Wszystkim, którzy tu zaglądają życzę by nadchodzący Nowy , 2025 Rok, był od początku do końca Rokiem Szczęśliwym!!!
drewniana rzezba

poniedziałek, 30 grudnia 2024
*****
Wczoraj.....
.......byliśmy w muzeum na wystawie obrazów Moneta.
Gdy doszliśmy do budynku muzeum z lekka mi odebrało mowę. Przed wejściem stał tłum ludzi - co wyglądało zupełnie tak jakby coś tam darmo rozdawano. No ale my już mieliśmy bilety wcześniej wykupione, więc zięć poszedł wybadać sytuację. Po chwili wrócił mówiąc, że skoro mamy już bilety a na dodatek 2 dość wiekowe osoby, to mamy się przemieścić do innego wejścia, które jest dla osób niepełnosprawnych. A ta kolejka do wejścia była nie po bilety, ale po prostu wewnątrz było wciąż mnóstwo grup z przewodnikami i po prostu już nawet nie bardzo było jak poruszać się wewnątrz. Udało się nam wejść tym drugim wejściem, na każdym piętrze przy wyjściu z windy były natychmiast sprawdzane bilety. Ale z tym "obyczajem" już się tu kiedyś spotkałam. No normalnie mnie zatkało z wrażenia gdy spotkało mnie to kiedyś i nawet zaczęłam się zastanawiać, czy aby przy wyjściu z sali nie zaczną nas rewidować.
Szczerze mówiąc nigdy jeszcze nie widziałam tu takich tłumów w salach muzealnych. Obejrzałyśmy córką tylko obrazy Moneta, płeć brzydka i druga babcia poszli oglądać i innych impresjonistów. Wystawa prezentowała nie tylko obrazy ale i fotografie dokumentujące jak dany obiekt wyglądał w rzeczywistości. Oczywiście oprócz obrazów Moneta były też obrazy innych impresjonistów, znane nam z Poczdamskiego Muzeum Barberini. I gdyby nie ciągle dręczący mnie ból nerwu obwodowego uznałabym dzień za udany. Oczywiście przed tą "wyprawą" łyknęłam przepisane mi przez lekarkę kropelki przeciw bólowe, niestety na mnie one działają dość marnie a ich składniki wywołują u mnie zbyt silne rozgrzanie i cały czas musiałam ocierać pot kapiący mi z czoła.
A pogoda tu jakoś zupełnie nie zimowa, już kolejny dzień króluje mgła i tym samym wilgoć i termometr zatrzymał się na temperaturze +3 stopnie.
Jutro Sylwester - znów będzie strzelanina niemal do świtu. Nawet zamknięcie się na całą noc w łazience nie pomoże, bo łazienka ma duże okno.
środa, 25 grudnia 2024
No to.......
............kolejna wigilia nad Szprewą i Hawelą minęła. Zestaw dań był zapewne dla tradycjonalistów trudny do zaakceptowania, no ale przy stole była tylko jedna tradycjonalistka ( czyli druga babcia), która przez te 20 lat trwania małżeństwa jej syna z moją córką, już się nieco "oswoiła"z nowymi smakami mojej córki i swego syna.
Z tradycji to była zupa grzybowa na prawdziwkach i bigos oraz 2 rodzaje pierogów, a reszta to "przywiezione" z różnych zagranicznych podróży smaki. Były i ryby, ale nie w galarecie (bo nie tylko ja mam do nich awersję) a wśród ryb były również wędzone maciupkie ośmiorniczki (już widzę zgorszone miny niektórych), no ale to wszak też wodny stworek. I była jedna przepyszność, czyli włoski wędzony owczy ser. Na półmisku wyglądało to jak duże ząbki czosnku wędzone lub pieczone, co mnie nieco zdziwiło, bo wiem, że moja latorośl omija czosnek z daleka. I tu miałam niespodziankę smakową, bo te wędzone kawałeczki włoskiego odpowiednika naszego wędzonego oscypka są przepyszne - znacznie mniej ostre, mniej słone i rozpływają się w dziobie. Po prostu - pychota! Muszę się dowiedzieć gdzie to można nabyć.
Kolacja wigilijna była dwuetapowa - po zjedzeniu ww "konkretów" nastąpiła przerwa na rozdanie prezentów co dość długo trwało, bo przy rozpakowywaniu każdej paczki następowało omawianie jej zawartości, no a potem nastąpiła "słodsza część" czyli różne wypieki - to było dla ciała, a dla ducha to oglądaliśmy zdjęcia z tegorocznych wakacji, czyli tak dokładnie miejsca, w których moja córka była na służbowych zagranicznych konferencjach. Ponieważ te międzynarodowe spotkania są wyznaczane znacznie wcześniej a były wyznaczone w czasie, gdy dzieciaki miały wakacje, więc po prostu na każdy wyjazd robiła rezerwacje podróży dla dzieci i męża no i oczywiście ona ponosiła koszt ich mieszkania i podróżowania. Sama z wielką przyjemnością oglądała wczoraj te filmy, bo w czasie gdy oni zwiedzali ona tkwiła na konferencji. Tym sposobem byli w wakacje w kilku krajach europejskich, a wcześniej w Kanadzie.
Około godziny 22,00 poczułam przemożną chęć udania się do własnego mieszkania i zostałam odprowadzona przez "trzech Budrysów" bo wszak nazbierałam prezentów więc siła męskich ramion była niezbędna. Między innymi załapałam się na.......koc termiczny z regulacją temperatury i zaprogramowaną mądrością, czyli wyłącza się sam po trzech godzinach.
A dziś dalsza część rodzinnego maratonu. Pogoda zaczyna mi się nieco "biesić", słońce się schowało, zaczynają napływać chmurzyska, no a temperatura z +1 "podskoczyła" na +2.
Dalszego miłego świętowania Wszystkim!!!!
P.S.
Zadbali też bym się wzruszyła - były na choince nie tylko te bombki, o których już pisałam ale były też różne zrobione kiedyś przez mnie włóczkowe zabawki.
poniedziałek, 23 grudnia 2024
Szok!!!!
Jestem zszokowana- kompletnie. Mieszkam wszak w dużym mieście, "moją" ulicą jeżdżą samochody. Co prawda pomiędzy 9,00 rano a godziną szesnastą ruch niemal ustaje. I dziś oczy wyszły mi na wierzch, bowiem na wprost mego okna, na całkiem łysym drzewie siedziała para sporych i jak dla mnie dziwnych ptaków. A traf chciał, że akurat rozmawiałam z kolegą, który mieszka w Polsce i jest wielce "oblatany" w kwestii ptaków, roślin i grzybów, więc odpadam od tematu rozmowy i opowiadam mu co widzę na tym drzewie stojącym po drugiej stronie ulicy, a kolega spokojnie słucha i mówi - nie podniecaj się, z tego co mówisz wnioskuję, że to siedzi para krogulców. Ten z ptaków, który jest nieco większy to samica. Zerkam na ptaszory i widzę, że faktycznie jeden jest nieco większy. A sporo jest u ciebie wróbli na tej ulicy? Na ulicy nie, głównie są na podwórkach, bo tam są dokarmiane - wyjaśniam. No to pewnie ta parka już jest po uczcie i teraz po prostu trawią. Polują głównie na wróble i sikorki, czyli na nieduże ptaszki. One należą do rodziny jastrzębowatych - poinformował mnie łaskawie. A masz tam gdzieś niedaleko park? - spytał. No mam- tak z kilometr ode mnie. No to one zapewne tam zimują - pouczył mnie- a w twoje okolice przyleciały by się pożywić. I bardzo możliwe, że nie są wcale rodem z Berlina ale z północy Niemiec. U ciebie cieplej niż nad Morzem Północnym. Spojrzałam na termometr, który wskazywał "aż" +4 stopnie i powiedziałam,że chyba nie bardzo się ogrzeją. Nie martw się, dadzą sobie radę - zapewnił mnie.
