drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 19 kwietnia 2024

Dziwne......

       ..........ale jakoś dziwnie  szybko minął mi ten tydzień.

Nie  da  się ukryć, że pogoda chyba zajrzała  w kalendarz i zreflektowała  się, że to dopiero kwiecień i szybciutko "dała  tyły". Po pierwsze to pochłodniało,  a po drugie to "zbrzydło" , czyli wieje i pada. Wczoraj udało mi  się przemknąć  na  zakupy pomiędzy  deszczami, tyle  tylko, że był niezbyt  sympatyczny północny wiatr i oczywiście   zimny, jako że północ nie  słynie  z ciepła.  Dziś to nawet do śmietnika się  nie wybrałam i nie  zrobiłam planowanego  "klaru na balkonie" bo po pierwsze jest raptem +6 stopni , po  drugie wiatr ćwiczy swe porywy a deszcz, chociaż mój balkon  nie jest od północy,  jakimś cudem zacina na  mój  balkon.

Zaczęłam czytać książkę, która dostałam z okazji urodzin - zaczyna się nieźle -pewna mniszka z  zakonu karmelitanek bosych  z Madrasu rodzi  bliźnięta - rzecz  dzieje  się  w szpitalu Missing w  Addis Abebie, czyli w Etiopii. Niestety nie mogę  długo  czytać, bo książka ma  koszmarnie drobny  druk i tak mniej więcej po  godzinie   czytania  wysiada mi  wzrok, bo na  dodatek chyba  w  drukarni oszczędzano na  farbie drukarskiej bo część liter jest wyraźnie   "niedobarwiona" i  są  bledziutkie. Na  razie dotarłam do 187 strony,  książka ma ich 715. Czyli  dużo jeszcze przede mną.

Za to panowie  naukowcy  mnie  nie zawiedli. Nie wiem, czy pamiętacie,  ale  rok temu pisałam, że  w Loch Ness zorganizowano wielkie "polowanie" i wypatrywanie  Nessi, ponoć były  tłumy, tylko oczywiście Nessi  zabrakło - zapewne  zastrajkowała, ewentualnie  zastrajkował- nie  znam płci owego stwora.

 W  tym roku panowie  naukowcy-eksperci z Loch Ness Center zwrócili  się do NASA z prośbą o  wsparcie w poszukiwaniach legendarnego  zwierzęcia, czyli proszą o   sprzęt używany przez NASA do poszukiwań kosmicznych, by móc dokładnie przeskanować głębiny jeziora . Na razie  rozmowy z NASA ponoć trwają. A jeśli  się dogadają to poszukiwania  będą w dniach 30 maja - 2 czerwca. A tak nawiasem - pierwsze  wzmianki  o dziwnym  stworze  zamieszkującym jezioro pochodzą z.....VI wieku.

A zupełnie inni panowie  naukowcy opublikowali  w prestiżowym  czasopiśmie "Chaos" wyniki badania ptaków z gatunku "Pitunga  Wielka". To ptaki z grupy rodziny  muchołówkowatych, popularnych  w Ameryce Południowej. Co nieco bardziej dla mnie osobliwe, to owe badania  prowadzili, gdy ptaszyska  spały. Analizując  to wszystko co udało im  się podsłuchać i podglądnąć  doszli do odkrywczego  wniosku, że ptaki  śpiąc ......śnią, a ich sny odzwierciedlają takie  instynktowne  zachowania  jak obrona  terytorialna lub  rywalizacja o partnera.  Analizie  były poddawane sygnały  nerwowe i ruchy mięśni wokalnych śpiących pitungów.

Na  wszelki  wypadek  sprawdzę przed położeniem  się  spać, czy jacyś naukowcy nie  zagnieździli mi  się w sypialni.

Miłego weekendu Wszystkim życzę, czyli słoneczka, ciepełka i spędzenia  czasu tak jak lubicie!


niedziela, 14 kwietnia 2024

Uprzedzam -

 ..........niczego  ciekawego tu nie  będzie, post jest  z gatunku "czystej prywaty".

Przede  wszystkim to dziękuję  wszystkim, którzy złożyli mi życzenia  z okazji moich urodzin - już osiemdziesiątych pierwszych. Nawet w najczarniejszych snach nie podejrzewałam, że doczekam  takiej liczby urodzin.

W ramach owych urodzin dostałam  takie  "coś  dla oczu, czyli śliczne kwiatki

poza tym coś dla  rozwoju intelektu czyli:


coś dla  dopieszczenia podniebienia i żołądka,  czyli podwieczorek w kawiarni japońsko- francuskiej, w której zięć  zarezerwował stolik  w ogródku, jako że tu znów był upał. Poniżej zdjęcia z tego co wylądowało na  stoliku.



Nie  dość, że oczy mi wychodziły  z orbit, bo takie  śliczne  były owe  ciasteczka, to doznania smakowe też mnie  zaskoczyły- ciasteczka  były pyszne. Wybór herbat ogromny, ja wybrałam Rooibos. Zastanawiałyśmy  się   z córką jak "oni", czyli cukiernik tu pracujący  zrobił tak idealnie gładziutką masę i tak  wspaniale połączył kilka  smaków w idealną  całość. Poza tym zaskoczyły nas dzbanuszki do herbaty, wraz  z którymi wniesiono miniaturowe klepsydry, odmierzające  czas parzenia danej herbaty, Po owym czasie (moja parzyła  się 5 minut) należało przekręcić cześć pokryweczki dzbanuszka i herbata przestała  się  dłużej  zaparzać. A  potem powędrowaliśmy ulicami , przy których stały budynki jeszcze sprzed  wojny  i poza tym oglądaliśmy "atrakcję turystyczną Berlina", czyli budynek, z którego  kilka  dni wcześniej usunięto  na tempo wszystkich mieszkańców, ponieważ "budynek zaczął  się skręcać" i grozi zawaleniem się. Zamknięto skrzyżowanie dwóch ulic i teraz ciągle w tym miejscu za ogrodzeniem jest pełno ludzi, którzy oglądają z  zaciekawieniem  dom, który  może się w każdej chwili zawalić.  Cała heca  jest w centrum  miasta i nie jest to pierwszy budynek w Berlinie, który może  się rozpaść na  części. Oczywiście nie odmówiłam  sobie  przyjemności  sfotografowania owego budynku:


To ten żółty budynek. Pod oknem na drugim piętrze widać ślad po odpadniętym samoistnie tynku - więcej szkód z  zewnątrz  nie  widać, ale  według ekspertów budynek grozi zawaleniem  się.  To co jeszcze  widać  gołym okiem,  ale nie na moim  zdjęciu to  fakt, że od  spodu niektórych balkonów odleciały tynkowe  spody.  Od momentu zamknięcia owego skrzyżowania berlińczycy zaczęli owo miejsce nazywać "atrakcją turystyczną"no i  wiecznie na ulicach dochodzących do tego skrzyżowania pełno ludzi.

Jak już pisałam, wiosna jakaś nagła  się  zrobiła , bzy kwitną jak oszalałe, kasztanowce też w pełnym rozkwicie i "tak  się porobiło", że na jednym  trawniku kwitną jednocześnie tulipany i kasztanowiec tudzież drzewka owocowe,  a przecież to dopiero połowa kwietnia.

A teraz dalszy  ciąg - spacerowaliśmy ulicami, przy których stoją bardzo stare  budynki- to wszystko jest w centrum Berlina, a ja bardzo lubię właśnie takie  stare, pięknie odnowione  budynki.











Wróciłam nieco zmordowana ale bardzo, bardzo  zadowolona, bo jeszcze na  dodatek wracaliśmy samochodem  jadąc "Kudamem", który też ma piękną   zabudowę.

A na  zakończenie, na otrzeźwienie - budynek  zupełnie  jak z końca PRL-u

Miłej niedzieli i dobrego nadchodzącego tygodnia - Wszystkim!!!!




środa, 10 kwietnia 2024

Zupełnie......

                              ..........można  zgłupieć!

Wczoraj było tu 26 stopni   w cieniu i to pomimo  nawet  dość silnego  wiatru. I, co  mnie  nawet  nieco  zadziwiło -  było duszno.  Świeciło słońce, niebo było niby  bez  chmur, ale jakieś takie  "matowe" - chyba nadal ten  saharyjski pył  tu  dociera.  W metrze miałam przegląd wszelakiej garderoby - od kurteczek wyraźnie jeszcze  zimowych aż po trykotowe bluzeczki na  ramiączkach. 

