niedługim  czasie będziemy w  swoich testamentach umieszczać zapis dotyczący tego czy życzymy  sobie czy też nie by nas po śmierci sklonowano cyfrowo.

A co Wy o tym cyfrowym klonowaniu myślicie? 

Miłego nowego tygodnia Wszystkim!!!!!


I trochę "staroci"  muzycznych bo bardzo lubię głos Engelberta. Bo on  śpiewa a nie  wydziera  się ostatkiem  sił.


piątek, 26 stycznia 2024

Piątek.......

                             ..........więc  czas na post.

Tak trochę  wspominkowo a trochę  aktualnie.


7 lutego idziemy na koncert  Orkiestry  Glenna  Millera. Koncert będzie  w Friedrechstadt  Palast, który nadal po Zjednoczeniu Funkcjonuje, a wygląda tak:


Dla mnie muzyka tego  Zespołu to seria wspomnień z dzieciństwa, gdy jeszcze nie chodziłam do szkoły,   a  starszy ode mnie o kilkanaście lat kuzyn włączał winyle z nagraniami tej właśnie orkiestry  i uczył mnie tańczyć. Z czasem już miałam własne "winyle" z nagraniami tego Zespołu.

W 1938 roku muzyk, puzonista,  Glenn Miller stworzył big band, z którym odniósł duży sukces i udało im  się rozpropagować muzykę  jazzową w Europie. Zespół brał udział w dwóch filmach "Serenada w Dolinie Słońca ( Sun Valley Serenade) i "Żony Orkiestry" ( Orchestra Wives).

W 1942 roku Glenn Miller wstąpił  do wojska i został liderem Reprezentacyjnej Orkiestry Sił Powietrznych USA i wraz  z wojskiem przybył do Anglii, był w stopniu kapitana. Oprócz  big bandu  prowadził również dużą orkiestrę dętą i  smyczkową, występował i nagrywał ze swoimi  zespołami audycje  dla amerykańskich żołnierzy i całej okupowanej wtedy Europy.

15 grudnia 1944 roku wyleciał małym, jednosilnikowym samolotem do Francji. Zgodnie z  zaleceniem leciał na dość niskim pułapie z uwagi na bombowce alianckie B-17 powracające  z Francji. Niestety  Glenn Miller nigdy nie  doleciał do Francji. 

Dwie załogi z tych bombowców  zameldowały o awarii drzwi komory bombowej w  swych  samolotach i z uwagi na bezpieczeństwo lotu dostały polecenie zrzucenia bomb  do kanału La Manche.  Jest wielce prawdopodobne, że któraś z tych bomb  trafiła mały samolocik Glenna Millera.

W 1983  roku, brat muzyka, Herb Miller ogłosił, że jego brat wcale nie  zginął nad Kanałem La Manche, lecz następnego dnia po przylocie do Francji zmarł w  szpitalu na raka płuc, a historię  o wypadku on sam wymyślił bowiem wiedział, że Glenn chciał umrzeć jako bohater.  Ale jak na dziś ta wersja   śmierci Glenna Millera, który gdy zginął miał tylko 40 lat, przez nikogo z badaczy losu Glenna nie  została potwierdzona.

Jak było tak  było,  ale to właśnie muzyka Glenna Millera ukształtowała mój pociąg do swingu i "lekkiego jazzu" i  jestem zachwycona faktem, że posłucham wkrótce  mojej ulubionej muzyki na żywo.

A pogoda w Berlinie z gatunku pod  zdechłym Azorkiem, wieje i  pada  i jest szaro i ponuro. Ale pomimo tych niedogodności życzę Wam Wszystkim  miłego weekendu!!!


poniedziałek, 22 stycznia 2024

Jeszcze o północy.........

 .........to białe paskudztwo leżało bezczelnie na  dachach i chodnikach, a dziś.......lał  deszcz i  na termometrze  za oknem  jest  +7  stopni. Aż  się  uszczypnęłam, by sprawdzić  czy aby nie  śnię.  Jeszcze tak wariackiej pogody w  styczniu nie  widziałam.

