drewniana rzezba

drewniana rzezba

poniedziałek, 30 września 2024

Właśnie skończyłam.......

 .........czytać pierwszy tom trylogii, czyli  "Upadek gigantów". Tylko jedną  noc zarwałam a i to nie całą, bo czytałam  tylko do godziny  czwartej nad ranem. Pospałam potem  6 godzin i wróciłam do czytania. Jak  dla  mnie, to jedna  z najlepszych  książek opisujących I wojnę światową.  Pomysł łączenia  w  całość losów  i wypowiedzi postaci historycznych  i fikcyjnych uważam za  świetny. Poza tym Follet ma tę zaletę, że ilekroć pisze o faktach historycznych  zawsze konsultuje wydarzenia i kontekst z  zawodowymi historykami. A Ken Follet to moje pokolenie - jest 6 lat ode  mnie młodszy.

Dziś, po wizycie u pani doktorki - endokrynolożki  zaczęłam czytać tom drugi, czyli "Zima świata". I, pewnie się uśmiejecie, ale ucieszyłam  się,  bo sporo tu będzie o  przedwojennym Berlinie. A ja  lubię  czytać o wydarzeniach historycznych które  miały miejsce w miastach które  znam. Już kiedyś pisałam - przeglądałam album ze  zdjęciami Berlina sprzed  II wojny światowej - to było naprawdę piękne  miasto. A powstawało jak każde inne -  małe, stosunkowo blisko siebie położone osady rozrastały  się, niekiedy łączyły  i metodą "pączkowania" powstawały miasta.


A tu jeden z takich ładnych, przedwojennych domów.

Miłego, pogodnego owego tygodnia Wszystkim życzę i.... wracam  do czytania.

 

 

 

 


wtorek, 24 września 2024

Trochę........

 ..........mnie  tu nie  będzie. Mam do  czytania kolejną  trylogię Folleta: "Upadek gigantów", "Zima   świata"  i "Krawędź wieczności" .  Uwielbiam jego książki. Gdy skończę  I tom to napiszę kilka  słów.

"Upadek gigantów" to czasy I wojny światowej.

Do poczytania zatem;)

niedziela, 15 września 2024

*****

 

    

To  zdjęcie   zrobiłam pół godziny temu, pozachwycałam  się kolorami - i koniec  zachwytów - leje deszcz. A już  się wybierałam  na spacer! Zbyt  ciepło też nie jest, raptem 15  stopni.

Miłego nowego tygodnia - Wszystkim !.

piątek, 13 września 2024

Nic, ale to zupełnie nic......

 ....... u mnie  nowego lub ciekawego. Dzień podobny do  dnia, tydzień do tygodnia - zastój na całej linii. 

Pogoda zupełnie  bez  wyrazu, raptem jest  +14  stopni, niebo całkowicie wyprane  z jakiegokolwiek koloru i chwilami wiatr powiewa. 

Wczoraj przeżyłam  małe rozczarowanie, bowiem musiałam dość niespodziewanie uregulować w sklepie należność za  zakupy prawdziwymi pieniędzmi  a nie jak zwykle kartą. Dobrze, że  tym razem  miałam przy sobie  gotówkę , bo gdybym jej nie  miała  musiałabym  wrócić do domu, lub pobrać gotówkę z bankomatu co zubożyłoby mnie o całe 5 euro.

A ponieważ  dziś, jak  wspomniałam wyżej, pogoda  byle jaka, zajrzałam znów na  strony poświęcone informacjom astronomicznym, żeby  się nieco  zdystansować do otaczającej  mnie rzeczywistości, która mnie jakoś coraz  mniej zachwyca. 

Niektóre  tytuły artykułów szalenie  mi  się podobają- ot  choćby ten: "astrofizycy odkryli co było pierwsze- galaktyki czy czarne  dziury?" Tak z ręką na sercu to mnie akurat mało intryguje, bo potem okaże się jak z tym jajkiem i kurą - doszli do wniosku, że jednak jajko było pierwsze, tyle  tylko, że nadal nie  wiadomo skąd  się to jajko wzięło. To już chyba będzie  ciekawszy ten: "Naukowcy twierdzą, że Wszechświat Jest Płaski". Albo ten: "Mleczna  Droga i Andromeda już zaczęły się zderzać - co to oznacza dla przyszłości Kosmosu?"

Jako mieszkanka  Ziemi wybrałam informacje na temat "zderzenia  się Mlecznej  Drogi z Andromedą - wszak Andromeda jest naszą najbliższą sąsiadką. I wyczytałam, że na podstawie pierwszych badań panowie  naukowcy stwierdzili, że ów proces  "zderzania się" już  się  rozpoczął bo obie galaktyki są na kursie kolizyjnym - na razie halo gazowe Mlecznej Drogi i Andromedy już obie wchodzą w interakcje. No  ale na razie  możemy  spać  spokojnie, bowiem pełne prawdziwe  zderzenie  obu galaktyk nastąpi za cztery miliardy lat - tych naszych ziemskich  a nie świetlnych. Niejako przy okazji badania wykazały, że  w halo obu galaktyk znajdują  się ogromne  ilości wodoru i tlenu - czyli pierwiastków odgrywających zasadniczą  rolę w procesach gwiazdotwórczych, które  zapewne nastąpią gdy obie galaktyki się połączą.

Owo połączenie  się galaktyk będzie  wielce  długotrwałym procesem trwającym  miliardy lat. Panowie naukowcy snują przypuszczenia, że gdy owe galaktyki się połączą to powstanie nowa, gigantyczna  galaktyka  w kształcie  elipsy. No i już nawet wymyślili dla  niej nazwę roboczą  -"Milkdromeda" lub "Milkomeda".

Co do wpływu owego połączenia się galaktyk na nasz  Układ  Słoneczny - tak naprawdę są to tylko przypuszczenia- być może, że nasze Słońce i jego planety niejako  automatycznie będą przeniesione w inne  miejsce w owej nowej  galaktyce, ale  zdaniem panów naukowców możliwość kolizji  Ziemi z innymi planetami jest  minimalna. Ale oczywiście mimo wszystko istnieje prawdopodobieństwo, że nasz Układ  Słoneczny zostanie "wyrzucony" i przesunięty na odległe peryferia nowej galaktyki i nie bardzo  wiadomo jakby ten fakt wpłynął na Układ  Słoneczny.

Oczywiście "atrakcja" astronomiczna   w postaci zbliżania  się do siebie  galaktyk nadal będzie stale badana, a właściwie to podglądana. Reasumując- możemy spać spokojnie- mamy na to spokojne  spanie około 4 miliardów lat, o ileś jakiś narwaniec nie  spowoduje jakiejś ogólnoświatowej rozróby.

A teraz zamiast  fotki  obu obgadanych przeze mnie  galaktyk  zobaczcie moją "pięknotę" , którą  dostałam kiedyś od  swojej przyjaciółki - to druza ametystu, która przyjechała tu ze mną- mała, zaledwie 4x4 cm, ale jaka jednak  piękna i fotogeniczna.


Już piątek a więc życzę Wszystkim pogodnego i bardzo miłego weekendu!!!




środa, 4 września 2024

Przez dość długi czas .......

 ........... fascynowały mnie Indie, a właściwie  kultura  Indii.

Marzył mi  się  wyjazd do tego kraju, sporo  czytałam o nim, oglądałam filmy, koniecznie  chciałam zobaczyć na własne  oczy,  z bliska. 

Kraj olbrzymich  kontrastów, pięknych krajobrazów,   kraj  którego mieszkańcy żyją w wielu  płaszczyznach- z jednej strony "nowoczesność w  domu i  zagrodzie" a z drugiej  strony czas przeszły ale to   czas przeszły nadal żywy. 

Do  dziś wiele  "zagadek" nadal  jest  nie rozwiązanych, do  dziś  toczą  się  spory co właściwie  opisują dwa  wielkie  hinduskie eposy, czyli "Mahabharata" i " Ramayana", bowiem ich treść, opisy  walk, opisy  broni użytej w  walkach oraz  opisywane skutki jej  użycia nieodparcie  kojarzą  się nam z użyciem ........broni jądrowej.  

