drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 30 czerwca 2010

30. Kulinarne wpadki......

..młodej mężatki, czyli moje, wiele, wiele lat temu. Tak się jakoś złożyło, że
opuszczając dom rodzinny nie miałam nawet bladego pojęcia o gotowaniu.
Jedyne co umiałam ugotować to była woda na herbatę i to tylko wtedy, gdy
ktoś zapalił mi gaz, bo ja się bałam. W domu rodzinnym miałam zakaz
wstępu do kuchni, co najwyżej mogłam po coś przyjść gdy było więcej
talerzy do przeniesienia do pokoju.

O tych wszystkich mankamentach mój mąż był dokładnie poinformowany,
bo ich nie ukrywałam.

Początkowo było nawet niezle, bo mogliśmy stołować się w kasynie oficer-
skim, karty wstępu załatwił nam mąż koleżanki. Tak mniej więcej po roku
urwało się , a wszystkie dostępne stołówki miały koszmarne obiady.

Postanowiłam gotować sama, ale nie miałam żadnej książki kucharskiej.
W księgarni nie było takiego "rarytasu", była tylko broszurka z przepisa-
mi na wypieki. Postanowiłam sama coś wykombinować, czyli ugotować
moją ulubioną zupę jarzynową. Wiedziałam,że potrzeba do niej włoszczyzny,
fasolki szparagowej, ziemniaków i śmietany. I to było wszystko co wiedzia-
łam.... za nic w świecie nie wiedziałam, skąd się bierze ów smaczny płyn
w zupie. Ponieważ nie mogłam nic wymyślić, zadzwoniłam do domu- dość
długo babcia nie mogła pojąć o co mi idzie, w końcu, bliska załamania, kazała
mi wziąć kartkę i długopis i pisać: "nalej do garnka wody"....i w tym momen-
cie załapałam, skąd był ten smaczny płyn w zupie. Możecie się pośmiać, ja
do dziś śmieję się z mężem, gdy to sobie przypomnimy.

Moim następnym niewypałem były sznycle cielęce - kupiłam już pokrojone
na plastry mięso. Posoliłam, wytytłałam w jajku i bułce i wrzuciłam na
patelnię. Nawet udało mi się ich nie przypalić. Dumna i blada nałożyłam
na talerz ziemniaczki młode, jakąś jarzynkę i sznycel. Mina mi zrzedła, gdy
dobrałam się do tego sznycla. Był nieziemsko twardy, bo zapomniałam go
przed smażeniem "zbić". Ale mąż był dzielny, przeżuł go jakoś.

Z czasem postanowiłam rozszerzyć asortyment i zrobić pierogi z truskaw-
kami. Akurat tego dnia przypałętał nam się na obiad kolega męża. Tym
razem korzystałam już z książki kucharskiej, pt. "Kuchnia śląska".
Znalazłam przepis i zaczęłam robić ciasto. Wszystkie moje koleżanki w pracy
twierdziły, że nie ma nic prostszego niż ciasto na pierogi - wierzyłam, bo one
były o te kilka lat ode mnie starsze i wiekiem i stażem kulinarnym.
W pewnej chwili obie moje ręce były już tak oblepione ciastem, że nie mogłam
się od niego uwolnić. Przerażona zaczęłam krzyczeć rozpaczliwie i obaj pano-
wie wpadli do kuchni, przekonani, że się skaleczyłam lub coś sobie ucięłam.
A ja stałam nad miską z ciastem w pozycji chirurga tuż przed operacją-
pozostawało tylko powiedzieć-"siostro, skalpel poproszę". Kolega męża
czasem widywał jak się robi pierogi, więc przytomnie posypał mi ręce mąka,
zeskrobał ciasto do miski i komisyjnie dosypaliśmy do niej mąki. Mimo
wszystko pierogi mi się udały, ale moi panowie wszystko zjedli, ja się nie
załapałam. Wierzcie mi, ugotuję wszystko, upiekę też prawie wszystko , ale
nigdy więcej nie zrobiłam pierogów. Mam do nich awersję. Kupuję gotowe.

niedziela, 27 czerwca 2010

29. Skutki poszukiwania koloru



Od dłuższego czasu usiłuję otrzymać kolor zwany indyjskim różem.
W codziennej nomenklarurze nosi on nazwę "brudnego różu". Jakoś mi to
nie wychodzi. Bo inaczej wygląda ten otrzymany kolor w postaci farby
przygotowanej do nałożenia, a zupełnie inaczej, gdy już nim pokryje się
powierzchnię, a potem polakieruje. Aby nie marnować farby i jednocześ-
nie wypróbować efekt końcowy, zrobiłam tzw. chustecznik, czyli pudełko
na chusteczki jednorazowe. To dość wygodne urządzenie, bo wkłada się
do środka pudełko tekturowe z chusteczkami - dno chustecznika jest
wysuwane.