Wniosek - mam braki w kwestii rozpoznawania ptaszorów.Będę musiała dreptać do parku z książką w której mam fotki ptaków europejskich. Miłego szykowania świąt Wszystkim!!!!!
niedziela, 22 grudnia 2024
Bombki nie do zdarcia!
Te nietłukące się bombki zrobiłam w 2011 roku i wysłałam pocztą do córki. I do dziś istnieją. Są zrobione techniką dekupażu. Praktyczne, bo zaciekawione dziecko może wziąć bombkę w rączkę i bardzo dokładnie obejrzeć. No jest trochę przy tym pracy bo trzeba znaleźć odpowiedni obrazek, który jest wydrukowany na specjalnym arkuszu nadającym się do tej techniki, potem starannie go wyciąć, nakleić go wewnątrz bombki używając do tego celu specjalnego kleju do tej techniki, potem spokojnie odczekać aż klej wyschnie i wtedy można już złożyć obie części bombki w całość. Zabiera to trochę czasu i zmusza do uwagi, bo obrazek jest nadrukowany na cieniutkim bibułkowym papierze, ale potem, gdy widzi się radość malucha to już się tego trudu nie czuje. A teraz to się wręcz wzruszyłam, że są do dziś.
piątek, 20 grudnia 2024
Wprawdzie mała, ale to jednak choinka
Wszystkim tu zaglądającym życzę by Święta przyniosły dużo radości w ramach spotkań rodzinnych, a Wasze żołądki i wątróbki przepracowały się od "łasuchowania" i by każdy z Was w drugi dzień świąt powiedział wieczorem sam do siebie: "to były super święta!"
piątek, 13 grudnia 2024
Klazz Brothers & Cuba Percussion
Spędziłam bite dwie godziny w sali kameralnej Berlińskiej Filharmonii. Ja słyszałam ów zespół po raz pierwszy, a córka była na ich występie 20 lat wcześniej, gdy jeszcze była w Monachium. Skład raptem pięcioosobowy - pianista, kontrabasista i trzech perkusistów. Grali wspaniale. Tylko publiczność była jakby nieco zbyt sztywna, może nic dziwnego bo przeważali słuchacze zbliżeni do mnie metryką. To dość normalne zjawisko, tu wiele osób leciwych wykupuje karnety i teraz już wiem czemu notorycznie brakuje biletów do Filharmonii, która wszak działa na dwóch salach - kameralnej i dużej.
Na samym początku mieliśmy miłą niespodziankę - okazało się, że parking pod Filharmonią jest wreszcie czynny, a na dodatek część przeznaczona dla słuchaczy sali kameralnej ma wolne miejsca- no naprawdę- cud nad Sprewą i Hawelą.
Panowie grali super. Na zakończenie , jako że święta blisko grali i śpiewali kolędę "Cicha noc". Do śpiewania zaprosili również publiczność i o ile pierwsza zwrotka tej kolędy była klasyczna, to w drugiej zwrotce już była wersja jazzowa i publiczność nieco mniej już śpiewała, ale wybijała rytm.
Zespół jest międzynarodowy, pianista jest Kubańczykiem, a gra bajecznie, choć od niedawna gra z tym zespołem, poza nim jest jeszcze Kolumbijczyk i Niemcy.
Starszy dziś się przyznał, że trochę mu żal, że nie śpiewa już w tym dziecięcym Chórze Mozartowskim, ale nigdzie nie jest powiedziane, że już nigdy nie będzie śpiewał w jakimś chórze. Na razie przed nim matura, a potem egzamin wstępny na studia.
W sumie miałam bardzo miły wieczór.
wtorek, 10 grudnia 2024
Właśnie spojrzałam ....
.........w okno, za którym rozpościera się elegancka szarość czy też "popielatość". Na termometrze aż 3 stopnie na plusie, ale nie na wysokości pomiarowej czyli 1 metra nad ziemią, a na dodatek mam komunikat w telefonie, że temperatura odczuwalna to -1 stopień.
U mnie na termometrze, który jest na wysokości piątego piętra współczesnego bloku mieszkalnego zawsze jest zimową porą nieco cieplej niż jeden metr nad ziemią, czyli w miejscu, w którym meteorolodzy dokonują pomiarów. I cały czas niebo w stalowym kolorku i tak wygląda jakby zaraz miało coś padać, ale według pogodynki ma być tylko "chmurzasto" ale bez opadów.
Wczoraj miałam kontrolną wizytę u stomatologów i skończyło się tylko na kontroli , bo kiepsko wyglądałam - czyli adekwatnie do samopoczucia. Ale co się odwlecze to nie uciecze - dalszy ciąg tortur stomatologicznych w połowie stycznia a tak dokładnie w dniu kolejnej rocznicy wyzwolenia Warszawy w 1945 roku. A najbardziej mnie zmordowała podróż metrem, w którego wagonach tak grzeją, jakby tu były syberyjskie mrozy. Gdyby nie to, że musiałam się w drodze przesiadać na inną linię metra to pewnie bym ściągnęła z siebie płaszcz. No ale na peronach upału nie ma, za to są przeciągi, więc nie byłby to dobry pomysł. A na dodatek było już sporo pasażerów, bo to taka godzina była, w której młodzież szkolna przemieszcza się ze szkół do domów. A niektórzy to mają do swych szkół dość daleko - szkół i nauczycieli też tu brakuje. Ze dwa lata temu Niemcy byli skłonni zatrudniać....polskich nauczycieli. Ale nie wiem jak to się potoczyło.
Podobno w czwartek, ten najbliższy, idziemy do Filharmonii - piszę podobno, bo wg "rozpiski" podanej w necie to w czwartek nie ma tego koncertu - no ale to nie moje zmartwienie- nie wykluczam, że to jakiś nadprogramowy koncert , więc brak go w "rozpisce", która z całą pewnością powstała dużo wcześniej. Już nie jeden raz spotkałam się z taką sytuacją - tu przecież notorycznie nie ma ludzi do pracy, więc nie zawsze są nanoszone aktualizacje. Wyczytałam, że w Polsce również zaczyna brakować rąk do pracy. Ciekawe gdzie się podziali ci ludzie - w Niemczech też brak rąk do pracy i to już od dawna. To samo słyszałam od znajomej, która właśnie wróciła z Norwegii. Czyżby wszyscy wyjechali do USA?
Zima się jeszcze nie rozkręciła a ja już mam jej dość - te poranne szarości mnie dobijają znacznie bardziej niż wcześniej zaciemnione popołudnia. A do końca roku będzie jeszcze gorzej. Na samą myśl o sylwestrowej nocy robi mi się słabo - a tu ci którzy niby do pracy przyjechali już skupują różne petardy, najchętniej te co potężnie grzmią po odpaleniu.
Miłego tygodnia wszystkim życzę!
czwartek, 5 grudnia 2024
Na kanapie........
..........w moim pokoju siedzi leń. Ten leń to niestety ja. Siedzę i ......myślę jak zrobić tort makowy i się przy tym nie narobić. Już odrzuciłam z myśli "tort makowy na cieście", bom taki dziwoląg, że nie lubię ciasta. Ale jest wyjątek - jadam własnej produkcji biszkopt ze śliwkami, ale śliwek już nie ma, można by je było zastąpić winogronami bezpestkowymi, ale kto mi zaręczy, że przed świętami jeszcze będą? Dziś były, ale to nie dowód, że będą w okolicy 22 lub 23 grudnia.
Do mojej wersji "tortu makowego" będę potrzebowała: 20 dkg suchego maku, 1 łyżkę mąki migdałowej, 2 łyżki stołowe miodu, wg przepisu to aż 20dkg cukru, ( ale ja zawsze daję sporo mniej), 5 jajek rozdzielonych na żółtka i białka, po 1 dkg zmielonego cynamonu i goździków, 3 dkg otartej skórki z pomarańczy, otarta skórka z jednej cytryny. Do tego 1 tabliczka czekolady, u mnie gorzkiej.