Na przykład opis urządzenia o nazwie " Brahmastra" - owa broń unosiła  się  w powietrzu i wyglądała jak olbrzymi ognisty pocisk, a jej  wybuch  wywoływał oślepiający błysk, ludzie  ginęli i miasta  były zniszczone, a  ziemia wtedy  zaczynała się trząść, ludzie  ginęli nawet w dużej odległości  od miejsca,  w które owa  broń trafiła, woda  w rzekach i jeziorach wrzała i płonęły lasy. Ludzie i  zwierzęta  ginęli w mękach - no wypisz- wymaluj - sytuacja jak w Hiroszimie po zdetonowaniu bomby  atomowej.

Oczywiście oficjalna  nauka  zalicza treść owych eposów  do swego  rodzaju  bajek- ot,  poetę poniosła  wyobraźnia.  To nie jest pierwszy raz, gdy "oficjalna  nauka" ma zupełnie inne  zdanie niż każdy czytający owe eposy, bowiem oficjalna  nauka z reguły  zamiata pod  dywan  to wszystko co jej nie pasuje do tego co sobie  już  ułożyła na dany temat. Ale pominę  eposy- może to wina wyobraźni ich twórców. Zapewne   spili  się i  mieli zwidy, które potem opisali.

Ale do dziś, gdy się ogląda  starożytne  hinduskie świątynie  to raczej  trudno nie zastanowić  się  jak je budowano w czasach, gdy według naszej  wiedzy  nie było wówczas  zbyt rozwiniętej technologii.  Takich ilości rzeźb i bardzo skomplikowanych ozdób nie znajdziemy raczej w  Europie. W północnych Indiach jest niewielka miejscowość o nazwie  Hampi i w niej jest świątynia, której kolumny wydają.....dźwięki. Jest to świątynia Vijaya Vittala, która  została  zbudowana w XV wieku a jej podpory zwane SaReGaMa wydają dźwięki, a co jeszcze  dziwniejsze - każda  z nich generuje inny ton, który odpowiada konkretnej  nucie w klasycznej muzyce indyjskiej.  Niestety klasycznej muzyki indyjskiej  słuch mój nie trawi. Panowie  naukowcy wysnuwali różne  teorie odnośnie owych grających  czy też  śpiewających kolumn - podejrzewano, że kolumny mają w  swych  wnętrzach puste przestrzenie i to moduluje dźwięk. Ciekawość  nie  dawała im spać i w końcu jedną  z kolumn przecięto, ale nadal nie wiadomo jakim  cudem owe kolumny wydają dźwięki, bowiem owa przecięta kolumna nie miała na  całej  swej długości ani jednego pustego miejsca- była lita - kamień i nic  więcej- żadnych dziur, żłobień i tym podobnych  rzeczy. Na  szczęście poprzestano na zdewastowaniu tej jednej kolumny, reszta będzie  badana  bezinwazyjnie.

Równie interesująca   jest dla  panów naukowców świątynia w Puri. Jest ona  poświęcona jednej  z form Wisznu (jak niemal każdy z hinduskich  bogów  Wisznu  miał kilka postaci). Dach tej świątyni waży ponoć 20 000 ton (ciekawe jak oni  to zważyli),  a ta świątynia  została wybudowana jeszcze  w czasach starożytnych a na  dodatek (jakby było mało spraw  dziwnych) główna  struktura świątyni nie rzuca  cienia a  zamocowana na  szczycie flaga   nie poddaje  się  kierunkowi  wiatru. No i jeszcze  jedna  ciekawostka- na  szczycie  świątyni jest "Niebieskie  Koło", które wykonane jest z ośmiu różnych metali i wszyscy  wierzą, że jest symbolem boskości i ochrony. Ponadto w tej świątyni, w latach, w  których kalendarz  hinduski ma  dodatkowy  miesiąc,  istnieje  rytuał odnowienia posągów bóstw. Wtedy stare figury  są  zastępowane  nowymi, które  są zawsze  wykonane   z drzewa neem wg ściśle przestrzeganych rytuałów i  cały proces przebiega w tajemnicy i świętości. 

Ale -to ważne-  wstęp  do tej świątyni jest tylko i wyłącznie  dla Hindusów. Ci co tu przybywają wierzą, że otrzymają  w  darze wyzwolenie z cyklu reinkarnacji.  

A owo drzewo neem to miodla indyjska należąca  do gatunku hebanu. Jest drzewem szybko rosnącym, rozłożystym, ma pachnące  białe kwiaty. Dla  Hindusów jest świętym drzewem  i.... apteką. Rośnie  nie  tylko w Indiach, w niektórych krajach  azjatyckich  również. Osobiście posiadam  grzebień wykonany z owego drzewa neem. Jest idealny do rozczesywania  mokrych włosów  i ponoć wzmacnia owe.

A na  dodatek jedno  zdjęcie z Bombaju z cyklu "Bombaj - miasto kontrastów".


Dwie z moich koleżanek  były w Indiach  - jedna była na Goa i wróciła  szalenie zadowolona bo to wielce  wypoczynkowe  miejsce  z pięknymi plażami, druga "szwendała  się" po Delhi i wróciła z paskudnym zakażeniem oczu jakimś tamtejszym  wirusem i bardzo długo się u nas  leczyła. Była nawet obawa czy  aby nie  straci wzroku  w  tym oku.

Obie  niezależnie od siebie (bo się nie  znają) stwierdziły, że jeśli zwiedzać Indie  to tylko w formie  zorganizowanej i najlepiej klimatyzowanym autokarem, bo wędrówki per pedes są koszmarne, zwłaszcza po takim mieście jak Delhi- brud, kurz i upał. I nie widać niczego co prezentują  foldery. No  więc  jakoś pozostałam przy czytaniu o Indiach - za to byłam w Singapurze ( jeszcze w XX wieku) i  szczerze polecam - było przepięknie, czyściutko,  wręcz  sterylnie, byłam  w lutym , temperatury nie  groziły udarem cieplnym, nocą bywało tylko 25 stopni ciepła. No jest tam zamordyzm, policjanci to chyba mają swe  bazy pod płytami chodników - pojawiają się jakby znikąd i dzięki temu można  było bezpiecznie spacerować nawet o  drugiej  w nocy.

Miłego upalnego tygodnia - u mnie  w tej chwili jest godzina 22,00 i za oknem +26 stopni.


poniedziałek, 2 września 2024

I już jesień???

 


I ze  smutkiem odnotowuję  fakt, że już  zawitała jesień. Na  szczęście  dla mnie, bo nie dla miejskiej  zieleni jest już nieco kolorowo, ale jak widzicie  na niższym zdjęciu drzewa  zaczynają łysieć bo brak im jednak wody i zrzucają liście. Pod  burgundzkimi dębami leży całkiem pokaźna  warstwa jeszcze nie   całkiem dojrzałych żołędzi. Wszystko  się jakoś  dziwnie  w przyrodzie plącze -  dziś ma  być 28 stopni w  cieniu, jutro i pojutrze33, potem28 a do 9 września raczej letnie temperatury bo najniższa to będzie 26 stopni. I pewnie  się  to sprawdzi, o ile  w tak zwanym "międzyczasie" nie  wypuszczą  czegoś w Kosmos.


 I już jesienna róża. Dziś rozpoczęcie  nowego roku  szkolnego - czyli starszy wnuczek rozpoczyna  rok  szkolny w klasie  maturalnej. Gdy przystąpi do matury będzie miał szesnaście lat i  cztery miesiące. Czas umyka  niepostrzeżenie i człowiek  się  zastanawia  gdzie  się podziało  to słodkie maleństwo.

Wczoraj odkryłam  czego mi tu brakuje - otóż brakuje mi jesiennych wędrówek po lesie i  grzybobrania. I gdy oglądam jakie  piękne  grzyby są aktualnie  w pewnym znanym  mi nadleśnictwie Baligród to aż mnie  skręca. No ale  wiadomo - nie można  mieć  wszystkiego. 

Miłego i spokojnego nowego tygodnia-  Wszystkim życzę!!!


piątek, 30 sierpnia 2024

W zasadzie..........

 ............niczego nie żałuję. Tak mnie "ustawiono" od  dzieciństwa. Zawsze mi mówiono, bym zamiast żałować,że  czegoś nie  zrobiłam - lub na odwrót-coś  zrobiłam, to tylko powinnam się  zastanowić dlaczego postąpiłam tak  a nie inaczej. Tak  z ręką na sercu to osobiście nie widziałam potrzeby  by rozpatrywać po fakcie czemu zrobiłam tak, a nie inaczej - zawsze  byłam szalenie oporną materią do "ułożenia".

