Oba krasnoludki uwielbiają jezdzić wszelakimi środkami lokomocji
miejskiej. Oczywiście atrakcją jest jazda autobusem piętrowym (zwykły,
"liniowy") i siedzenie koniecznie na górze, tuż za przednią szybą.
W związku z tym, jeden dzień spędziliśmy jeżdżąc po Berlinie
autobusami. Nawspinałam się na to pięterko tyle razy, że pod koniec
wyprawy miałam dość. Za każdym razem Starszy informował mnie
dokąd jedziemy i doskonale wiedział, w którym miejscu należy się
ruszyć z piętra, by zdążyć wysiąść. Wprawdzie już wyrosłam z
krasnoludkowych upodobań, ale bardzo mi się to podróżowanie
"piętrusem" podobało. Co ciekawe, to właściwie w całym centrum są
wydzielone pasy dla rowerzystów- albo jest specjalna rowerowa
ścieżka wygospodarowana z części chodnika, albo wyznaczony pas
jezdni dla rowerzystów a w nowszych częściach miasta są specjalne
rowerowe ścieżki. Siedzenie w "piętrusie" na tym przednim siedzeniu
dostarczyło mi sporo wrażeń- chwilami serce mi wskakiwało do gardła,
bo z góry wyglądało tak, jakby autobus miał "skosić" jadącego obok
rowerzystę.
W każdym razie Berlin z górnego pokładu autobusu bardzo mi się podobał.
A tak przy okazji - po Warszawie jezdzi znacznie więcej nowiutkich
samochodów luksusowych - tam jednak naród praktyczny i myślący i jakoś
nikt nie jezdzi po stolicy "bezpiecznymi terenówkami" i drogimi,wielkimi
limuzynami.
Byłam również w największym w Europie zachodniej domu towarowym
KaDeWe. Znajduje się w budynku, w którym w 1906 r powstał pierwszy
tak duży dom towarowy. Dziś na siedmiu kondygnacjach, na powierzchni
60 tys.m kw. znajduje się 380 tysięcy artykułów a zatrudnionych jest
2 tys. personelu. Przesnułyśmy się obok stoisk wszelakich znanych marek,
pozachwycałyśmy się wyrobami czekoladowymi i poszłyśmy obejrzeć co
serwują tamtejsze delikatesy - z poczucia obowiązku sprawozdawcy muszę
Wam powiedzieć, że zaopatrzenie aż dech zapiera, ale kupujących to jakoś
nigdzie nie widziałam - większość, tak jak my, przytuptała by popatrzeć.
Krasnoludkom bardzo podobały się różne świeże ryby - przyznam się, że
większości nie potrafiłam nazwać. Ale ośmiornicę rozpoznałam.
W jednej z przerw wynikającej ze zmiany linii autobusowej wybraliśmy się
na taras widokowy jednego z wieżowców. Popełniłam tam kilka zdjęć.
To jest pamiątkowy fragment Muru Berlińskiego
To "szare coś", na tle którego widać biało-czerwona flagę to
Monument poświęcony pamięci tych, co zginęli z powodu
holocaustu. Jest to labirynt zbudowany z betonowych bloków,
które miejscami mocno straciły na świeżości i są nieco
wyszczerbione.
Zwróćcie uwagę na dachy niektórych domów- na nich
rośnie prawdziwa trawa.
Na obu tych zdjęciach udało mi się uwiecznić Bramę Brandenburską.
Jest jeszcze coś, co zwróciło moją uwagę - w wielu miejscach są "kamienie,
o które każdy powinien się potknąć". Są to tabliczki (wielkości kostki
brukowej, wykonane z metalu) umieszczane w pobliżu bram domów,
w których mieszkali kiedyś Żydzi, którzy zostali zamordowani w obozach
zagłady. Na każdej takiej tabliczce jest imię i nazwisko, data wywiezienia
do obozu i informacja, że ta osoba zginęła w obozie.