Zacząć trzeba od sparzenia maku i dobrego odcedzenia go. Następnie ucieramy go z cukrem i żółtkami, dodając po 1 żółtku. Żmudne zajęcie, można je potraktować jako zajęcie sportowe. W trakcie ucierania dodajemy cynamon, goździki, otarte skórki z cytrusów i mąkę migdałową.
Następnie ubijamy na sztywno pianę z białek, mieszamy z utartą masą makową. Pieczemy w tortownicy wysmarowanej starannie masłem i posypanej tartą bułką. Ja co prawda posmarowaną masłem tortownicę wysypię sproszkowanymi orzechami. No ale ja zawsze robię wszystko mało zgodnie z wytycznymi.
A teraz WAŻNE: pomarańcze i cytryny należy na samym początku umyć starannie sodą oczyszczoną i opłukać, starannie osuszyć i dopiero wtedy obetrzeć skórki cytrusów na tarce.
Ów tort makowy pieczemy 40 d0 50 minut w średnio gorącym piekarniku. Nie podam wam temperatury, bo jak się przekonałam namacalnie, to dla każdego piekarnika średnio - gorąca temperatura jest inna. I jest to dla mnie mało zrozumiałe, no ale mało bystra jestem. Ja po prostu zaglądam wtedy do instrukcji użycia wykorzystywanego piekarnika.
Upieczony tort studzimy i gdy już ostygnie całkiem to polewamy wierzch tortu rozpuszczoną w tzw. wodnej kąpieli czekoladą. A potem się zajadamy. Raz do roku jest dyspensa.
niedziela, 1 grudnia 2024
A jednak.......
........byłam dziś na przedświątecznym jarmarku, choć tego nie planowałam.
A tym razem pojechaliśmy do Poczdamu, na polski jarmark. Tłumów nie było, bo to dopiero pierwszy dzień, a całość zorganizowana na terenie dawnych królewskich stajni i sporo stoisk było pod dachem, co bardzo sobie chwaliłam, bo upału to dziś jakoś nie było, bo gdy wychodziłam z domu to były +2 stopnie a poza tym w Poczdamie nieco wiało.
Skorzystałam z "góralskiego" stoiska i zafundowałam sobie oscypek za całe 6,00 euro. W ogóle było sporo fajnych rzeczy - np.b. ładna, bardzo dobrej jakości galanteria skórzana - rękawiczki z futerkiem wewnątrz, z mięciutkiej skórki, bardzo leciutkie futrzane czapki z ładnie wyprawionych cienkich i lekkich skórek i nawet musiałam się odwołać do resztek swego zdrowego rozsądku i nic nie kupiłam, chociaż mi się bardzo podobały- bo po pierwsze czapek mam od groma a po drugie to już zimy przestały być super mroźne. Było też stoisko z polskimi książkami tłumaczonymi na niemiecki, między innymi widziałam wybór wierszy Szymborskiej.
Była prześliczna ceramika, bardzo ładna i gustowna biżuteria i nawet nieco wiklinowych różności. No i oczywiście przeróżne polskie "papu". Moi zafundowali sobie pierogi i kiełbasę na gorąco, bo nasi patykowaci młodzi ciągle jeszcze rosną i są wiecznie głodni. I nie da się ukryć, że nie było na polskich stoiskach przysłowiowej jarmarcznej tandety, co bardzo nas ucieszyło. Wyjechaliśmy z Berlina o godzinie 16,00 i równo o 19,00 już byłam z powrotem w domu.
Miłego nowego tygodnia Wszystkim!!!!
piątek, 29 listopada 2024
Wczoraj........
.........byłam na małym koncercie.
Jak już wiecie to mój młodszy wnuczek chodzi dodatkowo do szkoły muzycznej i gra na gitarze klasycznej. Jego nauczyciel często organizuje takie niewielkie koncerty w szkołach tych dzieci które dodatkowo uczą się w szkole muzycznej. Zawsze owocuje to "dopływem świeżej krwi" na takie dodatkowe zajęcia.
Tym razem koncert był w pobliskiej szkole, tak z siedem minut drogi per pedes ode mnie. I dzieciaki (za słowo dzieciaki chyba by się mój gimnazjalista obraził) grały głównie solówki i był też występ pięcioosobowego zespołu. Publicznością byli głównie rodzice "artystów", którzy namiętnie nagrywali filmiki z owych występów. Ja nie nagrywałam, bo robiła to córka. Mój wnuczek, choć już nie jest początkującym gitarzystą, zawsze miał opory przed "solówką", ale tym razem dał się namówić. Moi obaj wnukowie należą do nieśmiałych- to cecha, którą się dziedziczy, a jej posiadaczem był mój mąż, potem nasza córa, a teraz tych dwóch chłopaków.
Właśnie przed momentem wyczytałam na pasku info, że jest ostrzeżenie pogodowe dla mego miasta. Wyjrzałam przez okno - sucho, nic nie leci z nieba, temperatura oscyluje przy +5 pana Celsjusza, więc z czystej ciekawości obejrzałam owe ostrzeżenie pogodowe - nocą ma temperatura spaść do +2 stopni. No i teraz nie wiem- czy to ja jestem głupia, że mnie takie ostrzeżenie śmieszy czy "tubylcy" rodem z cieplarni i tym samym przewrażliwieni. No i jeszcze wyczytałam, że ma się ochładzać i od wtorku może być spadek do +2. Pożyjemy - zobaczymy.
Zaczęłam czytać kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood powieść "Ślepy zabójca". Jak na razie przeczytałam jej "Opowieść Podręcznej", która mnie nieźle zdołowała. A za tę powieść Margaret Atwood została wyróżniona nagrodą Bookera. Na razie łyknęłam 66 stron, a książka ma ich 666. Jeszcze duuuużo przede mną. No nic - jestem dziwna, więc powinnam jednak przez nią przebrnąć.
Podobno weekend ma tu być pogodny, nawet ze słońcem. No i może będzie o ile znów czegoś nie wyślą w Kosmos.
Miłego weekendu Wszystkim życzę!!!
A tu dwa najładniejsze podwórka w Berlinie.
poniedziałek, 25 listopada 2024
E - wizyta
Dziś, równiutko o wyznaczonej przez ZUS godzinie "pyknęłam" w wielce długaśny link nadesłany mi z owej Instytucji. Kliknęłam i........na monitorze zaległa czerń, a ja omal nie dostałam zawału z wrażenia, bo taka nagła "ciemność" skojarzyła mi się z jakąś awarią, a moi wszyscy w pracy i w szkołach. Na szczęście nim zdążyłam paść trupem z wrażenia obraz wrócił i na ekranie ujrzałam panią urzędniczkę. W ubiegłym roku gdy połączyłam się z ZUS-em nie widziałam pani urzędniczki i tylko ona mnie widziała.
Pani urzędniczka była przeogromnie zdumiona faktem, że ona na podstawie mego widoku i widoku moich dokumentów, których numery sobie spisała, może stwierdzić moją tożsamość. Więc wyjaśniłam owej pani, że w roku ubiegłym właśnie w ten sposób potwierdzałam swą tożsamość, a w tym roku nim się umówiłam na e-wizytę dostałam pisemną informację z ZUS, że nadal taki tryb załatwienia sprawy jest jak najbardziej możliwy i dostępny. W końcu, choć długo wątpiła w to co robi, powiedziała, że jeśli wydział rent i emerytur będzie miał jakieś zastrzeżenia to mnie o tym poinformuje. Rozstałyśmy się życząc sobie wzajemnie wszystkiego najlepszego.
Na szczęście nie musiałam jej tłumaczyć, że gdy poświadczam swą tożsamość i autentyczność podpisu w ambasadzie to jest to poniekąd iluzoryczne, bo moje zdjęcie w paszporcie i mój wygląd "na żywo" to dwie różne historie, bo jestem piekielnie niefotogeniczną babą. Przy przekraczaniu granicy któregokolwiek z państw zawsze się zastanawiam czy "pogranicznik" mnie nie zatrzyma, ale wtedy sobie przypominam, że w którymś urzędzie są jednak moje linie papilarne, więc jest jednak szansa, na udowodnienie, że ja na zdjęciu to jednak ja.