A kilka dni wcześniej,  a tak dokładnie to  18 stycznia zrobiłam  stojąc na balkonie to zdjęcie:


Gdy je powiększycie to zobaczycie połóweczkę Księżyca  a nieco niżej, w lewo od niego jest jakaś gwiazdka. "Obfociłam", bo przypomniała  mi  się  nasza podróż  z mężem z Burgas do Stambułu tureckim rejsowym autobusem. Tyle  tylko, że wtedy to było lato, było to z 50 lat temu a Księżyc był wtedy w innej fazie i przypominał rogalik. No cóż, czas mija ale  wspomnienia  pozostają. I w ramach tych  wspomnień u  mnie króluje  muzyka  z lat 60 - 70 ubiegłego  wieku.

To była nieco wariacka podróż - autobus i jego  kierowca byli rodem z Turcji i "kabina kierowcy" przywodziła mi na myśl polskie przydrożne ołtarze ozdabiane z przepychem i różnorodnością kształtów i kolorów. Oczy  mi nieco wychodziły z orbit ze  zdumienia, że kierowca jest w stanie prowadzić autobus gdy na przedniej szybie tańczą kolorowe filcowe kulki zawieszone na filcowych cienkich warkoczykach, a nad nimi  wisi bardzo kolorowa, nieco powiewająca  falbanka. A do tego pan kierowca miał ułańską fantazję i jechał bardzo, bardzo szybko. Autobus poza tym nie grzeszył nowością, bagaże pasażerów były umieszczone  na  dachu i niezbyt starannie tam umocowane i na jednym z  zakrętów któraś z walizek zleciała  z dachu. Szczęśliwie ktoś z pasażerów to zauważył, podniósł się raban, pan kierowca zahamował na środku szosy i wysłał swego pomagiera po ową nieszczęsną walizkę.

Wieczorem przekroczyliśmy turecko- bułgarską granicę. Było ciemno, szalenie pusto. Staliśmy tam bardzo  długo siedząc  w autobusie, bowiem funkcjonariusze obu służb granicznych oglądali w telewizorku jakiś  arcy ważny dla nich mecz piłki kopanej a pasażerów autobusu mieli tam, gdzie plecy kończą  swą szlachetną, prostą linię. Pan kierowca oczywiście  dostąpił  zaszczytu obejrzenia kawałka owego ważnego  meczu, a pasażerowie dogorywali w  zamkniętym autobusie. Po meczu do autobusu weszło dwóch tureckich "pograniczników", rzucili od  niechcenia okiem w wyciągnięte ku nim paszporty i się wynieśli i ruszyliśmy w  dalszą  drogę.

Około północy zjechaliśmy do malutkiego miasteczka, w którym był postój około 20 minutowy. Postanowiłyśmy wraz  z koleżanką  skorzystać  z toalety, ale nigdzie nie mogłyśmy jej znaleźć, więc zapytałyśmy się stojącego w pobliżu policjanta, gdzie tu jest toaleta.  Facet wziął każdą  z nas pod  rękę i powiedział, że nas zaprowadzi. I zaprowadził do budynku, którego hol był wyłożony płytami marmurowymi, schody również i te  prowadzące w  górę i te, które prowadziły w dół. Podszedł do ściany, zapalił światło i powiedział bardzo łamaną  angielszczyzną, że do toalety należy zejść w dół. Na  wszelki wypadek jeszcze nam palcem  wskazał kierunek. Schodziłyśmy dość głęboko w dół podziwiając owe marmury. Gdy otworzyłyśmy drzwi na  dole omal nie uciekłyśmy - marmurów już tam nie było, tylko kilka  kabin bez drzwi i z tradycyjnymi dziurami w podłodze, nad którymi się po prostu kucało i to w jakimś  szaleńczym rozkroku. Umywalek  nie było. Nie mogę napisać otwartym tekstem co każda z nas powiedziała, bo chyba by mi blog  skasowała wszechobecna AI. 

