Uważam, że powinnaś. Moja rodzina też ma korzenie "głęboko warszawskie". Pamiątek zostało niewiele, tylko dokumenty i parę zdjęć, nawet nie wszyscy, którzy zginęli, mają swoje groby. Parę lat temu znalazłam w internecie zdjęcie kamienicy na ul. Kościelnej, w której mój dziadek miał warsztat szewski. A nad warsztatem otwarte okno na facjacie, przez które zapewne czasami wychylała się moja babcia. Nie dane im było doczekać końca wojny...ulach
To przepiękna opowieść. Wzruszyłam się. Bardzo podobnie wyglądało życie moich Dziadków we Lwowie. W ich mieszkaniu rozłożyło się jakieś biuro wojskowe - niemieckie. Rodzina musiała opuścić mieszkanie. Pozwolono przychodzić i zabierać artykuły żywnościowe. Bali się lecz przychodzili. Któregoś dnia ktoś rozbił strzałem okno i kula uszkodziła portret wodza. Dziadek bał się, że ze złości Niemcy aresztują go. Nie poszedł więcej. Dodam, że Babcia od Niemca dostawała kiełbasę i mięso dla mojej Mamy (była bardzo chorowita). Cóż, oni też byli ludźmi.
Podziwiam Warszawiaków za hart, za walkę, za cel. Mam rodzinę jak się okazało dość bliską i od zawsze w Warszawie. Spotkaliśmy się niedawno. To typowi mieszkańcy stolicy z korzeniami od bodaj 1928 roku. Tak samo wyczuwam w nich miłość do miasta jak u Ciebie.
To prawie jak bym oglądała "Czas honoru", bądźmy wdzięczne niebiosom że dano nam żyć w czasach względnego spokoju. Mnie również bardzo wzruszyła historia twojej rodziny, mam nadzieję że przekazujecie ją z pokolenia na pokolenie. Pozdrawiam :-)))
Wojne znam z opowiadan choc ruiny i inne slady ogladalam wlasnymi oczami. Moi rodzice spedzili ja w roznych miejscach, nie bedac jeszcze malzenstwem. Oboje spotkali sie i z brutalnoscia i z zyczliwoscia, zgodnie z zasada ze ludzie sa rozni co widzimy i teraz, w czasach pokoju. Choc niedokladnie jestesmy pokoleniem wojennym to pewnie kazdy z nas moglby napiac na ten temat rozdzial do grubasnej ksiazki na ten temat. Z pozdrowieniami - Serpentyna.
Ja też jestem warszawianką z dziada pradziada, więc wiem bardzo dobrze jak wyglądało życie w czasie okupacji. Moją mamę babcia musiała oddać po śmierci dziadka (na Pawiaku) do sierocińca, bo nie była w stanie sama utrzymać 3 dzieci. Ze strony taty też jestem warszawianką z dziada pradziada :) Moja rodzina ma korzenie warszawskie jeszcze z XVIII wieku. Zawsze mi było przykro, że nie mam wogóle rodziny poza stolicą a i tej w stalicy tyle co na lekarstwo.