Nie wiem jakie fatum wisi nad ZUSem, że większość jego urzędników jest jakaś "niedorobiona", a tak dokładnie to po prostu kiepska. Ja już kilka razy "użerałam" się z tą instytucją - między innymi raz o całe 20 groszy niedopłaty podatku. Najzabawniejszy był fakt, że był to moment gdy ZUS zlikwidował u siebie kasy a Bank nie chciał przyjąć zlecenia na przelanie 20 groszy jak i tych 20 groszy w kasie. Koniec końców poszłam do ZUSu i zapytałam się pani urzędniczki czy bardzo im zależy na tym by cała sprawa trafiła do TV, bo jeśli nie wezmą sobie tych 20 groszy ode mnie to ja nie cofnę się przed rozdmuchaniem tej sprawy w środkach masowego przekazu. Poskutkowało.
U mnie aktualnie jest fajna pogoda, za oknem +9 stopni i nawet chwilami przez chmury przebija się słońce, więc skonsumuję śniadanie i "wygrężę" się z domu.
Miłego nowego tygodnia Wszystkim!!!
piątek, 22 listopada 2024
Rozśmieszę Was ......
........bo jestem "cała w skowronkach". A to dlatego, że udało mi się umówić na kolejną e-wizytę z ZUS-em. I mam ją już w następnym tygodniu. Wczoraj mój starszy "Młody" podłączył mi do kompa kamerę i mikrofon, sprawdził czy wszystko dobrze funkcjonuje i jeszcze na koniec mnie przytulił. On w maju zdaje maturę, (a za miesiąc kończy 16 lat) a że jego gimnazjum to jedno z lepszych w Berlinie to wszyscy są "zaorani" równo. Owa "lepszość" polega głównie na tym, że jest w nim b. dobra kadra nauczycielska, a liceum ma profil matematyczno- chemiczny.
Mało tego, że udało mi się umówić e- wizytę - miałam dziś nawet taki niesamowity fart, że udało mi się "uruchomić" tu, nową kartę bankową wydaną przez polski bank. No to przede mną kolejne 5 lat błogiego spokoju w kwestii karty. Przez kilka dni podejrzewałam, że będę musiała wybrać się w tym celu np. do Słubic, bo na piśmie, z którym otrzymałam ją "stało jak byk", że pierwszą transakcję powinnam wykonać w Polsce. Nie napiszę co sobie pomyślałam na temat stanu umysłu pracowników tego banku, skoro wiedzą od siedmiu lat, że nie mieszkam w Polsce. A żeby było śmieszniej, to z zupełnie dla mnie niezrozumiałych powodów ten bank wymaga, by jego klienci posiadali polskie numery telefoniczne i przez ten bank mam dwa telefony komórkowe - paranoja. Ale dziś, z duszą na ramieniu przedreptałam się do sklepu ( bałam się, bo gdyby były jakieś problemy to niewiele bym pojęła z tego co by mi mówiono ale wszystko poszło jak należy! Fajnie jednak być w UE!
U mnie dziś na drzwiach wejściowych do budynku wisi powiadomienie, a właściwie przypomnienie, że zabronione jest karmienie ptaszorów na parapetach okiennych i balkonach - oczywiście dokarmianie jest OK, ale do tego celu musi być karmnik ustawiony na trawniku w miejscu dogodnym i dla ludzi i dla ptaków. Na naszym podwórku jest całkiem ładny karmnik z daszkiem chroniącym przed opadami. A pogoda dziś taka nieco "przedzimowa", chwilami dziś leciał opad mikroskopijnych śniegowych płatków, ale gdy się wlokłam do sklepu to już nic nie bruździło. Jest raptem tylko +2, odczuwalne ponoć mniej, ale byłam w cienkiej puchówce i było mi nawet za ciepło. Moja prawdziwa "puchówka" (szwedzka zapełniona kaczym puchem) kolejny sezon leży odłogiem. I właśnie jest jakieś ostrzeżenie przed czarnym lodem. Dobrze, że już nie jeżdżę samochodem.
Dobrego weekendu Wszystkim życzę i żeby zima tak wyglądała!
wtorek, 19 listopada 2024
Skandal......
.......bo od rana albo pada zwykły deszcz albo...... deszcz ze śniegiem. Temperatura pałęta się około +2 stopni. Jutro też nie będzie lepiej, ma być więcej śniegu niż deszczu,więc postanowiłam najbliższe dwa dni przesiedzieć w domu. No ale w piątek będę jednak musiała zapełnić półki w lodówce, bo się robi jakoś pustawo.
Jako osobniczka tak zwanego "podwyższonego ryzyka" postanowiłam jednak się zaszczepić, jak co roku p. grypie. No i nockę miałam z głowy - ręka mnie bolała jakbym była po jakimś dziwnym treningu podnoszenia ciężarów, wieczorem dostałam nawet dreszczy, czyli w tym roku jest jakiś kolejny, nowy szczep grypowy.
Tak naprawdę to podziwiam tych, którzy opracowują szczepionki p. grypie, bo oni jeszcze nim zacznie się sezon grypowy jakimś cudem przewidują w którą stronę idzie mutacja tego wirusa. I na przestrzeni kilkudziesięciu lat tylko raz się pomylili i wtedy było na świecie bardzo dużo ofiar śmiertelnych epidemii grypy. Ja tylko raz miałam prawdziwą grypę i po tamtych doświadczeniach regularnie się szczepię, by drugi raz nie przechodzić tego co wtedy wycierpiałam. Jak mi wtedy tłumaczył lekarz to większość osób choruje zimą na tzw. "choroby przeziębieniowe" nazywając je grypą, a to co ja wtedy miałam było właśnie prawdziwą grypą - musiałam przecierpieć całą furę wstrzykiwanych codziennie antybiotyków i brać leki nasercowe a wstawanie do toalety było takim wyczynem jakbym lazła na Rysy. A był to styczeń 1989roku. Jedyny plus - ślicznie wtedy wyszczuplałam, ale panu doktorowi wcale się to nie spodobało. Pewnie lubił pulchne babeczki.
Zachciało mi się nowej czapki na zimę i w efekcie końcowym doszłam do wniosku, że starość nie radość i może jednak przetuptam się do jakiegoś sklepu i kupię gotowca. Wpierw dwa dni dumałam ciężko czy robić szydełkiem czy na drutach. Potem "dziabałam" włóczkę pracowicie szydełkiem by w pewnym momencie dojść do wielce odkrywczego wniosku, że to co udziergałam nadaje się tylko do sprucia, więc sprułam. Potem przejrzałam posiadane włóczki i doszłam do następnego odkrywczego wniosku, że żadna z posiadanych włóczek nie spełnia moich oczekiwań. "No nic tylko się zabić" jak mawia jedna z moich koleżanek. Z tym zabiciem się to wcale nie jest łatwo bo samochodu już nie prowadzę, więc nie mam szans by "nie wyrobić" się na jakimś zakręcie gdzieś w górach.No i do gór nie mam zbyt blisko.
A poza tym czytam "Gottland" p. Mariusza Szczygła - naprawdę świetna książka a najbardziej docenią ją ci którzy na własnej skórze poznali życie w Polsce po II wojnie światowej przed rozpadem ZSRR, bo będą mogli zrozumieć, dlaczego w pewnym okresie Polska była nazywana najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym.
No to wracam do czytania - miłych dni Wszystkim!!!
piątek, 15 listopada 2024
Jest ponuro.....
