drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 11 kwietnia 2019

Naszło mnie....

....zapewne z powodu strajku nauczycieli.
Zresztą nie tylko mnie "naszło", mego męża również. Zaczęliśmy
wspominać jak to bywało w naszych szkołach, bo oboje jesteśmy
produktem szkolnictwa PRL-u.
Nie każdy wie, ale nawet wtedy były różne  szkoły podstawowe,
nawet szkoły prywatne.
Do takiej prywatnej szkoły zaczął chodzić mój mąż (jest ode mnie
2 lata starszy). Była to szkoła, w której językiem wykładowym
był język francuski. Nawet sobie nie wyobrażacie jak tam było
cicho na przerwach, bo na przerwach także należało używać tego
języka. A zapisano go do tej szkoły dlatego, że szkoły państwowe
nie przyjmowały do szkoły sześciolatków.
Ale  po ukończeniu I klasy w tej "francuskiej szkole" bez problemu
został przyjęty do szkoły państwowej.Chodziliśmy do różnych szkół.
Ja też poszłam do szkoły mając lat sześć, ale mnie matka zapisała
do szkoły należącej do Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (TPD), która
była szkołą na wskroś  świecką, czyli nie uczono w niej religii.
Ale nikomu to nie przeszkadzało i dzieci chodziły na religię  do
swych parafii. Nikt nie zabraniał.
Budynek w którym mieściła się moja szkoła "przygarnął" aż trzy
szkoły: szkołę TPD i dwie szkoły państwowe.
Przed wojną mieściła się  w tym budynku tylko jedna szkoła, więc
była jedna sala gimnastyczna i po jednej pracowni fizycznej,
chemicznej i biologicznej.
Sali gimnastycznej nie  widziałam  aż do piątej klasy włącznie.
Tych pracowni również nie. Dzieci uczyły się na trzy zmiany, WF
był na szkolnym korytarzu, obowiązywała na nim grobowa cisza,
bo w klasach  w tym czasie toczyły się lekcje.
Boiska szkolnego nie było, czasami w ramach WF graliśmy na
podwórku w "dwa ognie", co z reguły kończyło się kilkoma
stłuczonymi kolanami i skręconymi na wystających kamieniach
stawami skokowymi.
Ale przez pierwsze 4 lata (tyle wtedy trwało nauczanie początkowe)
mieliśmy jedną wychowawczynię.
Nie wiem jak to było, ale wówczas nie było żadnych dyslektyków
czy też  dysgrafików.
Codziennie  każde dziecko w klasie pierwszej musiało czytać na głos.
Nawet chrypka nie była przeszkodą, nie było "zmiłuj".
I każdy w zeszycie "do polskiego" musiał, chciał czy nie, rysować
szlaczki . Szlaczki były oceniane oddzielnie. Więc zdarzały się piątki
za szlaczki i znacznie gorsze  stopnie za resztę tego co na stronie.
Nie uczono nas kaligrafii. Ale staranność pisma też była oceniana.
A te szlaczki miały za zadanie usprawnić nasze ręce, wyrobić ich
precyzję.
Bardzo wcześnie nasza pani zaczęła nas uczyć ortografii.
Do dziś pamiętam, jak nam tłumaczyła dlaczego "rzeka" pisana jest
przez "rz" a nie " przez "ż " .
Poza tym uczyła nas uważnego słuchania tekstu, nie wyrywania
jednego wyrazu z całego tekstu, bo w polskim języku jest wiele
wyrazów tak samo brzmiących, a zupełnie inaczej pisanych,
zależnie od ich znaczenia.
Po prostu musieliśmy uważnie słuchać by wiedzieć jak dany wyraz
napisać poprawnie.
Od drugiej klasy dzień bez kartkówki typu dyktando był dniem
straconym. Czasem było to zaledwie kilka zdań, ale w wiele lat
później pojęłam, że dzięki tym kartkówkom do dziś nie mam
problemów z ortografią.
Już wtedy uwielbiałam pisać wypracowania, wszystko jedno
na jaki temat.
Czytać umiałam nim  poszłam do szkoły i to  wcale nie było
dobre, bo się straszliwie nudziłam  w szkole, gdy moje koleżanki
a zwłaszcza koledzy sylabizowali z trudem wyrazy.
Ale pani i na to znalazła metodę - musiałam się wpatrywać w tekst,
bo w każdej chwili mogłam być wywołana, by czytać dalej.
Byliśmy bardzo przywiązani do naszej pani, a byliśmy wtedy jej
ostatnią klasą. Gdy nas  doprowadziła do klasy piątej odeszła ze
szkoły.
Piąta klasa była dla nas szokiem- nowa wychowawczyni, nowe
przedmioty, nowi nauczyciele.
Nie zawsze mili i wyrozumiali  ale nigdy nikt na nas ręki nie
podniósł ani nie krzyczał, choć my często byliśmy  okropni.
Bo byliśmy naprawdę zgraną klasą, jeden za wszystkich, wszyscy
za jednego
Ale szóstą i siódmą klasę robiliśmy już w zupełnie nowym budynku-
był bardzo duży, miał dwie sale gimnastyczne, wszystkie pracownie
i jeden mały feler ( dla mnie)- nowy budynek  stał nieomal na
przeciwko kamienicy w której mieszkałam. Skończyły się długie
powroty ze szkoły i pokonywanie odległości 1,5 km w ciągu dwóch
godzin. Rekord wyniósł 4 godziny. Ale była wtedy w domu  awantura!
Gdy moja córka poszła do szkoły to co chwilę przecierałam oczy ze
zdumienia- primo  był to rok wyżu demograficznego, klas pierwszych
było chyba siedem i to 30 osobowych. Oczywiście szkoła musiała
pracować na zmiany. WF - na korytarzu, raz na jakiś czas na sali
gimnastycznej. Przez osiem  las nauki córka miał osiem polonistek.
Każda z pań miała jakąś inną wizję stylu nauczania. Postrachem
dzieci w szkole była "pani od muzyki", która potrafiła przyłożyć
dziecku dziennikiem w głowę i bez przerwy na dzieci wrzeszczała.
I skargi rodziców na jej zachowanie nie odnosiły żadnych skutków.
Bo prowadziła chór, który zajmował na konkurach międzyszkolnych
dobre miejsca.
A moje dziecko, gdy już jako osoba dorosła przechodziła koło swej
byłej podstawówki mijała ją szybko, bo wciąż się jej bała.
I tak sobie myślę, że  z jednej strony strajk nauczycieli  jest zasadny,
z drugiej, że  nie powinien dotyczyć tylko i wyłącznie strony
finansowej, ale całości, począwszy od  sposobu kształcenia kadry
przyszłych nauczycieli, bo chyba jednak popełniono jakieś błędy,
na tyle duże, że dziś prestiż  tego zawodu nie istnieje.
Bo każdy nauczyciel,  czy tego chce, czy nie, nie tylko uczy dzieci
jest w jakimś stopniu wychowawcą- jego podejście do wykonywanego
zawodu, jego podejście do dzieci, jego zachowanie ma na nie wpływ.
A może ja się mylę? Nie wiem.