Jak widać na zdjęciach otrzymanie "brudnego różu" niezbyt mi wychodzi.
Ostateczny kolor słoika w niczym nie przypomina tego, co chciałam osiąg-
nąć. Ale nawet nie mam o to do siebie żalu, bo słoik w tym kolorze pasuje
na bakalie, zwłaszcza, że będzie stał w kredensie, na co dzień niewidoczny.

Kolor chustecznika już bardziej zbliżony do pożądanego- gdy mieszanka
kolorów była jeszcze w miseczce, wydawało mi się, że jest całkiem udana.
Ale po pomalowaniu , wyschnięciu i polakierowaniu, też nie jest to ten
pożądany kolor.

Mówi się trudno i próbuje się dalej. Ale kto wie, czy nie pójdę na łatwiznę,
czyli wyprawię się na poszukiwanie gotowej farby w sklepach interneto-
wych oferujących materiały do decoupage'u. Jest ich całkiem sporo i każdy
ma nieco inne zaopatrzenie.

Pamiętacie zapewne, że zaczęłam robić serwetę "wiosenną". Mam już połą-
czone ze sobą 52 kwadraciki i jest to połowa jej długości. Dość wolno mi ta
robótka idzie, bo robiąc zerkam na Mundial i na rozgrywki tenisowe.
Gdy skończę, to pokażę na blogu jak wyszła.

środa, 23 czerwca 2010

28. Komórka

Tym razem rzecz nie dotyczy komórki jakiegoś organizmu lecz telefonu
komórkowego. Zaczynam podejrzewać, że niemal każda osoba, która już
ukończyła przedszkole, posiada telefon komórkowy. Mój słodki wnuczek
też posiada komórkę, czyli zdezelowany aparat, który po naciśnięciu jed-
nocześnie dwóch klawiszy wygrywa "marsza tureckiego" Mozarta, a mały
jest wtedy zachwycony. Osobiście uważam, że telefon komórkowy to
naprawdę fajny wynalazek, podobnie jak internet.

W ciągu ostatnich minionych 10 lat na całym świecie sprzedano ponad
pięć miliardów telefonów komórkowych. Najczęściej ich czas używania
wynosił przeciętnie 2 lata, bo wciąż powstają nowe modele i stare aparaty
lądują na śmietniku. Jest to niesamowita rozrzutność, bo w jednym tylko
telefonie komórkowym znajduje się aż 30 rodzajów różnych metali. Wśród
nich znajdziemy złoto, platynę, srebro, kobalt, tantal, german, ind, pallad,
niob, że nie wspomnę o takich "pospolitych" jak miedz, , cynk, cyna, nikiel
lub aluminium. Niektóre z tych metali są produktami ubocznymi przy
uzyskiwaniu miedzi, niklu, złota i cynku.

Okazuje się, że w każdej chwili możemy mieć trudności z pozyskiwaniem
tych niezwykle drogich i rzadkich metali i to aż z dwóch powodów- kryzysu,
który powoduje zamykanie kopalń głównych surowców , takich jak
miedz, czy też nikiel oraz dlatego, że zasoby surowców zaczynają się kurczyć.
Odzyskiwanie tych rzadkich i drogich metali praktycznie nie istnieje, ponie-
waż są one nanoszone cieniutką warstwą na inne materiały.
Ind, pozyskiwany przy wytopie cynku wykorzystywany jest również w pro-
dukcji półprzewodników, ogniw słonecznych, płaskich monitorów i wyświetla-
czy.

Europa niestety prawie nie posiada złóż rzadkich metali i musi bazować na
imporcie. Obecnie największymi eksporterami są Chiny i Rosja, które zaczy-
nają wprowadzać ograniczenia handlowe. Komisja Europejska zapowiedziała
wszczęcie rozmów z krajami eksportującymi metale, by zapewnić państwom
UE stałe zaopatrzenie.

