drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 5 września 2021

Pawia Wyspa........

                            .............., której mapka wygląda tak: 

W 1990 roku cała  wyspa , uznana  za kompleks parkowo- pałacowy, została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest również Rezerwatem Przyrody, w którym nie wolno deptać roślinności, nie wolno jeździć po jej ścieżkach rowerem, nie wolno wprowadzać psów, nie wolno palić w czasie pobytu na wyspie papierosów i oczywiście nie wolno palić ognisk. Popieram w  całej rozciągłości.

Wysepka jest naprawdę niewielka, bez trudu można ją całą obejść w ciągu godziny. Co prawda mnie to zajęło nieco więcej czasu, no ale i tak uważam za sukces fakt, że ją przetuptałam, z małą przerwą na wypicie czegoś  zimnego.

Na wysepkę dopływamy w ciągu 2 minut promem,  z leśnego brzegu dzielnicy Wannsee. Wysepka mała, ale ma za sobą już długą historię. 

 W trakcie  prowadzonych tam prac remontowych w 1843 roku natrafiono na  ślady osadnictwa z epoki brązu- znaleziono bransolety i zapinki do włosów oraz natrafiono na ślady osady słowiańskiej.

W 1685 roku, wysepkę na której wpierw prowadzono tylko hodowlę królików, król Fryderyk Wilhelm I podarował Johannowi Kunckelowi, który był alchemikiem oraz producentem szkła. Wilhelm I miał  nadzieję, że działalność Kunckela poprawi stan gospodarki kraju po wyniszczającej  Wojnie Trzydziestoletniej. W pewnym sensie praca Kunckela poprawiła stan szklarstwa, ale unoszące się nad wysepką gęste kłęby dymu oraz wyziewy z laboratoriów chemicznych sprawiły, że  Kunckel zyskał miano czarnoksiężnika.

Niestety w 1689 roku huta szkła i laboratorium całkowicie spłonęły (tak działo się na całym świecie w hutach szkła, stąd między innymi wysiedlanie  we Włoszech warsztatów hutniczych  na wysepki  Wenecji), a  Kunckel popadł w ogromne  długi.  Syn Wilhelma I domagał się  od  Kunckela zwrotu 8.000 talarów za nie wywiązanie się ze swych zobowiązań. Rozżalony i zgnębiony Kunckel wyemigrował w 1692 roku do Szwecji, gdzie kontynuował swą  działalność,  za którą król Szwecji Karol XI nadał mu tytuł szlachecki, a on sam  "zbił majątek".

Przez  blisko 100 lat wysepka  była niezagospodarowana.  W 1793 roku król Fryderyk Wilhelm II, który planował rozbudowę Nowego Ogrodu w Poczdamie, zażyczył sobie tę wysepkę  dla siebie i już na początku 1794 rozpoczęto tam prace  budowlane. Na  zachodnim brzegu wyspy wzniesiono mały, biały pałac z drewna, który był dobrze widoczny z Poczdamu. Pałac imitował zrujnowany dom rzymski, a jego wykończenie zewnętrzne imitowało  białą cegłę. 

Dziś wygląda to tak:

Pałac od wielu, wielu lat jest w remoncie i chyba nikt nie wie kiedy remont będzie ukończony. Był ulubionym miejscem wypoczynku Fryderyka Wilhelma II i jego oficjalnej metresy, która mu  urodziła pięcioro dzieci- pierwsze gdy miała zaledwie 15 lat.

Gdy odwrócimy się tyłem do pałacu zobaczymy taki widok:



Wyruszyliśmy  ścieżką prowadzącą dookoła wyspy i po drodze szukaliśmy pawi. Nim spotkaliśmy jednego, pozbawionego pięknego swego ogona, minęliśmy przy samej ścieżce kilka purchawek i :



staliśmy chwilę podziwiając dorodne kanie, rosnące mniej niż pół metra od ścieżki.

A dalej wylegiwały się bawoły wodne. Tabliczka uprzedzała, by ich nie karmić.


A my nadal szukaliśmy pawi, więc skierowaliśmy się w stronę woliery. Bo luzem drepcze  tylko kilka wyskubanych pawi.

Nie mam  ani jednego zdjęcia ptactwa z woliery bo siatka otaczająca wolierę była z drutu o grubości chyba 3,5 mm a oczka były bardzo nieduże  ( na oko 2 x 2 cm) i na zdjęciu byłaby  tylko siatka- właściwie  byłoby  to "studium siatki". W  wolierze były pawie i jakieś wielce dorodne kury, wielkość niektórych porażała, bo kurak, którego waga dochodzi do 5-6 kg to jednak  sporo materiału na rosół. Były pawie niebieskie (te normalne, najpopularniejsze indyjskie) oraz białe, które powstały w wyniku defektu jednego z genów  pawia indyjskiego. A tak się wszystkim spodobały, że  zaczęto wręcz prowadzić hodowlę białych pawi. Tylko mało kto wie, że to wcale nie jest inny gatunek, a tylko "wybryk natury".

Pośrodku wyspy jedną łąkę okoloną  pięknym lasem przeznaczono na kilka stoisk z kawą, napojami, pysznym ciastem, w tym ze szarlotką, w której prawie nie było ciasta tylko same  jabłka. Stolików  było niewiele, więc kto tylko miał jakiś kocyk organizował sobie  "II śniadanie na trawie".

Zachwyciły mnie  baaardzo stare drzewa - okazuje się, że Pawia Wyspa ma około czterystu stuletnich dębów. Niektóre są  już w  bardzo złym stanie, ale jak to w rezerwacie- musi okaz przyrody sam dokonać żywota bez pomocy z zewnątrz. Niektóre z tych starych dębów wyglądają nieco upiornie, ale i pięknie jednocześnie.


A ta budowla, łudząco przypominająca jakiś obiekt  w stylu gotyckim to jest wybudowana w tym samym czasie co pałacyk....mleczarnia. Po prostu rodzina królewska  lubiła się bawić w gospodarowanie. Trzymano kilka krów i panie   zabawiały się dojeniem  krów i przetwarzaniem mleka.

Co do nazwy wyspy - nie trzymano tam kiedyś głownie pawi- był przez jakiś czas zwierzyniec z egzotycznymi zwierzętami i roślinami, ale z czasem zostały przeniesione do wybudowanego dla nich berlińskiego ZOO.

Szkoda, że ten zabawny pałacyk ciągle się remontuje, szkoda też że  z racji pandemii nie  ma wstępu i do innych obiektów na  Wyspie. No ale dobre i to, że można było pooddychać świeżym powietrzem, maseczki były potrzebne tylko na promie. Przypominam- rejs dwuminutowy.

Wróciłam zmęczona i nieco obolała, ale bardzo mi się tam podobało.


A teraz odpoczywam i słucham muzyki, życząc Wam dobrego, nowego tygodnia!