A byłam na kontroli okulistycznej i.......jest super!  Soczewki (obie) siedzą na  swoich  miejscach, nadal nie  muszę stosować okularów  stale, co najwyżej  wtedy, gdy mam bardzo, bardzo  drobny druk. To co najważniejsze- siatkówka zdrowa, cała i wieku mojego po  niej  nie  widać. Tym razem  byłam w innej niż dotychczas  przychodni okulistycznej, nie tam  gdzie  miałam  robione dwie operacje. Niestety tamta przychodnia się całkowicie  sprywatyzowała i przyjmuje tylko pacjentów  prywatnych  albo tych, którzy płacą  bardzo wysoką  składkę  zdrowotną.

Przy okazji się dowiedziałam, że  te  dwie operacje  były robione tak  zwanie na ostatni  dzwonek, więc  się cieszę, że nie  do końca uwierzyłam polskiej okulistce ( byłam u niej tuż przed  wyjazdem do Niemiec), że mam zaćmę w stadium początkowym i mogę jeszcze dłuuugo jej nie usuwać. Gdy tu poszłam do okulisty (w czasie pandemii) to pomimo panującej  pandemii i licznych ograniczeń w sensie zabiegów  miałam  dwa zabiegi w odstępie zaledwie  dwutygodniowym, w tym jeden ratujący przed jaskrą i dlatego do tego zabiegu podano mi narkozę - krótką, ale pełną. 

A dziś - wieje  jakby  kogoś powiesili  i jest w tej  chwili .......13 stopni, niebo  "ze śladami  chmur", ale nadal matowe. I pomału drzewa  zaczynają  "produkować"  liście i wygląda to tak:


I nawet "moje" podwórkowe brzozy już się zazieleniły, ale nie będzie ich portretu, bo mi za bardzo przeszkadzają  zgromadzone dookoła nich materiały budowlane.

W okolicy rozkwitły w ciągu jednego   dnia  magnolie - następnego dnia wokół drzewek leżało mnóstwo  opadłych kwiatów. I równie  niespodziewanie rozkwitł bez - ciekawe  czy jeszcze długo  się utrzyma, bo na  dzisiejszą noc przewidują temperaturę maksimum  +7 stopni. 

Miłego  dla  Was!

niedziela, 7 kwietnia 2024

Dziwny ten.....kwiecień

 Jest godzina 19,55 a na termometrze jest 21 stopni  ciepła. Jakoś nie przypominam sobie by w pierwszej  dekadzie  kwietnia  bywały takie temperatury. Ale  śnieg w maju - pamiętam. Cały  dzień było cieplutko, a na jutro  zapowiadają 23 stopnie  ciepła. Natomiast  pamiętam, jak  kiedyś  właśnie  w pierwszej dekadzie  kwietnia 1986r ugrzęźliśmy samochodem  w  zaspie śnieżnej, bo chcieliśmy skrócić  sobie   drogę jadąc przez  lotnisko dla  samolocików panów agronomów. No i zamiast sobie  skrócić drogę tośmy ją sobie  elegancko wydłużyli , ale nie my jedni znaliśmy ten  skrót i wkrótce wyciągnęli nas  stamtąd  ciągnikiem ci, co też ten  skrót  znali,  ale  mieli ciągnik a nie fiacika 126p.

A ja często  zaglądam na  stronę www.tylko astronomia .pl   i dziś wypatrzyłam taką  oto ślicznotę:


To jest zdjęcie kulistej gromady  gwiazd, która  znajduje   się  w odległości 162 tysięcy lat  świetlnych od  Ziemi, a tę piękność  sfotografował kosmiczny  Teleskop Hubble'a,  a  opublikowała je Narodowa Agencja  Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej NASA.

Ta kulista gromada gwiazd  ma nazwę NGC1651 i znajduje   się w Wielkim Obłoku Magellana. Gromady kuliste to  są  skupiska setek  tysięcy a może nawet milionów  bardzo  starych gwiazd, związanych  ze  sobą  grawitacyjnie i krążących wokół centrum  galaktyki.

I jeszcze taka jedna piękność czyli  galaktyka Wir, odkryta w 1773 roku, która  znajduje   się 26 mln lat świetlnych od Ziemi i nosi "ksywkę" M51


Ogromnie  dużo  czasu spędzam ostatnio na  oglądaniu zdjęć tego co "gołym okiem" nie widać.

Miłego, bezproblemowego tygodnie życzę Wszystkim.

P.S.

Nadal pasę  się kropelkami p. bólowymi - teraz już wiem  dlaczego mam ten lek  zapisany do zestawu stale używanych  leków.

niedziela, 31 marca 2024

Dość nietypowo.......

                     ......... biorąc pod uwagę fakt, że dziś Wielka Sobota spędziłam popołudnie.  Nietypowa była także pogoda, bowiem było 20 stopni ciepła  w cieniu, a to wszak jeszcze  marzec, świeciło pięknie słońce a pył z nad Sahary, który nas  nawiedził , sprawił, że błękit nieba  chwilami zmieniał kolor na  nieco zamglony złocisty - zwłaszcza gdy było już  bliżej zachodu  słońca. Im niżej było słońce tym lepiej widoczne  było zamglenie  spowodowane tym pyłem. Siedzieliśmy w ogrodzie  kawiarnianym , przy Muzeum Brucke w Dhalem.   Jest to  Muzeum Ekspresjonizmu. Miejsce miłe, tłumu nie  było, kawa  w porządku, a do niej pyszny sernik z musem mango.

Lubię bywać w Dhalem - jest tu mnóstwo pięknych domów  otoczonych ogrodami, dużo, a nawet  bardzo  dużo  zieleni,  las w odległości  rzutu beretem ale.....w każdy weekend niezłej pogody  wszędzie parkujące  samochody berlińczyków szukających  wolnego skrawka zieleni no i bez dwóch samochodów na  rodzinę ciężko byłoby tu przeżyć , bo kursuje raptem jeden autobus a metro i  szybka kolej miejska są daleko, sklepów z podstawowym zaopatrzeniem  spożywczym też brak.

W Dhalem jest również Muzeum Etnograficzne, w którym  byłam tak z 10 lat temu - straszliwie   się tam nałaziłam,  trzy godziny dreptania, ale warto  było. Teraz   jest w  remoncie a część zbiorów można obejrzeć w innym muzeum na Wyspie  Muzeów- i chyba  w Forum  Humboldta na 3 piętrze.

Potem - potem trenowaliśmy jazdę w korku bo musieliśmy odwiedzić jeden z Bauhausów- nie mogłam  się oprzeć wrażeniu, że nawet ja, nadal jednak obolała, chyba szybciej bym pokonała tę odległość per pedes. A korek tworzył  się głównie dlatego, że droga wyjazdowa  trójpasmowa przemieniała  się w dwupasmową a sporo osób o tej  porze "wybywało" z miasta.  Ten półpaścowy  ból mnie nadal dręczy i chyba  będzie  wierniejszy od psa!

Miłego Świętowania Wszystkim!!!!


A tak wygląda Wyspa  Muzeów gdy się na nią patrzy z  wieży telewizyjnej ( zdjęcie  z sieci)

wtorek, 26 marca 2024

****



 

 

Domyślacie  się  zapewne z jakiej  to okazji owe zwierzaczki, zapewne  rozczarowane faktem, że dostały jajka a nie  sałatę.

Dziś, zamiast jak inni myśleć o tym,  co  smacznego i  wysokokalorycznego podać na świąteczny stół  byłam u pań  dentystek  na torturach.  Nie powiem, że zajęło mi to wiele czasu bo byłoby to kłamstwem.

Cała  wyprawa wraz  z dojazdem do kliniki  i powrotem do  domu zajęła mi raptem półtorej  godziny. Czterdzieści  minut spędziłam na fotelu i pomimo  znieczulenia  miałam  ochotę  wyskoczyć oknem. Oczywiście  wyszłam stamtąd obolała  i opuchnięta z obiema zdrętwiałymi szczękami. To  był zabieg w ramach leczenia paradentozy , czyli usuwanie kamienia spod dziąseł. Bo jak się  dowiedziałam usuwanie  kamienia nazębnego ultradźwiękami  ( a tak  mi to robili  przez ostatnie kilka lat w kraju nad  Wisłą) daje  dobry rezultat tylko na tej powierzchni  zębów, która jest ponad  dziąsłem,  a "korzenie" zębów pozostają nadal  z kamieniem.  No więc  jak amen  w pacierzu  mam przed  sobą odchudzające święta bo póki co to stosunkowo bezboleśnie mogę  tylko przyjmować płyny no i  oczywiście  nie  gorące ani nie  za chłodne. I każde, nawet  lekkie zetknięcie  się moich  szczęk  powoduje ból. No i będę na Pyralginie 500. Coś mnie te środki p. bólowe prześladują - dopiero co niemal już odstawiłam kropelki na  nerwobóle po półpaścu a tu już następne   p.bólowce  "w robocie".