......szaro, buro a na termometrze aż +7 stopni. I, jakimś cudem chyba, nie było wiatru. Bo ogólnie rzecz ujmując Berlin leży w jakimś szalenie "wichrowym miejscu." I poza okresem letnim gdy człowiek chce wiedzieć ile jest stopni na zewnątrz to należy popatrzeć na to co pokazuje termometr zaokienny i średnio- przeciętnie odjąć od tego od 2 do 3 stopni.
Mieszkam przy nieco "główniejszej" ulicy, więc chodnik był nawet pozamiatany, ale gdy skręciłam w boczną ulicę poczułam się od razu bardzo jesiennie bo chodnik był zasłany liśćmi. A wyglądały tak ładnie, że z trudem powstrzymałam się by nie zebrać liści platanów na jesienny bukiet. Bo ktoś, przed wielu, wielu laty wpadł na głupawy pomysł by posadzić wzdłuż ulicy nieco platanów. A pomysł głupawy głównie dlatego, że platan potrzebuje do życia bardzo, bardzo dużo wody. A tu latem nikt nie podlewa drzew posadzonych wzdłuż ulic i jak zauważyłam, to te bardzo stare drzewa, których korzenie sięgają głębiej w grunt jeszcze jakoś funkcjonują, ale młodsze zaczynają mieć coraz więcej uschniętych gałęzi, bo ich korzenie nie sięgają dostatecznie głęboko, tak by czerpać wodę .
Wczoraj się ucieszyłam, bo nadal osoby posiadające konto w ZUS PUE mogą mnóstwo spraw załatwić w trakcie tak zwanej E-wizyty. Zainteresujcie się tym kontem w ZUSie, bo to jednak spore ułatwienie i np. ja już nie muszę biec do naszego konsulatu by naocznie stwierdzili, że jeszcze żyję, więc należy mi się nadal emerytura. Po prostu, tak jak w ubiegłym roku porozmawiam i przedstawię swoje dokumenty za pośrednictwem internetu. Wiem, że ZUS przymierza się do tego, by nawet i taka e-wizyta była już zbyteczna, bo po prostu wiadomość o tym, czy rencista jeszcze żyje czy może już nie, będzie pobierał bezpośrednio od jego ubezpieczyciela w kraju, w którym emeryt aktualnie mieszka. Rok temu pani, z którą miałam e-wizytę miała nadzieję, że już w tym roku nie będą takie e-wizyty sprawdzające czy emeryt jeszcze żyje potrzebne, no jak widać udogodnienia nie pędzą na białych rumakach lecz człapią pomału na starych szkapach.
A tak ogólnie to.......mam lenia. Najlepiej mi wychodzi nadal spanie a skorygowana i zwiększona przez panią endokrynolog dawka leku jeszcze mnie nie postawiła na nogi. Nadal nie bardzo wiem czy żyję i nadal moim najmilszym zajęciem jest spanie. Sypiam po 10 godzin "jednym cięgiem" i w cztery godziny po wstaniu nie mam problemu by ponownie zasnąć.
A tak wyglądał Berlin wieczorem w 2015 r, gdy jeszcze w nim nie mieszkałam.
Miłego weekendu Wszystkim życzę.
sobota, 9 listopada 2024
Nowe książki.......
........dziś dostałam. Pogoda mało spacerowa a na dodatek jakieś kichanie mi się przydarzyło.
Mam Mariusza Szczygła "Gottland". Bardzo lubię tego autora. Lubiłam też zawsze jego programy w TVP. I byłam bardzo niepocieszona gdy wyemigrował do Czech.
W "Guardianie" brytyjski pisarz Julian Barnes napisał, że "Gottland" to jest "jedna z tych książek cudownie niepoddających się klasyfikacjom". W Czechach na jej podstawie nakręcono paradokumentalny serial oraz przeniesiono ją na sceny kilku teatrów. Francuskie Le Figaro" obwieściło : "To nie jest książka, to klejnot". Jutro zacznę czytać.
Druga książka to Margaret Atwood "Ślepy zabójca"- jest to najsłynniejsza powieść tej pisarki wyróżniona nagrodą Bookera. 625 stron do przeczytania.
Widzi mi się, że zaczęta przeze mnie czapka nie prędko trafi na moją głowę, bo jak dotąd nie opanowałam sztuki dziergania szydełkiem i jednocześnie czytania. Gdy coś dziergałam na drutach to umiałam te dwie czynności połączyć - wszak na drutach to i niewidome osoby dziergają.
Zacznę od czytania reportaży Mariusza Szczygła - trochę się za nim stęskniłam.
Miłej niedzieli Wszystkim życzę!!!!!
wtorek, 5 listopada 2024
Czasami.....
........czyli raz na kilka lat robię porządki w szufladzie tak zwanych rzeczy różnych, a głównie jakichś notatek, przepisów kulinarnych itp. I tym razem znalazłam tekst- coś niby wiersz, ale taki bez rymu i rytmu, a na dodatek nie mam pojęcia kto to napisał i kiedy.
"Nie stój przy moim grobie i nie płacz, nie śpię na dole tam. Jestem tysiącem wiatrów, które wieją, jestem błyskiem słońca na śniegu, jestem słońcem na dojrzałym zbożu. Jestem delikatnym deszczem jesienią. Kiedy budzisz się rano jestem szybkim wznoszeniem się ptaków. Jestem miękkim światłem gwiazd w nocy. Nie stój przy moim grobie i nie płacz, bo tam na dole nie ma mnie.
Po prostu już mnie nie widzisz, nie dotkniesz więcej, ale zawsze będę tam, gdziekolwiek ty będziesz. Będę wiatrem, który delikatnie głaszcze twoje włosy, deszczem, który delikatnie dotyka twej skóry, tęczą na horyzoncie, która daje najpiękniejsze kolory, słońcem, które ogrzewa i śmieje się razem z tobą, zapachem lata, którym oddychasz, ziemia po której stąpasz, nocą, której pozwoliłem gwiazdom świecić dla ciebie, dniem, który przyniesie ci tysiąc niespodzianek, nadzieję, która cię nosi gdy jesteś smutna. Możesz ze mną rozmawiać, zawsze będę cię słuchać.
Albo płacz, po prostu, a wezmę cię w ramiona i poczujesz się wolna. Nie musisz się bać, nie będziesz nigdy sama, bo zawsze będę tam gdzie ty kiedy tylko pomyślisz o mnie."
A może ktoś z Was wie kto to napisał i kiedy. Bo na pewno nie ja.
piątek, 1 listopada 2024
Jeszcze tylko........
...........listopad i grudzień i minie kolejny rok.
Pogoda jak na listopad całkiem, całkiem sympatyczna. Gdy przelatuję pamięcią po minionych dniach Wszystkich Świętych to naprawdę z pogodą bywało "różnie, różniście". Z reguły nie było ciepło, ale zdarzyło się i tak, że można było wybrać się bez kurtki lub płaszcza, ale pamiętam też że nie jeden raz żałowałam, że nie włożyłam futra i zimowych kozaczków bo na sypnęło śniegiem.
W Berlinie dzień 1 listopada nie jest dniem wolnym od pracy, ale pogoda była całkiem znośna i gdyby nie brak słońca i wiatr to można by uznać, że była ładna. W tym roku jak na razie nie widzę by ulicami krążyły w ramach tak potępianego Halloween jakieś poprzebierane małolaty, moi wnukowie też się " w to nie bawią". Od przyjazdu ( a jestem tu już 7 lat) tylko raz spotkałam się z jakimiś dość szczątkowymi obchodami owego dnia a i tak były to dzieciaki mieszkające w tymi i sąsiednim budynku.
Nie wiem czy wiecie, ale Słowiańskie Dziady były kiedyś niezwykle złożonym systemem wierzeń i praktyk rytualnych, a nasi przodkowie organizowali je kilka razy w roku, głównie w okresie jesieni i wiosną. Wierzono wówczas, że w tym czasie granica pomiędzy światem żywych a zmarłych jest bardzo cienka, wręcz niezwykle cienka i umożliwia duchom przodków powrót do świata żywych. A tak nawiasem z punktu widzenia medycyny wiosna i jesień są znacznie trudniejsze dla organizmu człowieka niż lato i zima.