Z przyjemnością przeczytałam Twój wpis. Również i moja rodzina od wielu pokoleń mieszka i żyje w Warszawie. Pamiętam sporo opowiadań mojej Babci z czasów wojny i okupacji. Niemcy niekoniecznie byli tymi gorszymi... Częściej mieli ludzkie odruchy, niż ci, po których można się było tego spodziewać :-/
Ulach, u nas też niewiele zostało pamiątek, na szczęście ocalało nieco zdjęć i dzięki temu wiem, jak wyglądali moi pradziadkowie. Gdy dziadek w 1945, w marcu, wrócił na Narbutta doznał szoku i potem dość długo chorował.Nim pozwolił babci na powrót do Warszawy sam wszystko porządkował, zamurowywał dziury, odbijał cegły z okien, szklił okna kawałkami szyb.Oni przeżyli we Lwowie I wojnę, ale nie spodziewali się,że ta druga będzie tak okrutna i tak wyniszczająca dla ludności cywilnej. Miłego, ;)
Kankanko,w czasie II wojny mieszkała we Lwowie siostra babci i jeden z braci z żoną i dziećmi.Gdy po 17 września weszli do Lwowa Rosjanie też nie było wesoło i gdy Niemcy w 1941 wkroczyli do Lwowa niektórzy Polacy cieszyli się z tego, uważając, że Niemcy to kulturalny naród.Radość trwała krótko.Babcia mówiła,że każdy Polak znał jednego, porządnego Niemca, ale ta znajomość nikomu w niczym nie pomogła.No popatrz,w jakiś sposób jesteśmy związane ze Lwowem.Lwowianką była moja babcia, a dziadek był poznaniakiem. Po wojnie jeden z braci babci osiadł we Wrocławiu z rodziną.Dziś już nie żyje i On i jego żona, ale dzieci są we Wrocławiu. Fakt, kocham swoje miasto i uważam,że ostatnio bardzo wyładniało, choć miejscami trudno się przez miasto przedostać. Miłego, ;)
Bronko, zanim zaczęłam blogować napisałam na użytek tych, co zostaną po mnie, wszystko to, co wiem na temat własnej rodziny.Wertowałam stare księgi parafialne, szukałyśmy z córką również u Mormonów w ich bibliotece w Niemczech.Dokopałyśmy się aż do XVI wieku. Poza tym spisałam to wszystko co pamiętałam z dzieciństwa, łącznie z zapamiętanymi opowieściami babci.Przy okazji odnalazłam dalekich, zupełnie mi nie znanych kuzynów.Wiem,że nie jest to pełny obraz, a do tego mocno subiektywny, zwłaszcza gdy idzie o moją charakterystykę niektórych członków rodziny. Gdy odejdę, mam nadzieje,że córka podejmie pałeczkę i pociągnie wszystko dalej.Wszak ma dwóch synków, niech choć w ten sposób poznają dzieje swej rodziny. Poza tym uważam,że trzeba pisać i mówić o tych, którzy już odeszli- by pamięć o nich trwała. Miłego, ;)
Serpentynko, całe pokolenie powojenne miało zdeterminowane życie wydarzeniami z lat 39-45. Do dziś pamiętam ruiny Starówki i ścieżkę wśród gruzów prowadząca do Katedry. I pamiętam most pontonowy na Wiśle.A byłam wtedy naprawdę mała, nie sądziłam,że tak daleko może sięgać nasza pamięć.Przez wiele, wiele lat po wojnie nie było w Warszawie problemu z kręceniem scen filmowych "z udziałem" ruin.Było ich pod dostatkiem, zwłaszcza w oddalonych nieco od śródmieścia dzielnicach. Miłego, ;)
Kiciuszara, w Warszawie jesteśmy tylko my dwoje, a tak w ogóle cała nasza rodzina jest mała a do tego bardzo rzadko się widujemy.Mieliśmy szczęście, w czasie wojny nikt nie zginął, tyle,że calutki dobytek przepadł i wszyscy musieli zaczynać od zera. Miłego, ;)
Ata, naprawdę każdy znał jednego porządnego Niemca:)))Moja teściowa opowiadała,że na Poznańskiej to Niemcy nawet chleb dawali tym mieszkańcom, którzy mieli małe dzieci. Mnie tylko wyobrazni nie staje by wyobrazić sobie siebie w sytuacji gdy wszystko się utraciło, niczego nie ma- ani mebli, ani pościeli ani pieniędzy ani jedzenia. To jak koszmar senny, tyle tylko,że nie można się z tego obudzić.Wyobrażasz to sobie? Miłego, ;)
Zgago, myślę, że niektórzy nigdy nie opowiedzą wszystkiego. Czasem niektóre traumatyczne wydarzenia spychają w przestwór niepamięci bo nie są w stanie do nich wracać. Miłego, ;)
Anabell - mój mąż utonął w genealogii, swoją rodzinę prawie połapał, teraz bierze się za moją. To wielki wysiłek, ale mamy obowiązek zachować wiadomości o korzeniach. Przy okazji odkrywa się tyle ciekawych osób!
