drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 20 lipca 2019

Dziwne, ale......

........jeszcze  żyję.
Jak większość z Was  wie, jestem dziwadłem. Wielkim dziwadłem, takim
wielce nieprzewidywalnym. A poza tym wielce wkurzonym, bo od wczoraj
Google "przestało synchronizować   zdjęcia", czyli to co trafiało mi
automatycznie ze smartfona na "zdjęcia  Google" i miałam to już w kompie-
przestało trafiać. Podobno dotychczasowy tryb był mało intuicyjny. Ale dla
mnie był wielce wygodny i prosty.
Pogoń Google za "intuicyjnością" zrobiła  mnie osobiście "kuku". Aż się
zaczynam zastanawiać jakie jest  znaczenie  słowa "intuicyjność" zdaniem
informatyków - od dawna usiłuję to rozgryźć- bez powodzenia.
Poza tym - jak wiecie byłam wczoraj na imprezie - i to nie był dobry pomysł,
bo ja nie lubię  tłumów, festynów, jarmarków, odpustów.
A to właśnie była taka impreza - jedynym jasnym punktem było miejsce, czyli
mój ulubiony Ogród Botaniczny. Ale po kolei:
Na szczęście, wyjątkowo przytomnie, zrezygnowaliśmy z jazdy samochodem
i  pojechaliśmy autobusem. Nawet nie było tłoku, od nas to raptem  jest tylko
osiem przystanków, a do autobusu mamy ze 250 metrów.
Dojeżdżając rozglądaliśmy się dokładnie - nigdzie nie było nawet odrobiny
miejsca  na zaparkowanie choćby smarta, a więc  nasz wybór był wielce
słuszny.
Do innego niż zawsze wejścia  ogrodowego zmierzał tłum ludzi.
Część tak jak my z wykupionymi już biletami, niektórzy  dodatkowo stali  przy
kasach. Te wcześniej wykupione bilety były po 35,20€, te nabywane na miejscu
były o 4€ droższe. Dostaliśmy plan gdzie co się będzie  działo. I zaraz potem
przeszliśmy przez stanowisko, na którym sprawdzano nam torebki, plecaki itp.
I zaraz na wstępie, w okolicy budynków  szklarni, które potem będą grały główną
rolę poczułam, że to nie za bardzo mój klimat:
Ta zielona siatka z czerwoną tabliczką, po lewej stronie zdjęcia, skrywa
toczące się na terenie ogrodu prace czyli wykopy z gigantycznymi rurami.
Prace nieomal przecinają ogród na pół, na razie oszczędzając część środkową
przed szklarniami.



Na każdym większym trawniku królowały  rozstawione stoły, stoliki, ławy,
leżaki, namioty z  przeróżnym jedzeniem i napitkiem.
I tak w całym ogrodzie. Do tego, w jednej z głównych alei , gęsto stały obok
siebie  budki z  "wyżerką i napitkiem" rodem z różnych stron świata, bo jak
wiadomo, Berlin jest międzynarodowym miastem. Pomiędzy budkami były
miejsca do konsumpcji na stojąco lub siedząco.
W alejce kłębił się tłum ludzi, niemal wszystkie budki miały powodzenie.
Oprócz tych budek gastronomicznych były również budki z etniczną odzieżą,
w jednym widziałam b. ładne hinduskie szale (chyba ze sztucznego jedwabiu),
w innej królowały b. dziwne, aczkolwiek zabawne, żakiety nepalskie, kilka
budek  oferowało kapelusze  letnie, w jednej malowano henną wzory na
dłoniach, ze dwie prezentowały jakieś ozdobne  aniołki .
Były też trupy artystów wędrujące po całym ogrodzie. I te ich wszystkie
występy wywołały w  nas pewien smutek i....jakiś niesmak.  Bo były to
aż nazbyt widoczne chałtury- przechodzeni  artyści w mocno przechodzonych
strojach.
Może przesadzam, ale osobiście mnie nie bawią ani występy mimów, ani występ
pani kręcącej naraz 3 kółkami  hula hop, ani pan żonglujący piłkami tenisowymi
ani też clowni.
A wszystko w oparach  smażonych , gotowanych lub grillowanych dań. W wielu
miejscach między drzewami snuł się całkiem gęsty  dym.