A to wszystko razem może oznaczać, że miną bezpowrotnie czasy zakupu
wypasionej komórki za 1 zł , a ceny elektroniki zaczną pomaleńku iść
w górę.

A pamiętacie jeszcze jak to było bez telefonu komórkowego? Bez sms'ów?


zródło:Forum nr20/2010

niedziela, 20 czerwca 2010

27. Trochę ekshibicjonizmu

Ostatni post Zgagi przypomniał mi, że co jakiś czas mam wpadki, typu
zachowanie nie adekwatne do sytuacji.
Zaczęło się jeszcze w dzieciństwie, miałam pewnie z 5 lat. Umarł znajomy
pan S., a ponieważ nie było z kim mnie zostawić, dostąpiłam "zaszczytu"
uczestnictwa w uroczystości. Zupełnie nie wiem czemu, ale zmarły spoczy-
wał w otwartej trumnie, na katafalku. Wpierw byłam zaintrygowana "co
stoi na tym stoliku", więc mnie szeptem poinformowano, że to trumna.
Przyglądałam się, przyglądałam wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam
głośno: "a dlaczego tam leży sam nos?" . Nieboszczyk jeszcze za życia
dysponował b. długim nosem i naprawdę, jedyne co widziałam z wysokości
swego wzrostu, to był nos. Wydarzenie wryło mi się w pamięć, bo zostałam
wyprowadzona i pouczona o niewłaściwości swego zachowania przy pomocy
kilku klapsów.
Widocznie nauka w tej materii jednak poszła w las, bo będąc w I klasie liceum,
zostałam wytypowana z kilkoma koleżankami na pogrzeb jakiegoś oficjela,
który w zamierzchłej przeszłości był harcerzem i coś tam dobrego zdziałał
dla naszej Drużyny. Był listopad, nam kazano przyjść w mundurkach, a
zimno było okropnie. Załadowałam pod mundurek sweter, założyłam
ciepłą spódnicę i pojechałam. Pogrzeb był na cmentarzu Wojskowym. Nam
kazano stanąć z wiązanką w pobliżu otwartego, murowanego grobu.Ktoś
palnął mówkę, potem ksiądz wychrypiał jakiś tekst , grabarze unieśli trumnę
w górę i zaczęli pomału opuszczać do grobu. W tym momencie wdowa zaczęła
bardzo głośno płakać i .... zazgrzytało coś, a trumna utknęła. Wdowa zamilkła
i zapytała co się stało. Grabarze przeprosili , ale mimo ich wysiłków trumna
ani drgnęła. Odstawili ją na bok i zaczęli odkuwać cegły ze środka. Staliśmy
wszyscy marznąc niemiłosiernie. Wreszcie "fachowcy" zadecydowali,że będzie
dobrze. Znów zaczęli opuszczać trumnę w dól, a wdowa włączyła głośny płacz.
Niestety - trumna znów ugrzęzła , wdowa zamilkła, jeden z grabarzy warknął
coś o cholerze, trumnę znów podciągnięto, odstawiono na bok, zaczęto znów
kuć. Czułam, że za chwilę dostanę strasznej głupawki, bo poczułam się jak na
głupawej komedii.Schowałam się za jedną z dziewczyn i starałam się zasłonić
wiązanką.
Po kilkunastu minutach grabarze znów zaczęli spuszczać trumnę do grobu,
wdowa zaczęła głośno płakać i....znów usłyszeliśmy zgrzyt. W tym momen-
cie wcisnęłam wiązankę koleżance i dusząc się ze śmiechu, uciekłam. Gdy
schowałam się w pewnej odległości za jakimś nagrobkiem, zaczęłam się
śmiać na całego. Za mną przybiegły jeszcze dwie koleżanki i prawie ta-
rzałyśmy się ze śmiechu. Nie mogłyśmy się opanować, totalny brak
kultury.
Ale mnie naprawdę takie uroczystości nie służą, zwyczajnie mam fioła.
Gdy umarł mój dziadek wszystkie formalności musiałam ja załatwiać.
W zakładzie pogrzebowym dostałam głupawki, na widok pani, skaczącej koło
mnie z jakimiś poszeweczkami na jasiek i dociekającej czy mają być falbanki.
Wyskoczyłam stamtąd ze słowami- przecież to obojętne, to mu życia nie
zwróci. Tym samym zmusiłam ojca, by dokończył załatwianie tych spraw.
Drugi atak głupawki dopadł mnie, gdy wraz z Babcią wylądowałyśmy u
modystki, by zakupić odpowiednie nakrycia głowy, koniecznie ozdobione
czarnymi woalkami. Miałam wtedy raptem 20 lat i gdy zobaczyłam siebie
w czarnym kapeluszu z czarną woalką, zwyczajnie wybuchnęłam śmiechem.
Bo naprawdę wyglądałam w tym komicznie. Dostałam dyspensę na czarną
czapkę, bez woalki.
Od tamtego czasu starannie unikałam pogrzebów, nawet część rodzinnych
opuściłam.
Dla równowagi na śluby też nie chodzę. Bo może dostałabym ataku płaczu?