31 komentarzy:

  1. Bo strajk dotyczy rzeczy ważnych dla oświaty, nie tylko zarobków, to strona rządowa przedstawia jedynie żądania finansowe. Przecież reforma doskonale się udała...
    W szkołach tez miałam różnych nauczycieli, na szczęście w większości dobrych i jakoś mnie do szkoły nie zniechęcili, ale dla rodziców i dziadków kształcenie stanowiło priorytet życiowy, babcia zresztą marzyła by zostać nauczycielką, niestety los nie pozwolił.
    Strajk jest także po to, by doceniać wreszcie świetnych nauczycieli a tych byle jakich wycofywać z zawodu, ale tu potrzebne są rozwiązania systemowe, więc także kasa...podobnie jak w służbie zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Psuć zaczęło się jeszcze w czasach PRL, bo ważny się stał "papierek" a nim magiczne mgr lub mgr inż. Miałaś studia-mogłaś pracę znaleźć bez problemu. Ale wszystko do czasu, bo za jakiś okazało się, że przeróżnych absolwentów wyższych uczelni nie ma gdzie zatrudnić i wybór bardzo często ograniczał się do okienka pocztowego lub szkolnictwa.Z dwojga złego panie szły do szkolnictwa. I jakoś mniej się ktoś zastanawiał czy każda się nadaje. I wielką krzywdę wyrządził tamten system tą "urawniłowką" - na danym stanowisku była jedna stawka, niezależnie od tego czy pracownik był bardzo dobry czy też nie za bardzo lub wręcz zły. I to było w każdej dziedzinie gospodarki.Ale gdy przyszła transformacja ustrojowa to większość społeczeństwa była oburzona że ktoś jednak zaczyna stosować zróżnicowanie wynagrodzeń, że ci bardziej aktywni ryzykując często własnym majątkiem ( najczęściej oszczędności, dom lub mieszkanie, samochód) zaciągali w banku pożyczki i naprawdę ciężką pracą dorabiali się, a reszta patrząc na nich z odrazą nazywała tych ludzi kombinatorami.
      Przerabiałam to na własnej skórze. Dziwi mnie tylko, że tak wiele młodych osób tęskni za czymś, czego zupełnie nie zna a słuchając opowieści swych dziadków snują mrzonki o takim państwie jakie było w PRL, bo ponoć było to państwo opiekuńcze.Kurczę, pół życia żyłam w PRL a tej jego opiekuńczości jakoś nie poznałam.