Ten dziwnie odziany człowiek w cylindrze to "Pan Czekolada", budzący
wielkie zainteresowanie wśród dzieci, który właśnie wyruszył tą zatłoczoną
alejką.
W tym całym  chaosie trafiłam jednak na miłą chwilę, krótki występ pana
Jean Ghazala, saksofonisty. Grał świetnie, miło było posłuchać kilku
jazzowych kawałków.
Pogoda się "rozbujała" i było nie tylko gorąco ale i niestety duszno, pomimo
otaczającej nas zieleni, która nikogo  nie interesowała.
Nie da się ukryć, że największe zainteresowanie budziła strona gastronomiczna
tej imprezy - wszyscy dookoła coś przeżuwali.
Jedno co trzeba bezstronnie przyznać- organizatorzy zadbali o dostateczną ilość
koszy na odpadki, o ustawienie kilku dużych kontenerów ze strefą łazienkową,
wszystkie budki/kioski były czyste, nowe, rodem z jednej wytwórni.
Nie byliśmy jedynymi  osobami które  opuściły  dość wcześnie to  mało ciekawe
miejsce nie doczekawszy do godziny 22,00 gdy miały rozbłysnąć światłami
wszystkie szklarnie.
Zdecydowanie wolę Ogród Botaniczny w zwykły dzień, gdy przychodzą osoby
zainteresowane przyrodą a nie wyżerką.
No i znów się okazało, ŻE JESTEM DZIWNA


24 komentarze:

  1. Nie jesteś dziwna, ale jeśli nawet, to ja wraz z Tobą, bo inaczej wyobrażałam sobie zapowiadaną imprezę...
    To już chyba znamię czasów, u nas park przestaje byc strefą ciszy dla kuracjuszy i poszukiwaczy wytchnienia od zgiełku - co krok inna muzyka, stragany, a to gra skrzypek, a to ktoś balony składa, czujesz się jak na jarmarku...albo więc jestem dziwna, albo sie starzeję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać zawiodła nas nasza wyobraźnia.Wcześniej wyobrażałam sobie, że to będzie kilka różnych estrad, a nie , że czwórka takich sobie "aktorów" będzie wędrować po terenie i cały czas to samo powtarzać. I żal mi było tych pięknych trawników zadeptywanych przez ludzi.I naprawdę nie marzyłam o wycieczce do garkuchni a tak to w końcu wyglądało.Jedyny plus to był ten, że zawędrowaliśmy nad staw, nad którym jeszcze nie byliśmy i tam grał ten saksofonista.
      Przyglądałam się wręcz z podziwem ludziom, którzy w ten upał i duchotę pili tequilę i mojito tudzież inne trunki i pożerali gorący eintopf. Ja się nabrałam na lody karmelowe, więc potem, tuż przed wyjściem zgrzeszyłam lodami Magnum, jogurtowo-malinowymi.

      Usuń
    2. Tych lodów bardzo chce spróbować mój mąż, ale gdy byliśmy w parku, kosztowały niewspółmiernie dużo - chyba w weekendy chcą zarobić na turystach, poszukamy w marketach...

      Usuń
    3. Lody Magnum są niestety drogie-zapewne z powodu tej warstewki czekolady, która musi być w dobrym gatunku, to raz, po drugie są to prawdziwe lody a nie erzac o nazwie lody.Tu kosztują 2,50€. No ale raz na jakiś czas można przecież "zgrzeszyć".

      Usuń
  2. Grono "dziwaków" urośnie, bo mnie też coś takiego nie podobałoby się.Mam nadzieję, że wizyta w normalny dzień W Ogrodzie botanicznym zrekompensuje rozczarowanie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W "zwykły" dzien w Ogrodzie Boatnicznym jest zawsze cudownie, nie tylko z powodu obcowania z przyrodą ale ci co OB odwiedzają często mają miły zwyczaj pozdrawiania się przy mijaniu na ścieżce, czasem się wspólnie można pozachwycać jakimś okazem- zupełnie jak na tatrzańskim szlaku turystycznym.

      Usuń
  3. Tez chyba bym wyszla wczesniej, bo zaliczam sie do grona nie lubiacych tlumow, odpustow i dymu grillowego.
    A teraz powiem Ci ciekawostke. Dostalam na maila zdjecie, TO zdjecie z panem czekoladowym, od Anny K., ktorej zupelnie nie skojarzylam i adnotacja, ze google fotos cos tam i ze Anna K. udostepnila mi to zdjecie. Po prostu zglupialam i nie wiedzialam ani kim jest Anna K., ani dlaczego udostepnila mi to zdjecie. Dopiero w tej chwili, kiedy je zobaczylam i wczesniej przeczytalam o Twoich klopotach z guglem, troche mi sie rozjasnilo. Dalej jednak nie wiem, jakim cudem Twoje zdjecie do mnie trafilo, bo podejrzewam jakis przypadek, a nie celowe dzialanie. Bo i po co mialabys mi przesylac akurat to zdjecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry Aniu, ale i tak miałaś szczęście, że nie dotarły do Ciebie wiązanki słowne gdy przesyłałam zdjęcia ze smartfona sama do siebie, co w końcu mój smartfon odkrył i widocznie postanowił wysłać je do innej Anny- po prostu mam nr Twojej komórki w wykazie i to na pierwszym miejscu, boś na "A" , więc przemądrzała elektronika doszła do wniosku, że to ja mam fioła bo kto normalny wysyła swoje zdjęcia ze swojego smartfona na swoją pocztę mailową?Tylko wariat, wiec trzeba kobiecie pomóc;))) Te trzy pierwsze przeszły "jak burza", przy tym czwartym "się zacięło".Odczekałam, wszystko "wyzerowałam" wznowiłam próbę- wydawało mi się, że łaskawie przeszło, ale go w mailach nie było- pewnie wtedy wysłał go smartfon do Ciebie. Bo za kolejnym podejściem (namolna jestem)jednak powędrowało do mnie.
      To jest coś, co mnie zawsze wpienia w działaniu kompa, smartfona i innych tego rodzaju ustrojstw- one wiedzą lepiej ode mnie co ja chcę.