Zazdroszczę Ci, że masz te wspomnienia. Moi dziadkowie zmarli bardzo wcześnie i w ogóle ich nie znałam, a babcie (które też już nie żyją), nie raczyły nas opowieściami o historii rodziny. Jedynie kuzyn mojego ojca stworzył drzewo genealogiczne rodziny "po kądzieli" i systematycznie je uzupełnia. Moja mama czasami opowiada coś, co pamięta, ale ona urodziła się już po wojnie. Zamierzała spisać swoje wspomnienia, muszę ją do tego zdopingować.
Podziwiam Twoje zadbanie o to , aby " ocalić od zapomnienia"dzieje rodziny, bo wymaga to sporo zachodu i mnie się to jednak w pełni nie udało, jedynie szczątkowo. Aktualnie jeden z mych przyjaciół pokazał mi " dzieło swego życia" - pięknie oprawioną księgę ( formatu A4 ) - dzieje rodziny ze strony " po kądzieli "z korzeniami spod Lwowa, okraszoną zdjęciami różnych dokumentów i członków rodziny od połowy XIX w. Ale w tym celu jeździł nawet do lwowskiego archiwum i członków rodziny po całym kraju. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem i przy okazji o tym teraz napisałam. Inny zaś przyjaciel, urodzony w 1940r. na warszawskiej Woli, opisał zapamiętane przeżycia z dzieciństwa ( trochę też zasłyszane od matki), wysiedlenie, pobyt w niemieckich obozach pracy, osiedlenie się matki z dziećmi po wyzwoleniu - już nie w Warszawie, gdzie ani śladu po ich domu, a ojciec jego zaginął bez śladu od wybuchu PW. Miał potem ojczyma, poznanego właśnie w Niemczech, gdzie ten się opiekował młodą matką z dwójką małych chłopców. Kolega w duchu na zawsze pozostał warszawiakiem i z głodem posiadania WŁASNEGO OJCA ( BARDZO DOMINUJĄCy motyw w jego życiu ).
Jest w W-wie taki cmentarz-lekcja historii, więcej na http://pl.wikipedia.org/wiki/Cmentarz_Powsta%C5%84c%C3%B3w_Warszawy . Tam, w zbiorowej mogile, leży mój stryjek. Zapewniam, warto się wybrać, poczytać, pomyśleć...ulach
Ale wiesz, jak tak ich z imion i przypadłości łapiemy, to mimo, że "obcy" w sumie to jakże potrafimy ich zrozumieć :) Mąż prawie sumiasty wąsem kęcił nad niektórymi swoimi krewnymi :))))
Witaj Kwoko, rodzina mi się niepokojąco szybko kurczy, więc trzeba jednak łapać wiadomości, póki się da. Rozumiem,ów stan psychiczny tego pana- wyrosłam w permanentnym głodzie posiadania rodziców (którzy byli, a jakże, tyle tylko,że nie zainteresowani dzieckiem). Wydawać by się mogło,że zal do losu powinien kiedyś minąć, u mnie nie minął,a rodziców już dawno wśród żywych nie ma. Miłego, ;)
Kankanko, wyobraz sobie,że rodzina matki mojego dziadka ze strony mojego ojca przywędrowała w XVI wieku z Holandii. To całkiem zabawne zajęcie takie buszowanie w tych starych zapisach.Miłego, ;)
P.S. anabell ;) wymagająca kobieto! ;) niebieskie lody! Rozumiem, że to smerfowe bywały :) Wenecja wiosną może okazać się świetnym pomysłem! My pojechaliśmy w najbardziej gorący okresie... dosłownie i w przenośni ;p no i potrzeba by o wiele więcej czasu na zobaczenie wszystkich wysp...