      Usuń
    2. Opiekuńcze było dla znajomych króliczka, teraz robi się podobnie...

      Usuń
  2. Jeżeli chodzi o moich nauczycieli to bywało różnie. Miałam szczęście do kilku ekscentryków.
    Najmilej wspominam tych z podstawówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ci co nas uczyli w podstawówce to była jeszcze przedwojenna kadra.

      Usuń
  3. Tak se pomyślałam, że może tak ma być :-) Dobrzy, średni, całkiem do kitu nauczyciele. Każdy coś wnosi do życia, czasem to jakby dzieciaka przejechał kombajn, ale może o to chodzi? Do czegoś potrzebne, wiesz, tak z punktu widzenia Wszechświata :-) Bo tu i teraz, to bym chciała, by polepszyło się i pewnie się polepszy, za jakiś czas...Ale może, wiesz, taka umowa dusz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę by było dobrze by wpływ mieli na dzieci kiepscy nauczyciele.
      Bo pan od fizyki wyzywając dzieci od ostatnich krzywdzi je podwójnie- niszczy ich godność i jednocześnie zraża do nauczanego przedmiotu.A wszystkie takie zachowania wynikają głównie z tego, że jest kiepski zawodowo, wie o tym i w ten sposób poprawia sobie nastrój.

      Usuń
    2. Ja to wiem. I pierwsza takiemu panu od fizyki bym zasadziła kopa :-) Ja tylko spróbowałam większy obraz złapać, bo sensu szukam :-)

      Usuń
  4. Klik dobry:)
    Także pamiętam gimnastykę na korytarzu.
    W naszej szkole była kaligrafia, a zeszyty uczniów wprost przepiękne. Kiedy oglądałam zeszyty wnuczki wyglądające gorzej, niż moje brudnopisy, a w nich same piątki i szóstki oraz pochwały, to się zdziwiłam, że nauczyciele wnuczki tolerowali takie niechlujstwo.

    Nie wiem, co o strajku nauczycieli myśleć. Rozśmieszyło mnie, że do komisji egzaminacyjnej wysłano strażaków. Czy egzamin prowadzony przez strażacką komisję będzie ważny? Dzieci denerwują się.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tych strażaków w końcu pani dyrektor odesłała, bo żaden nie był zatrudniony jako nauczyciel a rodzice tych dzieci stwierdzili, że pani dyrektor zrobiła to celowo. Ale przepisy nie dopuszczają aby egzaminy dozorował ktoś, kto aktualnie nie jest zatrudniony w jakiejkolwiek szkole, nawet jeśli ma papierki upoważniające do wykonywania zawodu nauczyciela.
      Jak zobaczyłam jak mój starszy wnuk pisze to się załamałam. A on jest w II klasie gimnazjum, czyli na polski licząc w 6 klasie podstawówki o mocno rozszerzonym programie.
      Serdeczności;)

      Usuń
  5. Moglabym sie podpisac pod Twoim postem, z ta tylko roznica, ze od razu poszlam do nowoczesnej tysiaclatki. Ale wf tez odbywal sie na korytarzach, bo jedna sala gimnastyczna na tyle osob nie wystarczala. I wiesz co? Ja do dzisiaj pamietam, czego nas nauczono, wiec chyba tamten system nie byl wcale zly.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co wiem o elektryczności to ciągle wiadomości z podstawówki, bo mieliśmy ogromnie fajnego fizyka- umiał nas przedmiotem zainteresować jak i również wszyściutko elegancko wytłumaczyć.Tabliczka mnożenia, którą musieliśmy wykuć na pamięć do dziś w głowie trwa, nie mówiąc już o ortografii. W tamtym systemie były jasno napisane podręczniki - jeśli nie byłam w szkole to bez najmniejszego trudu mogłam się nauczyć wszystkiego z podręcznika. Gdy moje dziecko czegoś nie mogło pojąć z matematyki to tłumaczyłam jej to tak, jak ja się tego wyuczyłam w szkole, a potem pani od matematyki dziwiła się jak ona to rozwiązała dziwnie, ale w sumie dobrze.
      Teraz mój młodszy wnuczek dodaje w pamięci liczby trzycyfrowe,(jest w II klasie podstawówki) a jego pani od matematyki twierdzi, że on nie umie dodawać, bo nie rozumie tego systemu. Strasznie podpadła mojej córce.