środa, 16 czerwca 2010

26.Teoria ewolucji i okolice

Darwin, tuż przed śmiercią ubolewał, że niezbyt dobrze zrozumiano jego
teorię doboru naturalnego jako jedyny mechanizm ewolucji. Teraz, gdy
niemal każdy dzień przynosi nowe odkrycia na polu genetyki i epigenetyki,
z pewnością zakrzyknąłby radośnie: "miałem rację".
Epigenetyka to nowa gałąz nauki, zajmująca się epigenomem, czyli ochron-
nym opakowaniem białek, wokół których owinięty jest materiał genetycz-
ny, czyli nici DNA.
Epigenom odgrywa główną rolę w określaniu, które z tysięcy genów będą
miały rzeczywisty wpływ na cechy organizmu.
Naukowcy z uniwersytetu wLinkoping (Szwecja) prowadzili specjalne
badania na kurach.Kury trzymano w takim kurniku, który zapewniał
kurom wyjątkowo stresujące warunki : manipulowano światłem tak, by
ptaki całkowicie straciły orientację, zaburzając im rytm spania i jedzenia.
Zdezorientowane kury wpadły w stres i zaczęły tracić umiejętność
wyszukiwania pożywienia ukrytego w labiryncie, którą to przedtem posia-
dały. Po pewnym czasie ptaki przeniesiono z powrotem w niestresujące
warunki, gdzie je zapłodniono, a ich pisklęta wykluły się również w tym
niestresującym otoczeniu. Wówczas okazało się , że pisklęta nie posia-
dają zdolności odnajdywania pokarmu w labiryncie. Odziedziczyły
po swoich matkach cechy wywołane u nich sztucznie przez wpływ środo-
wiska. Przeprowadzone dokładne badania wykazały, że stres wpływa na
ekspresje genów - potrafi niektóre z nich "włączać" lub wyłączać".
Szwedzi obserwowali również mieszkańców Norrbotten, najdalej na pół-
noc usytuowanej części kraju. Zbiory w tym rejonie są z reguły słabe,
ale od czasu do czasu występuje wysoki urodzaj. Oznacza to, że dzieci
dorastały przy gwałtownych zmianach ilości pożywienia. Badacze stwier-
dzili, że pojedyncze okresy wielkiego przejadania się pośrodku wielu lat
niedoborów pożywienia mogły sprawić, że wnuki takiej przejadającej się
osoby umierały średnio32 lata wcześniej, niż gdyby odżywianie w dzieciń-
stwie było stale zrównoważone.
To trochę przerażające, że styl naszego życia ma wpływ na długość życia
naszych potomków zanim oni nawet zostali zaplanowani.

Epigenetyka zachwiała mocno teorią doboru naturalnego.
Badania wykazały, że wielkie fragmenty genomu ludzkiego składają się
z wirusów lub podobnego do wirusów materiału, a więc nasuwa to podej-
rzenie, że dostały się tam drogą infekcji.
Badając mikroby uczeniu zdobyli dowody na to, że transfer genów odbywa
się nie tylko drogą z rodziców na potomstwo ale również występuje
pomiędzy organizmami. Bakteria może zdobyć dziesięć procent swoich
genów od innych organizmów.
Powstaje też pytanie: skoro genom jest tym, co definiuje organizm a orga-
nizmy mogą się swobodnie wymieniać genami, to jak wyznaczyć granicę
pomiędzy jednym organizmem a drugim?