Gdy wyszłyśmy na zewnątrz nasz turecki anioł stróż spytał, czy może nam przynieść kawę (zapewne po to byśmy nie  wyschły w środku) ale my stwierdziłyśmy, że może lepiej nie, bo do Stambułu jest jeszcze kawał drogi. A mój  drogi  mąż  siedział w letniej kawiarence i żłopał kawę. I od tamtego  małego miasteczka, aż do samego Stambułu świecił nam rogalik księżyca i lśniąca obok niego gwiazdka- żywa ilustracja pewnej starej piosenki o gwiazdce i Księżycu, których miłość nigdy nie  została spełniona i teraz świecą na  nocnym niebie  " na pamiątkę miłości i rozpaczy".

Do Stambułu przyjechaliśmy o 2  w nocy. Na placu, na którym wysiedliśmy jakiś Turek spokojnie handlował arbuzami. Wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do hotelu. Po kilku dniach pobytu wracaliśmy znów do Burgas autobusem rejsowym tureckim, równie  bogato przystrojonym jak ten, który nas wtedy przywiózł.

Tak długo to pisałam  aż  się pogoda poprawiła i.....świeci słońce a wiatr przegania  chmury. 

Miłego nowego tygodnia Wszystkim!!!


I trochę "staroci".

wtorek, 16 stycznia 2024

Mam i ja.......

               ......   "to białe",  za którym  wcale  nie  tęskniłam. A poniżej dowód :


Dużo nie  napadało, ale  akurat tyle by było mokro i ślisko bo temperatura wynosi -1 stopnień, niestety odczuwalna to  -4. Podsumowując - z uwagi na  moją zbyt wysoką "kinetyczność" znowu mam ZOK, czyli  "zakaz  opuszczania koszar".  Ale wcale mnie to nie martwi, mam co czytać i oglądać. Tylko mi  żal dzieciaków- starszy ma  do szkoły 6,5 km i może podjechać autobusem zamiast rowerem, niestety  młodszy, który ma nieco poniżej 2 km, nie ma takiej możliwości. Patrzyłam przed momentem na ulicę - chodnik w stylu japońskim, czyli "jako-tako" odśnieżony, ale ścieżka  rowerowa już nie. A ja znów poczytałam o.......biblijnym POTOPIE. Temat nieomal aktualny, bo co poniektóre rzeczki w kraju w którym  mieszkam  wystąpiły ze  swoich brzegów.

Co  ciekawe, ów Potop Biblijny jest  motywem obecnym  w wielu starożytnych kulturach, w  częściach świata które w starożytności nie  miały  ze sobą kontaktu. Jest  w opowieściach starożytnego Sumeru ale i wśród starożytnych opowieści Azteków, którzy  zamieszkiwali obszar  dzisiejszego Meksyku.

Według Azteków  Wielki Potop nastąpił 4800 lat po stworzeniu świata, gdy kraj Anahuac był   zamieszkiwany przez Gigantów.  A z owego potopu ocalało  tylko siedmiu  braci Gigantów, którzy uciekli w porę  do jaskiń - reszta albo zginęła w potopie  albo zostali ... zamienieni w ryby. No niestety nie  doczytałam  się przez kogo w owe  ryby zostali zamienieni.

Jeden z ocalałych Gigantów o imieniu Xelhua, zwany "Architektem", po opadnięciu wód udał  się do Choluli, gdzie zbudował piramidę na pamiątkę i chwałę  boga Tlaloca, który zapewnił  schronienie jemu i  jego braciom.

Kosmogonia Azteków opisuje różne epoki  istnienia świata, nazywając je "Słońcami" i....każda  z nich kończyła  się ogromną katastrofą, która  niszczyła dokładnie  cały świat i jego mieszkańców. 

Czas,  w którym był potop był epoką czwartą, zwaną Nahui-Atl, czyli "Słońce wody". Wg tych opowieści potop trwał 52 lata i w jego wyniku większość  ludzi zamieniła  się  w ryby. Według  mitologii Azteków obecna  epoka to Nahui-Ollin, czyli Słońce Trzęsień  Ziemi i w ten  sposób zakończy  się życie na Ziemi. Jest jeszcze jedna  wersja  tego mitu o potopie- według niej nikt nie przeżył potopu i trzeba  było stworzyć zupełnie  nowy świat.