W tamtych czasach obrzędy te były nieomal prawdziwym "spotkaniem" z przodkami. Podczas tych obrzędów rozpalano specjalne duże ogniska, które miały oświetlać drogę duchom a jednocześnie chronić żywych przed złymi mocami. Ustawiano również stoły na których stawiano chleb, kaszę, miód, jajka a na ziemię wylewano mleko i alkohol jako ofiarę dla dusz przodków. Śpiewano ułożone na ten czas pieśni i.....tańczono oraz z wykonywano szereg rytualnych gestów mających ułatwić kontakt z duchami.
Z dawnych rytuałów pozostało tylko zapalanie zniczy i dekorowanie grobów wiązankami kwiatów. Ale jak zauważyłam, powstała nowa, świecka tradycja - swoista rywalizacja obejmująca wielkość nagrobka, materiał z którego został wykonany, a w dniu 1 listopada wyścig w zakresie wielkości i ilości zniczy oraz kwiatów lub wieńców.
A poza tym zauważyłam, że przed tym świętem w kraju nad Wisłą dobrze było "błysnąć" przed rodziną.... nowym samochodem i tak się z krewnymi umówić na wspólne odwiedzenie grobów, żeby koniecznie błysnąć owym nowym nabytkiem. Większość posiadanych przez mnie aut zawsze zbywałam właśnie przed dniem Wszystkich Świętych. Sama na to nie wpadłam, ale ową "prawidłowość" wskazali nam już doświadczeni w zmienianiu samochodów "starych" na nowe nasi znajomi. Ze dwa razy to nawet nie zdążyliśmy dojechać na teren giełdy samochodowej - po drodze go od nas kupiono. Bo my mieliśmy zwyczaj kupowania fiacików 126p, bo nie da się ukryć, że był to świetny mały, miejski samochód, więc przeważnie zamiast "porządnego eleganckiego samochodu" mieliśmy dwa 126p. A po trzech latach kulturalnej eksploatacji a nie "zarzynania" był to jeszcze atrakcyjny nabytek.
Z migawek cmentarnych w Warszawie pamiętam, że niedaleko miejsca, w którym byli pochowani moi bliscy, był grób wokół którego siedzieli Romowie - na płycie grobu leżał obrus, na nim stały talerze i.....kieliszki i zgromadzeni krewni razem ucztowali, a po każdym toaście kilka kropel z kieliszków lądowało obok nagrobka. Ale nam wcale to nie przeszkadzało.
No cóż - od chwili pierwszego oddechu pomalutku wędrujemy wszyscy w jednym kierunku i to zupełnie niezależnie od tego czego się nauczyliśmy, co osiągnęliśmy i o czym marzyliśmy.
Miłego weekendu Wszystkim!!!
środa, 30 października 2024
Wczoraj miałam ........
.......zaplanowaną wizytę u dentystki, czyli kontrolę jak postępuje leczenie mojej paradentozy. Rzecz skończyła się na słowie "miałam", bowiem nie dotarłam nawet do metra, do którego mam raptem 250 metrów. Po prostu zrobiło mi się "byle jak", czyli mówiąc językiem wytwornym - słabo. Postałam chwilę oparta o pobliskie drzewo, pooddychałam głęboko i..........spokojnym krokiem wróciłam do domu.
Posiedziałam, trochę poleżałam, potem nawet pospałam, potem zostałam postawiona do pionu przez córkę, do której zadzwoniono od "mojej" pani dentystki, że miałam przyjść ale się nie zgłosiłam. Moje Dziewczę się zapewne cokolwiek wystraszyło, no ale to był strach na odległość kilku setek kilometrów, bo córka w tej chwili spędza z rodziną " ferie kartoflane" kilkaset kilometrów od Berlina.
Dziś już mi lepiej, ale na wszelki wypadek posiedzę dziś w domu, zakupy zrobię jutro. No i dziś zatelefonowałam do przychodni stomatologicznej, wytłumaczyłam moją wczorajsza nieobecność i "złapałam" nowy termin, na początek grudnia. Pani w recepcji wyraziła radość z faktu, że jednak żyję - no jasne, nie dziwię się tej radości, bo zostawię u nich całkiem spore pieniądze. Bo nie wszystko jest refundowane przez ubezpieczenie.
A teraz uwaga - przepis na KURCZAKA w CZEKOLADZIE
składniki:
1kg mięsa kurczakowego pozbawionego kości, ścięgien i skóry, (ale jeśli ktoś lubi skórę to może zostawić , 2 czerwone papryki pokrojone w kawałki, 4 pomidory też pokrojone, 2 ząbki czosnku posiekane lub starte, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżka przyprawy warzywnej, 1 mała łyżeczka pieprzu (ziarenka), 1 mała łyżeczka ostrej mielonej papryki, 1 łyżeczka mielonej słodkiej papryki, garść migdałów pozbawionych skórki, garść ziaren sezamu , jedna tabliczka czekolady o zawartości ponad 70% kakao. Tu uwaga o sezamie - ziarna białe są pozbawione skórki, czarne są ze skórką i wtedy tchną nieco goryczką. Można też zamiast ziaren dać białą lub ciemną tahini, czyli pastę sezamową. U mnie jest w normalnym spożywczym sklepie, ale nie wiem jak w kraju nad Wisłą - może bywa na półkach z tak zwaną "zdrową żywnością" - tabliczką "zdrowa żywność" były ongiś opatrzone regały w L'Eclerc - zupełnie tak jakby była zdrowa i chora żywność.
Zaczynamy od starcia na tarce połowy tabliczki czekolady, pomidory traktujemy wrzątkiem i obieramy ze skóry a następnie kroimy na małe kawałki, paprykę też kroimy na kawałki,migdały rozdrabniamy lub używamy płatków migdałowych - wszystkie składniki wrzucamy do blendera i dokładnie miksujemy i ....... mamy z tego sos.
Teraz kawałki kurczaka smażymy na maśle klarowanym na rumiano, najlepiej w rondlu i natychmiast dodajemy pozostałą połówkę czekolady, połamaną na kawałki i bardzo dokładnie mieszamy te gorące kawałki kurczaka z czekoladą - pod wpływem gorących kawałków kurczaka czekolada się rozpuści i ładnie oblepi mięso. A teraz do rondla dodajemy otrzymany przedtem sos, wszystko razem mieszamy i dusimy razem 15-20 minut często mieszając, żeby się nie przypaliło.
Takie mięsko można podawać z ryżem na sypko lub z frytkami. Ja to zjadam solo, bez dodatków.
Teraz pewne wyjaśnienie - wszystko co smażę w domu to smażę na maśle klarowanym, bo masło klarowane ma najwyższą temperaturę dymienia i tym sposobem jest najzdrowszym tłuszczem do smażenia - lepszym niż różniste oleje i smalec. Mam wrażenie, że można już w Polsce kupić gotowe masło klarowane, bo było dostępne nawet przed moim wyjazdem z Polski (a było to 7 lat wstecz). A kiedyś, kiedyś to pracowicie sama w domu robiłam masło klarowane - jedyny warunek to naczynie w którym robimy masło klarowane musi mieć grube dno.
Zakupiłam sobie taką zgrabną podłużną dynię i kombinuję czy można z niej zrobić chutney - to taki rodzaj ostrego, wytrawnego dżemu. Na razie mam przepis na chutney z pomidorów i na drugi- z jabłek. Ale zajrzę do indyjskich przepisów - może coś znajdę.
U mnie drzewa coraz bardziej gołe, dziś to nawet trochę "pomżyło", ale jest całe 15 stopni ciepła.Miłej reszty tygodnia Wszystkim życzę.
poniedziałek, 28 października 2024
Jesienne rozpieszczanie podniebienia
Po kilku słonecznych dniach dziś niebo zaciągnięte chmurami, ale na termometrze jest +15 stopni, nie wieje, nie pada, więc nawet nie można ponarzekać na pogodę.