Mi, gdy zobaczyłam te wściekle niebieskie lody to jakoś nawet mnie nie kusiły, a jestem niezły łakomczuch.My byliśmy na przełomie czerwca i lipca.Upały były oczywiście wściekłe, tłumy takoż, ale trafiliśmy na wystawę Picassa i rzezb Canovy.Reagowałam nieco histerycznie na Wenecję, bo gdy krążyliśmy bocznymi ulicami i widziałam tę umierającą Wenecję to się w pewnej chwili popłakałam.I wciąż mam w oczach tę chwile, gdy dopływaliśmy do Wenecji. Miłego, ;)
Nie mogłam od razu dodać komentarza, za nic na świecie. Ale tak to jest, jak mi na czymś bardzo zależy. Pięknie i arcyciekawie napisałas o sobie i Warszawie. Najważniejsze, że masz spisane najważniejsze wątki rodzinne, to są bezcenne informacje. Każdy chce wiedzieć skąd jest. Ja mam na szczęście książkę autorstwa mojej mamy Krystyny Rodowicz pt" Sztormy i burzany", która jest bardzo ciekawą historią naszej rodziny. Moje dwie siostry i ja traktujemy ją jak relikwię.
Uważam, że powinnaś. Moja rodzina też ma korzenie "głęboko warszawskie". Pamiątek zostało niewiele, tylko dokumenty i parę zdjęć, nawet nie wszyscy, którzy zginęli, mają swoje groby. Parę lat temu znalazłam w internecie zdjęcie kamienicy na ul. Kościelnej, w której mój dziadek miał warsztat szewski. A nad warsztatem otwarte okno na facjacie, przez które zapewne czasami wychylała się moja babcia. Nie dane im było doczekać końca wojny...ulach
OdpowiedzUsuńTo przepiękna opowieść. Wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńBardzo podobnie wyglądało życie moich Dziadków we Lwowie. W ich mieszkaniu rozłożyło się jakieś biuro wojskowe - niemieckie. Rodzina musiała opuścić mieszkanie.
Pozwolono przychodzić i zabierać artykuły żywnościowe. Bali się lecz przychodzili.
Któregoś dnia ktoś rozbił strzałem okno i kula uszkodziła portret wodza. Dziadek bał się, że ze złości Niemcy aresztują go. Nie poszedł więcej.
Dodam, że Babcia od Niemca dostawała kiełbasę i mięso dla mojej Mamy (była bardzo chorowita).
Cóż, oni też byli ludźmi.
Podziwiam Warszawiaków za hart, za walkę, za cel.
Mam rodzinę jak się okazało dość bliską i od zawsze w Warszawie. Spotkaliśmy się niedawno. To typowi mieszkańcy stolicy z korzeniami od bodaj 1928 roku. Tak samo wyczuwam w nich miłość do miasta jak u Ciebie.
To prawie jak bym oglądała "Czas honoru", bądźmy wdzięczne niebiosom
OdpowiedzUsuńże dano nam żyć w czasach względnego spokoju. Mnie również bardzo wzruszyła historia twojej rodziny,
mam nadzieję że przekazujecie ją z pokolenia na pokolenie.
Pozdrawiam :-)))
Wojne znam z opowiadan choc ruiny i inne slady ogladalam wlasnymi oczami. Moi rodzice spedzili ja w roznych miejscach, nie bedac jeszcze malzenstwem. Oboje spotkali sie i z brutalnoscia i z zyczliwoscia, zgodnie z zasada ze ludzie sa rozni co widzimy i teraz, w czasach pokoju. Choc niedokladnie jestesmy pokoleniem wojennym to pewnie kazdy z nas moglby napiac na ten temat rozdzial do grubasnej ksiazki na ten temat. Z pozdrowieniami - Serpentyna.
OdpowiedzUsuńJa też jestem warszawianką z dziada pradziada, więc wiem bardzo dobrze jak wyglądało życie w czasie okupacji. Moją mamę babcia musiała oddać po śmierci dziadka (na Pawiaku) do sierocińca, bo nie była w stanie sama utrzymać 3 dzieci. Ze strony taty też jestem warszawianką z dziada pradziada :) Moja rodzina ma korzenie warszawskie jeszcze z XVIII wieku.
