drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 13 kwietnia 2025

Urodziny - jak każde urodziny -

 - były i minęły. Świętowaliśmy  je poza  domem, w przemiłej kawiarni. 

Kawiarnia w pięknym ogrodzie , ale jest też bardzo  sympatyczna sala w parterowym  budynku. A to co "pożarłam" było przepyszne.  Gdy dojechaliśmy  na  miejsce  właśnie  zaczął delikatnie  kropić kwietniowy  deszcz, więc przenieśliśmy  się do wnętrza. A to co zamówiłam  -  nazwa w  szalenie obcym  dla mnie języku, czyli w  niemieckim, więc oczywiście jej przezornie  nie  zapamiętałam -  ale było to  nieduże ciasteczko z płynną i jeszcze lekko ciepłą  czekoladą w środku, polane  "sosem" śmietankowo- owocowym a do "kompletu" była jeszcze  kulka lodów śmietankowych.  Po raz  pierwszy jadłam coś tak pysznego - ciastko z tą płynną czekoladą w  środku było extra, nie za słodkie, leciutkie niczym chmurka - dawno nie  jadłam  takiego pysznego deseru.   

A w ogóle, ponieważ Berlin to dla  mnie  wciąż "terra incognita" więc córka  z  zięciem  dbają o to, bym za każdym razem zobaczyła  coś, czego dotąd  nie  widziałam. Tym razem  padło na dawną linię graniczną pomiędzy Wschodnim a  Zachodnim Berlinem. Znajduje  się tam "park" wiśniowy - posadzonych  jest tam kilka tysięcy drzewek wiśniowych. Po jednej  stronie tego "wiśniowego lasu" był Berlin Wschodni należący do NRD, po jego drugiej  stronie była RFN. Niestety  nie mieliśmy dziś  szczęścia, bo kwiaty wiśni są jeszcze w pąkach i najprawdopodobniej  pojedziemy  tam dopiero po świętach.

A w ogóle  to Berlin przypomina ostatnio jakąś starą, nielegalną osadę górniczą  w  Australii, w której każdy kiedyś rył swój rów, dołek  lub też  tunel i  szukał złota lub opali.  I jest  to mało zabawne, bo pełno teraz objazdów. I ogromnie  się cieszę,  że nie  muszę zbyt często opuszczać swojej dzielnicy a dojście  do "mojego spożywczaka" nie jest rozkopane, a gdy było (bo wymieniali przewody   gazowe) to uwinęli się z tym rekordowo  szybko.

Czas .......

 .......czyli to  coś  co jest i czego jednocześnie nie  ma. 

Osiemdziesiąt dwa lata wcześniej, w okupowanej przez  Niemców Warszawie, w pewnej  niedużej prywatnej klinice położniczej, 13 kwietnia, około godziny 22,00 opuściłam (zapewne z ulgą) wnętrze  swej  matki. Jak po kilkudziesięciu  latach od   owego wydarzenia   słyszałam, to moja  wówczas  osiemnastoletnia   mamusia  ledwo zdążyła doczłapać  się do łóżka i niewiele brakowało by mnie "zgubiła" w  drodze  do niego. I tak mi ta  pora wydostania   się na świat  zamieszała, że przez  swe całe dotychczasowe życie najlepiej  funkcjonuję właśnie wieczorem, a rano, tak  mniej  więcej do 10,00 to     nie  bardzo wiem  czy  żyję. A poza tym ci urodzeni 13-tego mają całe życie pod  górkę. I to jest prawda.

A poza  tym- nawet w  najbardziej dziwnych  snach  nic  nie   zapowiadało tego, że doczekam aż takiej cyferki na  swoim życiowym liczniku.

Wyobraźcie  sobie, że u  mnie  w tej  chwili na termometrze jest 21 stopni  ciepła i 20% możliwość, że spadnie   deszcz. Przydałby  się  ten  deszcz, bo młodsze  drzewa, których korzenie   nie  sięgają głębiej w podłoże niż 10 metrów w  głąb - cierpią z  braku wody. 

W tym tygodniu jeden dzień spędzę w Polsce - na  polskim brzegu Odry. I mam już kupca na  warszawskie mieszkanie, więc jadę z  córką do polskiego notariusza by córka zajęła  się wszystkimi sprawami związanymi ze  sprzedażą tego mieszkania i ewentualnie  kupnem drugiego, położonego bliżej centrum Warszawy. Mnie to właściwie obojętne w którym  miejscu ono będzie bo przecież  ja już  nie  wrócę do Warszawy. 

Przy okazji okazało  się, że  tutejsi  notariusze nie  są dobrze  zorientowani w polskim prawodawstwie. No trudno się mówi,  będę miała jeden dzień nieco mało fajny, bo pojedziemy pociągiem regionalnym a one niestety często nawalają, bo - nie ma  ludzi do pracy pomimo hord ludzi o różnych odcieniach  skóry,  sprowadzonych  ponoć  do pracy.

Miłego nowego tygodnia Wszystkim życzę!!!

"I to byłoby na  tyle"  jak mawiał pewien klasyk.