Najmniej  martwi  mnie fakt, że mam ograniczone możliwości jedzenia - marzę  tylko by mnie  to draństwo przestało boleć.  A następną wizytę mam wyznaczoną pod koniec  sierpnia.  

A wraz z powyżej widocznymi  króliczko - zajączkami   życzę  Wszystkim

                                                         Wesołych     Świąt   !!!!

                            

niedziela, 24 marca 2024

Nieco smętnie ......

                          ......... jest  dzisiaj. Za oknem wg termometru jest +6, ale - temperatura odczuwalna to tylko +3 stopnie, do tego pada deszcz, a wg  przewidywań meteo może nawet ów deszcz być wymieszany  ze śniegiem. Na razie to tylko deszcz.

Zaraz  się zakopię pod kocem - mam do czytania książkę  napisaną przez Roberta  Gravesa "Wyspy Szaleństwa". To powieść  historyczna opisująca początek ekspansji  Hiszpanów na nie zbadanych wówczas obszarach Oceanu Spokojnego. Były to czasy gdy Hiszpania rywalizowała z Anglią o dominację na morzach świata. 

Owe  Wyspy Szaleństwa  to znane  dziś  Wyspy Salomona. Wyobraźcie sobie, że Robert Graves  urodził  się w 1895 roku, zmarł 92 lata  później, czyli w 1987 roku. W swym  długim życiu napisał aż 120 książek, w latach 1926- 27 był wykładowcą na Uniwersytecie  w Kairze, a w latach 1961- 66 był profesorem  uniwersyteckim w Oksfordzie. Brał czynny udział w I wojnie światowej i został ciężko ranny w bitwie nad Sommą. Z tego co pamiętam (a mam już niestety lekką  sklerozę), w Polsce ukazały  się takie  jego powieści: Ja, Klaudiusz, Klaudiusz i Messalina, Król Jezus, Żona pana Miltona, Córka  Homera, Wyspy Szaleństwa, Belizariusz, Wszystkiemu do widzenia (powieść autobiograficzna), Herkules z mojej załogi. I chyba kolejne  wydanie  tej powieści ma tytuł Wyprawa po złote runo.   

Lubię pisarstwo Gravesa - przeczytałam już dość  dawno   jego powieść  autobiograficzną,  obie powieści o Klaudiuszu, oraz  Żona pana Miltona, a teraz zabiorę  się za  "Wyspy Szaleństwa". I jak zawsze, gdy czytam o tych dawnych wyprawach morskich będę się zastanawiać, czy słowo "człowiek" to synonim dumy i mądrości  czy  może tylko durności i  zadufania.

Miłego nadchodzącego tygodnia Wszystkim  życzę.




czwartek, 21 marca 2024

A jednak.......

 .......... choć wcale  a  wcale  nie  wierzyłam w pozytywne  działanie  kropelek  zapisanych  mi przez panią  doktor ( a ta pani doktor  to ma nawet tytuł naukowy doktora nauk medycznych) , to te  "kropelki p. bólowe" nie tylko uśmierzały  doraźnie  ból ale i leczyły stan  zapalny - wszak mają  w swoim  składzie  składnik o  działaniu p. zapalnym,  chociaż nie jest to antybiotyk.  Co prawda  mam wpisane w kartę, że źle  reaguję na  sulfatiazol i biseptol, ale jakoś te kropelki przeżyłam bez niepożądanych reakcji. Może  właśnie   dlatego, że wielce przezornie   nie brałam  od razu całej  dawki tylko  "stopniowałam". Jestem już drugi dzień na  "chodzie" bez kropelek.

Pogoda u  mnie tak zwanie wykańczająca - przedwczoraj za oknem  były raptem + 4 stopnie, nawet było słonecznie,  ale odczuwalna temp. to było ...-1. Wczoraj za to  było + 16 stopni i nawet  było mi za gorąco w lekkiej kurtce  gdy wybrałam  się na  zakupy- no cóż, nie mam w domu zapasów na  wypadek wojny, więc głód mnie wyrzucił z  domu do sklepu. 

Drzewa, te na "mojej ulicy" nawet nie  śmią marzyć o liściach,  ale  dęby burgundzkie już zrzuciły  swe uschnięte liście, a to znak, że jednak idzie  wiosna. Bo to takie  dziwne  drzewa, które  gubią  swe liście  dopiero wtedy gdy "wiosna jest tuż  za rogiem". A dziś  rano  bardzo ładnie  lał deszcz, teraz snują  się brzydkie ołowiane  chmury, ale podobno dziś  już padać nie będzie. Nie mam nawet bladego pojęcia jak ci berlińscy meteorolodzy to robią,  ale ich prognozy godzinowe sprawdzają  się z reguły  niemal w 100%.

A tu "corpus  delicti" - tak wyglądają drzewa na mojej ulicy - istna  rewia  patyków.


Z lepszych  widoków to kwitną  forsycje i niektóre drzewa owocowe, np.  "nasza podwórkowa  śliwka'. Ale  zdjęcia nie robię, bo podwórko wygląda teraz  okropnie - wszak trwają prace budowlane w oficynie. Ocieplają oficynę i dobudowują jeszcze  jedno piętro. Na  szczęście  mało mi to dokucza, bo  tak się to szczęśliwie  składa, że to po drugiej  stronie  mego mieszkania. Mnie ich prace budowlane zupełnie  nie przeszkadzają. Panowie  zaczynają pracę o 7,00 rano, kończą o 15,00. Z "atrakcji budowlanych" to  czasami obserwuję szalenie duuuży dźwig budowlany, który stoi na bocznej ulicy i ponad dachami kilku 5-piętrowych budynków przenosi różne materiały budowlane. I zawsze podziwiam precyzję z jaką pan operuje tym ustrojstwem siedząc tam wysoko, w kabinie dźwigu. A tak nawiasem to weźcie poprawkę na fakt, że tu są b. wysokie budynki, bo mieszkania mają minimum 3,5 m wysokości, a nie jak polskie domy z "wielkiej płyty", w których najwyższe mieszkania to miały raptem  2,65 m wysokości.

Z rzeczy  śmiesznych- zmieniłam sobie  zdjęcie  na koncie FB (tam jestem pod  własnym imieniem i nazwiskiem). Wstawiłam  zdjęcie portretu, który namalowała pani Joanna  Rodowicz. Bo, jak  mi podpowiedziała  córka, to ci co mnie  osobiście znają od początku mego blogowania zawsze mnie widzieli tylko i wyłącznie w okularach, a ja wszak teraz, po operacji okulistycznej ( zrobionej w 2021r) już nie  chodzę od świtu do nocy w okularach  i   sporo czasu zabrało mojej własnej  córce  przyzwyczajenie  się do widoku mojej facjaty bez okularów. Wszak od najwcześniejszych swych dni życia  widywała mnie od  rana do nocy właśnie w okularach. Czytam też  bez tego wspomagania. Ale gdyby  nie ta dziwna "awaria FB" to pewnie nadal bym "brylowała" na poprzednim bardzo już nieaktualnym  zdjęciu z Helu. 

Dziś jakoś  do mnie  dotarło, że w październiku tego  roku stuknie  mi już  siedem  lat odkąd mieszkam w Berlinie. A ja, zapewne  z powodu  sklerozy, mam  wciąż  wrażenie, że dopiero co tu  przyjechałam. Siedem lat temu  w lutym podjęliśmy decyzję o przeprowadzce i następne  miesiące "żyliśmy pod kątem przeprowadzki" z  miasta i kraju, w którym się urodziliśmy. I wiecie co? nadal mi tu dobrze, chociaż  trzeba sobie powiedzieć prawdę - Niemcy trzydzieści lat temu a  dziś to dwa różne kraje- zwłaszcza pod  względem ekonomicznym.

Miłego tygodnia - wszystkim życzę!!!!!


poniedziałek, 4 marca 2024

Przepraszam, że ......