Z niecierpliwością czekam na nową książkę Davida Shenka "Dlaczego
wszystko, co wam mówili o genetyce,talencie i IQ, jest błędne" by ukazała
się w polskim tłumaczeniu.

Bo troszkę przeraża mnie myśl, że to co robię teraz, w jakim środowisku
żyję, co i ile jem, może mieć wpływ na moje pra-prawnuki.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

25. Przepraszam za brak komentarzy

Kochani blogowicze z Onetu- nie wiem co się dzieje , ale macie jakoś
piekielnie głodne blogi - zżerają mi komentarze. Wczoraj komentarz
u JKK zjadło mi 3 , słownie: trzy razy. Dziś zjadło mi u Effki, u Srebrzystej,
na blogu Gospo dało mi info, że taki blog nie istnieje, u Zgagi zjadło mi wpis
a u Czarnego Ptaka udało mi się zaledwie po drugim razie.
W każdym razie wiedzcie, że ja wszystkie Wasze posty czytam, a moje
milczenie wynika z przyczyn czysto technicznych, a nie dlatego, że nie
czytam.
I to tyle żalów na dziś.

sobota, 12 czerwca 2010

24. Extrema

Dość często oglądam na kanale Discovery program o inżynierii ekstremalnej.
Można tu obejrzeć jak powstawały najwyższe budowle świata współczesnego,
największe statki transportowe, najnowocześniejsze stadiony sportowe,
największy statek pasażerski lub najwyższy dzwig.
Najczęściej oglądam wszystko z zapartym tchem i zazdrością. I wcale nie
zazdroszczę innym wielkości tych obiektów, ja im zazdroszczę...organizacji
pracy, całej logistyki.

Dotychczas najwyższym budynkiem mieszkalnym świata był wieżowiec
Tajpej101 o wys.509 metrów, a najwyższą wolno stojącą budowlą był
budynek CN-Tower w Toronto, o wysokości 553 metry.
Od stycznia tego roku najwyższym budynkiem mieszkalnym świata jest
Burdż Dubaj. Jego wysokość to 818 metrów a kondygnacji mieszkalnych
jest aż 160. Powietrze przy jego szczycie jest o osiem stopni chłodniejsze
niż przy jego podstawie.
Budowa Burdż Dubaj trwała 5 lat, właściwie dzień i noc.
Osobą odpowiedzialną za to, by ludzie, maszyny i materiały znajdowały się
we właściwym miejscu i czasie był niemiecki inżynier Uwe Hinrichs z Bremy,
który na tę budowę trafił w końcu 2004 roku, gdy była już zabetonowana
płyta fundamentowa, umieszczona na 850 palach, wbitych w grunt na głę-
bokość 55 metrów.
Ekipa budowlana była międzynarodowa, stanowili ją głównie gastarbaiterzy
z Indii, Bangladeszu, Pakistanu. Około 2000 osób stawiało średnio jedną
kondygnacje tygodniowo. Gdy w 2009 roku zaczęto prowadzić prace wykoń-
czeniowe, ilość pracowników wzrosła do 14 tysięcy, którzy mówili 35 językami,
reprezentowali 45 narodowości. Zarabiali bardzo mało, bo wykwalifikowany
stolarz zarabiał równowartość 12 euro dziennie.

Burdż Dubaj to taka współczesna wieża Babel - jej wykonawcy to ludzie róż-
nych nacji, wyposażenie budynku też pochodzi z różnych stron świata.
Do wzniesienia tego budynku zużyto 230 tysięcy metrów sześciennych betonu
oraz 31 tysięcy ton stali.
Beton można było wylewać tylko nocą, ponieważ w dzień zbyt szybko wysychał.
Niemiecka firma BASF musiała dodawać do niego specjalny środek zwiększa-
jący jego elastyczność, a jednocześnie zapewniający odpowiednią twardość.
Oprócz f-my BASF, swój udział w materiałach użytych w trakcie budowy miały
i inne niemieckie firmy: Lopark dostarczał parkiety, Guardian- szkło przeciw-
słoneczne, Dorma- zawiasy i okucia, Duravit- sedesy i bidety, Miele- aż 7650
urządzeń AGD, a Rosenthal 15 200 talerzy i filiżanek.
Z Brazylii sprowadzono forniry, z Włoch marmury, a elementy fasad z Chin.