Przez  wiele lat uczeni argumentowali, że Wielki Potop to tylko bajka, bo nigdzie  na Ziemi nie  było takiej ilości  wody by mogło takie wydarzenie zaistnieć. Ale ostatnio magazyn Nature opublikował ciekawe wyniki badań. Otóż bardzo głęboko pod powierzchnią Ziemi odkryto ogromne ilości wody i to tak wiele, że wystarczyłoby jej do wypełnienia dziesięciu  oceanów wielkości Pacyfiku.

A tę rewelację odkryto wewnątrz diamentu wydobytego w Brazylii. Ów  diament powstał na głębokości 500km pod powierzchnią Ziemi a wydostał  się   stamtąd  w wyniku wybuchu wulkanu. O tym, na jakiej głębokości powstał ten diament świadczy maleńki kryształ z gatunku oliwinów, zwany ringwoodite, uwięziony w jego wnętrzu i tym samym hermetycznie zamknięty, więc  wiadomo, że jest  w takim stanie w jakim  był na dużych głębokościach. Analiza wykazała, że w tym krysztale znajdowało  się około pół procenta wody i na tej podstawie obliczono, że jednak istniała głęboko pod powierzchnią Ziemi taka ilość wody by mógł wystąpić Wielki Potop. Pozostaje tylko pytanie co spowodowało, że wydostała  się ta ogromna ilość  wody na  zewnątrz.  

 A do obejrzenia opowieść Elona Muska, który jakoś nie jest moim ulubieńcem:


 Miłego nowego tygodnia Wszystkim!


sobota, 13 stycznia 2024

Filmik w sam raz na.......

 
                          ......taką rozpaćkaną, mokrą  sobotę.  U mnie pochmurno, +2 za oknem i coś pada. I lepiej to nie  będzie. 


     


Miłego weekendu Wszystkim.

czwartek, 11 stycznia 2024

Dziś będzie o..........

                       ............kotach, chociaż nigdy w  domu nie miałam kota na  stałym pobycie. A tak przy okazji jedno zdanie o pogodzie-  za oknem mam raptem -3, ale odczuwalna temperatura to -7. Tak właśnie wygląda  zima  w Berlinie. A rano, czyli tak bliżej 10,00 taki widoczek:


Ale  chodnik suchutki, natomiast  komórka twierdzi, że jest ślisko. Ciekawe  skąd wie, skoro leży cały  czas na stoliku?;))))))

No ale  do rzeczy, czyli do kotów:  panowie  naukowcy twierdzą, że kocie mruczenie o 20% wzmacnia proces zrastania  się połamanych kości, ma korzystny  wpływ na ludzki układ nerwowy i psychikę, poprawia ludziom krążenie krwi w mózgu, normalizuje  ciśnienie krwi, stabilizuje rytm serca, zwiększa odporność na przeziębienie. Koty nie  tylko łagodzą stres i pomagają leczyć depresję ale i zmniejszają prawdopodobieństwo powrotu do nałogów byłych narkomanów i alkoholików.

Obecność kota  w domu pomaga w leczeniu zapalenia okrężnicy, zapaleniu błony śluzowej żołądka, wrzodów żołądka, grypie, bezsenności, zapaleniu kości stawów a nawet przy leczeniu oziębłości płciowej i impotencji.

Badania wykazały, że właściciele kotów  żyją o 4 - 5 lat dłużej niż ci, co ich  nie mają.   Podczas głaskania zwierzęcia pomiędzy nim a właścicielem pojawia się  "bioenergetyczny kontakt" powodując, że centralny układ nerwowy człowieka odbiera pozytywne impulsy wywołujące dobry nastrój.

Obecność kotów w domu ma korzystny wpływ na zdrowie dzieci bo powoduje wytwarzanie   się w organizmie przeciw  ciał, które  pomagają zapobiec astmie.  Ale - gdy masz  dziecko i chcesz wziąć kota do mieszkania należy wykonać wpierw testy, czy dziecko nie ma  aby uczulenia na kocią sierść.