 Ostatnio  wpadł mi w ręce artykuł o Kapadocji - przeczytałam i pomyślałam - no to jednak  szkoda, że gdy byłam w Turcji nie pojechałam do Kapadocji. No  ale  raz to byłam  w Stambule i zwiedzanie miasta w kilka  dni porządnie  dało mi  w kość - był upalny  sierpień i jak  mówią   "ledwo na oczy  patrzyłam" ze  zmęczenia. Za drugim  razem to byłam w Alanyi i już  sama myśl, że miałabym tłuc  się do Kapadocji nie klimatyzowanym  autokarem  w kilka minut otrzeźwiła mnie na  tyle, że nie pojechałam, choć  była organizowana trzydniowa wycieczka  do onej Kapadocji. No a teraz, nie pomna  już nauk wyniesionych  z domu - żałuję.

W Kapadocji jest bowiem podziemne  miasto- unikat na skalę światową. Nie bardzo wiadomo kto je zbudował- może Hetyci, którzy  zamieszkiwali te tereny w II tysiącleciu p.n.e.,  ale równie  dobrze  mogli to być Frygowie, którzy tu byli w VII i VIII wieku p.n.e.  Kolejne podejrzenie pada na wczesnych uchodźców chrześcijańskich, którzy szukali tu schronienia  przez Rzymianami.

Derinkuyu zostało odkryte  dopiero w 1963 roku, gdy jeden z mieszkańców remontując  swój dom, znalazł za jedną ze ścian domu pokój, którego nigdy  wcześniej  nie widział. Oczywiście  zaraz zaczęły się badania  archeologiczne, które trwają do dziś.

To podziemne  miasto składa  się aż z 8 poziomów, ale badacze nie  wykluczają, że mogło ich być kiedyś o 10 więcej.  Każdy z poziomów miasta  pełnił inną funkcję. Na górnych piętrach były stajnie,  składy żywności oraz pomieszczenia  mieszkalne. Na niższych poziomach były usytuowane warsztaty, komunalne kuchnie, kościoły oraz....szkoły. Na każdym poziomie były studnie zapewniające dostęp do wody pitnej.

Zdaniem  archeologów Derinkuyu mogło bez  problemu pomieścić nawet 20 tysięcy mieszkańców i ich żywy inwentarz oraz  zapasy  żywności.

Nazwa Derinkuyu, w tłumaczeniu na  polski to "Głęboka Studnia" i faktycznie  jest tu głęboko, bo w najgłębszym  miejscu schodzi do aż do 60 metrów pod powierzchnię. Grunt  w tym miejscu  to miękkie wapienne  skały, których wiek jest obliczony na 3000 lat .

Najbardziej  zadziwiającą wszystkich  sprawą jest system  wentylacyjny owych podziemi, który zapewnia  wszystkim tam przebywającym stały dopływ świeżego powietrza, co budowniczowie ówcześni osiągnęli  dzięki skomplikowanemu systemowi szybów wentylacyjnych.

Odkryto też, że każdy z poziomów mógł  być w razie potrzeby hermetycznie odcięty od  reszty poziomów przy pomocy olbrzymich kamiennych  drzwi zamykanych od  wewnątrz. I- co bardzo ciekawe- te kamienne drzwi ważą nawet  do 500 kilogramów, ale  są tak zaprojektowane, że od wewnątrz  może je bez trudu zamknąć jedna osoba. A od  strony zewnętrznej nie ma jak ich  otworzyć.

I do dziś wciąż  nie jest wiadomo kto to wszystko zbudował.

No i jak mam teraz nie żałować, że nie pojechałam wtedy do Kapadocji? A turyści  mogą schodzić na kilka poziomów  w głąb tego niezwykłego  miasta.

A tak ogólnie  rzecz ujmując to wypad na Riwierę Turecką jest najlepszy we  wrześniu - nie ma na plażach hordy wrzeszczących i plączących  się pod  nogami małolatów i nikt nam piaskiem nie  sypie po głowach na plaży i nikt nie ryczy w czasie posiłków, że nie będzie czegoś jadł.

 Zdjęcia ściągnęłam z  sieci : 



 

Miłego weekendu Wszystkim!!!!



poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Jak już wiecie.....

 .......bo już kilka  razy o tym  wspominałam, interesuje  mnie  archeologia i nawet  w pewnej chwili byłam bliska by ten kierunek wybrać, ale  nieopatrznie znalazłam  się   na terenie, na którym pracowali archeolodzy i.........przeszło mi. 

Upał, że mózg  wypalało, kurz, a student  archeologii grzebie  w piachu  i każdą  nabraną łopatą porcję piachu skrupulatnie przesiewa  przez  sitko. Wymiękłam kompletnie i szybko zmieniłam plany. I choć nie  zostałam  archeologiem to jednak interesują mnie ich odkrycia, choć  czasami mam wrażenie, że nie  wszystko w rzeczywistości jest lub było takie, jak nam to przedstawiają. 

Od tamtego czasu minęło wiele lat, a archeologia "poszła naprzód" bo cała technika współczesna się udoskonaliła i teraz  archeologia  może  dogłębniej i bardziej szczegółowo zajrzeć  w głąb  historii, więc archeolodzy  często wracają do znanych  już  znalezisk i ponawiają  badania  i tak też  się  stało z mumią  Ramzesa III, który był władcą  Egiptu w latach 1186 do 1155 przed  naszą  erą.

Ramzes III, jak  wiadomo z badanego  wcześniej Papirusu  Sądowego zginął w  wyniku zamachu, który  był  zorganizowany przez członków  jego haremu, ale  nie  było wiadomo w jaki  sposób Ramzes III został wyekspediowany  ze świata  żywych.

I tak, w 2012 roku  ( wg. innego źródła  był to rok 2011), gdy już były  w użyciu tomografy komputerowe, mumię Ramzesa III poddano badaniu tomograficznemu i ponownie  "pochylono się" nad  tym jaka była  sytuacją polityczna w tym  czasie  w Egipcie.  W  trakcie  badania tomograficznego okazało się, że nieszczęsny Ramzes III miał po prostu poderżnięte  gardło, rana miała 7 centymetrów  długości i była baaardzo  głęboka, bowiem  sięgała aż kości kręgosłupa.  Jedno jest pewne  - po takim ciosie z całą pewnością  zmarł natychmiast. No ale już  skoro mumia  była w tomografie, to przebadano ją  na  calutkiej  długości  i odkryto, że faraonowi odcięto również duży palec u nogi. Według analizy rany  ta rana  była zadana  innym  narzędziem niż to użyte do poderżnięcia gardła i wysnuto wniosek, że było dwóch zamachowców. No nie wiem- ja to bym zapewne pomyślała, że ktoś ów palec  oderżnął albo na dowód, że faraon nie żyje albo.....może na pamiątkę??? Ludzie   zawsze  zbierali i nadal  zbierają baaardzo różne rzeczy.

Według  dostępnych  źródeł historycznych zamach  na życie  Ramzesa III był zorganizowany przez Tiyę, jedną z mniej  ważnych, ale bardzo ambitnych żon Ramzesa III, która za wszelką cenę chciała po śmierci Ramzesa III osadzić na tronie swego syna Pentawereta,  zamiast wyznaczonego przez Ramzesa syna urodzonego przez inną, wcześniejszą  żonę.  Tiya miała  swoich zwolenników wśród  członków  rodziny królewskiej oraz  wśród wysokich urzędników cywilnych i  wojskowych a nawet też  wśród magów.  I tu moja prywatna uwaga do panów- pamiętajcie - posiadanie   kilku kobiet  równolegle - nie popłaca!

Ramzes III zginął, ale jednak na tronie zasiadł wyznaczony przez  niego syn a nie  syn  Tiye, Ramzes IV, który bardzo  surowo potraktował uczestników  spisku - większość  została skazana  na śmierć i została stracona, nielicznym zezwolono na popełnienie  samobójstwa, co było bardziej honorowym rodzajem śmierci.

Poza tym w trakcie  badania  mumii Ramzesa III okazało  się, że ówcześni egipscy balsamiści w ranę  na  szyi Ramzesa III włożyli amulet Horusa, który według ówczesnych  wierzeń miał właściwości lecznicze  i  ponadto  zabezpieczyli  ranę grubymi  warstwami lnu, a  wszystkie  te czynności,  zgodnie z egipskimi wierzeniami miały na  celu przygotowanie  Ramzesa III do życia po śmierci.

No cóż - nie  da  się ukryć, że bycie na  szczycie  władzy nie  zawsze jest usiane różami a na  dodatek często kończy się przedwczesną a na dodatek  gwałtowną śmiercią.