      Usuń
    2. Ale ze do glowy mi nie wpadlo, ze to od Ciebie ten mail... Gdybym Cie zapisala pod Anabell, to od razu bym wiedziala, ale Anny K. nie znam przeciez. :)))))
      Za rzadko do siebie piszemy ;)

      Usuń
  4. Nie komentowalam tamtego wpisu na temat imprezy w BG ale cos mi wlasnie mowilo, ze to bedzie wielki niewypal. Nie lubie takich imprez "wszystko w jednym" bo nigdy nie sa udane. Zdecydowanie wole imprezy o konkretnym profilu tematycznym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze omijam takie imprezy z daleka, bo źle się czuję w tłumie.A bilety na tę imprezę były prezentem urodzinowym dla mnie od córki. Ona też nigdy nie chodzi na takie imprezy i nie podejrzewała co się tak naprawdę kryje za programem tej imprezy. I wiem, że teraz (gdy wróci z urlopu) będzie jej bardzo przykro, że to był taki niewypał.

      Usuń
    2. Pewnie bedzie jej przykro, bo to prezent od niej. Z drugiej strony sama nigdy nie byla, wiec jak mogla wiedziec. I to powinno zlagodzic gorzki smak przykrosci. Czlowiek uczy sie na bledach. Ja tez sie nauczylam, ze imprezy o tajemniczych tytulach "zaczarowane, magiczne" itp. to wlasnie nic konkretnego a troche bylejakosci w jednym kawalku.
      Nastepnym razem sie nie dacie skusic.
      A moze powiedz corce, ze wlasnie dlatego zeby wiedziec na przyszlosc warto bylo i wskaz na cos co Ci sie jednak podobalo. Ciezkie to zadanie dla matki, wiem i samej jest mi juz przykro za Was obie.
      buziam:***

      Usuń
    3. Jak znam życie to mąż mi trochę w tym pomoże, bo zaraz powie , że pogoda zrobiła się dla niego zbyt męcząca (to nawet prawda, bo zrobiło się po południu bardzo duszno) a on "sercowy", więc wolał wcześniej wylądować w domu.

      Usuń
  5. Takie festyny i inne imprezy to też nie mój klimat, choć czasem może być ciekawie ;) Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy na takie imprezy nie chodzę, nawet na koncert M.Jacksona nie poszłam gdy koncertował w Warszawie,mchociaż mogłam.

      Usuń
  6. Możesz mi wierzyć lub nie ale w Warszawie na tego rodzaju imprezach jest bardziej na poziomie. Ostatnio byliśmy całą familią na Wiankach nad Wisłą - było wspaniale.
    A o imprezach Światło i dżwięk w Wilanowie to już Ci pisałam że były po prostu wybitne.
    No ale byłas w swoim ukochanym Berlińskim Ogrodzie Botanicznym - i to już jest powód do zadowolenia. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę, ale w Warszawie i tak nie chodziłam nigdy na wianki ani na inne masowe atrakcje. I tu nie poszłabym, gdyby te bilety nie były prezentem od córki. Ona też nigdy na takiej imprezie tu nie była i trudno było wydedukować z programu, że to będzie takie NIC. Jedno było fajne- czystość, porządek, żadnych pijaczków czy rozbestwionej, wrzeszczącej młodzieży. Było dużo osób z dziećmi do lat 14 (one miały darmowy wstęp) ale i one zachowywały się nienagannie.Żadnych wrzasków, ganiania
      itp. nie było.
      W Warszawie byłam raz jedyny nie tyle na imprezie co na spontanicznym spotkaniu warszawiaków przy moście Poniatowskiego , wieczorem, gdy przechodziła kulminacyjna fala powodziowa przez miasto.Wszyscy stali lub siedzieli na brzegu i była niemal grobowa cisza. Każdy wpatrywał się w rzekę w niemym przerażeniu.To było wiele, wiele lat temu, ale do dziś
      pamiętam przedziwny zapach wody i twarze stojących obok nas ludzi.