                          ....nie odpowiedziałam na komentarze.  To nie   z powodu  mojego  chamstwa, a  z powodu, że siedzenie przy kompie mi nie służy.

Miałam ostatnie dwie  doby z głowy -  wyobraźcie  sobie, że  śpicie, w  czasie  snu  nieświadomie  zmieniacie  pozycję i .....w tym momencie przeszywa  Was ostry ból różnych mięśni - zupełnie  jakby Was  ktoś zaatakował ostrym  nożem.  To jest właśnie taka moja rozrywka, tyle , że to nie mięśnie  mnie bolą, ale zaatakowane półpaścem nerwy tak reagują   gdy których  mięsień  się "napnie"..  I nic na  to nie poradzę,  mogę tylko paść  się kropelkami p. bólowymi o upajającej nazwie NOVASULFON AbZ.   Pomagają.  Biorę 4 razy dziennie po 20 kropli.   I niestety, jak wyczytałam na mądrej stronie  medycznej - te nerwobóle będą się powtarzać. Poza kropelkami trzeba się "ciepło trzymać", czyli termofor to mój nowy przyjaciel. Wierniejszy niż nie jeden facet,  choć nie  da się ukryć, że  stygnie po jakimś  czasie.

Miłego nowego tygodnia  Wszystkim!!!!!

czwartek, 29 lutego 2024

Podobno ........

      ........................dziś i jutro jest strajk  pracowników  metra w Berlinie. Piszę podobno,  bo nie mam zamiaru by "przedreptać się" do stacji metra by to sprawdzić. Na razie to mam jakieś zacięcia z dostępem do internetu - wygląda to jakby internet miał.......czkawkę.

Poza tym jakoś wielce głupawo ucieszyłam się, że mi lepiej - niestety okazuje  się, że "lepiej" to nic  nie mówić. Co prawda  przeszło mi swędzenie, ale ból się zmienił - boli mnie  teraz przy niemal każdym ruchu całe prawe biodro i z przodu i z tyłu, więc się przeprosiłam z kropelkami przeciwbólowymi. Na razie wzięłam 1 dawkę,  w razie czego mogę jeszcze  wziąć dziś  trzy takie  same dawki. Przy następnej to pewnie wrócę do pozycji horyzontalnej - no cóż ...życie nie jest romansem jak mówią mądrzy ludzie.

No więc nadal lenię  się i leżę i czytam różności. Np. o tym, że w maju 2022 roku firma Subsea Professional  Marina  Servis w trakcie  swych podwodnych prac napotkała niezidentyfikowany wrak statku. A jest to firma która  dysponuje  bardzo nowoczesnym sprzętem, w tym echosondami wielowiązkowymi oraz bardzo czułymi kamerami głębinowymi podjęto więc szczegółowe badania tego nieznanego wraku. 

Ponieważ ocalały w stanie nienaruszonym kluczowe elementy konstrukcyjne  statku i jego dwie  kotwice, zorientowano  się, że jest to wrak statku  SS Nemesis, który w 1904 roku wypłynął z Newcastle do Melbourne z ładunkiem  węgla i 32 osobami na  swym pokładzie. Gdy był w pobliżu wybrzeży Nowej Południowej Walii parowiec  zniknął podczas burzy i nigdy go nie odnaleziono. I przeleżał na dnie 120 lat na głębokości 160 metrów, zaledwie 28 km od wybrzeży Wollongong w Nowej Południowej Walii.

Mam nawet całkiem dobrą pogodę, na termometrze +10 stopni, odczuwalne ponoć 7 i cały czas świeci słońce. Jutro też ma być słonecznie i chwilami nawet +13 stopni. Pożyjemy - zobaczymy.

Miłego dla Was!



sobota, 24 lutego 2024

Jestem Wam winna pewne......

  ............ wyjaśnienie, czemu się lenię i nie piszę. Pominę milczeniem  fakt, że nic a nic ciekawego się u mnie  nie  dzieje, dzień podobny jeden do drugiego, pogoda też dość jednakowa. Ale  dziś to nawet  słońce świeci i jest +11 stopni na termometrze, ale odczuwalna temp. to tylko 9 stopni pana C. Trochę to dziwna temperatura jak na miesiąc zwany lutym.

 

Nie piszę bo znów mam kolejny rzut ......półpaśca. Głównie przez to żem stara a do tego mam "roztrajdolony" układ  autoimmunologiczny, czyli choruję na bardzo wierną chorobę  zwaną Hashimoto,  która nie opuści  mnie  aż do końca  mego życia. Będę umierała w  jej towarzystwie.





A wracając do meritum - półpasiec  jest wywołany wirusem VZV, który powoduje ospę wietrzną, na którą przeważnie  chorują   dzieci. To nieco wredny  wirus, bo on nigdy nie zostaje  wyeliminowany z naszego organizmu, tylko pozostaje  w stanie  uśpienia w komórkach nerwowych.  W chwilach znacznego spadku odporności , lub posiadania  różnych  "chorób towarzyszących" wirus uaktywnia  się i następuje jego rozwój.

Pierwszy objaw to ból w obszarze ciała unerwionym przez nerw czuciowy, do tego może wystąpić : złe  samopoczucie, ból głowy, podwyższona temperatura. Po kilku dniach pojawia  się bardzo swędząca wysypka, identyczna  jak w  wietrznej ospie - wpierw  czerwone plamki, które zamieniają  się w grudki i pęcherzyki wypełnione surowiczą treścią, które pękają, pozostawiając bolesne nadżerki i owrzodzenia. Najczęściej ta wysypka  występuje  na tułowiu, bo wirus zajmuje nerwy  wychodzące z odcinka piersiowego kręgosłupa.  Jej cecha  charakterystyczna jest to, że  zawsze występuje  tylko po jednej  stronie  ciała. 

Półpasiec  występuje  w kilku postaciach-  ocznej, w której wysypka występuje wokół oczodołu, na powiekach, a nawet na rogówce oka, co może grozić utratą wzroku. Na szczęście taka odmiana półpaśca występuje  tylko w 10- 25 % przypadków. Istnieje  też półpasiec uszny, w wyniku którego może nastąpić porażenie nerwu twarzowego.  I tu mała uwaga- wiele osób myli wysypkę spowodowaną półpaścem z.....opryszczką, nie  zdając  sobie  sprawy z faktu, że opryszczka występuje tylko na błonach śluzowych, a nie na skórze.

Zachorowaniu na półpaśca sprzyjają: silny stres, ukończenie 50 roku życia, osłabienie układu odpornościowego, choroby, które towarzyszą pacjentowi od lat (u mnie super wierne  Hashimoto).

U 5% pacjentów półpasiec może niestety nawracać kilka  razy- ja to zawsze wyrabiam wszystkie niemal  dość rzadkie przypadki i u mnie ból i wysypka dotyczy dolnego odcinka kręgosłupa lędźwiowego - bo w grzesznej młodości miałam złamaną kość krzyżową w trakcie nauki jazdy na  nartach.

Leczenie półpaśca to głównie podawanie środków p. bólowych. W drugiej połowie ub. roku miałam nawet szczepienie p. półpaścowi i może dzięki niemu mam dużo mniejszą wysypkę niż w poprzednich nawrotach tego paskudztwa i gdy grzeczniutko leżę w ciepełku (wysypka posmarowana 7% maścią propolisową i zaopatrzona plastrami)  to nawet nie muszę  się truć tymi kropelkami p.bólowymi. Ja  w ogóle  staram się jak najmniej łykać p. bólowców,  żeby się przypadkiem od  nich nie uzależnić.

Miłego weekendu dla Was Wszystkich!!!!

 




środa, 21 lutego 2024

Trochę ......

                .......mnie  nie ma i jeszcze  trochę nie będzie - zeszłam do pozycji  horyzontalnej. Najmilsze   zajęcie -  spanie.

Za oknem wygląda u mnie tak:


a na osłodę mogę  się  wpatrywać w sypialnianą  zieleń, bo  jak widzicie  drzewa  golutkie.

                                                      


No to do poczytania!

poniedziałek, 12 lutego 2024

Szaro, buro i......

              ......ponuro, +6 stopni , a na  dodatek przelatują "lekkie  deszcze", jak je określa  komunikat meteo. Lekkie,  ale często.