OdpowiedzUsuńZawsze mi było przykro, że nie mam wogóle rodziny poza stolicą a i tej w stalicy tyle co na lekarstwo.
Z przyjemnością przeczytałam Twój wpis.
OdpowiedzUsuńRównież i moja rodzina od wielu pokoleń mieszka i żyje w Warszawie. Pamiętam sporo opowiadań mojej Babci z czasów wojny i okupacji.
Niemcy niekoniecznie byli tymi gorszymi... Częściej mieli ludzkie odruchy, niż ci, po których można się było tego spodziewać :-/
Wspaniała opowieść rodzinno-wojenna. To dobrze, ze piszesz o tamtych czasach i wydarzeniach w powiązaniu z historią twej rodziny. Naprawdę warto...
OdpowiedzUsuńWarto zapisywać takie rzeczy. Właśnie jestem w trakcie redagowania wspomnień mojego teścia - przesiedleńca z Wileńszczyzny:)
OdpowiedzUsuńMoja rodzina bardzo niewiele i niechętnie mówi o tych czasach. Tato im starszy, tym więcej szczegółów ujawnia, ale do całej prawdy jeszcze daleko...
OdpowiedzUsuńUlach, u nas też niewiele zostało pamiątek, na szczęście ocalało nieco zdjęć i dzięki temu wiem, jak wyglądali moi pradziadkowie. Gdy dziadek w 1945, w marcu, wrócił na Narbutta doznał szoku i potem dość długo chorował.Nim pozwolił babci na powrót do Warszawy sam wszystko porządkował, zamurowywał dziury, odbijał cegły z okien, szklił okna kawałkami szyb.Oni przeżyli we Lwowie I wojnę, ale nie spodziewali się,że ta druga będzie tak okrutna i tak wyniszczająca dla ludności cywilnej.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Kankanko,w czasie II wojny mieszkała we Lwowie siostra babci i jeden z braci z żoną i dziećmi.Gdy po 17 września weszli do Lwowa Rosjanie też nie było wesoło i gdy Niemcy w 1941 wkroczyli do Lwowa niektórzy Polacy cieszyli się z tego, uważając, że Niemcy to kulturalny naród.Radość trwała krótko.Babcia mówiła,że każdy Polak znał jednego, porządnego Niemca, ale ta znajomość nikomu w niczym nie pomogła.No popatrz,w jakiś sposób jesteśmy związane ze Lwowem.Lwowianką była moja babcia, a dziadek był poznaniakiem. Po wojnie jeden z braci babci osiadł we Wrocławiu z rodziną.Dziś już nie żyje i On i jego żona, ale dzieci są we Wrocławiu.
OdpowiedzUsuńFakt, kocham swoje miasto i uważam,że ostatnio bardzo wyładniało, choć miejscami trudno się przez miasto przedostać.
Miłego, ;)
Bronko, zanim zaczęłam blogować napisałam na użytek tych, co zostaną po mnie, wszystko to, co wiem na temat własnej rodziny.Wertowałam stare księgi parafialne, szukałyśmy z córką również u Mormonów w ich bibliotece w Niemczech.Dokopałyśmy się aż do XVI wieku. Poza tym spisałam to wszystko co pamiętałam z dzieciństwa, łącznie z zapamiętanymi opowieściami babci.Przy okazji odnalazłam dalekich, zupełnie mi nie znanych kuzynów.Wiem,że nie jest to pełny obraz, a do tego mocno subiektywny, zwłaszcza gdy idzie o
OdpowiedzUsuńmoją charakterystykę niektórych członków rodziny. Gdy odejdę, mam nadzieje,że córka podejmie pałeczkę i pociągnie wszystko dalej.Wszak ma dwóch synków, niech choć w ten sposób poznają dzieje swej rodziny. Poza tym uważam,że trzeba pisać i mówić o tych, którzy już odeszli- by pamięć o
nich trwała.