Za uniwersalnych domowników uważane  są białe koty, które  wybiera  się najczęściej do celów terapeutycznych dla osób cichych, spokojnych, ponieważ one im  dodadzą energii życiowej. Koty czarne uwalniają swoich domowników od negatywnej  energii i są wskazane  dla osób o dużym temperamencie. Koty rude poprawiają  swym  właścicielom  nastrój a koty  szare  posiadają cechy cechy terapeutyczne kotów białych i czarnych.

Koty perskie -ładne , ale  są mało aktywne i apatyczne,  kochają  spokój, ale uwalniają  człowieka od drażliwości i załamań  nerwowych, pomagają  w leczeniu depresji, bezsenności, rozdrażnienia. Koty rasy Angora są czułe, miłe, nieagresywne - układają się  zawsze bezbłędnie w  bolącym  miejscu i potrafią tak leżeć  godzinami.   Koty rasy Sfinks , czyli kanadyjski kot  bezwłosy kocha spokój. Doskonale radzi  sobie z leczeniem chorób nerek, jelit  i żołądka.  Kot Syjamski - znakomity przy przeziębieniach oraz różnych chorobach  zakaźnych. Nie wiadomo jak to  się dzieje,  ale w  jego  obecności giną ustroje  chorobotwórcze.

Generalnie uważa  się, że do leczenia bardziej nadaje się kocia płeć piękna - wywierają lepsze efekty lecznicze  niż samce. A na  koto terapię  najszybciej reagują osoby z  chorobami układu nerwowego i narządów wewnętrznych.

Nigdy nie miałam kota, bo dla mnie nie jest to zwierzątko stricte domowe, to raczej "przy-domowe" stworzenie, które lepiej funkcjonuje gdy może wędrować gdzie mu  się podoba, zwłaszcza nocą  a dom traktuje jako dobrej klasy jadłodajnię i schronienie gdy na dworze zimno i mokro.


A ja sobie pewnie zrobię bransoletkę koralikową z  tego "środkowego kota".





sobota, 6 stycznia 2024

Nie lubię zimy!

 Tak mnie powitał wczorajszy ranek:



I późnym popołudniem wszystko powróciło do normalności, czyli deszczowej mżawki. Dziś u mnie 0, niebo zasnute biało brudną pokrywą, ale  póki co to nie pada. Podobno jutro ma być w  dzień -1 a nocą  może dojść do  -8 stopni  mrozu.  Brzmi niepokojąco,  zwłaszcza, że przewidują 73% wilgotność powietrza. Codziennie zimą stwierdzam, że stanowczo urodziłam  się pod niewłaściwą szerokością geograficzną. Nie pozostaje mi nic innego niż  zakopanie się z grubym tomiszczem pod ciepłym kocem. A do czytania mam taką  książkę:


Szalenie niewygodny do czytania format, 600 stron i do tego drobny druk i ciężkie to tomiszcze. Ale postanowiłam przeczytać, bo szalenie  mało wiem o tej nacji, która  na przestrzeni wieków była prześladowana i w wielu krajach  doczekała  się pogromów. I jak  dobrze, że kiedyś moja przyjaciółka podarowała  mi specjalny pulpit ułatwiający  czytanie w pozycji horyzontalnej, który prezentuje  się tak:



A do posłuchania starutka piosenka, która jakoś stale mi  się podoba. Pewnie nic  dziwnego, bo obie jesteśmy leciwe.

Miłego weekendu Wszystkim!!!!!!!

czwartek, 4 stycznia 2024

Surrealista - Salvadore Dali

 






















Przyjrzyjcie się dobrze temu obrazowi, zastanówcie  się co przedstawia, a potem powiększcie - czy nadal widzicie to samo?






Trochę  mi trudno napisać o tej  wystawie. Na pewno  Dali był nieprzeciętnie  zdolnym człowiekiem - zaczął brać lekcje  rysunku w wielu lat  dziesięciu a jako czternastolatek już wystawiał  swoje obrazy.