Czy wiecie jak trudno jest wytłumaczyć czterolatkowi dlaczego są tutaj
te tabliczki i co to znaczy być wywiezionym do obozu i tam umrzeć?
Dla niego nawet samo pojęcie śmierci jest czymś wielce abstrakcyjnym.
Ale nasz Starszy Krasnoludek codziennie potyka się o trzy takie tabliczki,
które są przy bramie domu, w którym mieszka.
A propos tego budynku - budynek został zbudowany w 1906 roku i nadal
jest budynkiem mieszkalnym. Obecny jego właściciel przeprowadził
wszelkie konieczne remonty i choć stropy są drewniane budynek ma
wszelkie nowoczesne udogodnienia.
Bardzo mi się podoba to mieszkanie córki - pokoje są duże, wysokie (3,5 m),
a całość ma 168 m kw. A tak ogólnie biorąc z całą pewnością Berlin był
przed wojną pięknym miastem. Do dziś zachowało się wiele naprawdę
pięknych budynków.
I jeszcze jedna berlińska ciekawostka - drzewa w parkach są....opatrzone
numerkami.
A w parku, który jest niedaleko domu Krasnoludków są ...dzikie króliki.
Są bardzo ładne i...odważne, nic sobie nie robią z krążących po parku ludzi.
Zamęczę Was tym Berlinem - mam jeszcze zdjęcia z Koepenick i Poczdamu.
To miałas wspaniałąwizytę u Krasnoludków. Pięknie i bardzo interesująco opisałaś Berlin.
OdpowiedzUsuńJa byłam w tym mieście okropnie dawno - pamiętam, że szliśmy pod Bramę Brandenburgską i żeby zobaczyć mur - ale żołnierze nas nie dopuścili blisko.
Wielu ciekawych rzeczy dowiedziałam się z tego i poprzedniego tekstu.
Gratuluję wyprawy.
Serdecznie pozdrawiam.
Stokrotko, mój ślubny często bywał kiedyś w Berlinie, ale oczywiście tym NRDowskim i bardzo mu się tam nie podobało, więc tam nigdy dotąd nie byłam. Potem córka mieszkała w Bawarii, więc też jakoś ten Berlin mnie omijał. Ten pobyt był dla nas obojga zaskoczeniem, a zwłaszcza dla męża, że miasto tak bardzo się zmieniło. Mnie sie to miasto bardzo spodobało,od pierwszego spojrzenia.
UsuńMiłego, ;)
Zamęczaj, zamęczaj! Ja z przyjemnością popatrzę...
OdpowiedzUsuńZgago, zachęcaj, zachęcaj, to potem napiszesz : "mam dość":))))
UsuńMiłego, ;)
Tez mieszkalismy w tym wlasnie "starym Berlinie" - i tez mielismy wysokie sufity, chyba na 3.8 m , uwielbiam stare budownictwo :) Musza miec piekne to mieszkanie.
OdpowiedzUsuńHi hi w KaDeWe osmielilam sie kupic chyba tylko mala czekoladke, ceny byly tak z kosmosu,ze w ogole niedoscigle. I tez zastanawialam sie jak to jest, ze ten dom towarowy jeszcze nie splajtowal, skoro tam prawie nikt nie kupuje, a wiekszosc tylko oglada? Dziwne zjawisko....
Bardzo mialas ciekawa wycieczke , ale wierze Anabel, ze w domku najlepiej:) A teraz wreszcie nacieszysz sie swoim nowo wyremontowanym mieszkaniem:)
Pozdrawiam Gina
Gino, dział słodyczy mnie dobił - niemal ślinotoku dostałam. Żałowałam, ze nie "obfociłam" niektórych wyrobów - zachwyt mego zięcia wzbudził telefon komórkowy zrobiony z czekolady i...notebook. Faktycznie- wyglądało "jak żywe".
UsuńMy też poprzestałyśmy na kupieniu dzieciakom dwóch czekoladowych malutkich misiów na patyku.