                                                            A poniżej amulet Horusa:


 

W zamierzchłej przeszłości zrobiłam kiedyś z koralików taki amulet dla  wnuczki mojej znajomej i jeśli dostanę napadu pracowitości  to "machnę i  dla siebie.

Miłego tygodnia  dla Wszystkich!!!

 

 


piątek, 16 sierpnia 2024

Uprzedzam ..... nudne będzie.

 Dochodzi   godzina dwudziesta  pierwsza, za oknem  już  tylko 28 stopni, na jutro przewidują o jeden stopień mniej.  Zgodnie  z wytycznymi dostosowanymi do mego wieku i kondycji a także do faktu, że  aktualnie   przebywam  tu  sama,  nie wychodzę  bo upał  i  siedzę grzecznie  w domu, bo moi  na  wakacjach. Popijam wodę z cukrem i solą i czytam. Dodanie  do  wody soli i  cukru powoduje,  że  taki płyn  dobrze nawadnia organizm a nie przelatuje przez nas  niczym pociąg  ekspresowy.

Od zawsze intrygowało mnie  funkcjonowanie mózgu i.....co się dzieje  gdy  wydamy ostatnie tchnienie. A zaczęło mnie interesować gdy miałam 24 lata i w trakcie operacji (która miała  być niemal kosmetycznym zabiegiem)  miałam zatrzymanie  akcji  serca z powodu b. silnego i niespodziewanego krwotoku. Dobrze, że   szpital miał nieco krwi  zgodnej  z moją grupą poza tym  karetka  zdołała  dowieźć świeży jej  zapas.  Nie miałam żadnych doznań z tej okazji (typu  tunel, światło itp., bowiem  byłam w narkozie), a o tym, że było "nie fajnie i byłam jedną  nogą  gdzie indziej  dowiedziałam  się wychodząc po 3 tygodniach  ze  szpitala.  Trochę  się dziwiłam, że mnie tak "niańczą" i że tak długo w tym szpitalu jestem.I jakoś od tej pory mam takie nieco  dziwne  zainteresowania.

Właśnie  pan Robert  Lanz, uznawany za trzeciego najważniejszego  obecnie naukowca  zajmuje  się badaniami  nad komórkami macierzystymi, a  wcześniej  zajmował się zagadnieniami związanymi  z klonowaniem zagrożonych gatunków zwierząt. Poza tym  zawsze interesował  się fizyką, mechaniką kwantową, astrofizyką. Ten wachlarz  zainteresowań zaowocował   TEORIĄ  BIOCENTRYZMU.   

Według tej teorii podstawą  wszechświata jest  świadomość i to ona tworzy materialny  wszechświat.. Zdaniem Lanzy prawa  natury i stałe kosmologiczne wydają  się  być dostrojone  do tego aby  istniało życie. 

Poza tym jego zdaniem inteligencja  istniała przed materią. Teoria   biocentryzmu zakłada, że śmierć świadomości  nie istnieje.  Śmierć jest  tworem  funkcjonującym tylko w myślach, bowiem  ludzie identyfikują  się ze  swoim  ciałem. A ponieważ powłoka  materialna po jakimś  czasie musi umrzeć, to wydaje  się ludziom logiczne, że to samo  dzieje  się i ze świadomością.

Według tej teorii w jednym  wszechświecie nasze  ciało jest martwe, ale  gdzieś  zawsze będzie istniał inny wszechświat, w którym  może  się określić nasza świadomość zyskując  w ten  sposób tymczasową przynależność do czasu i  przestrzeni- czyli po śmierci fizycznej naszego  ciała nasza świadomość  wędruje  do innego wszechświata.

Te  teorię wspiera praca  naukowa oraz  badana  dwóch naukowców Stuarta Hameroffa i sir  Rogera  Penrose.  Hameroff to emerytowany profesor anestezjologii i psychologii  Uniwersytetu Arizońskiego, a  Penrose  to matematyk i  fizyk Uniwersytetu Oksfordzkiego. Obaj panowie   wspólnie opracowali  Kwantową Teorię  Świadomości.  Ich teoria  sugeruje, że ludzka  świadomość jest wynikiem procesów  zachodzących w mikrotubulinach - czyli w  strukturach białkowych znajdujących się wewnątrz  neuronów mózgu. Zdaniem obu naukowców mózg nie jest  tylko skomplikowanym organem  biologicznym ale też potężnym komputerem kwantowym. Stąd   wniosek, że świadomość jest  swego rodzaju programem. Stąd  również  wniosek, że  świadomość jest  swego rodzaju programem, który  działa  na tym biologicznym komputerze  kwantowym.  I zdaniem obu  naukowców ten program może kontynuować swoje działania nawet po śmierci  biologicznej organizmu.

Hameroff wyjaśnia, że w chwili śmierci klinicznej, gdy  serce przestaje  bić oraz  ustaje przepływ krwi, mikrotubule w komórkach mózgowych tracą swój stan kwantowy, ale informacja kwantowa w ich strukturach nie ulega zniszczeniu, ale  rozprasza  się i  wraca  do  wszechświata.. 

Teoria ta może  być wyjaśnieniem zjawisk doświadczeń  bliskich  śmierci. Gdy pacjent zostaje   pomyślnie  reanimowany informacja   kwantowa może powrócić do mikrotubul, co skutkuje potem  relacjami o przeżyciach na pograniczu śmierci. Jeżeli jednak  reanimacja nie powiedzie  się i pacjent umrze, to te informacje  kwantowe mogą poza  ciałem istnieć prawdopodobnie  nieskończenie  długo. I ta  informacja  kwantowa to w popularnej nomenklaturze jest  zwana  duszą.

Teoria  tych  dwóch naukowców nie jest jakąś  nowością bo ma już   ze  20 lat, a obaj  profesorowie nadal kontynuują swoje  badania. Być może ów nieco  dziwny  mariaż fizyki kwantowej z reinkarnacją da nam odpowiedź na pytanie czy jesteśmy czymś  więcej niż tylko ciałami i czy nasza  świadomość jest  czymś fundamentalnym  dla wszechświata a nie  tylko ubocznym produktem ewolucji  biologicznej.

 A może nas wcale nie ma a jesteśmy  tylko komputerową grą???  To też jest niewykluczone.

Miłego weekendu  Wszystkim życzę!!!!





I kilka  zdjęć z berlińskich  spacerów.

wtorek, 13 sierpnia 2024

Kwiatkowo.....

 w odzewie na post Stokrotki, czyli nie ma  to jak  ......malwy.

Jak  zapewne  niektórzy pamiętają   zdarzyło mi  się zawędrować  do Skanii  i przemieszczać się od Ystad  do  Sztokholmu, pomieszkując po drodze w kilku  różnych  miejscach. I wierzcie mi - z  chęcią  bym tam powróciła. To  było pięć  tygodni przemiłych  wakacji, które rozpoczęliśmy od Ystad, a cała wyprawa była  w sierpniu 2021 roku, o  czym  nawet  wrzuciłam na  blog post. Mieszkaliśmy tam w stuletnim domku rybaka i mieliśmy  do dyspozycji cały  domek i ogród.  Duże to Ystad  nie jest, ale  nam  się tam podobało i przez ponad  tydzień było naszą   bazą  wypadową  w okolice.  Jedyna  smutna  sprawa to były  "rany" po pandemii - niestety bardzo dużo  małych sklepów i firemek  upadło i w  centrum  miasta było mnóstwo opuszczonych lokali.  Mnie zauroczyła   ta  stara  część miasta, parterowe  domki i przy  nich  rosnące na skrawku  ziemi..... malwy , a w niektórych miejscach  róże. I wyglądało to tak:







Jak   widzicie    nadmiaru  ziemi to one  nie  miały.

Jest godzina  niemal 21,00, widno  a na termometrze  26 stopni. A na jutro  mam "ostrzeżenie przed  upałem", bo będzie jutro  upał,  czyli 34  stopnie pana Celsjusza  w cieniu.

Miłego  tygodnia Wszystkim!

niedziela, 4 sierpnia 2024

***

 Jedna z komentatorek ostatniego mojego postu zapytała mnie, czy wierzę w to, co w nim  napisałam. A więc odpowiadam - należę  do typowych  niedowiarków, zwłaszcza  gdy idzie o oficjalne wypowiedzi  władz  wszelakich na tematy mocno kontrowersyjne. Od lat negowane  są  wszystkie odkrycia na mocno niewygodne tematy. 

