drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 11 czerwca 2015

Wspominkowo

Nie wiem jak to jest, ale pewne wspomnienia trzymają się człowieka równie mocno jak
rzep psiego futra.
Gosia, która niedawno powróciła z arcyciekawej wycieczki do Korei Południowej opisuje
na swoim blogu   swe wrażenia z pobytu, a wszystko jest ilustrowane "furą" zdjęć.
I Jej post z 10 czerwca przywołał moje wspomnienie - nie, nie z Seulu, ale z pewnych
wakacji w Polsce. A konkretnie zdjęcie stojących tuż obok siebie namiotów.
Moje wspomnienie dotyczy drugiej połowy lat osiemdziesiątych, był pewnie rok 1986.
W tym okresie mieliśmy  wraz z przyjaciółmi własną firmę i zagwozdkę, jak pogodzić
wakacje dziecka i naszą pracę.
Mój ślubny, który zawsze wychodził z założenia, że bez jego obecności cały biznes się
rozleci, intensywnie rozmyślał gdzie pojechać, by  "żona i dziecię były na świeżym
powietrzu" i by to miejsce było stosunkowo niedaleko naszej manufaktury, bo on
mógłby przecież do nas codziennie dojeżdżać, zamiast sterczeć w  służbowym,
wynajętym na ten cel mieszkaniu.
Wspólnicy też czaszkowali nad tym problemem i w efekcie burzy  mózgów wymyślili -
trzeba wypożyczyć przyczepę kempingową  i zadekować się na polu kempingowym
w pobliżu Zalewu Sulejowskiego.
Pojechaliśmy wpierw obejrzeć miejsce - najważniejsze, że można było podłączyć się
do zasilania, druga sprawa - pawilon sanitarny prezentował się niezle, trzeci punkt -
w pobliżu można było się nawet wyżywić- była jakaś knajpka.
Wypożyczyliśmy przyczepę z Niewiadowa  i tu był pierwszy zgrzyt- niemal 8 godzin
zajęło nam wyczyszczenie jej tak, żeby można było tam spędzić bez obrzydzenia nieco
czasu. Po prostu nasi rodacy to flejtuchy, które nie mają zwyczaju po sobie  sprzątać.
No ale udało nam się wszystko wyczyścić, wypachnić całą, pościel oczywiście  mieliśmy
własną i pojechaliśmy na miejsce.
Nie wiem co za debil projektuje  kemping w szczerym polu, gdzie nie ma ani pół drzewa.
Po pierwszym dniu zrobiliśmy z pomocą przyjaciół  coś w rodzaju płóciennego dachu
nad przyczepą, która nagrzewała się od słońca w sposób obłędny .
Poza tym zabezpieczyliśmy dodatkowo przyłącze, które wyglądem  przypominało takie
zwykłe "domowe" gniazdko.Zainstalowaliśmy się tam we wtorek i było nawet niezle
aż do piątku.
W piątek na plac zaczęli napływać ludzie z namiotami i póznym popołudniem nie było
już miejsca na ani jeden namiot. Przybyła również druga przyczepa, która "zacumowała"
tuż obok naszej.
Tłok by taki, że trudno było przejść. Każdy stawiał swój namiot gdzie mu się zamarzyło,
bez ładu i składu. Bo nikt oczywiście nie wytyczył konkretnych miejsc na namioty.
Pawilon sanitarny oczywiście nie nadążał z obsługą -bez przerwy stała kolejka do toalet,
wszystkie umywalki i prysznice też były wciąż zajęte.
W efekcie zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do naszej manufaktury,
gdzie były 2 kabiny prysznicowe i porządne toalety, przygotowane zgodnie z wymogami
dla świata pracy.
Około godz. 21,00 nad całym polem unosił się intensywny zapach alkoholu.
Odnosiło się wrażenie, że na polu  rozlała się cysterna z wódą.
Do tego nad całym polem kempingowym rozlegał się dziwny hałas.
Ale nie było to nic dziwnego, skoro przed każdym namiotem był stały zestaw - na
wytwornych składanych krzesełkach siedzieli ludzie, pomiędzy nimi stał składany
stolik, na nim odpowiednia ilość kubków i małe tranzystorowe  radio, pod nim  kilka
różnych butelek. Tylko jakoś żadnej zagrychy nigdzie nie było widać. Pobliska knajpka
pękała w szwach, tam z kolei królowali tubylcy z pobliskiej miejscowości.
Tę noc przekoczowaliśmy w przyczepie. Tak mniej więcej  od drugiej w nocy stopniowo
naród wycofywał się pod namioty, o trzeciej już tylko kilka osób biesiadowało, ale po
cichu.
Następną noc spędziliśmy u znajomych, którzy po nas przyjechali. Nie chcieliśmy by
kempingowi współlokatorzy widzieli, że wyjeżdżamy, więc zostawiliśmy swój samochód
a z nimi byliśmy umówieni pod knajpką.
Po tym upojnym weekendzie zarządziłam powrót do domu - wolałam jezdzić z dzieckiem
codziennie do któregoś z parków niż spędzić w tym miejscu kolejny tydzień.
Pobyt na tym kempingu miał jednak swoje  dobre strony - wyleczyliśmy się z mrzonki o
nazwie "własna przyczepa kempingowa", bo po dokładnym wywiadzie okazało się, że
w Polsce tylko niektóre  pola kempingowe są na europejskim poziomie,
tzn. można się podłączyć do jakichś mediów, najczęściej jednak tylko do prądu.
Do wody i kanalizacji - nigdzie.
Przy okazji przekonaliśmy się także, że aby ciągnąć przyczepę trzeba jednak mieć nieco
silniejszy samochód niż fiat 126p.
Ciągnąc nim przyczepę często ma się wrażenie, że to ona nas ciągnie, a nie my ją.
A nie stać nas było na trzeci  samochód- mieliśmy po prostu dwa "maluchy", które nam
do szczęścia zupełnie wystarczały.