Ceny ciuchów były mało widoczne, te ryby przesypane lodem też jakieś bezcenne były. W stoisku Channel nic nas nie zachwyciło, gdyby nie napis przy wejściu to równie dobrze mogłabym pomyśleć, że to ciuchy z jakiegoś podrzędnego marketu.
Zawsze mnie zastanawiają takie sklepy, w Polsce też. Złośliwi twierdzą, że to są tzw.pralnie pieniędzy. Nie znam się na tym zbyt dobrze, ale wszystko możliwe.
Właśnie dziś znów powróciłam do "kończenia urządzania się na nowo" - byłam w IKEI, zakupiłam dwie podkładki na podłogę by oszczędzić wykładziny przy stoliku komputerowym i biurku męża, wypatrzyłam półki na książki i zakupiłam dwa drewniane składane krzesła oraz lampę nocną dla siebie.
Miłego, ;)
Anabel - to mi tez juz dawno przyszlo do glowy - ze to musi byc niezle zakamuflowana pralnia pieniedzy. Naprawde nie sposob, aby taki sklep utrzymal sie przy takich cenach, braku kupujacych i cenach wynajmu w Berlinie.
UsuńJednak nie ja jedna mam takie sceptyczne podejscie :)
W kazdym razie pralnia czy nie, ciesze sie, ze sa jeszcze takie ponad stuletnie domy towarowe, bo nie ma nic gorszego, jak Lidl na kazdym rogu ulicy :)
Pa pa Gina
A wiesz, że do dziś stoi w Berlinie sygnalizator świetlny, który zbudowano jeszcze w latach dwudziestych, bo był taki intensywny ruch uliczny? I starutka stacja metra, która wygląda jak obłożony klinkierem barak?
UsuńA ogólnie to Berlin ma sporo naprawdę ładnych sklepów i właśnie zaczęły się w nich wyprzedaże letnich artykułów. Za całe 7 € zakupiłam sobie słodką nocną koszulę - bo roztrząsając w trakcie pakowania walizki problem czy brać koszulę czy piżamę, wcale nie wzięłam nocnej bielizny i pierwsza noc przespałam w podkoszulce zięcia- chłopak blisko 2-metrowy, więc była w sam raz:)))
Miłego, ;)
O sygnalizatorze nie wiedzialam, a co do staroci to Berlin chyba jednak nie pobilby angielskich zabytkow i kuriozow:) Tu sa dopiero cudenka nieslychane, no jakby nie bylo kolebka rewolucji przemyslowej:) ale nie bedziemy sie licytowoc:) Berlin pozostanie "moim" miastem na zawsze, bo tam byl moj pierwszy wlasny "dom", tam urodzilam dziecko i tam mielismy mieszkac i zyc...zycie jednak napisalo inny scenariusz - no widac tak mialo byc. Teraz i ty bedziesz juz na zawsze z tym miastem "powiazana" Anabel :) Mamy wiec cos wspolnego :) Gina
UsuńKoniecznie zamęczaj, bo to bardzo ciekawe. Buziaki
OdpowiedzUsuńAnko- ryzykujesz, jeszcze Ci się to znudzi:))))
UsuńMiłego, Kocia Mamo;)
W ogóle nie byłam w Berlinie, więc opowiadaj , opowiadaj :-)
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz miała okazję to pojedz- ładne miasto, warto.
UsuńMiłego, ;)
...a ja lubię tak jeździć pociągami...
OdpowiedzUsuńPaweł, prawdę mówiąc wolę podróże samochodem, ale ta podróż nie opłaca się samochodem - cenowo wypadłoby tak samo (płatne odcinki nowej autostrady + paliwo) a tam nie miałabym co zrobić z "bryczką".
UsuńMiłego, ;)
ZAWSZE UWIELBIALAM TO MIASTO, KIEDYS BYLO MOIM MARZENIEM TAM ZAMIESZKAC. .POZDRAWIAM NOWOROCZNIE...
OdpowiedzUsuń