Na temat tych mumii nie mam  zdania. Może sfałszowane a może nie. A napisałam o tym post, bo od  dawna dręczy  mnie  pytanie  skąd wzięliśmy się na tej planecie, a poza tym dziwi mnie fakt, że przy takiej wielkości Wszechświata  tylko jedna planeta jest "zaludniona". No ale być może tylko mnie to dziwi.

Teorii na temat "skąd  się wzięliśmy" jest od groma i trochę. Nie da  się ukryć, że każda  z nich  nie daje w pełni wiarygodnej odpowiedzi na to pytanie.

Jak powszechnie  wiadomo wg teorii w fizyce kwantowej rzeczywistość   nie  istnieje tak długo dopóki jej nie zaobserwujemy - wychodzi na to, że nasza rzeczywistość  jest płynna i nieokreślona dopóki jej  nie zmierzymy i nie "pomacamy".

Wielu naukowców zastanawia się i próbuje dociec  jaka jest natura naszego istnienia, jakie  zajmujemy miejsce  we Wszechświecie. A może  jesteśmy tylko częścią jakiegoś  kosmicznego eksperymentu? Niektórzy faworyzują teorię Istot Wymiaru Wyższego - czyli jesteśmy otoczeni przez obce formy życia, których nie możemy widzieć, ponieważ one istnieją w  wymiarze, który wykracza poza naszą ludzką percepcję. Ciekawe  czy one nas dostrzegają.

Istnieje  też teoria, że nasza  Ziemia jest  "ogrodem zoologicznym" dla obcych cywilizacji, które obserwują  nas, badają nasze zachowania i rozwój i nie ingerują bezpośrednio w nasz rozwój.  Ale nie jest też wykluczone, że to wcale nie jest "ogród  zoologiczny" ale....kolonia karna (taka ichnia Australia, do której Europa wysyłała skazańców)  - teoria  równie  dobra jak i inne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Ziemia  jest usytuowana  w dość  "bezludnym" a właściwie   "bezplanetarnym" zakątku Kosmosu. Co nie  zmienia  w niczym faktu, że gdy wieczorem jesteśmy daleko od "cywilizacji" i patrzymy  w niebo to widzimy niebo usiane gwiazdami.

Istnieje też teoria   "Mózgu w Naczyniu", czyli mózgu  unoszącego się w naczyniu z płynem odżywczym, a to wszystko co my uznajemy za rzeczywistość jest jedynie symulacją generowaną przez zaawansowany technicznie komputer, a nasze  doświadczenia  są tylko projekcją impulsów elektrycznych stymulujących  nasz mózg.  To taka nieco niemiła dla nas teoria.

Istnieje  też teoria  Kwantowej Superpozycji, według której każda decyzja jaką podejmujemy tworzy nową linię  czasową - to chyba oznacza, że istnieją niezliczone  nasze  wersje żyjące w  alternatywnych wszechświatach. To dość ciekawa teoria, zwłaszcza w kontekście tego, że podobno każdy z nas ma na Ziemi swego sobowtóra.  Jak na  razie, a żyję już długo, nie spotkałam, choć jedna z moich koleżanek zaklinała  się, że spotkała identyczną jak ja osobę w jednej z  warszawskich aptek. I ponoć jej mąż też był pewien, że to moja siostra -bliźniaczka. Tyle  tylko że mam tylko przyrodnie rodzeństwo, a na  dodatek płci męskiej. I nie ma w nas nawet za grosz wzajemnego podobieństwa.

Jak widzicie teorii mnóstwo,  a ja zetknęłam się właśnie z takimi, a wiem, że jest ich dużo więcej, a na Ziemi nadal mamy do rozwiązania mnóstwo tajemnic  z przeszłości - tajemnic  dotąd nie  wyjaśnionych. I podejrzewam, że jeśli będą wyjaśnione to zawsze tylko tak, by nagle nie trzeba było od  nowa pisać podręczników i aby wierzący nie  musieli nagle zmieniać swego wyznania - i nie dotyczy to tylko  wiary katolickiej.

A tak jakoś  się  składa, że części prawdy o naszej przeszłości nie możemy poznać, bo prawda mogłaby kompletnie obalić  kanony  naszej  wiedzy i wiary ustalone przed  wiekami. Wystarczy przeczytać nieco sprawozdań z prac  archeologów, żeby dojść  do takiego  wniosku, np. pracę  naukową  "Zakazana Archeologia" Michaela A.Cremo i Richarda L. Thompsona . Publikacja  wydana przez wydawnictwo PURANA.  Nie jest  to żadna  rozrywkowa pozycja i nie  da się jej "przeczytać jednym tchem".

Miłego nowego tygodnia Wszystkim  !!!


czwartek, 1 sierpnia 2024

Znów o pewnych panach......

 .....tym razem o panach  archeologach. Bo  oni  ciągle pracują i zawsze  coś ciekawego lub szalenie  dziwnego wykopią.  Tym razem wykopali w Peru mumie, wokół których rozgorzała gorąca  dyskusja i jak na  razie to nadal trwa i to już kilka  lat.

W ubiegłym roku niejaki pan Jaime Maussan, który jest dziennikarzem i badaczem UFO zaprezentował meksykańskiemu Kongresowi  dwa ciała "kosmitów". I od tamtego czasu wokół owych  mumii trwa dyskusja a eksperci  z różnych  dziedzin usiłują ustalić czyje  to są  szczątki. A wszystko przez to, że w trakcie badania naukowcy stwierdzili, że linie papilarne  na palcach rąk i nóg jednej z trzech mumii nie pasują nijak do znanych linii papilarnych  człowieka.

Badania prowadzili: były prokurator z Kolorado Joshua Mc Dowell, który jest adwokatem oraz trzej  niezależni biegli  sądowi z USA.

Identyfikacja  na podstawie  linii papilarnych jest znana i stosowana już od trzechsetnego roku przed  naszą erą  a powstała w ....Chinach, a w USA jest  wykorzystywana od 1902  roku. 

W kryminalistyce eksperci w tej  branży wyróżniają trzy typy owych linii - łuki, pętle i  spirale. Ale  u jednej  z tych mumii, która otrzymała ksywkę roboczą "Maria" nikt z  zespołu badaczy nie ujrzał tego typu wzorów ani na palcach rąk  ani na palcach nóg.

Mumie, które badali były pokryte ziemią okrzemkową, która jest białym pyłem powstałym ze skamieniałości organizmów  wodnych zwanych okrzemkami.  W raporcie  badacze napisali, że na odsłoniętych fragmentach palców tej mumii widoczne  były tylko linie proste, co zupełnie  nie przypomina ludzkich wzorów  linii papilarnych. Dodatkowo napisano w raporcie,  że być może te  nietypowe  wzory na  skórze owej mumii wynikły z reakcji jej skóry na kontakt z  ziemią okrzemkową.

W zespole  badawczym  byli - koroner z Denwer, antropolog ze stanowego biura sądowego w Maryland oraz dr. John Mc Dowell, który  brał udział w identyfikacji ofiar ataku terrorystycznego z  11.IX na World Center.

Znalezione  mumie otrzymały  roboczą  nazwę "Mumie  z Nazca", bo podobno tam je  znaleziono. Mumie mają nieco dziwny  wygląd, bo mają trójpalczaste  dłonie i wydłużone  czaszki.  A zostały znalezione w  2017 roku, a  ta mumia z nietypowymi liniami papilarnymi była wtedy zaprezentowana w czasie konferencji prasowej  w Państwowym Uniwersytecie San Luiz Gonzaga (UNICA) w mieście Ica  w Peru.

Dziesięciu naukowców  z UNICA  badało DNA tych mumii i wg nich 29% DNA tych mumii nie należy  do ziemskiego łańcucha  ewolucyjnego.

Badania mumii będą trwały nadal by rozwikłać problem czy to jakaś mistyfikacja  czy może zła interpretacja odkrycia.

Jestem  dziwnie pewna, że nie dowiemy  się prawdy, bo prawda  może być wielce niewygodna dla  tych, którzy święcie  wierzą, że człowiek to powstał z gliny  no a teoria pana Darwina też pójdzie  wtedy się  paść na łące.  

Szukamy w Kosmosie   nowej Ziemi, a może  być całkiem możliwe, że ludzie  są potomkami tych, którzy też  w pewnej  chwili szukali nowej planety na  zamieszkanie na niej.  Nie  tylko gwiazdy mają ograniczony  czas życia - planety także.  Wszak pełno w Kosmosie pustych planet, na których brak takich form  życia jakie są na Ziemi.

