drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 19 sierpnia 2025

Wakacje, wakacje i....

 ......za moment  będzie po  wakacjach. Odkąd  mieszkam w Berlinie w ogóle  nie mogę  się połapać z tymi  wakacjami, no bo każdy z Landów  ma wakacje  i ferie w nieco innym terminie. Pamiętam, że  gdy byłam w Monachium, to ze zdumienia aż przecierałam oczy, gdy widziałam w sierpniu dzieciaki pomykające  do szkoły z tornistrami na plecach. W pierwszej  chwili to myślałam, że mam omamy wzrokowe. No ale dość szybko  doszłam do wniosku, że to właściwie  dobre  rozwiązanie, że każdy Land ma  w nieco innym terminie wakacje i ferie. Dzięki temu nie ma  tego "wariactwa wakacyjnego", że nagle, jednego dnia cała niemiecka  dzieciarnia zaczyna  wakacje.

Gdy sięgam pamięcią wstecz, to niemal każde całe wakacje szkolne spędzałam nad morzem i najczęściej były  to wakacje  na Półwyspie  Helskim, w Jastarni oraz na pełnym lądzie   w Gdyni.  Niedawno  wyczytałam, że nazwa Półwysep  Helski jest nazwą nieprawidłową, bo to  wcale  nie jest półwysep ale  mierzeja, więc  powinno się mówić Mierzeja Helska  a  nie Półwysep Helski. 

Jak zwał tak  zwał, ale dla mnie  Jastarnia zawsze  była ukochanym miejscem  wakacyjnym. Nie  da się ukryć, że plaże  Półwyspu są piękne. Najbardziej  lubiłam z tych miejscowości Półwyspu Helskiego  Jastarnię. Plaża  była  szeroka , od "miasta" odgradzał ją las mieszany ale z przewagą drzew iglastych i wydmy. W lipcu było zawsze mnóstwo plażowiczów, większość  miała  "własne" na  czas pobytu grajdoły, których wielkość zależała od liczebności rodziny. Każda rodzina  zaraz pierwszego dnia przebywania  na plaży "budowała grajdoł" na tyle  duży by mieściła  się w nim cała  rodzina. A że nad Bałtykiem nie  wieją  ciepłe wiatry owe tak potępiane parawany  były wielce przydatne, bo chroniły przed  wiatrem. Ci z maluchami  starali  się o miejsce  na grajdoł bliżej wody, bo było  wiadomo, że maluchy będą aż do sfioletowienia ( to kolor  skóry dziecięcia, które było sine  z zimna) sterczały po kostki w  zimnym Bałtyku, więc rozsądek nakazywał by rodzinny  grajdoł był możliwie jak najbliżej wody, ale jednocześnie  by  nie  tarasował drogi spacerowej  wzdłuż brzegu  morza, którą zawsze  sporo  osób dreptało - w obie  strony. 

Przez wiele lat nie  było na plażach żadnych punktów gastronomicznych, za to wędrowali pomiędzy  grajdołami sprzedawcy lodów ( tych na  patyku) oraz sezonowych owoców ewentualnie gotowanego bobu.

Zdecydowanie brakowało infrastruktury typu toalety i łazienki, więc zdecydowana większość oddawała spokojnie  mocz  w wodzie lub udawała  się na  spacer do lasu poza  wydmami. Tu należy  się małe wyjaśnienie - piszę o  sytuacji w latach 1950 - 1960.  A rok 1959 był rokiem,  w którym przez cały lipiec byłam w Jastarni jako opiekunka moich dwóch ciotecznych braci - jeden był 6 lat  młodszy niż ja, drugi o półtora  roku  młodszy od tego  sześciolatka,  a ja jeszcze nie byłam pełnoletnia bo miałam raptem nieco ponad 15 lat, tylko wyglądałam na  o kilka lat starszą niż to wskazywała moja metryka. Ja miałam być sama z braćmi przez  cały lipiec, a w sierpniu  miała przyjechać do nas  nasza  babcia, która mnie  wychowywała. A mama moich podopiecznych  była siostrą mego ojca.