Miłego, ;)
Serpentynko, całe pokolenie powojenne miało zdeterminowane życie wydarzeniami z lat 39-45. Do dziś pamiętam ruiny Starówki i ścieżkę wśród gruzów prowadząca do Katedry. I pamiętam most pontonowy na Wiśle.A byłam wtedy naprawdę mała, nie sądziłam,że tak daleko może sięgać nasza pamięć.Przez wiele, wiele lat po wojnie nie było w Warszawie problemu z kręceniem scen
OdpowiedzUsuńfilmowych "z udziałem" ruin.Było ich pod dostatkiem, zwłaszcza w oddalonych nieco od śródmieścia dzielnicach.
Miłego, ;)
Kiciuszara, w Warszawie jesteśmy tylko my dwoje, a tak w ogóle cała nasza rodzina jest mała a do tego bardzo rzadko się widujemy.Mieliśmy szczęście, w czasie wojny nikt nie zginął, tyle,że calutki dobytek przepadł i wszyscy musieli zaczynać od zera.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Ata, naprawdę każdy znał jednego porządnego Niemca:)))Moja teściowa opowiadała,że na Poznańskiej to Niemcy nawet chleb dawali tym mieszkańcom, którzy mieli małe dzieci. Mnie tylko wyobrazni nie staje by wyobrazić sobie siebie w sytuacji gdy wszystko się utraciło, niczego nie ma- ani mebli, ani pościeli ani pieniędzy ani jedzenia.
OdpowiedzUsuńTo jak koszmar senny, tyle tylko,że nie można się z tego obudzić.Wyobrażasz to sobie?
Miłego, ;)
Antonino, myślę,że powinniśmy o tym pisać po prostu dlatego,żeby nie dopuścić do kolejnego takiego wydarzenia.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Nivejko, a opublikujesz na blogu? To ciekawe, choć niewątpliwie smutne.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Zgago, myślę, że niektórzy nigdy nie opowiedzą wszystkiego. Czasem niektóre traumatyczne wydarzenia spychają w przestwór niepamięci bo nie są w stanie do nich wracać.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Anabell - mój mąż utonął w genealogii, swoją rodzinę prawie połapał, teraz bierze się za moją. To wielki wysiłek, ale mamy obowiązek zachować wiadomości o korzeniach.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji odkrywa się tyle ciekawych osób!
Zazdroszczę Ci, że masz te wspomnienia. Moi dziadkowie zmarli bardzo wcześnie i w ogóle ich nie znałam, a babcie (które też już nie żyją), nie raczyły nas opowieściami o historii rodziny. Jedynie kuzyn mojego ojca stworzył drzewo genealogiczne rodziny "po kądzieli" i systematycznie je uzupełnia. Moja mama czasami opowiada coś, co pamięta, ale ona urodziła się już po wojnie. Zamierzała spisać swoje wspomnienia, muszę ją do tego zdopingować.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoje zadbanie o to , aby " ocalić od zapomnienia"dzieje rodziny, bo wymaga to sporo zachodu i mnie się to jednak w pełni nie udało, jedynie szczątkowo.
OdpowiedzUsuńAktualnie jeden z mych przyjaciół pokazał mi " dzieło swego życia" - pięknie oprawioną księgę ( formatu A4 ) - dzieje rodziny ze strony " po kądzieli "z korzeniami spod Lwowa, okraszoną zdjęciami różnych dokumentów i członków rodziny od połowy XIX w. Ale w tym celu jeździł nawet do lwowskiego archiwum i członków rodziny po całym kraju. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem i przy okazji o tym teraz napisałam. Inny zaś przyjaciel, urodzony w 1940r. na warszawskiej Woli, opisał zapamiętane przeżycia z dzieciństwa ( trochę też zasłyszane od matki), wysiedlenie, pobyt w niemieckich obozach pracy, osiedlenie się matki z dziećmi po wyzwoleniu - już nie w Warszawie, gdzie ani śladu po ich domu, a ojciec jego zaginął bez śladu od wybuchu PW. Miał potem ojczyma, poznanego właśnie w Niemczech, gdzie ten się opiekował młodą matką z dwójką małych chłopców.