Więc słucham muzyki  z lat 50, 60, 70 i czytam. I zastanawiam  się  gdzie ci Kosmici, wspaniali tacy? Były szef izraelskich  Służb Bezpieczeństwa Kosmicznego, pan Haim Eshed twierdzi,  że Kosmici istnieją, ale  ludzie nie  są jeszcze  gotowi by ten  fakt zaakceptować. Zdaniem Esheda od  dawna  na  Ziemi dochodzą do skutku kontakty z przedstawicielami pozaziemskich cywilizacji, lecz informacje na ten temat są po prostu ukrywane. Twierdzi również, że istnieje tzw. "Federacja  Galaktyczna" złożona  z przedstawicieli różnych cywilizacji, która utrzymuje kontakty z  Ziemią i  wspomaga nasz rozwój, ale ponieważ ludzkość jeszcze nie jest na taki kontakt przygotowana wszystko jest ukrywane.

W 2017 roku były astronauta, Edgar Mitchell oświadczył, że na Ziemi od  dawna dochodzi do kontaktów z Kosmitami, jednak rządy światowe ukrywają te informacje przed opinią publiczną. Profesor Christopher Conti z Uniwersytetu Arizony uważa, że jak najbardziej istnieje możliwość życia pozaziemskiego w galaktyce. Jego zaś  zdaniem ludzkość jest już na tyle rozwinięta, że powinno się ją przygotować na kontakt  z Kosmitami  - od razu polubiłam tego profesora, choć osobiście go  nie  znam - poczułam  się doceniona jako kawałek tej ludzkości.

Nie wiem czy pamiętacie, że 15 sierpnia 1988 roku profesorowie Uniwersytetu Stanforda wysłali w głąb Kosmosu, ku  gwieździe Altair  wiadomość.  Altair jest to dwunasta  najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Orła, oddalona zaledwie o 16,7 lat świetlnych od  Ziemi, czyli jest niemal tuż za rogiem. Wiadomość nie była tekstem  ale serią rysunków przedstawiających historię życia na Ziemi, strukturę DNA i nasz Układ Słoneczny.  I tak mi przeleciało przez  wyobraźnię, że siedzą na tej Alstair ichni uczeni i głowią się, niczym polski maturzysta, "co poeta miał na myśli rysując to co im przysłał."

A ceniony rosyjski naukowiec Siergiej Lipunow obliczył, że do roku 2050 będziemy mogli nawiązać kontakt z obcą cywilizacją. A ja szybko obliczyłam, że będę jak ten Jaś z wiersza pani Konopnickiej - zwyczajnie nie  doczekam.

Miłego tygodnia Wszystkim!!!


 A do posłuchania  - classic rock

czwartek, 8 lutego 2024

Podobno........

            ..........dziś jest Tłusty Czwartek,  a w Kraju nad Wisłą  moi Rodacy pożerają stosy pączków, czyli coś czego ja nie jadam - po prostu nie lubię pączków - tych wielkich, lśniących od lukru. Ja zdecydowanie wolę faworki, a tak ogólnie ze słodyczy to  preferuję.......gorzką czekoladę, taką co ma w sobie przynajmniej 80% kakao. A najlepsze  "czekoladowe jedzonko" to orzechy laskowe oblane  właśnie gorzką czekoladą. Niestety w pobliskim sklepie EDEKA nie ma takowych, dzięki czemu się nie tuczę. Ostatnie  zdanie  w tej kwestii to pocieszenie  dla mnie.

Wczoraj byłam tak zainspirowana koncertem, że po powrocie do 2,00 godziny  w nocy buszowałam w necie i "łowiłam" stare  swingi i chyba  z tego powodu nie doceniam uroku dzisiejszego  dnia, czyli aury - chwilami zza  zasnutego chmurami nieba pokazuje  się  słońce, a termometr wskazuje  aż +1 stopień ciepła, co jest dość  mylące, bo odczuwalna temp. to najwyżej  -1 stopień pana Celsjusza. 

Czytam o Kleopatrze - zniewalająca była dla współczesnych nie  tyle jej uroda co......intelekt. I mam ochotę powiedzieć tym wszystkim młodym naiwniaczkom chcącym zrobić zniewalające wrażenie na płci przeciwnej  powiększając  sobie  biust i  usta ( usta chyba po  to by wyglądać  jak karp oczekujący  swego końca w wannie),  że na tym nieco odmiennym biologicznie  gatunku  jakim jest facet, o wiele większe i trwalsze  wrażenie oraz uczucie powoduje nasza osobowość a nie uroda.

Miłego dnia Wszystkim!


I takie  "starocie" do posłuchania.

Było SUPER!!!!!

                                                        

                                                        To zdjęcia z dzisiejszego koncertu

Właśnie wróciłam  z koncertu. Dawno nie  słyszałam na żywo swingu.  Sala Friedrechstadt Palast pełna, a średnia wieku widzów na sali wysoka. Mieliśmy bardzo dobre miejsca, w ostatnim  rzędzie, na  samej  górze i na wprost sceny,  więc mogłam się poprzyglądać publiczności i pocieszyć  się, że nie  tylko ja jedna  podryguję do rytmu.  Słuchając tych tak bardzo mi  znanych melodii przeżywałam jednocześnie retrospekcję minionych lat młodości,  gdy wpierw słuchałam swingu włączając Radio Luksemburg,  a potem bywając dość regularnie na dancingach. Moim wnukom też  się ta muzyka podobała.




  A tu fragmenciki jeszcze  z  dawnych  lat,  "upolowane  na YT"

Chyba  muszę  się wybrać na poszukiwanie nut melodii Chattanoga Choo Choo, żeby  mi starszy zagrał od  czasu do czasu na pianinie.

Miłej reszty tygodnia dla Was!


niedziela, 4 lutego 2024

Trochę historii......

                     ........nie za bardzo odległej, bo  sprzed 86 lat.

17 października 1918 roku z portu w Tulonie wypłynęła w swój rejs łódź podwodna i na pewno nie  była ona żółta, jak ta  z piosenki


Została ochrzczona  imieniem Floreal. Jej zadaniem było wzmocnienie alianckiej floty w okolicach Archipelagu  Egejskiego.  Floreal miała  patrolować wody u  wybrzeży Grecji a w  razie potrzeby atakować i niszczyć nieprzyjacielskie okręty torpedami.

Niestety wkrótce po wypłynięciu  łódź miała bardzo bliskie  i mało serdeczne spotkanie  z dryfującą miną morską i została poważnie uszkodzona i.......zatonęła w ciągu kilku minut a większość  załogi  jej  w tym towarzyszyła.  Ocalało zaledwie kilku marynarzy i jej kapitan. Tak  zupełnie  prywatnie - zawsze słyszałam, że kapitan w razie tonięcia  statku opuszcza go ostatni, a ten  akurat ocalał. Jak widać- bywa i tak.

Przez  wiele lat nikt nie  wiedział dokładnie co  się  wydarzyło i  zupełnie niedawno, w trakcie podmorskich  badań dna morza w okolicy wyspy Kos, odnaleziono wrak tej łodzi. No i nareszcie mają co robić podwodni historycy, bowiem jest  to jeden z nielicznych zachowanych okrętów podwodnych z czasów I wojny światowej.  Jak na razie to znaleziono  broń, elementy  wyposażenia okrętu a nawet osobiste przedmioty członków  załogi.

A zapewne  dokładne badania  wraku pozwolą na analizę wszystkich czynników, które  doprowadziły do tej tragedii.

A żeby Wam przybliżyć nieatrakcyjność pływania okrętem podwodnym skopiowałam  zdjęcie  ORP z 1985 roku:



A na dodatek filmik. Zwłaszcza  dla  tych, którzy marzą o rejsie takim okrętem.

U mnie za oknem ponuro, rano "deszczyło", teraz teoretycznie jest +8 stopni, niestety wieje, na wieczór jest przewidywany deszcz a odczuwalna temperatura to tylko +5 stopni pana Celsjusza. Gorzej, bo cały następny tydzień ma  być z opadami i wiatrami.



środa, 31 stycznia 2024

***

 Coraz  częściej dochodzę  do odkrywczego  wniosku, że stanowczo już  zbyt długo żyję. Po prostu gdy się długo żyje to co jakiś  czas jest się dość biernym świadkiem różnych przemian w życiu codziennym. Trzeba oddać  sprawiedliwość  światu, że nie  zawsze są to złe przemiany, ale jak mawiają niektórzy, "lepiej jest  często wrogiem  dobrego".