Miłego nadchodzącego weekendu - Wszystkim!!!  I uważajcie  z kim wchodzicie do wody ;)

sobota, 27 lipca 2024

Dziwny ten lipiec.....

                .........ale panom  astronomom to nie przeszkadza i wciąż pracują- podejrzewam, że głównie  nocami bo wtedy  widać gwiazdy. Pod  tym względem nadawałabym  się do pracy, bo najlepiej  mi  się czyta, pisze a kiedyś uczyło mi  się właśnie  nocą.

Właśnie  wyczytałam informację, że  międzynarodowy zespół badaczy odkrył, a raczej zlokalizował  tuż przy naszej  Ziemi - czyli  zaledwie 510 lat świetlnych od naszej planety - obiekt, który oznaczono jako PSRJ0437-4715, który  wciąż  wysyła w stronę Ziemi fale  radiowe z częstotliwością 174 razy na  sekundę!

Obiekt ten jest pulsarem milisekundowym, czyli gwiazdą neutronową, która obraca się z szaloną prędkością i emituje bardzo silne promieniowanie  elektromagnetyczne. Promień tego pulsara  to zaledwie 11,4 km, ale jego masa jest 1,4 większa od  masy Słońca. Zdaniem panów naukowców jest to  najbliższy Ziemi i zarazem  najjaśniejszy pulsar milisekundowy jaki do tej pory udało  się zidentyfikować.  Wysyła  on  w stronę Ziemi wiązki fal radiowych i promieni rentgenowskich co 5,75 milisekundy. Panowie naukowcy porównują  jego  działanie do zegara i twierdzą, że jest on stabilniejszy i dokładniejszy niż zegary  atomowe  stworzone  przez  człowieka. 

A gdyby ktoś nie wiedział to dodam - pulsar milisekundowy to rodzaj  gwiazdy neutronowej, która obraca  się niesamowitą  prędkością- nawet do 700 obrotów na sekundę, co powoduje, że pulsar emituje silne promieniowanie  elektromagnetyczne,  w tym fale radiowe oraz promienie  rentgenowskie.

Gwiazdy neutronowe są pozostałościami po tych  gwiazdach które  zakończyły  swój żywot  w  wyniku wybuchu. Mają  zawsze bardzo wysoką gęstość a ich masa może być nawet 14 razy większa od masy  Słońca, a przy tym mają  niewielki promień dochodzący do kilkunastu kilometrów.

Odkrycie tego pulsara  to super  wydarzenie w  świecie astronomii a pomiarów dokonał międzynarodowy zespół astronomów  - badaczy Uniwersytetu w Amsterdamie.  "Adres" owego pulsara to gwiazdozbiór  Pictora -  tak  z ręką na  sercu muszę  się przyznać, że nie mam nawet  bladego pojęcia  w którym miejscu na nieboskłonie mam szukać tego gwiazdozbioru. Nadal  będzie ów pulsar badany i oglądany, bo  astronomowie  mają podejrzenie, że ma on towarzysza  w postaci  białego Karła.  Pulsary  są bowiem z natury towarzyskie.

I tak mi jakoś  wpadło do głowy, że może nie  wszystko to co niezbyt  dobrze  się  dzieje z Ziemią na przykład  w kwestii klimatu  jest ewidentną winą  człowieka - nie  było tu jeszcze  (najprawdopodobniej) szkodnika   zwanego  człowiekiem a  nasza Planeta przechodziła zlodowacenia i okresy ocieplenia- jakby na to nie patrzeć to było i tak, że na polskim wybrzeżu rosły spokojnie  cytrusy  a obecne pustynie nie były kiedyś pustyniami. Nie  da  się ukryć, że może i w tej części Kosmosu, w której  zlokalizowana jest Ziemia nie ma wielkiego tłoku, niemniej wszystkie "ciała niebieskie" wzajemnie  na  siebie działają i zapewne  nie  zawsze jest to korzystne działanie.

Miłego weekendu Wszystkim życzę.

                                                         


To moja ulubiona  staroć, muzykę  skomponował w 1955 roku Alex North a słowa napisał Hy Zaret. To wykonanie  to chyba Roy Orbison,  ale  znam też wykonanie  jednego z  chłopaków z grupy  Il Volio. Pomyślałam sobie, że każę  sobie  by to zagrali  moim prochom. A jeśli córka uzna, że to zbyt  frywolny utwór  to zgodzę  się na utwór Piazzoli   "Oblivion"  czyli Otchłań  - też  bardzo lubię. 




poniedziałek, 22 lipca 2024

Upalna niedziela......

....... a więc postanowiliśmy spędzić  ją na jeziorze.  Wybór  padł na Bad Saarow leżące nad  jeziorem Schartzelsee. Co prawda jest oddalone o 70 km od  Berlina a od  mojego mieszkania aż o 75 km,  ale tam  można wypożyczyć  łódkę z silnikiem elektrycznym i spokojnie,  w ciszy pływać po jeziorze. Bad Saarow jest na terenach byłego  państwa NRD. W tamtych (słusznie  minionych) czasach Bad Saarow  było kurortem dla ówczesnych  "bonzów". Odkryto tam źródła lecznicze i na leczenie różnych schorzeń dermatologicznych i narządów  ruchu przyjeżdżali  oczywiście również bonzowie  z ZSRR. No ale wszak wszystko ma swój kres, nawet reżim  rodem z ZSRR i dawne NRD wróciło do państwa  niemieckiego. Bonzowie przeróżni tam już nie  zjeżdżają, ale sama  klinika pozostała i przyjmuje pacjentów i cieszy  się dużym powodzeniem. A z  ciekawostek - przychodnię  dermatologiczną prowadzi polskie małżeństwo.

Nie  da  się ukryć, że gdy wyszłam  z mieszkania  to owe 33 stopnie   w cieniu nieomal  mnie powaliły. Po prostu nie  było czym oddychać. Łódkę to już mieliśmy zarezerwowaną na późne popołudnie,  ale przyjechaliśmy wcześniej, więc zaczęliśmy "piknik" od konsumpcji lodów - tych robionych metodą   tradycyjną - pożarłam tylko "2 kulki", ale każda  z nich  była  wielkości piłki tenisowej. Lody były pistacjowo-kokosowe. Nieprzyzwoicie  pyszne!  Potem posiedziałyśmy z córką w  cieniu z widokiem  na jezioro a potem wzmocnieni i  schłodzeni lodami wpakowaliśmy  się  do łódki. Z uwagi na  słońce łódka  była  wyposażona  w stelaż,  na którym  był rozpięty  daszek, co byśmy porażenia  słonecznego  nie dostali.  

Ale  dużo to tego słońca już  nie było, bo z  zachodu zaczęły nadciągać  chmury, no ale te  2  godziny jednak popływaliśmy.






Jak widać pogoda zaczęła  być niemiła, więc  z nad  jeziora przenieśliśmy  się na obiado- kolację do bardzo  sympatycznej restauracji również  w tej  miejscowości. I był to dobry pomysł  bo w trakcie  gdy siedzieliśmy  przy stole zaczął padać  deszcz  i do Berlina  wracaliśmy  w deszczu.



 Płeć męska wybrała "szpecle bawarskie" czyli najzwyczajniejsze  w świecie ......kluski kładzione a my  z córką po porcji sałatki, której  "wzmocnieniem" były grzyby kurki i cieniutkie plasterki surowej  wędzonej szynki. Oczywiście głównym  składnikiem sałatki były  jakieś ciemno zielone liście ( niestety nie  studiowałam  botaniki, zwłaszcza kulinarnej i nie wiem  jakiej   rośliny to były  liście)  i coś, co mi  się  skojarzyło z łodyżkami botwiny pokrojonymi  na cieniutkie, długie  "nitki", a  wszystko potraktowane jakimś bardzo smacznym dressingiem.

Deszcz padał do granic Berlina, gdy  wysiadałam pod  domem to już nie padał.

Miłego nowego  tygodnia Wszystkim!!!


poniedziałek, 15 lipca 2024

Wczoraj........

 ........spędziłam  trzy godziny  "na wodzie".