Kolega w duchu na zawsze pozostał warszawiakiem i z głodem posiadania WŁASNEGO OJCA ( BARDZO DOMINUJĄCy motyw w jego życiu ).
Jest w W-wie taki cmentarz-lekcja historii, więcej na http://pl.wikipedia.org/wiki/Cmentarz_Powsta%C5%84c%C3%B3w_Warszawy . Tam, w zbiorowej mogile, leży mój stryjek. Zapewniam, warto się wybrać, poczytać, pomyśleć...ulach
OdpowiedzUsuńWiesz Kankanko, a czasem to i uśmiać się nielicho można.
OdpowiedzUsuńWitaj Kobiecym_okiem, albo zdopinguj mamę, albo kup jej dyktafon, niech opowiada, a potem Ty to spiszesz.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Ale wiesz, jak tak ich z imion i przypadłości łapiemy, to mimo, że "obcy" w sumie to jakże potrafimy ich zrozumieć :)
OdpowiedzUsuńMąż prawie sumiasty wąsem kęcił nad niektórymi swoimi krewnymi :))))
Witaj Kwoko, rodzina mi się niepokojąco szybko kurczy, więc trzeba jednak łapać wiadomości, póki się da. Rozumiem,ów stan psychiczny tego pana- wyrosłam w permanentnym głodzie posiadania rodziców (którzy byli, a jakże, tyle tylko,że nie zainteresowani dzieckiem). Wydawać by się mogło,że zal do losu powinien kiedyś minąć, u mnie nie minął,a rodziców już dawno wśród żywych nie ma.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Ulach, znam to miejsce.Miłego, ;)
OdpowiedzUsuńKankanko, wyobraz sobie,że rodzina matki mojego dziadka ze strony mojego ojca przywędrowała w XVI wieku z Holandii. To całkiem zabawne zajęcie takie buszowanie w tych starych zapisach.Miłego, ;)
OdpowiedzUsuńCiarki na moim ciele nie chcą zniknąć...
OdpowiedzUsuńP.S. anabell ;) wymagająca kobieto! ;) niebieskie lody! Rozumiem, że to smerfowe bywały :) Wenecja wiosną może okazać się świetnym pomysłem! My pojechaliśmy w najbardziej gorący okresie... dosłownie i w przenośni ;p no i potrzeba by o wiele więcej czasu na zobaczenie wszystkich wysp...
Mi, gdy zobaczyłam te wściekle niebieskie lody to jakoś nawet mnie nie kusiły, a jestem niezły łakomczuch.My byliśmy na przełomie czerwca i lipca.Upały były oczywiście wściekłe, tłumy takoż, ale trafiliśmy na wystawę Picassa i rzezb Canovy.Reagowałam nieco histerycznie na Wenecję, bo gdy krążyliśmy bocznymi ulicami i widziałam tę umierającą Wenecję to się w pewnej chwili popłakałam.I wciąż mam w oczach tę chwile, gdy dopływaliśmy do Wenecji.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
A wiesz, z tym dyktafonem to dobry pomysł! Bo pisać się czasami nie chce, a mówić to moja mama lubi, oj lubi! (a czasem nie ma do kogo :-)
OdpowiedzUsuńNie mogłam od razu dodać komentarza, za nic na świecie. Ale tak to jest, jak mi na czymś bardzo zależy.
OdpowiedzUsuńPięknie i arcyciekawie napisałas o sobie i Warszawie. Najważniejsze, że masz spisane najważniejsze wątki rodzinne, to są bezcenne informacje. Każdy chce wiedzieć skąd jest. Ja mam na szczęście książkę autorstwa mojej mamy Krystyny Rodowicz pt" Sztormy i burzany", która jest bardzo ciekawą historią naszej rodziny.
Moje dwie siostry i ja traktujemy ją jak relikwię.