Pisaliście   kiedyś testament? Taki najprostszy, typu co komu ma przypaść z waszej własności  - dzieciom, wnukom, komuś z rodziny lub komuś, czyjej obecności w  waszym życiu nikt  się nie  spodziewał? 

Przed wyjazdem z Polski oboje z mężem odwiedziliśmy  Biuro Notarialne i sporządziliśmy dwa testamenty. Dzięki temu gdy mój mąż odszedł w Niebyt nie było żadnych problemów, stawiłyśmy się z córką na tzw. "otwarcie" testamentu, wszystko było jasne i klarowne,  zero problemów - no może tylko "złapanie terminu" w najbliższym polskim Biurze Notarialnym było  "średnio proste"- za to odległość od  naszego miejsca  pobytu całkiem strawna, czyli  106 km i dojazd też niezły.

Ale  świat z przeróżnymi nowymi technologiami idzie  do przodu i kto wie, czy za niedługi  czas w testamencie  nie będzie również wymagana  klauzula czy - życzymy sobie by nasi spadkobiercy "cyfrowo nas po śmierci sklonowali." Omal się nie  zadławiłam  poranną kawą gdy to przeczytałam - bo gdy nie  wiesz  czy się śmiać czy płakać to się krztusisz .

Nie  dość, że różne religie straszą nas jakimiś karami, piekłami, czyśćcami po śmierci to teraz jeszcze  może dojść owo pośmiertne sklonowanie i zapewne jest to bardziej  realne niż owo niebo, piekło i pozostałe możliwości.

Doktor Masaki Iwasaki z Seulskiego Uniwersytetu Narodowego przeprowadził ankietę wśród 222 dorosłych  Amerykanów na temat akceptacji cyfrowego klonowania osoby  zmarłej -  97% respondentów było przeciwnych dokonaniu takiego "wskrzeszenia" bez  zgody osoby  zmarłej, a 57% zaakceptowało     taki projekt jeśli zmarły przed śmiercią wyraził na to  zgodę. 

W szerszych badaniach około 59% badanych wykluczyło taką możliwość po śmierci,  a 40% uważało proces takiego cyfrowego klonowania za nie do zaakceptowania nawet wtedy, gdy zmarły przed śmiercią wyraził zgodę na cyfrowe klonowanie.

I być może w niedługim  czasie będziemy w  swoich testamentach umieszczać zapis dotyczący tego czy życzymy  sobie czy też nie by nas po śmierci sklonowano cyfrowo.

A co Wy o tym cyfrowym klonowaniu myślicie? 

Miłego nowego tygodnia Wszystkim!!!!!


I trochę "staroci"  muzycznych bo bardzo lubię głos Engelberta. Bo on  śpiewa a nie  wydziera  się ostatkiem  sił.


piątek, 26 stycznia 2024

Piątek.......

                             ..........więc  czas na post.

Tak trochę  wspominkowo a trochę  aktualnie.


7 lutego idziemy na koncert  Orkiestry  Glenna  Millera. Koncert będzie  w Friedrechstadt  Palast, który nadal po Zjednoczeniu Funkcjonuje, a wygląda tak:


Dla mnie muzyka tego  Zespołu to seria wspomnień z dzieciństwa, gdy jeszcze nie chodziłam do szkoły,   a  starszy ode mnie o kilkanaście lat kuzyn włączał winyle z nagraniami tej właśnie orkiestry  i uczył mnie tańczyć. Z czasem już miałam własne "winyle" z nagraniami tego Zespołu.

W 1938 roku muzyk, puzonista,  Glenn Miller stworzył big band, z którym odniósł duży sukces i udało im  się rozpropagować muzykę  jazzową w Europie. Zespół brał udział w dwóch filmach "Serenada w Dolinie Słońca ( Sun Valley Serenade) i "Żony Orkiestry" ( Orchestra Wives).

W 1942 roku Glenn Miller wstąpił  do wojska i został liderem Reprezentacyjnej Orkiestry Sił Powietrznych USA i wraz  z wojskiem przybył do Anglii, był w stopniu kapitana. Oprócz  big bandu  prowadził również dużą orkiestrę dętą i  smyczkową, występował i nagrywał ze swoimi  zespołami audycje  dla amerykańskich żołnierzy i całej okupowanej wtedy Europy.

15 grudnia 1944 roku wyleciał małym, jednosilnikowym samolotem do Francji. Zgodnie z  zaleceniem leciał na dość niskim pułapie z uwagi na bombowce alianckie B-17 powracające  z Francji. Niestety  Glenn Miller nigdy nie  doleciał do Francji. 

Dwie załogi z tych bombowców  zameldowały o awarii drzwi komory bombowej w  swych  samolotach i z uwagi na bezpieczeństwo lotu dostały polecenie zrzucenia bomb  do kanału La Manche.  Jest wielce prawdopodobne, że któraś z tych bomb  trafiła mały samolocik Glenna Millera.

W 1983  roku, brat muzyka, Herb Miller ogłosił, że jego brat wcale nie  zginął nad Kanałem La Manche, lecz następnego dnia po przylocie do Francji zmarł w  szpitalu na raka płuc, a historię  o wypadku on sam wymyślił bowiem wiedział, że Glenn chciał umrzeć jako bohater.  Ale jak na dziś ta wersja   śmierci Glenna Millera, który gdy zginął miał tylko 40 lat, przez nikogo z badaczy losu Glenna nie  została potwierdzona.

Jak było tak  było,  ale to właśnie muzyka Glenna Millera ukształtowała mój pociąg do swingu i "lekkiego jazzu" i  jestem zachwycona faktem, że posłucham wkrótce  mojej ulubionej muzyki na żywo.

A pogoda w Berlinie z gatunku pod  zdechłym Azorkiem, wieje i  pada  i jest szaro i ponuro. Ale pomimo tych niedogodności życzę Wam Wszystkim  miłego weekendu!!!


poniedziałek, 22 stycznia 2024

Jeszcze o północy.........

 .........to białe paskudztwo leżało bezczelnie na  dachach i chodnikach, a dziś.......lał  deszcz i  na termometrze  za oknem  jest  +7  stopni. Aż  się  uszczypnęłam, by sprawdzić  czy aby nie  śnię.  Jeszcze tak wariackiej pogody w  styczniu nie  widziałam.

A kilka dni wcześniej,  a tak dokładnie to  18 stycznia zrobiłam  stojąc na balkonie to zdjęcie:


Gdy je powiększycie to zobaczycie połóweczkę Księżyca  a nieco niżej, w lewo od niego jest jakaś gwiazdka. "Obfociłam", bo przypomniała  mi  się  nasza podróż  z mężem z Burgas do Stambułu tureckim rejsowym autobusem. Tyle  tylko, że wtedy to było lato, było to z 50 lat temu a Księżyc był wtedy w innej fazie i przypominał rogalik. No cóż, czas mija ale  wspomnienia  pozostają. I w ramach tych  wspomnień u  mnie króluje  muzyka  z lat 60 - 70 ubiegłego  wieku.

To była nieco wariacka podróż - autobus i jego  kierowca byli rodem z Turcji i "kabina kierowcy" przywodziła mi na myśl polskie przydrożne ołtarze ozdabiane z przepychem i różnorodnością kształtów i kolorów. Oczy  mi nieco wychodziły z orbit ze  zdumienia, że kierowca jest w stanie prowadzić autobus gdy na przedniej szybie tańczą kolorowe filcowe kulki zawieszone na filcowych cienkich warkoczykach, a nad nimi  wisi bardzo kolorowa, nieco powiewająca  falbanka. A do tego pan kierowca miał ułańską fantazję i jechał bardzo, bardzo szybko. Autobus poza tym nie grzeszył nowością, bagaże pasażerów były umieszczone  na  dachu i niezbyt starannie tam umocowane i na jednym z  zakrętów któraś z walizek zleciała  z dachu. Szczęśliwie ktoś z pasażerów to zauważył, podniósł się raban, pan kierowca zahamował na środku szosy i wysłał swego pomagiera po ową nieszczęsną walizkę.

Wieczorem przekroczyliśmy turecko- bułgarską granicę. Było ciemno, szalenie pusto. Staliśmy tam bardzo  długo siedząc  w autobusie, bowiem funkcjonariusze obu służb granicznych oglądali w telewizorku jakiś  arcy ważny dla nich mecz piłki kopanej a pasażerów autobusu mieli tam, gdzie plecy kończą  swą szlachetną, prostą linię. Pan kierowca oczywiście  dostąpił  zaszczytu obejrzenia kawałka owego ważnego  meczu, a pasażerowie dogorywali w  zamkniętym autobusie. Po meczu do autobusu weszło dwóch tureckich "pograniczników", rzucili od  niechcenia okiem w wyciągnięte ku nim paszporty i się wynieśli i ruszyliśmy w  dalszą  drogę.