5 komentarzy:

  1. Świetne wspomnienie!
    Ja kilka ładnych lat jeżdżę na kempingi do Francji, Włoch i Hiszpanii. Zawsze z jedną firmą, więc standardy domków zawsze takie same i jakość kempingów też znam. Wszystko co w katalogach, to w realu. I zawsze kompleks basenów i place zabaw i... no to co się chce.
    I chciałam poruszyć temat polskich miejsc kempingowych. Zanim odważyliśmy się podbijać Europę ;) własnym autem, zaczynaliśmy od polskich kempingów. Prywatne pola namiotowe- porażka. 2 toalety na krzyż, to samo z prysznicami. Pełno namiotów, ludzi i ... mrowisko po prostu. Kilka lat z rzędu jeździliśmy na Hej, gdzie całkiem przypadkowo odkryliśmy kemping na terenie ośrodka wojskowego. Tam drzewa! czyli zacienione miejsce. Namioty nie wciśnięte na siłę obok siebie, tylko w granicach rozsądku, gdzie kto chciał. Toalety/prysznice- stan może nie powalał, ale dużo wszystkiego, sprzątane 2 razy dziennie. Więc można.
    Szkoda tylko, że ceny podobne jak na "zachodzie", a jakość... no jednak CAŁKIEM różna.
    A co do trunkowych Polaków... oj można by dużo napisać... Nie rozumiem jednego... często jadą do tych kempingów co my, z bagażnikiem pełnym... wódki. ??? Może ja jakaś dziwna jestem, ale u mnie w domu wódka rzadziej niż raz do roku jest obecna, dlatego się dziwuję... A lokalne wina takie pyszne, sery cudowne... oliwa z oliwek... ach wakacje...
    I co? I post mi z tego wyszedł... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc to ja nie rozumiem tych ludzi - czy naprawdę nie można w towarzystwie znajomych nie pić? Czy tylko po to się jedzie na kemping, by się napić? Nie wiem jak jest teraz, bo po tamtych doświadczeniach wykreśliłam polskie kempingi z kręgu moich zainteresowań. Ale jedno jest pewne - nawet jeśli właściciele kempingu staną na wysokości zadania, to niestety polscy użytkownicy w przeważającej swej masie i tak wszystko zniszczą, lub przynajmniej zabrudzą. Pokutuje przekonanie, że jak coś wspólne to jest niczyje i nie ma po co o to dbać.
      Smutne to, ale prawdziwe. Mam znajomych, którzy prowadzą prywatny pensjonat- ale nauczeni smutnym doświadczeniem wynajmują pokoje tylko znajomym. Już nawet nie ogłaszają się nigdzie.
      Miłego, ;)

      Usuń
  2. "Tradycji" picia , zwłaszcza od pierwszych chwil urlopu nigdy nie pojmę, pomimo że wokół mnie również istniał taki zwyczaj. Jeżdziliśmy regularnie na wczasy rodzinne........a mój były uwielbiał gościć się u innych. Koszmar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyśl Joasiu, jak to dobrze, że ten człowiek jest już tylko Twym "byłym". Szkoda tylko, że za zrozumienie tego, że coś nas niszczy wielką cenę musimy czasem zapłacić.
      Serdeczności;)

      Usuń