Mam zamiar zrobić dziś białą kapustę z morelami. Przepis prosty i można zrobić na dziś i na "zaś". Dobrze jest mieć garnek z dość grubym dnem. Najwięcej czasu zajmie nam poszatkowanie drobno kapusty i pokrojenie cieniutko suszonych moreli. Gdy już jesteśmy przy krojeniu to dobrze jest od razu posiekać świeży koperek- u mnie cały pęczek.
Gdy już mamy poszatkowaną kapustę , morele i koperek - na dno garnka kładziemy kopiastą łyżkę stołową masła i wlewamy pół litra ciepłej wody oraz wrzucamy kapustę i morele. Zakrywamy i dusimy całość do miękkości, mieszając co jakiś czas i uważając żeby nie przypalić. Pod koniec dodajemy koperek, a ja dodaję też wtedy łyżkę łagodnego curry.
"Chodzi" za mną pieczony łosoś. Co prawda najbardziej pod słońcem lubię łososia "wędzonego na gorąco", bo się cudownie rozsmarowuje na bułeczce lub mini naleśniku.
Ale tu nie ma gdzie kupić łososia wędzonego na gorąco, nie spotkałam go również gdy byliśmy na urlopie nad niemieckim brzegiem Bałtyku, na Rugii. Za to można tam było zjeść dorsza atlantyckiego. Bardziej mi smakował niż dorsz bałtycki. Zwłaszcza taki duszony w śmietanie razem z porami.
Tu można kupić płaty świeżego łososia, więc można go upiec. Na 4 osobową rodzinę wystarczą 2 duże płaty świeżego łososia, pęczek koperku, 2 duże pomarańcze, 2 łyżeczki miodu, sól, pieprz mielony, musztarda, 100 ml białego wina, 5 dag masła wywar z jarzyn i.... spore, płaskie naczynie żaroodporne.
Rzecz zaczynamy od wyszorowania sodą oczyszczoną pomarańczy - tym sposobem pozbędziemy się tego, co nam zaszkodzi, czyli różnych resztek oprysków p. szkodnikom i kroimy nie obrane pomarańcze na plastry. Następnie owymi plastrami pomarańczy wykładamy naczynie żaroodporne.
Posiekany koperek mieszamy dokładnie z miękkim masłem, solą, pieprzem, musztardą. Płaty łososia smarujemy owym doprawionym masłem z obu stron i układamy je na plastrach pomarańczy a następnie polewamy je wywarem z warzyw. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczemy 20 minut.
Po tym czasie otwieramy piekarnik, wystawiamy na chwilę naczynie, wybieramy chochelką z naczynia żaroodpornego sos, łączymy go z białym winem i miodem, polewamy tym łososia i na 5-10 minut podpiekamy go w piekarniku. Oczywiście na czas doprawiania sosu winem nie wyłączamy piekarnika.
Nie ukrywam - pracy przy tym sporo, ale jedzonko, jak dla mnie - pychotka.
Miłych dni Wszystkim!!!!
środa, 23 października 2024
Nic a nic......
.......się u mnie dzieje. No może poza tym, że załapałam się do endokrynolożki i wracam do "starego dawkowania" L-Thyroksinu, bo dawkowanie które mi zafundowała tutejsza lekarka rodzinna ( której się wydawało, że wie jak się leczy Hashimoto) spowodowało, że wyniki TSH mam znacznie gorsze niż miałam w 2008 roku gdy jeszcze w Polsce zaczynałam leczenie.
Ostatnio przedrzemywałam nieomal całe dnie, choć nocą sypiałam po 10 godzin, w dzień z trudem przemieszczałam się na zakupy i oględnie mówiąc padałam na pysk. Niestety powrót do lepszego stanu zdrowia potrwa. Pierwszą kontrolę u endokrynolożki mam na początku grudnia, czyli w 8 tygodni po ostatnim badaniu. I mam nadzieję, że mi się nieco polepszy. Dziwi mnie jak mało lekarzy wie, że niedoczynność tarczycy spowodowaną chorobą Hashimoto leczy się nieco inaczej niż "zwykłą" niedoczynność tarczycy. A wynika to głównie z faktu, że przy Hashimoto tarczyca jest zżerana przez przeciwciała pacjenta, więc jej systematycznie ubywa. Ja mam jeszcze skraweczek 1 płata o wielkości 1 mm a na nim ( zapewne w celu ozdoby) guzek- taki wielkości większej niż ten skrawek płata tarczycy. I żeby było ciekawiej to on "stoi pionowo" i na USG wygląda to dość zabawnie. Drugi płat tarczycy miałam usunięty jeszcze w 1967r i cudem to przeżyłam. Gdybym była młodsza to teraz usunięto by ten skrawek płata tarczycy i guzek operacyjnie, no alem "wiekowa" więc za duże ryzyko, bo mogłabym "zejść" w trakcie operacji i zaburzyć im statystyki. A tak generalnie rzecz ujmując - lekarze w Polsce są w moim odczuciu lepsi, tylko cała organizacja służby zdrowia szwankuje.
Zrobiła się u mnie piękna jesienna pogoda, dziś od rana urzęduje słońce i jest 14 stopni ciepła. A ja już nawet dziś odbębniłam zakupy, ale nie mam siły wybrać się do parku, choć wcale nie mam do niego daleko.
I trochę jesieni z jeziora, które jest tak ze 6, może 7 km ode mnie. Zawsze mnie dziwi, że tym łabędziom łapy nie marzną, bo woda jest wszak zimna.
Miłego Wszystkim!!!!
niedziela, 13 października 2024
Cud, bo .....
......udało mi się, choć jestem w kwestii komputerowej tak bystra jak noga stołowa, wyczyścić pamięć podręczną i usunąć nadmiar trujących "ciasteczek" i wreszcie dorwać się do szanownego Bloggera. A zaczęło się od tego, że aby komentować cudze posty musiałam zmieniać przeglądarkę, aż w końcu nie mogłam wejść na Bloggera i na własnym blogu cokolwiek napisać. Sukces jest jednak połowiczny, bo nadal nie wchodzą mi ostatnie zdjęcia na blog, więc zdjęć z tegorocznego festiwalu to raczej nie pooglądacie.
Skończyłam tę współczesną trylogię pana Folleta i ostatni tom nieco wytrącił mnie z równowagi - to pewnie kogoś zdziwi, ale dopiero teraz do mnie dotarło jak bardzo mocno dał mi się we znaki czas "stanu wojennego". Dziecko było jeszcze małe, na dodatek załapało zapalenie płuc, problem z wizytą lekarską, problem z paliwem do samochodu, z zastrzykami itp.
Poza ową trylogią przeczytałam w tak zwanym "międzyczasie" powieść Majgull Axelsson "Dom Augusty"- powieść w sumie szalenie smutna, akcja tocząca się w Szwecji. A teraz zaczęłam "Opowieść Podręcznej" Margaret Atwood. I mam takie jakieś dziwne (może) skojarzenie, że gdyby załupieżony zbawca narodu nadal siedział przy sterze to i w kraju nadwiślańskim mogłaby niebawem wielce podobna opowieść powstać.
A wczoraj, już tradycyjnie, wybraliśmy się na berliński Festiwal Światła. Jak na złość wczoraj w Berlinie były przeróżne dziwne manifestacje i było ich ......kilkadziesiąt- coś około setki albo nawet ponad sto. A do tego, żeby było ciekawiej cały Berlin jest.......rozkopany, bo nagle ktoś poszedł po rozum do głowy i w centralnych dzielnicach budynki mieszkalne i nie tylko one są podłączane do sieci ciepłowniczej. O ile jestem w stanie zrozumieć, że stare budynki miały wielce indywidualne ogrzewanie mieszkań, to za Chiny Ludowe nie jestem w stanie pojąć, dlaczego nie przewidziano podziemnej infrastruktury dla nowych, powojennych budynków. W budynku, w którym mieszka moja córka do dziś w jednym z pokoi jest piec kaflowy- oczywiście jest nieczynny, bo budynek ma własne, miejscowe ogrzewanie centralne, ale piec jako obiekt zabytkowy nadal stoi.