W 1821 roku rozpoczął studia w Królewskiej Akademii Sztuki w Madrycie - uczeń  zdolny,  ale niepokorny, przekonany dogłębnie o swoim wielkim talencie i o znajomości  sztuki w  stopniu dużo  wyższym niż wykładowcy Królewskiej Akademii Sztuki, więc nie przystąpił nigdy do egzaminów końcowych.

W 1927 roku zaprzyjaźnił się z Picassem, którego malarstwo wywarło na nim ogromne  wrażenie, co nie przeszkodziło mu w  wiele lat później powiedzieć, że  "jeden obraz  namalowany przeze mnie jest wart więcej niż  wszystkie obrazy Picassa". No cóż - skromnością Dali nie grzeszył.

Jego pierwszy obraz surrealistyczny,zdaniem specjalistów to namalowany w 1928 roku obraz "Miód jest słodszy od krwi"- akt kobiecy pozbawiony twarzy. 

Dali był naprawdę inteligentnym człowiekiem, bardzo interesował się psychologią i historią, właściwie trudno powiedzieć czym  się nie interesował. Prace Einsteina, Plancka też nie były mu obce. I zapewne wszystkie odkrycia  fizyki kwantowej szalenie by mu odpowiadały. Dobrze wiedział, że nieomal w każdym obrazie każdy z oglądających zobaczy co innego  - czasem wystarczy spojrzeć na obraz pod innym kątem a czasem obrócić go o 180 stopni. Na  zdjęciach podczas projekcji było kilka właśnie takich obrazów, które przedstawiały dwie różne  rzeczy. Tu pokazałam jeden taki obraz i dałam pod  nim wskazówkę.

Myślę, że gdyby Dali mógł obejrzeć swe dzieła na takiej multimedialnej wystawie  byłby bardzo zadowolony. Zakończenie wystawy było nieco niezwykłe - można było (za dodatkową  opłatą) pooglądać coś czego tu nie  było, czyli obrazy w wymiarze 3d. Było to naprawdę świetne- snułyśmy  się pomalutku po naprawdę niewielkiej przestrzeni w specjalnych kaskach i złudzenie było niesamowicie  realne, że znajdujemy się na pokładzie statku - oczywiście do tego co widziałyśmy były opracowane odpowiednie dźwięki. Tych co byli razem z nami na pokładzie widziałyśmy tylko jako poruszające  się kaski takie jakie mają nurkowie pracujący pod  wodą. W sumie  wrażenie  niesamowite. Wszyscy po uwolnieniu z tej aparatury byli zachwyceni dopiero co przeżytym złudzeniem. 

Ta multimedialna  wystawa krąży po Europie, podobnie  jak wystawa Claude Moneta, Van Gogha , Klimta. Nie  była to tania rozrywka, wstęp po 22 €, "pobyt na pokładzie statku" dodatkowe 3€, ale w moim odczuciu było warto. Jedyny mankament - kawał drogi  "Esbanem" z domu a potem jeszcze sporo per pedes i to niczym kondukt  żałobny w  deszcz i pod  wiatr. Bo pogoda jakoś ciągle pod  zdechłym Azorem.

poniedziałek, 1 stycznia 2024

Właśnie wróciłam ......

 .......z  sylwestrowej, rodzinnej kolacji.

Tym razem jakimś cudem kanonada w rejonie "moich ulic" rozpoczęła  się dopiero z pięć minut przed północą. Teraz jeszcze jacyś spóźnialscy odpalają resztki. 

W tym roku była pełna  mobilizacja wszelakich służb - policji, pogotowia ratunkowego, straży pożarnej- szykowali  się jak do wojny. Gdy rodzina  mnie odprowadzała  do mojego mieszkania to na  własne oczy widziałam i wozy strażackie i policję i różne inne służby porządkowe - wojsko chyba też było postawione na  nogi. Poza tym  sprzedaż sztucznych ogni rozpoczęła  się dopiero na  dwa dni przed Sylwestrem.









A w  czwartek idziemy na multimedialną  wystawę prac Salvadore Dali - podejrzewam, że będzie  nieco "odlotowo"- obiecuję, że  "sprawozdam".

Miłego NOWEGO  ROKU dla Was!!!!