W tym  celu pojechaliśmy do centrum dzielnicy Spandau. Trzysta  pięćdziesiąt  metrów od końcowej  stacji  metra jest przystań,  z której był rejs wycieczkowy do Poczdamu i albo można  było tam  wysiąść albo płynąć  z powrotem. No ale my mamy już nieźle "obcykany" Poczdam, więc po prostu popłynęliśmy z powrotem. Pogoda  była  z gatunku "jedyne  co  wypada  robić  to opalać  się" i spędziliśmy  ten  rejs  na całkowitym luzie. W stronę Poczdamu  płynęliśmy przez  większe i  mniejsze  rozlewiska Haveli podziwiając różne ładne nadrzeczne miejscowości, przepływaliśmy też pod historycznym  mostem na którym w  czasie podziału Niemiec wymieniano  się szpiegami. Pogoda  była piękna i na  całej trasie pełno  było  amatorów  żeglarstwa i innych sportów  wodnych. A gdy wróciliśmy do Spandau  to właśnie  zaczął padać  deszcz - przestał gdy już dochodziliśmy do stacji metra.

Nie wiem  czy  wiecie,  ale dzielnica  Spandau jest starutka- swój początek wywodzi co najmniej  z VI wieku. Miejsce  to było zasiedlone przez połabskie plemię słowiańskie HAWELAN około 720 roku.  W 1197roku istniał tu zamek Spandow wokół którego rozrosła się osada Spandow, która w 1231 roku uzyskała od  margrabiów Brandenburgii- Jana I i Ottona III prawa  miejskie. Zmiana nazwy ze Spandow  na Spandau nastąpiła w 1878r.   Od 1920 roku Spandau zostało  włączone w granice Wielkiego Berlina.

Po drugiej  wojnie  światowej  był to teren  sektora  brytyjskiego, potem należał do Berlina Zachodniego. A do 1987r byli tu osadzeni  w  więzieniu i odbywali swe kary zbrodniarze  hitlerowscy. 


A na tej fotce  jest zobrazowana trasa którą płynęliśmy. Spandau na górze, Poczdam na  dole.

Miłego  nowego  tygodnia  wszystkim życzę!!!!!


poniedziałek, 8 lipca 2024

Urok starych fotografii

 Co jakiś  czas   zaglądam do baaardzo starych zdjęć - takich  z końca XIX wieku i  z początku XX wieku. Niestety  niewiele  zdjęć ocalało z pożogi wojennej a sporo  z tych, które mam jest jednak  mocno podniszczonych. Gdy moi dziadkowie wrócili do swego warszawskiego mieszkania zaraz  po wyzwoleniu Warszawy po drugiej wojnie światowej, gdy dziadek wszedł do  mieszkania to pierwsze  co znalazł to były właśnie  zdjęcia rozsypane  na podłodze przedpokoju ich mieszkania. Bo zaraz po wyzwoleniu Warszawę opanowały  hordy szabrowników - polskich niestety  także. Te które mam to zdjęcia rodziny ze  strony mego ojca. Część zdjęć była nadpalona, ale  widocznie  nie  bardzo dobrze   się paliły, skoro je po prostu  porzucono.

Najstarsze które posiadam   jest  z 1890 roku:


 I nie  było robione w  zakładzie  fotograficznym  a  w mieszkaniu i jest to zdjęcie ojca mojej prababci i jednego z jego synów.




A tak prezentowali się moi pradziadkowie, a poniżej  są zdjęcia mojej babci i jej dwóch  sióstr.




Jak wieść  rodzinna niosła, to moja prababcia urodziła 11 dzieci,  z tym, że przy życiu pozostało tylko sześcioro - trzy córki i trzech synów. Dla mnie była  to zawsze  "niewyobrażalna wprost" liczba  dzieci.




A tu  mój dziadek i jego dwie siostry. I jeszcze  do kompletu zdjęcie  moich dziadków, którzy mnie wychowywali od 4  roku życia-  zdjęcie  jest z 1916 roku, robione   we Lwowie, bo tam właśnie była  cała  rodzina   mojej babci.

 I mam też jedno już  historyczne  zdjęcie z przedwojennej Warszawy:


od lewej- mój osobisty ojciec, przyjaciółka (Amerykanka) jego siostry i   ojca   siostra. Zdjęcie robione tuż przed  wybuchem II wojny światowej.

A zdjęcie  nie przypadkowo zrobione w Warszawie- po prostu od 1929 roku moi dziadkowie wraz  ze  swymi dziećmi  zamieszkali w Warszawie.

Miłego nowego  tygodnia życzę  wszystkim, którzy  tu zaglądają.




czwartek, 4 lipca 2024

Doznałam dziś ......

 .........niewielkiego  szoku. Obudziłam się, zupełnie nie  wiem  dlaczego o 5 rano, zerknęłam na zegarek, postukałam  się w  czółko, łyknęłam swą obowiązkową  dawkę hormonu i postanowiłam jeszcze poleżeć, zwłaszcza, że  wczoraj  miałam jakiś koszmarny  dzień - każdy ruch wywoływał u  mnie  wściekły ból całej prawej  połowy mego  ciała  od  talii w  dół. To ta  strona po której mam dolegliwości  po przechorowaniu kolejnego  rzutu  półpaśca na początku tego  roku.  Wieczorem, jak nigdy dotąd "złamałam  się" i wzięłam kolejną  dawkę kropelek przeciwbólowych. I było to bardzo  dobre posunięcie, bo po pierwsze  jeszcze  jeszcze  trochę  pospałam, a gdy już obudziłam  się przed ósmą  rano to wstałam  bez bólu - tyle  tylko, że z jakimś wewnętrznym przekonaniem, że dziś jest ......środa. A gdy usiadłam by w towarzystwie FB  zjeść  śniadanie doznałam szoku, bo okazało się, że  dziś jest czwartek. Nie  wiem gdzie  mi ten tydzień przeleciał.

Mam przed  sobą wspaniałą książkę, napisaną przez Olgierda  Budrewicza - dostałam ją od Joasi Rodowicz,   ale dopiero teraz  ją dokładnie przeczytam.  Książka jest zbiorem  wywiadów z Polakami i Niemcami o polsko - niemieckich kontaktach i stosunkach. Dla mnie o  tyle  cenna, że wiele osób  miało i  zapewne  nadal  ma mi  za  złe, że mam zięcia NIEMCA.  Dostałam ją tuż przed  wyjazdem z Polski i postanowiłam, że wpierw pomieszkam  tu kilka lat, a potem  dopiero przeczytam. Jeżeli  się komuś zechce  ją przeczytać to być może znajdzie  ją w którymś z  antykwariatów lub  wypożyczy w jakiejś bibliotece. Książka jest opatrzona  wstępem  napisanym przez Aleksandra Gieysztora, została  wydana  w 1990 roku przez  Wydawnictwo Interpress, a  wygląda  tak:


 A tak nawiasem mówiąc to mnie takie  gadanie, że jak  mogłam  córkę  wydać  za Niemca  już  tylko śmieszyło, bo  moja  córka w chwili podjęcia decyzji  o zmianie  stanu  cywilnego była już samodzielna i nie  mieszkała w Polsce a w Bawarii i nawet gdybyśmy z  mężem byli przeciwni takiemu  związkowi to i tak by to  zrobiła. Poza tym to swego męża poznała  w Polsce gdy jeszcze  studiowała. I ślub nie  był decyzją  wymuszoną przez jakieś okoliczności.

Nie  wiem, może jestem  dziwna, albo z lekka  niedorobiona, ale mieszkam tu od  2017  roku i nadal, choć nijak nie  mogę  się nauczyć  niemieckiego a słownik i rozmówki polsko  niemieckie są u  mnie  na porządku  dziennym - nie  czuję się  tu obco, nadal lubię  Berlin .  I jakoś po śmierci męża przeżyłam tu  spokojnie pół roku sama, bo córka z mężem i  dziećmi przebywała w tym  czasie w......Szwecji.

Rozpisałam  się nieco, a miałam  tylko  zamiar zareklamować  Wam Park Mużakowski czyli  Bad  Muskau. Jest to przepiękny  park krajobrazowy, który od  2004  roku jest  wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Park jest  na obu  brzegach  Nysy  Łużyckej, po stronie  polskiej jest aż 522ha owego parku, po  stronie  niemieckiej jest 206ha ale stoi tam  piękny  zamek.  Brzegi   Nysy  Łużyckiej  w  Parku  łączą  dwa mosty - Most Podwójny i Most Mużakowski.  Rocznie Park  Mużakowski odwiedza 300 tysięcy turystów z  różnych  stron świata. 