Około północy zjechaliśmy do malutkiego miasteczka, w którym był postój około 20 minutowy. Postanowiłyśmy wraz  z koleżanką  skorzystać  z toalety, ale nigdzie nie mogłyśmy jej znaleźć, więc zapytałyśmy się stojącego w pobliżu policjanta, gdzie tu jest toaleta.  Facet wziął każdą  z nas pod  rękę i powiedział, że nas zaprowadzi. I zaprowadził do budynku, którego hol był wyłożony płytami marmurowymi, schody również i te  prowadzące w  górę i te, które prowadziły w dół. Podszedł do ściany, zapalił światło i powiedział bardzo łamaną  angielszczyzną, że do toalety należy zejść w dół. Na  wszelki wypadek jeszcze nam palcem  wskazał kierunek. Schodziłyśmy dość głęboko w dół podziwiając owe marmury. Gdy otworzyłyśmy drzwi na  dole omal nie uciekłyśmy - marmurów już tam nie było, tylko kilka  kabin bez drzwi i z tradycyjnymi dziurami w podłodze, nad którymi się po prostu kucało i to w jakimś  szaleńczym rozkroku. Umywalek  nie było. Nie mogę napisać otwartym tekstem co każda z nas powiedziała, bo chyba by mi blog  skasowała wszechobecna AI. 

Gdy wyszłyśmy na zewnątrz nasz turecki anioł stróż spytał, czy może nam przynieść kawę (zapewne po to byśmy nie  wyschły w środku) ale my stwierdziłyśmy, że może lepiej nie, bo do Stambułu jest jeszcze kawał drogi. A mój  drogi  mąż  siedział w letniej kawiarence i żłopał kawę. I od tamtego  małego miasteczka, aż do samego Stambułu świecił nam rogalik księżyca i lśniąca obok niego gwiazdka- żywa ilustracja pewnej starej piosenki o gwiazdce i Księżycu, których miłość nigdy nie  została spełniona i teraz świecą na  nocnym niebie  " na pamiątkę miłości i rozpaczy".

Do Stambułu przyjechaliśmy o 2  w nocy. Na placu, na którym wysiedliśmy jakiś Turek spokojnie handlował arbuzami. Wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do hotelu. Po kilku dniach pobytu wracaliśmy znów do Burgas autobusem rejsowym tureckim, równie  bogato przystrojonym jak ten, który nas wtedy przywiózł.

Tak długo to pisałam  aż  się pogoda poprawiła i.....świeci słońce a wiatr przegania  chmury. 

Miłego nowego tygodnia Wszystkim!!!


I trochę "staroci".

wtorek, 16 stycznia 2024

Mam i ja.......

               ......   "to białe",  za którym  wcale  nie  tęskniłam. A poniżej dowód :


Dużo nie  napadało, ale  akurat tyle by było mokro i ślisko bo temperatura wynosi -1 stopnień, niestety odczuwalna to  -4. Podsumowując - z uwagi na  moją zbyt wysoką "kinetyczność" znowu mam ZOK, czyli  "zakaz  opuszczania koszar".  Ale wcale mnie to nie martwi, mam co czytać i oglądać. Tylko mi  żal dzieciaków- starszy ma  do szkoły 6,5 km i może podjechać autobusem zamiast rowerem, niestety  młodszy, który ma nieco poniżej 2 km, nie ma takiej możliwości. Patrzyłam przed momentem na ulicę - chodnik w stylu japońskim, czyli "jako-tako" odśnieżony, ale ścieżka  rowerowa już nie. A ja znów poczytałam o.......biblijnym POTOPIE. Temat nieomal aktualny, bo co poniektóre rzeczki w kraju w którym  mieszkam  wystąpiły ze  swoich brzegów.

Co  ciekawe, ów Potop Biblijny jest  motywem obecnym  w wielu starożytnych kulturach, w  częściach świata które w starożytności nie  miały  ze sobą kontaktu. Jest  w opowieściach starożytnego Sumeru ale i wśród starożytnych opowieści Azteków, którzy  zamieszkiwali obszar  dzisiejszego Meksyku.

Według Azteków  Wielki Potop nastąpił 4800 lat po stworzeniu świata, gdy kraj Anahuac był   zamieszkiwany przez Gigantów.  A z owego potopu ocalało  tylko siedmiu  braci Gigantów, którzy uciekli w porę  do jaskiń - reszta albo zginęła w potopie  albo zostali ... zamienieni w ryby. No niestety nie  doczytałam  się przez kogo w owe  ryby zostali zamienieni.

Jeden z ocalałych Gigantów o imieniu Xelhua, zwany "Architektem", po opadnięciu wód udał  się do Choluli, gdzie zbudował piramidę na pamiątkę i chwałę  boga Tlaloca, który zapewnił  schronienie jemu i  jego braciom.

Kosmogonia Azteków opisuje różne epoki  istnienia świata, nazywając je "Słońcami" i....każda  z nich kończyła  się ogromną katastrofą, która  niszczyła dokładnie  cały świat i jego mieszkańców. 

Czas,  w którym był potop był epoką czwartą, zwaną Nahui-Atl, czyli "Słońce wody". Wg tych opowieści potop trwał 52 lata i w jego wyniku większość  ludzi zamieniła  się  w ryby. Według  mitologii Azteków obecna  epoka to Nahui-Ollin, czyli Słońce Trzęsień  Ziemi i w ten  sposób zakończy  się życie na Ziemi. Jest jeszcze jedna  wersja  tego mitu o potopie- według niej nikt nie przeżył potopu i trzeba  było stworzyć zupełnie  nowy świat.

Przez  wiele lat uczeni argumentowali, że Wielki Potop to tylko bajka, bo nigdzie  na Ziemi nie  było takiej ilości  wody by mogło takie wydarzenie zaistnieć. Ale ostatnio magazyn Nature opublikował ciekawe wyniki badań. Otóż bardzo głęboko pod powierzchnią Ziemi odkryto ogromne ilości wody i to tak wiele, że wystarczyłoby jej do wypełnienia dziesięciu  oceanów wielkości Pacyfiku.

A tę rewelację odkryto wewnątrz diamentu wydobytego w Brazylii. Ów  diament powstał na głębokości 500km pod powierzchnią Ziemi a wydostał  się   stamtąd  w wyniku wybuchu wulkanu. O tym, na jakiej głębokości powstał ten diament świadczy maleńki kryształ z gatunku oliwinów, zwany ringwoodite, uwięziony w jego wnętrzu i tym samym hermetycznie zamknięty, więc  wiadomo, że jest  w takim stanie w jakim  był na dużych głębokościach. Analiza wykazała, że w tym krysztale znajdowało  się około pół procenta wody i na tej podstawie obliczono, że jednak istniała głęboko pod powierzchnią Ziemi taka ilość wody by mógł wystąpić Wielki Potop. Pozostaje tylko pytanie co spowodowało, że wydostała  się ta ogromna ilość  wody na  zewnątrz.  

 A do obejrzenia opowieść Elona Muska, który jakoś nie jest moim ulubieńcem:


 Miłego nowego tygodnia Wszystkim!


sobota, 13 stycznia 2024

Filmik w sam raz na.......

 
                          ......taką rozpaćkaną, mokrą  sobotę.  U mnie pochmurno, +2 za oknem i coś pada. I lepiej to nie  będzie. 


     


Miłego weekendu Wszystkim.

czwartek, 11 stycznia 2024

Dziś będzie o..........

                       ............kotach, chociaż nigdy w  domu nie miałam kota na  stałym pobycie. A tak przy okazji jedno zdanie o pogodzie-  za oknem mam raptem -3, ale odczuwalna temperatura to -7. Tak właśnie wygląda  zima  w Berlinie. A rano, czyli tak bliżej 10,00 taki widoczek:


Ale  chodnik suchutki, natomiast  komórka twierdzi, że jest ślisko. Ciekawe  skąd wie, skoro leży cały  czas na stoliku?;))))))

No ale  do rzeczy, czyli do kotów:  panowie  naukowcy twierdzą, że kocie mruczenie o 20% wzmacnia proces zrastania  się połamanych kości, ma korzystny  wpływ na ludzki układ nerwowy i psychikę, poprawia ludziom krążenie krwi w mózgu, normalizuje  ciśnienie krwi, stabilizuje rytm serca, zwiększa odporność na przeziębienie. Koty nie  tylko łagodzą stres i pomagają leczyć depresję ale i zmniejszają prawdopodobieństwo powrotu do nałogów byłych narkomanów i alkoholików.