Wizualnie na mnie ten budynek nie robi żadnego wrażenia, a na samą myśl
o zamieszkaniu w takim "kołchozie" robi mi się słabo.
Wieżowiec wznosiła firma Emaar, która ostatnio sprzedaje apartamenty w
tym wieżowcu już za 50% ceny katalogowej. No cóż, kryzys i do tych drzwi
zastukał.

Być może, że Burdż Dubaj niedługo będzie się cieszył tytułem najwyższego
budynku świata, bo Chiny, Arabia Saudyjska oraz Kuwejt planują wybudo-
wanie u siebie wieżowców, których wysokość ma przekraczać 1000 metrów.
Niech mi tylko ktoś wytłumaczy po co?


czwartek, 10 czerwca 2010

23. Druga młodość

Nie napiszę nic odkrywczego - średnia wieku się wydłużyła. Większość
naszych pra-prababek nie dożywało nawet okresu menopauzy. Niektóre
umierały bardzo młodo a kobieta około pięćdziesiątki uważana była za
staruszkę. Oczywiście zdarzały się niesamowicie odporne kobiety i doży-
wały nawet do dziewięćdziesiątki.
Na świecie ( zaczynam jak w bajce- za górami,za lasami) zaczyna się doce-
niać ludzi po pięćdziesiątce, szkoda, że u nas jakoś nie.
Bo nieprawdą jest, że tylko ludzie młodzi mogą mieć osiągnięcia twórcze.
Gdy Leonardo da Vinci malował Giocondę miał już 54 lata , a Enzo
Ferrari, gdy mu stuknęła pięćdziesiątka, zaczął konstruować swe pierwsze
samochody GT, które przyniosły mu sławę nie tylko we Włoszech.
Coca Colę wymyślił nie jakiś młodzieniaszek, ale 55-letni farmaceuta
z Atlanty, John Pemberton.
Swą słynną wieżę Gustaw Eiffel wybudował w Paryżu w wieku 57 lat,
a amerykański pięćdziesięciotrzylatek Ray Kroc otworzył pierwszy bar
McDonalds w San Bernardino, w Kalifornii.

Współcześnie też nie brak aktywnych pięćdziesięciolatków - Cesaria
Evora swą karierę międzynarodową rozpoczęła w wieku 52 lat.
Madonna, w dalszym ciągu na topie, w sierpniu tego roku ukończy 52
lata, a rozgrzewający serca pań George Clooney już ma lat 49.
Nadal piękna i atrakcyjna Demi Moore już ma 48 lat, co nie przeszko-
dziło jej poślubić o 16 lat młodszego partnera. Wiem, co o tym pomyślicie,
facet połaszczył się na pieniądze aktorki. Niekoniecznie, moja maman
miała męża 13 lat młodszego od siebie , a w wieku 42 lat urodziła syna.

W Europie Zachodniej wiele osób po pięćdziesiątce zakłada własne firmy,
często zmieniając całkowicie zawód. Niektórzy podejmują studia.
Dzięki hormonalnej terapii zastępczej kobiety nie cierpią tak dotkliwie,
jak kiedyś, z powodu menopauzy. Nastąpiło rozdzielenie kobiecej toż-
samości od tożsamości matki. Dzieci odchodzą z domu i nie ma już
syndromu opustoszałego gniazda, małżeństwo odżywa. Wiele kobiet
odkryło seks na nowo, seks, który nie jest obarczony ryzykiem ciąży.

Zachodni pięćdziesięciolatkowie mają gusta młodzieżowe- matki i córki
ubierają się w tych samych sklepach, tata z synem grają w te same
gry komputerowe. Połowa właścicieli iPhone'ów to osoby powyżej 5o lat.

A jak u nas? Kobieta, która decyduje się na małżeństwo z facetem
młodszym o kilkanaście lat, uważana jest za naiwną idiotkę i wszyscy
z zapartym tchem czekają, aż ją wybranek porzuci. Z kolei młoda
kobieta wychodząca za mąż za dużo starszego pana też jest wyszydzana,
obdarowywana niewybrednymi epitetami, wyśmiewana.
Nasz 50-latek z całą pewnością nie otworzy własnej firmy, nie zmieni
raz wyuczonego zawodu i nie podejmie studiów.
Nasze panie są straszone zgubnymi skutkami HTZ, a takie nastawienie
do tej terapii wynika głównie z niewiedzy naszych lekarzy i oszczędności,
bo prowadzona odpowiednio i monitorowana HTZ daje b. dobre efekty.