      Usuń
    2. Czy piszesz moze o 1997 roku? Chyba nie, bo wtedy powodz objela dorzecze Odry, nie Wisly?
      Co to imprezy to doskonale Cie rozumiem. Pamietam wypad do Doliny Czarnej Wiselki w pewien bardzo upalny weekend w latach 90-tych - caly dzien spedzony w spokoju i chlodzie nad szumiaca Wiselka. Pusto, przez caly dzien prawie zadnych ludzi. Tylko my, szumiacy potok, spiewajace ptaki. Wieczorem powrot pociagiem z Wisly. Pechowo, bo akurat trwal Tydzien Kultury Beskidzkiej, wiec w centrum Wisly tlumy, snujace sie esrod dymu z licznie roztawionych szaszlykarni, jazgot muzyki (z kazdego stoiska innej). A wszystko to w ponad trzydziestostopniowym upale.Koszmar po tak milym dniu.

      Usuń
  7. Istotnie tzw. imprezy masowe w parkach itp. są jak dla mnie zbyt masowe i w sumie ich ukoronowaniem są konsumpcje "nieznanych" przysmaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam pecha, bo ja bardzo nie lubię jeść poza domem, ale pewnie gdyby było inaczej to nie miałabym powodów do narzekania, jedzenia było tam w bród, akurat na te 4 godziny czekania aż do chwili gdy będą pokazy laserowe.
      I tak na oko 90% osób tak właśnie zrobiło.

      Usuń
  8. Przypomniałaś mi imprezy z czasów mojej młodości, kiedy to w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie z okazji święta „Trybuny Robotniczej” organizowano podobne spędy. Można się było najeść krupnioków, bigosu i wojskowej grochówki. Dziwne, ale mnie wtedy to nie przeszkadzało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten Park Chorzowski był nawet niezły, byłam chyba tam jeden raz, ale nie na imprezie, tylko w ramach spotkania z własnym ojcem.
      Asmo, nasza młodość upływała na dorocznych spędach z okazji 1 maja czy też 22 lipca, byliśmy do tego w pewnym sensie przyzwyczajeni, odbierało się to jako jeszcze jedną okazję do spędzenia czasu z koleżankami i kolegami. Ale gdy czytasz w programie imprezy "występy teatralne", "koncert", "występy baletu" to nie spodziewasz się,że będzie to marne chałturzenie.

      Usuń
  9. W moim miescie , zreszta w innych tez, istnieja podobne imprezy tyle ze na nadrzecznych bulwarach. Bylam ze dwa razy bo zawsze ich czescia jest w muszli koncertowej wystep jakiegos fajnego zespolu - i to byl jedyny powod ze szlam. Poza tym nie moglam sie nadziwic tlumom : temu co kupowali i czym sie zabawiali. Ale po tych dwoch razach nawet najlepszy zespol nie zachecil mnie do nastepnych odwiedzin i juz nie chodze, juz sie z tego wyleczylam.
    U mnie jednego razu wystepowal Paul McCartney i nie poszlam bo chociaz jest czescia Beatlesow bo go okropnie nie lubie a na przestrzeni lat ponadto "znielubialam" samych Beatlesow tez.
    W USA ogrody botaniczne nie sa popularne, nie mialy by frekfencji jako ze wiekszosc tych egzotycznbych roslin mamy tu w naturze, poza tym amerykanie jedna noga doslownie mieszkaja w tropikach wciaz odwiedzajac te strefy wiec sa "opatrzeni".
    Nic zlego sie nie stalo, bylas, wiesz, wiecej nie pojdziesz i to wszystko.
    Zycze milej resztki weekendu - moj zostal zepsuty wezwaniem na slube lawnikowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chyba to "ławnikowanie" bywa czasem dość ciekawe.Jedna z moich bliskich ongiś koleżanek pracowała w sądzie i co jakiś czas raczyła nas opowieściami z sali sądowej.Doszłam wtedy do smętnego wniosku, że nie ma takiego łotrostwa i świństwa, którego człowiek by się nie dopuścił.Będziesz miała fajny materiał na blog, gdy się już sprawa skończy.
      Piosenki Beatlesów nadal lubię, zwłaszcza tę, którą usłyszałam po raz pierwszy tańcząc ze swą ówczesną sympatią. Do dziś gdy ją słyszę to zaraz go widzę.
      Miłego , Kochana;)

      Usuń