Dbanie o ten niezwykły obiekt  jest przykładem bardzo dobrej  współpracy stron - niemieckiej i polskiej. A Park  Mużakowski  można  zwiedzać na  wiele sposobów- konno, pieszo , rowerem lub nawet  bryczką. Mnie  pasuje  zwłaszcza ta ostatnia  forma. Okrutnie  się napaliłam na to miejsce, ale wpierw  muszę jednak "dojść  do siebie", co pewnie trochę potrwa, więc może w któryś jesienny weekend tam pojadę.

Park ma  swoje  strony internetowe: polską: www.park-muzakowski.pl i niemiecką: http://www.muskauer-park.de

Właśnie  wyjrzałam przez okno - przed  chwilą padało mi po północnej stronie budynku a teraz pada po drugiej  stronie,  a ja powinnam  iść  do sklepu, no ale zaczekam.

Miłego, nadchodzącego weekendu - Wszystkim życzę !!!! 






piątek, 28 czerwca 2024

Post o tym.......

 .........o czym  nie mam nawet bladego pojęcia, czyli post dla tych, którzy lubią.......liczby. Od razu informuję Wszystkich, że nie jestem miłośnikiem matematyki, fizyki i liczb  wszelakich, choć lubię chemię.  W kwestii chemii - najbardziej tę, która zachodzi pomiędzy ludźmi, bo tak naprawdę to chemia nam dyktuje kogo lubisz a kogo raczej  nie. A teraz rzecz będzie o..."Liczbie  Boga", którą odkryli naukowcy z Laboratorium Kastlera Brossela w Paryżu.

Stwierdzili oni kategorycznie, że znaleźli Liczbę  Boga", która leży u podstaw wszechświata i jeśli świat został został  stworzony, (a nie powstał sam z siebie) to ta  Liczba stanowi  Fundament Boskiego Planu. W tym momencie aż zerknęłam w kalendarz, czy naprawdę jesteśmy w XXI wieku.

Jeśli idzie o  liczby to one  "od  zawsze" fascynowały  ludzi, ale mój niedokształcony umysł jakoś ich  nie pokochał i  być może, że to świadectwo tego, że nie jestem człowiekiem. Pitagoras (funkcjonujący wszak jeszcze w starożytności) twierdził, że  "Wszystko Jest Liczbą", że  wszystko dookoła składa  się z niewidzialnych liczb, które  tworzą otaczającą nas  rzeczywistość.  W pewnym momencie nauka odrzuciła to twierdzenie, ale teraz panowie  naukowcy wracają do tej  koncepcji.

Jeszcze  w 1916 roku fizyk Arnold Sommerfeld badał linie emitowane przez  różne  atomy i odkrył że owe linie leżą od  siebie  w równych odstępach wynoszących około 1/137 i nazwał ową liczbę 1/137 "Stała Struktury  Subtelnej".

W dalszych badaniach okazało  się, że owa  Stała jest  niezwykle istotna dla struktury przestrzeni w której żyjemy.  A potem panowie  fizycy odkryli, że owa   Stała  Struktury  Subtelnej jest  związana z innymi liczbami , takimi jak liczba "pi".

Jeżeli ktoś  z Was ma chęć samodzielnie obliczyć "Liczbę  Boga" to musi zacząć od stałej Plancka, która jest granicą poniżej której kończą  się prawa  naszego świata i zaczynają  się prawa mikroświata.  I praktycznie wygląda to tak:  dzielimy stałą Plancka  przez 2pi i otrzymujemy stałą Diraca.  A potem dzielimy ładunek elektronu przez iloczyn stałej Diraca i prędkości światła i wtedy otrzymujemy tę bardzo tajemniczą "Liczbę  Boga", czyli około 1/137.  Proste- każdy kalkulator to zliczy - tak mi się  wydaje.

A teraz   najlepsza wiadomość- jak na razie  panowie  naukowcy jeszcze nie  wiedzą do czego się  nam wszystkim owa "Liczba Boga" może przydać, ale  chórem twierdzą, że jest  to ogromnie ważna liczba, które determinuje strukturę naszego wszechświata i jej interpretacja jest nadal przedmiotem debat  panów  naukowców. I w  tym momencie  zaczęłam żałować, że nie  zostałam naukowcem, lubię  debatować.

Według niektórych jest owa  Liczba  Boga dowodem na istnienie  Boskiego Planu i wskazuje  na fakt, że nasz wszechświat został  stworzony przez wyższą inteligencję. Inni z kolei są zdania, że jest to po prostu jedna  z wielu stałych, które  definiują właściwości naszego  wszechświata, a oprócz naszego istnieją i inne  wszechświaty, które mają własne stałe różniące  się właściwościami od naszej stałej.

A wracając do rzeczywistości - posiedzę dziś grzecznie  w chatynie, za oknem jest +26,  słońce grzeje, już dwa razy przepadał króciutki   deszcz i przez niektóre  dzielnice Berlina to nawet burze przelatują,  ale mieszkam w dzielnicy, którą bardzo rzadko nawiedzają jakieś koszmarne  opady. Odkąd tu  mieszkam (a jestem tu prawie 7 lat) to tylko raz ulewa  zalała metro na obszarze "mojej" dzielnicy, a ostatnio u  mnie spadło dosłownie kilka kropel deszczu ale deszcz zalał dzielnicę Pankov. Na jutro przepowiadają   pogodę ale w niedzielę mają  być jakieś  burze i opady.

Miłego weekendu - wszystkim życzę!!!

A tu  moje  ulubione miejsce w Botaniku - wewnątrz  są ławeczki. Taki mały raj otoczony rododendronami

środa, 26 czerwca 2024

A jednak jest lato.....

 ...... i dziś mam  za oknem 30 stopni, słońce grzeje jakby mu kto za to płacił, na  szczęście  wiatr się  dziś  nie leni, więc powietrze  "nie  stoi". Temperaturka ma się jeszcze  dziś  nieco podnieść i dotrzeć do +32 stopni i tak ma trwać do końca  soboty, bo w niedzielę może padać i może być  burzowo. A co naprawdę będzie - tego nie  wie nikt.

Podziwiam te moje gazanie - to już drugi  rzut kwitnienia, pierwsze kwiatki już  przekwitły, a już  widać, że gdy te przekwitną  to będą następne, bo już są łodyżki z pączkami. A podziwiam tę gazanię, bo gdy wyszłam na  moment na balkon to poczułam  się jak w pobliżu pieca  hutniczego - koszmar! A one  to wytrzymują!?!?


 

Na konto lata i upałów przyjechała  dziś do mnie pani fryzjerka i teraz  najdłuższe  moje włosy mają  aż cztery centymetry długości - reszta mieści się w przedziale 0,5 do  3,0 centymetrów. I wygląda  to tak:


 W tle na  ścianie portret mego starszego wnuczka , rysowany przez  panią Joannę Rodowicz kilka lat wcześniej, nim tu  "osiadłam".  A moje niefarbowane już od 2017 roku włosy mają taki śmieszny kolor, ale już  się  zdołałam do niego przyzwyczaić, choć nie  da  się ukryć, że w kolorze "czekoladowy brąz" wyglądałam  znacznie lepiej.

Odkryłam, dzięki ME w piłce kopanej, pewien pozytyw dotyczący wdowieństwa - jedyna informacja, która dotarła  do mnie  na ten temat  ME pochodzi z  FB  i dotyczy faktu, że dla Polaków to się już owe mistrzostwa  właściwie  skończyły, więc  nie muszę niczego oglądać  ani wysłuchiwać pogadanek na temat jak to powinni  byli panowie od piłki kopanej zagrać.  Wnuczkowie  raczej nie oglądają w TV piłki kopanej, bo po prostu nie mają kiedy, jako że obaj po szkole  mają zajęcia sportowe  (pływanie)  i obaj grają-  ale na instrumentach  muzycznych. No a poza tym jeszcze muszą  się uczyć, bo ci nauczyciele  tacy jacyś  dziwni i nawet jakieś  prace domowe zadają. Co bardzo  obu dziwi .  Starszy już za rok robi maturę - skończy  w styczniu 16 lat, a  w maju będzie  zdawał maturę. Młodszy  na szczęście  poszedł do szkoły normalnie  a nie wcześniej.

A poza  tym u mnie jak w ogródkach  działkowych- nic się nie  dzieje. Słucham nieomal namiętnie  muzyki z lat 50, 60, 70 - którą ongiś  tylko podsłuchiwałam w radiu Luksemburg, bo jedyna  słuszna władza lepiej  wiedziała co naród  powinien słuchać.

Miłej reszty  tygodnia dla Was!!!