Nie da się ukryć, jesteśmy wciąż z tyłu, podobno mamy około 15 lat
opóznienia.

wtorek, 8 czerwca 2010

22. Coś o spaniu

Przechorowałam się nieco i jedyne na co mam ochotę to spanie. Tęsknie
zerkam na podusię i pled, ale nic z tego - muszę być "na chodzie".
Nic dziwnego, że jestem niewyspana, skoro śpię w pokoju ze swoim
jamniorem, który całymi dniami drzemie, a w nocy rozrabia. A to piszczy,
żeby go pogłaskać, a to szczeka przez sen, a to idzie do miski z wodą i pije
tak głośno, że zawsze mnie obudzi a do tego kaszle, bo ma chore serduszko.
Dobrze, że już udało mi się odzwyczaić go od spania w moim łóżku.

Pomyślałam, że i tak mam niezle, że nie żyję w czasach, gdy spanie nie było
czynnością indywidualną, a zbiorową.
Przez wieki spano nie tylko razem w jednej izbie, często spano w wiele osób
w jednym dużym łożu.
Było to niewątpliwie dobre rozwiązanie zimą, bo łatwiej było ogrzać jedną
izbę a i pod wspólną kołdrą też było cieplej. Poza tym nie wszędzie była
dostateczna ilość pościeli.
W XIX wiecznej Irlandii każdy z członków rodziny miał z góry określone
miejsce do spania. Pod ścianą spała najstarsza córka (miejsce najbardziej
oddalone od drzwi), potem jej siostry wg wieku, następnie matka, ojciec
i synowie, a dalej, jeżeli była taka potrzeba- osoby obce, np. domokrążca
lub biedak przygarnięty na noc.
Meżczyzni zawsze zajmowali miejsca bliżej drzwi, by w razie napaści na
dom lub innego niebezpieczeństwa mogli szybko reagować.
Na wsiach często zabierano na noc do domu zwierzęta domowe.
Na walijskich wsiach, w XVIII wieku każde domostwo było istną arką
Noego- razem z gospodarzami nocowało i bydło rogate i nierogacizna.
Uważano wtedy, że krowy patrzące na płonący w palenisku ogień dają
więcej mleka, a już niewątpliwie wygodniej było rano wydoić krowę
bez wychodzenia z domu. Czy wyobrażacie sobie ten poranny fetor?
Takie wspólne łoże miało też i inną dobrą stronę- przed zaśnięciem prowa-
dzono rozmowy, na które nie było czasu za dnia, wytwarzały się więzy
bliskości, a dzieciaki zawsze czuły się bezpiecznie.
Noclegi w jednym łożu zdarzały się również w podróży, gdyż często
zajazdy dla podróżnych nie dysponowały odpowiednią ilością łóżek.

W XVIII wieku wśród przedstawicieli klas bogatych rozpowszechniło
się przekonanie, że wspólne spanie jest godne pogardy, a religijni przy-
wódcy zaczęli potępiać spanie całymi rodzinami w jednym łożu, jako
urągające wszelkiej przyzwoitości.
Z czasem zwyczaje te przejęła również klasa średnia, a wspólne łoże stało
się przywilejem tylko małżonków.

I od razu zaroiło się od poradników jak w tym wspólnym łożu czas spędzać.
Pewien XVIII-wieczny specjalista tak doradzał mężczyznom: "Z całej
mocy unikajcie nieporozumień w sypialni, a to dlatego, by wydarzenie
dostarczające przyjemności nie stało się kolejną nieprzyjemnością".
Ciekawe co on miał na myśli?

poniedziałek, 7 czerwca 2010

21. Dziś robótkowo

Na początek "ogłoszenia parafialne" spójrzcie na moją listę blogów i koniecznie
kliknijcie na pozycję "OOAK - moja pasja". Tym sposobem wejdziecie na blog
Uli, która organizuje swoje pierwsze Candy. Do wylosowania jest jedno z dzieł,
prześliczna miniaturka laleczki, o wdzięcznym imieniu Victoria.
Ula robi niebywale piękne miniaturki laleczek i różnych śmiesznych stworzo-
nek.
Każdy może wziąć udział w losowaniu, które odbędzie się 16 września.