      Usuń
    2. Kiedy moje dzieci chodzily do szkoly, czesto zbieraly szczeki z podlogi, kiedy cos im tlumaczylam pomagajac w lekcjach. A nie zapominaj, ze musialam uczyc sie razem z nimi, bo wszystko bylo po niemiecku, okreslenia matematyczne (licznik, mianownik, suma, mnozyc itp), nazwy chemiczne (dobrze, ze jeszcze z Polski znalam niektore po lacinie, ale wielu musialam nauczyc sie po niemiecku Stickstoff, Sauerstoff, Wasserstoff - odgadniesz co to za pierwiastki?). Ale np. stolice panstw znam do dzisiaj, czym bardzo zaimponowalam dzieciom.

      Usuń
    3. Lekko nie miałaś.Wiem tylko, że Wasserstof-super oxyd to jest woda utleniona ale nie mam bladego pojęcia co to za kwas, wiem tylko że kapusta kwaszona to Sauerkohl a Stickstoff to azot. Ogólnie biorąc to mi niemiecki, jako język - nie leży.

      Usuń
    4. Mnie tez nie lezal i nie lezy do tej pory, ale jak mus to mus. Stickstoff to rzeczywiscie azot, wasserstoff to wodor, a Sauerstoff to tlen.

      Usuń
  6. Oczywiście, że strajk dotyczy więcej niż płac, tyle że ramy prawne dotyczące strajków, ustalone w roku 1991, pozwalają walczyć tym sposobemo postulaty płacoowe i socjalne i tyle, kropka. Reszta - moim zdaniem absolutnie wazniejsza , i to się przeciez dzieje, to juz zupełnie inna bajka i niestety nie można jej opisać prawnie postulatami strajkowymi.
    A szkołę kochałam zawsze, jako uczennica płakałam , że znów te cholerne wakacje, jako nauczycielka czułam się szczęśliwa,jako nauczycielka nauczycieli jeszcze bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję Anno, że uczysz nauczycieli,że dziecko to też człowiek i że swe frustracje należy zostawiać przed drzwiami do szkoły.
      Uczenie innych to trudna sztuka, wymaga wiele cierpliwości i pomysłowości oraz znajomości psychiki osób których się uczy. Bo żeby kogoś czegoś nauczyć to trzeba go tematem zaciekawić, a to czasem wcale proste nie jest.

      Usuń
  7. Witam w klubie socjalistycznej oświaty - a na ZPT robiliśmy kanapki wszyscy bez wyjątku . Ale czytać potrafił każdy a jak ktoś miał problemy to były zajęcia uzupełniające albo rodzice z nim siedzieli aż się nauczył a teraz lecą do psychologa po zaświadczenie. Ja powinnam mieć takie o Dyskalkulii - ni cholery nie chciało mi się uczyć matematyki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie były jeszcze "prace ręczne", ZPT miała moja córka. Mnie na pracach ręcznych przypadło w udziale szycie ręczne bluzki batystowej.To był koszmar (w kl. V) bo trzeba było ją szyć stosując ścieg bieliźniany, co oznaczało, że każdy szew szyłaś dwa razy. Cały rok szkolny szyłyśmy te bluzki. Na koniec każda z nich wyglądała jak szmata- takie były wybrudzone i wygniecione.
      No właśnie- jakoś wtedy nie było dysgrafików i dyslektyków- były tylko "lenie i nieuki" i dodatkowy obowiązek dla rodziców by dziecię w domu czytało i pisało pod kontrolą.
      Z matematyką zawsze miałam problemy, ale nie z fizyką i chemią, więc może ktoś kto mnie tej matematyki uczył od V klasy nie był zbyt dobrym nauczycielem. A z matematyką jest tak, że braki z czasem narastają.

      Usuń
  8. Piękne wspomnienia Aniu....
    To se ne vrati...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dobrze.W końcu wcale nie było wtedy różowo i to pod wieloma względami.Jak sobie pomyślę, że znów miałabym być dzieckiem to aż mi serce zamiera ze strachu.