Nieskromnie zauważę, że całkiem dobrze mi  szła opieka nad  chłopcami. Do godziny piętnastej siedzieliśmy na plaży nad  pełnym morzem, potem szliśmy na obiad do pensjonatu w którym mieszkaliśmy a po obiedzie plażowaliśmy po drugiej  stronie, czyli nad zatoką i albo wypożyczałam kajak i pływaliśmy kajakiem, albo  szliśmy oglądać jak ćwiczą chłopcy, którzy mieli  zamiar zostać marynarzami lub wędrowaliśmy przez  las do Juraty, w której było wtedy jeszcze mniej  atrakcji niż w Jastarni. W Jastarni to chociaż  było kilka  sklepów z pamiątkami,  wędzarnia,  centrala rybna, jakieś  małe kafejki, kościół no i port, do którego zawsze przypływało sporo stateczków. Był też przed wojną  wybudowany Dom Zdrojowy,  w którym wieczorami można  było zjeść kolację i potańczyć na parkiecie, który był na  zewnątrz. 

W sierpniu przyjechała  babcia i wreszcie i ja  miałam  wakacje, w ramach których omal się nie utopiłam i to brodząc w wodzie sięgającej mi nieco wyżej pasa.  Po prostu idąc trafiłam  w jakiś dół i gdyby  nie pomoc pewnego młodzieńca najzwyczajniej w  świecie  bym  się utopiła. Ów młodzian w pobliżu poszukiwał muszelek  ( tak twierdził) i zorientował  się, że ja nagle zniknęłam. Przy okazji dowiedziałam  się, że jeżeli w Bałtyku, niedaleko brzegu widać miejsce, w którym woda nie  faluje, jest nieruchoma,  to należy je ominąć, bo to  właśnie jest nagła  głębia. Ale do dziś  nie mam pojęcia  skąd  się takie zagłębienia w dnie  biorą. Bo ponoć one  nadal istnieją. Nie wiem  czy nadal istnieją, czy nie- po prostu nie   sprawdzałam. Zakładam, że skoro o tym nawet napisano, to zapewne  może tak jest.

Z owym  moim "wybawicielem", który był rodem chyba z Legnicy przez kilka lat korespondowałam,  ale nigdy  więcej się nie  spotkaliśmy.

A mój starszy wnuczek jest obecnie na obozie informatycznym i to całkiem niedaleko, bo w Poczdamie.  Wszak po wakacjach rozpocznie zapewne studia na  wydziale informatyki.

U mnie  dziś niebo jasnobłękitne , w tej chwili nawet listek żaden nie drgnie, zero wiatru i +27 stopni więc- bez  wyrzutów sumienia pożarłam porcję lodów ze  szwajcarską czekoladą. Ale możecie  mnie zabić - nie mam pojęcia  czym się ona  różni od innych gorzkich czekolad.

Miłych -  dla Wszystkich-kolejnych  dni  tygodnia. 

3 komentarze:

  1. U nas w Dolnej Saksonii juz od czwartku w ubieglym tygodniu jest szkola i to wtedy, kiedy wreszcie pogoda sie poprawila po chlodnym i deszczowym lipcu.
    Nigdy nie bylam na Mierzei Helskiej, choc nad morze czesto jezdzilam i bardzo tego zaluje, bo pewnie juz nigdy tam nie pojade. A teraz to juz w ogole pewnie do konca zycia nie bede mogla sobie pozwolic na jakikolwiek wyjazd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz całkiem ciekawe obozy organizują dla młodzieży. Wnuki mojej bliskiej koleżanki korzystały w tym roku z obozu piłkarskiego, tanecznego, a nawet półkolonii z nauką szycia.
    Nie lubię pływać w morzu, czuję lęk przed falami, głębinami i innymi niespodziankami.
    W wakacje jest nawet na osiedlu ciszej, a w mieście mniejszy ruch.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bylam w tym roku kilka dni w Sztutowie i wiesz czego mi brakowało? No wlasnie lodów na patyku, jagodzianek itp od nawolywujacych sprzedawców. Wszystko się zmienia....

    OdpowiedzUsuń