A mnie się zamarzyło, by też wykonać jakąś miniaturkę i zrobiłam tego
trochę niewydarzonego misia. Miś ma ok.11 cm wysokości i wierzcie mi -
okrutnie się przy nim narobiłam, bo po raz pierwszy robiłam coś tak małego.
Miałam kłopot z uchwyceniem proporcji i nadaniem kształtu łebkowi.
No cóż, wyszło jak wyszło, pewnie zawiśnie na choince u wnuczka.

czwartek, 3 czerwca 2010

20. W co się bawić?

W co się bawić, gdy książka, którą czytam okazała się trudną do czytania
cegłą? Jestem w trakcie czytania książki K.Deschnera "Kryminalna
Historia Chrześcijaństwa". Nie wiem, czy to wina autora czy może tłumacza,
ale jakoś nie mogę jej "strawić".
Więc aby poprawić sobie humor sięgnęłam po "Aforyzmy o mądrości życia"
Schopenhauera. Często zaglądam do książek napisanych przez filozofów, to
naprawdę dobra i ponadczasowa lektura. A oto kilka porad Schopenhauera:

"Samotność jest lepsza od towarzystwa ludzkiego".
Ja nawet mogę się z tym zgodzić, bo lubię samotność. Gdy jestem sama, to
nie jestem narażona na różnego rodzaju przykrości, jakie mogą mnie spot-
kać w towarzystwie ludzi. Ale czy to co jest dla mnie miłe, przyniesie zadowo-
lenie osobie, która nie znosi samotności? Wszak są osoby nieznoszące
samotności, którym do szczęścia potrzebna jest obecność innych ludzi,
również tych, z którymi muszą współzawodniczyć lub toczyć walkę.

"Nie należy rozpuszczać wyobrazni".
Niewątpliwie nadmierne "rozpuszczanie wyobrazni" może doprowadzić do
utraty poczucia rzeczywistości. Ale to przecież wyobraznia prowadzi nas
do postępu, trafia tam, gdzie myśl racjonalna nie ma dostępu. A więc chyba
kontrolowana wyobraznia może nam dać szczęście.

"Przyzwyczajaj się do myśli,że wszystko utraciłeś i nie myśl nigdy o cudzych
rzeczach, że mogłyby być Twoje".
Niewątpliwie, gdy dopuści się do siebie myśl o stracie, to w chwili, gdy ta
strata nastąpi, mniej będziemy ją odczuwać. Ale wiele osób obojętnieje
wtedy wobec tego co posiada i przestaje tego bronić, na zasadzie : no cóż,
było- minęło. Natomiast jestem przekonana, że druga część tej tezy jest
bardzo słuszna- to, że nasza koleżanka posiada dziecko i czuje się
szczęśliwa, nie oznacza, że i mnie posiadanie dziecka da zadowolenie i że
będę się czuła szczęśliwa.

"Wyrabiaj w sobie zwrotność myśli".
Jeżeli idzie o odwracanie swych myśli od każdego niepowodzenia lub
zawodu to dobry nawyk. Rozpatrywanie w kółko swych niepowodzeń,
bez konkretnego planu naprawczego nikomu nie przyniesie pożytku.

"Należy być nieustannie czynnym, jest to potrzebne do szczęścia, bo siły
są na to, by były używane".
Jest to dobra zasada, ale chyba nie przyniesie ona szczęścia tym, którzy
z natury nie są czynni, preferują natomiast życie kontemplacyjne. To
ci, którzy szukają szczęścia w zamkniętych klasztorach.

"Nie trzeba naśladować innych".
Zgadzam się z tym, z pewnym jednak zastrzeżeniem. Dobrze jest czerpać
dobre wzorce, a więc takie naśladowanie innych chyba jednak jest wska-
zane. W końcu nie każdy potrafi sam coś dobrego wymyślić.

Przepisy na szczęście, przekazane przez Schopenhauera, oparte są na
pesymistycznym założeniu, na nieufności do życia i innych ludzi.
Czasami mam wrażenie, że filozofia szczęścia Schopenhauera jest bardzo
bliska psychice Polaków.
A co Wy o tym myślicie, napiszcie, proszę.