drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 14 lipca 2015

Nie lubię poniedziałków

Nigdy nie lubiłam i  zapewne nie polubię poniedziałków. To dzień. w którym zawsze coś się dzieje, najczęściej dziwnego.
Na dzień dobry spotkałam osiedlową sąsiadkę, która bardzo się zdziwiła, 
że ja jeszcze  żyję, bo  dawno mnie nie widziała. 
A jak tam piesek?- zapytała uprzejmie. Który piesek?- zapytałam nieco
zdumiona. Bo jeśli pani pyta o mojego, to on już niemal 5 lat nie żyje i
dlatego tak rzadko mnie pani widuje w tej części osiedla.
O Boże- zawołała- a ja myślałam, że to pani umarła! 
Spojrzałam jak na wariatkę i słodziutko powiedziałam-przepraszam, że tak
bardzo panią zawiodłam. Do widzenia, bo się spieszę. 
I zamiast potraktować to spotkanie jako poważne ostrzeżenie, że to
nie jest dobry dzień na załatwianie czegokolwiek, poszłam do autobusu. 
Na przystanku stał tłum czekających na ten sam co ja  autobus.
Wśród nich jakieś dwie młode panienki, nawet miło wyglądające.
Ta nieco niższa wygłosiła kwestię:"stara, podrap mnie pod łopatką bo
mnie jakaś pchła jebie". Wyższa z uśmiechem: "dobra,a to pewnie pchłę
lesbę  podłapałaś". Na wszelki wypadek odsunęłam się kilka kroków
bo licho wie co ją gryzło i pomyślałam, że chyba już jestem bardzo stara.
Bo ten tekst prawdopodobnie miał być dowcipny a jakoś mnie nie rozbawił.
Autobus w końcu jednak przyjechał - niestety sklep, do którego się
wybrałam miał być tego dnia czynny dopiero od godz.14,00, o czym
informowała wisząca za szybą drzwi kartka. A była dopiero 11,00.
No więc przewlokłam się z powrotem do autobusu,a tu spotkałam znajomą, która musiała mi opowiedzieć "straszną historię".
Historia może nie była straszna,ale niestety stosunkowo często się zdarza.
Poza tym nie była aktualna, bo zdarzyła się ze 30 lat temu.
W skrócie wyglądało to tak: pewna śliczna dziewczyna wracała do domu
z balu maturalnego ze swym kolegą.Koledze "pierś wezbrała" i po drodze
rzucił panienkę w krzaki i zgwałcił. 
Niestety ze skutkiem ubocznym, w postaci ciąży. Młody i jego rodzice
chcieli by się "dzieci" pobrały, ale ona nie chciała. Wyjechała wraz ze
swą matką z tego miasteczka do stolicy, tu urodziła dziecko płci
męskiej, jej matka zabrała dziecko do miasteczka, córka pozostała
w stolicy, bo zdała właśnie na studia.
Dziecko od najwcześniejszych lat było pewne, że jego babcia jest jego
mamą, a dziadek ojcem.
Zgwałcona panienka miała wielki wstręt do facetów, czemu się trudno
dziwić, ale w końcu poznała jakiegoś miłego i porządnego chłopaka,
który bardzo chciał zostać jej mężem. Panienka poinformowała go
lojalnie, że ma syna, efekt gwałtu, którego wychowują jej rodzice.
Kandydat do żeniaczki w pierwszym odruchu przestał się z nią
spotykać, ale po niedługim czasie wrócił i ponowił propozycję ślubu.
Ślub się odbył,  ale jej synek przeżył traumę - nagle się dowiedział, że
mama i tata to naprawdę są jego dziadkowie a   starsza siostra jest
jego mamą. Jakoś sobie to w końcu poukładał w głowie i nawet do męża
matki mówił "tato".
Ale jak nad kimś wisi fatum to nic nie pomoże -małżeństwo się jednak
rozleciało, bo młoda wciąż miała uraz do meżczyzn, więc dalsze życie
w stanie  małżeńskim nie miało sensu.
A jej syn, już po maturze, na pierwszym roku studiów zabalował na
jakiejś prywatce i to dość intensywnie. Gdy się rano ocknął leżał nagi
w łóżku z równie nagą, przytuloną do niego panienką. 
W jakiś czas potem panienka oświadczyła, że jest w ciąży, a on jest
sprawcą. Ale chłopak ani myślał się żenić, bo nawet nie znał tej nagiej
panienki po imieniu. Nie mniej panienka wniosła sprawę do sądu o
ustalenie ojcostwa. Póki co dysponowała zdjęciem zrobionym  gdy
oboje spali nago. 
W stosownym czasie urodziły się bliznięta  a badania genetyczne ani
nie zaprzeczyły ani nie potwierdziły ojcostwa, więc sąd stwierdził, że
chłopak ani chybi jest ojcem blizniaków.
Tu się opowieść urwała, bo moja znajoma wyjechała na jakiś czas
ze stolicy i więcej tamtej pechowej kobiety i jej syna  nie spotkała.
Wysłuchałam całej opowieści i pytam się znajomej co ją napadło,
że mi to opowiedziała, bo to taka  bardzo stara historia.
Aaa, bo tak sobie dziś przypominam stare czasy.
Przed rozstaniem wpadłyśmy jeszcze na kawę, bo wreszcie  mamy na
osiedlu, po 40 latach kawiarnię. 
Tylko kawa jakaś taka mało fajna była.
Następny poniedziałek przezornie spędzę w domu.