      Usuń
    2. Przecież skończyłaś dzisiaj 18 lat, więc jesteś już dorosła!!!!
      Wszystkiego Najwspanialszego Aniu!!!
      :-)

      Usuń
  9. Uwielbiam takie wspominki, sama tez czesto wracam do tamtych beztroskich chwil.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam nieco pod górrkę w dzieciiństwie i jakoś niechętnie wracam wspomnieniami do dzieciństwa. Chciałam tylko napisać, że jeśli idzie o szkolnictwo to jednak wyglądało to nieco inaczej niż teraz i jestem przekonana, że pomimo powojennych lat, trudności lokalowych, nauczyciele byli inni.Bo to była kadra wykształcona jeszcze przed wojną.

      Usuń
    2. Ogólnie lubię wspomnienia. Tyle można się dowiedzieć a właśnie twoje obudziły moje i zrobiło mi się miło :)

      Usuń
  10. A ja ciągle nie rozumiem dlaczego po jednej i drugiej stronie inteligencja, ludzie wykształceni a dogadać się nie mogą...
    Kłótnie do niczego dobrego nie prowadzą,
    wiedzą o tym wszyscy a kłócą się.
    I jaki to przykład dla reszty ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mi się widzi Krysiu, że nie bardzo wiesz o co biega- to nie jest kłótnia- to walka o to by Polska nie stała się kolejną wersją PRLu lub krajem faszystowskim. A to, że obie strony inteligentne - nie ma nic do rzeczy. Chyba widzisz co PiS robi z krajem. Rozwalili szkolnictwo, rozdają na lewo i prawo nasze podatki, w nic nie inwestują. Stan energetyki - tragiczny, wszystko się sypie, nie ma niczego nowego, niedługo zaczną się wyłączenia prądu to może wtedy zrozumiesz o co "te kłótnie".

      Usuń
  11. Ja mam podobne wspomnienia z podstawówki. Do dziś pamiętam panią Kulig, moją wychowawczynię przez 4 lata. I jej lekcje kaligrafii. I tłumaczenie zasad pisowni i odmiany. Kiedyś była lekcja o odmianie nazwisk typu: Ptak - Ptakówna (to ja!) i innych z inymi końcówkami. Pani poprosiła o przykłady i kolega powiedział nazwisko jej córki Kulig - Kuligówna. Śmiech w klasie i potem tłumaczenie pani, że g zmienia się w ż i Jola jest Kuliżanka. Takie tam wspominki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, polski jest trudnym językiem gdy idzie o ortografię i ważne jest wytłumaczenie dlaczego jakiś wyraz jest pisany tak, a nie inaczej. Jak zobaczyłam ćwiczenia do ortografii gdy moja córka chodziła do szkoły to zdębiałam- w taki sposób to dziecko nie pojmie dlaczego jest taka pisownia a gdy zapomni "optycznie" to nie będzie sobie mogło poradzić bez słownika.Poza tym dyktanda były wielką rzadkością. No to robiłam jej dyktanda w domu.Wiem, nadgorliwość;)))

      Usuń
  12. Największą pretensję do polskiej szkoły mam za zbytnie uszczegółowienie nauczanych treści. W dzisiejszych czasach, tak łatwego dostania informacji z wiarygodnych źródeł, wkuwanie np. dowódców rosyjskich i francuskich w bitwie pod Frydlandem - jest bez sensu. Np. biologia powinna zostać w ogóle wycofana z sal i przeniesiona w plener (ochrona środowiska, a Pięć Królestw czyli bakterie, protisty, grzyby, rośliny i zwierzęta najlepiej wykazać podczas spaceru). No może anatomii człowieka lepiej nie badać w plenerze. ;)
    Całkowita zmiana lektur, uwspółcześnienie, szczególnie że jest kilka pozycji z tak cudowną polszczyzną, że mucha nie siada, jak np."Wiedźmin". A oni i mnie dręczyli "Dobrą Panią", "ABC" czy "Kamizelką". Młodzież w ogóle nie czuje tych lektur.
    Absolutnie konieczna nauka przedsiębiorczości, umiejętność tworzenia biznesplanów, nauka konwersacji, prowadzenia negocjacji i rozmów, umiejętność działania w grupie. pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym dodała już od I klasy wiadomości o tym co to jest państwo, skąd "ma" pieniądze i jakie są obowiązki obywatela- bo dziecko to też obywatel.
      I zlikwidowałabym pochopne rozdawanie etykiet "dyslektyk" i "dysgrafik".

      Usuń