Obecność kota  w domu pomaga w leczeniu zapalenia okrężnicy, zapaleniu błony śluzowej żołądka, wrzodów żołądka, grypie, bezsenności, zapaleniu kości stawów a nawet przy leczeniu oziębłości płciowej i impotencji.

Badania wykazały, że właściciele kotów  żyją o 4 - 5 lat dłużej niż ci, co ich  nie mają.   Podczas głaskania zwierzęcia pomiędzy nim a właścicielem pojawia się  "bioenergetyczny kontakt" powodując, że centralny układ nerwowy człowieka odbiera pozytywne impulsy wywołujące dobry nastrój.

Obecność kotów w domu ma korzystny wpływ na zdrowie dzieci bo powoduje wytwarzanie   się w organizmie przeciw  ciał, które  pomagają zapobiec astmie.  Ale - gdy masz  dziecko i chcesz wziąć kota do mieszkania należy wykonać wpierw testy, czy dziecko nie ma  aby uczulenia na kocią sierść.

Za uniwersalnych domowników uważane  są białe koty, które  wybiera  się najczęściej do celów terapeutycznych dla osób cichych, spokojnych, ponieważ one im  dodadzą energii życiowej. Koty czarne uwalniają swoich domowników od negatywnej  energii i są wskazane  dla osób o dużym temperamencie. Koty rude poprawiają  swym  właścicielom  nastrój a koty  szare  posiadają cechy cechy terapeutyczne kotów białych i czarnych.

Koty perskie -ładne , ale  są mało aktywne i apatyczne,  kochają  spokój, ale uwalniają  człowieka od drażliwości i załamań  nerwowych, pomagają  w leczeniu depresji, bezsenności, rozdrażnienia. Koty rasy Angora są czułe, miłe, nieagresywne - układają się  zawsze bezbłędnie w  bolącym  miejscu i potrafią tak leżeć  godzinami.   Koty rasy Sfinks , czyli kanadyjski kot  bezwłosy kocha spokój. Doskonale radzi  sobie z leczeniem chorób nerek, jelit  i żołądka.  Kot Syjamski - znakomity przy przeziębieniach oraz różnych chorobach  zakaźnych. Nie wiadomo jak to  się dzieje,  ale w  jego  obecności giną ustroje  chorobotwórcze.

Generalnie uważa  się, że do leczenia bardziej nadaje się kocia płeć piękna - wywierają lepsze efekty lecznicze  niż samce. A na  koto terapię  najszybciej reagują osoby z  chorobami układu nerwowego i narządów wewnętrznych.

Nigdy nie miałam kota, bo dla mnie nie jest to zwierzątko stricte domowe, to raczej "przy-domowe" stworzenie, które lepiej funkcjonuje gdy może wędrować gdzie mu  się podoba, zwłaszcza nocą  a dom traktuje jako dobrej klasy jadłodajnię i schronienie gdy na dworze zimno i mokro.


A ja sobie pewnie zrobię bransoletkę koralikową z  tego "środkowego kota".





sobota, 6 stycznia 2024

Nie lubię zimy!

 Tak mnie powitał wczorajszy ranek:



I późnym popołudniem wszystko powróciło do normalności, czyli deszczowej mżawki. Dziś u mnie 0, niebo zasnute biało brudną pokrywą, ale  póki co to nie pada. Podobno jutro ma być w  dzień -1 a nocą  może dojść do  -8 stopni  mrozu.  Brzmi niepokojąco,  zwłaszcza, że przewidują 73% wilgotność powietrza. Codziennie zimą stwierdzam, że stanowczo urodziłam  się pod niewłaściwą szerokością geograficzną. Nie pozostaje mi nic innego niż  zakopanie się z grubym tomiszczem pod ciepłym kocem. A do czytania mam taką  książkę:


Szalenie niewygodny do czytania format, 600 stron i do tego drobny druk i ciężkie to tomiszcze. Ale postanowiłam przeczytać, bo szalenie  mało wiem o tej nacji, która  na przestrzeni wieków była prześladowana i w wielu krajach  doczekała  się pogromów. I jak  dobrze, że kiedyś moja przyjaciółka podarowała  mi specjalny pulpit ułatwiający  czytanie w pozycji horyzontalnej, który prezentuje  się tak:



A do posłuchania starutka piosenka, która jakoś stale mi  się podoba. Pewnie nic  dziwnego, bo obie jesteśmy leciwe.

Miłego weekendu Wszystkim!!!!!!!

czwartek, 4 stycznia 2024

Surrealista - Salvadore Dali

 






















Przyjrzyjcie się dobrze temu obrazowi, zastanówcie  się co przedstawia, a potem powiększcie - czy nadal widzicie to samo?






Trochę  mi trudno napisać o tej  wystawie. Na pewno  Dali był nieprzeciętnie  zdolnym człowiekiem - zaczął brać lekcje  rysunku w wielu lat  dziesięciu a jako czternastolatek już wystawiał  swoje obrazy.

W 1821 roku rozpoczął studia w Królewskiej Akademii Sztuki w Madrycie - uczeń  zdolny,  ale niepokorny, przekonany dogłębnie o swoim wielkim talencie i o znajomości  sztuki w  stopniu dużo  wyższym niż wykładowcy Królewskiej Akademii Sztuki, więc nie przystąpił nigdy do egzaminów końcowych.

W 1927 roku zaprzyjaźnił się z Picassem, którego malarstwo wywarło na nim ogromne  wrażenie, co nie przeszkodziło mu w  wiele lat później powiedzieć, że  "jeden obraz  namalowany przeze mnie jest wart więcej niż  wszystkie obrazy Picassa". No cóż - skromnością Dali nie grzeszył.

Jego pierwszy obraz surrealistyczny,zdaniem specjalistów to namalowany w 1928 roku obraz "Miód jest słodszy od krwi"- akt kobiecy pozbawiony twarzy. 

Dali był naprawdę inteligentnym człowiekiem, bardzo interesował się psychologią i historią, właściwie trudno powiedzieć czym  się nie interesował. Prace Einsteina, Plancka też nie były mu obce. I zapewne wszystkie odkrycia  fizyki kwantowej szalenie by mu odpowiadały. Dobrze wiedział, że nieomal w każdym obrazie każdy z oglądających zobaczy co innego  - czasem wystarczy spojrzeć na obraz pod innym kątem a czasem obrócić go o 180 stopni. Na  zdjęciach podczas projekcji było kilka właśnie takich obrazów, które przedstawiały dwie różne  rzeczy. Tu pokazałam jeden taki obraz i dałam pod  nim wskazówkę.

Myślę, że gdyby Dali mógł obejrzeć swe dzieła na takiej multimedialnej wystawie  byłby bardzo zadowolony. Zakończenie wystawy było nieco niezwykłe - można było (za dodatkową  opłatą) pooglądać coś czego tu nie  było, czyli obrazy w wymiarze 3d. Było to naprawdę świetne- snułyśmy  się pomalutku po naprawdę niewielkiej przestrzeni w specjalnych kaskach i złudzenie było niesamowicie  realne, że znajdujemy się na pokładzie statku - oczywiście do tego co widziałyśmy były opracowane odpowiednie dźwięki. Tych co byli razem z nami na pokładzie widziałyśmy tylko jako poruszające  się kaski takie jakie mają nurkowie pracujący pod  wodą. W sumie  wrażenie  niesamowite. Wszyscy po uwolnieniu z tej aparatury byli zachwyceni dopiero co przeżytym złudzeniem. 

Ta multimedialna  wystawa krąży po Europie, podobnie  jak wystawa Claude Moneta, Van Gogha , Klimta. Nie  była to tania rozrywka, wstęp po 22 €, "pobyt na pokładzie statku" dodatkowe 3€, ale w moim odczuciu było warto. Jedyny mankament - kawał drogi  "Esbanem" z domu a potem jeszcze sporo per pedes i to niczym kondukt  żałobny w  deszcz i pod  wiatr. Bo pogoda jakoś ciągle pod  zdechłym Azorem.