Usiłowałam się zorientować co to za protesty wczoraj były, ale trudno było to pojąć- jedne były kontra Izraelowi, inne natomiast przeciwko Palestynie. Z tego wszystkiego mieliśmy problem z dojazdem bowiem sporo ulic było wyłączonych z ruchu samochodowego i na dodatek na niektórych stacjach nie zatrzymywało się metro. W efekcie pojechaliśmy samochodem jakąś bardzo dziwaczną trasą i w końcu dobiliśmy do gigantycznego podziemnego parkingu w okolicy Potsdamer Platz. Parking podziemny, trzy podziemne kondygnacje i miejsce znaleźliśmy dopiero na -3 kondygnacji. Pierwszy raz byłam na tak olbrzymim i tak głęboko pod ziemią usytuowanym parkingu. I bardzo się cieszyłam, że nie musiałam zapamiętywać w którym miejscu zaparkowałam. Mam lekki uraz do olbrzymich parkingów - kiedyś jeszcze w Warszawie -przez pół godziny szukałam swojego samochodu. Dobrze, że byłam wtedy z przyjaciółką, więc ona stała z naszymi zakupami a ja ganiałam po parkingu niczym pies tropiący. Ale tamten był parkingiem naziemnym.
Gdyby nie ten paskudny wiatr to byłoby wczoraj całkiem fajnie - zresztą co roku jest na tym festiwalu całkiem fajnie. Nie mogę się tylko oprzeć wrażeniu, że w tym roku było jakby więcej butelek po piwie i to nawet nie potłuczonych ale porządnie ustawionych pod latarniami.
Jeszcze trochę i zaczną się Jarmarki Bożonarodzeniowe. Miłego nowego tygodnia - Wszystkim życzę!!!
poniedziałek, 30 września 2024
Właśnie skończyłam.......
.........czytać pierwszy tom trylogii, czyli "Upadek gigantów". Tylko jedną noc zarwałam a i to nie całą, bo czytałam tylko do godziny czwartej nad ranem. Pospałam potem 6 godzin i wróciłam do czytania. Jak dla mnie, to jedna z najlepszych książek opisujących I wojnę światową. Pomysł łączenia w całość losów i wypowiedzi postaci historycznych i fikcyjnych uważam za świetny. Poza tym Follet ma tę zaletę, że ilekroć pisze o faktach historycznych zawsze konsultuje wydarzenia i kontekst z zawodowymi historykami. A Ken Follet to moje pokolenie - jest 6 lat ode mnie młodszy.
Dziś, po wizycie u pani doktorki - endokrynolożki zaczęłam czytać tom drugi, czyli "Zima świata". I, pewnie się uśmiejecie, ale ucieszyłam się, bo sporo tu będzie o przedwojennym Berlinie. A ja lubię czytać o wydarzeniach historycznych które miały miejsce w miastach które znam. Już kiedyś pisałam - przeglądałam album ze zdjęciami Berlina sprzed II wojny światowej - to było naprawdę piękne miasto. A powstawało jak każde inne - małe, stosunkowo blisko siebie położone osady rozrastały się, niekiedy łączyły i metodą "pączkowania" powstawały miasta.
A tu jeden z takich ładnych, przedwojennych domów.
Miłego, pogodnego owego tygodnia Wszystkim życzę i.... wracam do czytania.
wtorek, 24 września 2024
Trochę........
..........mnie tu nie będzie. Mam do czytania kolejną trylogię Folleta: "Upadek gigantów", "Zima świata" i "Krawędź wieczności" . Uwielbiam jego książki. Gdy skończę I tom to napiszę kilka słów.
"Upadek gigantów" to czasy I wojny światowej.
Do poczytania zatem;)
niedziela, 15 września 2024
*****
To zdjęcie zrobiłam pół godziny temu, pozachwycałam się kolorami - i koniec zachwytów - leje deszcz. A już się wybierałam na spacer! Zbyt ciepło też nie jest, raptem 15 stopni.
Miłego nowego tygodnia - Wszystkim !.
piątek, 13 września 2024
Nic, ale to zupełnie nic......
....... u mnie nowego lub ciekawego. Dzień podobny do dnia, tydzień do tygodnia - zastój na całej linii.
Pogoda zupełnie bez wyrazu, raptem jest +14 stopni, niebo całkowicie wyprane z jakiegokolwiek koloru i chwilami wiatr powiewa.
Wczoraj przeżyłam małe rozczarowanie, bowiem musiałam dość niespodziewanie uregulować w sklepie należność za zakupy prawdziwymi pieniędzmi a nie jak zwykle kartą. Dobrze, że tym razem miałam przy sobie gotówkę , bo gdybym jej nie miała musiałabym wrócić do domu, lub pobrać gotówkę z bankomatu co zubożyłoby mnie o całe 5 euro.
A ponieważ dziś, jak wspomniałam wyżej, pogoda byle jaka, zajrzałam znów na strony poświęcone informacjom astronomicznym, żeby się nieco zdystansować do otaczającej mnie rzeczywistości, która mnie jakoś coraz mniej zachwyca.
Niektóre tytuły artykułów szalenie mi się podobają- ot choćby ten: "astrofizycy odkryli co było pierwsze- galaktyki czy czarne dziury?" Tak z ręką na sercu to mnie akurat mało intryguje, bo potem okaże się jak z tym jajkiem i kurą - doszli do wniosku, że jednak jajko było pierwsze, tyle tylko, że nadal nie wiadomo skąd się to jajko wzięło. To już chyba będzie ciekawszy ten: "Naukowcy twierdzą, że Wszechświat Jest Płaski". Albo ten: "Mleczna Droga i Andromeda już zaczęły się zderzać - co to oznacza dla przyszłości Kosmosu?"
Jako mieszkanka Ziemi wybrałam informacje na temat "zderzenia się Mlecznej Drogi z Andromedą - wszak Andromeda jest naszą najbliższą sąsiadką. I wyczytałam, że na podstawie pierwszych badań panowie naukowcy stwierdzili, że ów proces "zderzania się" już się rozpoczął bo obie galaktyki są na kursie kolizyjnym - na razie halo gazowe Mlecznej Drogi i Andromedy już obie wchodzą w interakcje. No ale na razie możemy spać spokojnie, bowiem pełne prawdziwe zderzenie obu galaktyk nastąpi za cztery miliardy lat - tych naszych ziemskich a nie świetlnych. Niejako przy okazji badania wykazały, że w halo obu galaktyk znajdują się ogromne ilości wodoru i tlenu - czyli pierwiastków odgrywających zasadniczą rolę w procesach gwiazdotwórczych, które zapewne nastąpią gdy obie galaktyki się połączą.
Owo połączenie się galaktyk będzie wielce długotrwałym procesem trwającym miliardy lat. Panowie naukowcy snują przypuszczenia, że gdy owe galaktyki się połączą to powstanie nowa, gigantyczna galaktyka w kształcie elipsy. No i już nawet wymyślili dla niej nazwę roboczą -"Milkdromeda" lub "Milkomeda".
Co do wpływu owego połączenia się galaktyk na nasz Układ Słoneczny - tak naprawdę są to tylko przypuszczenia- być może, że nasze Słońce i jego planety niejako automatycznie będą przeniesione w inne miejsce w owej nowej galaktyce, ale zdaniem panów naukowców możliwość kolizji Ziemi z innymi planetami jest minimalna. Ale oczywiście mimo wszystko istnieje prawdopodobieństwo, że nasz Układ Słoneczny zostanie "wyrzucony" i przesunięty na odległe peryferia nowej galaktyki i nie bardzo wiadomo jakby ten fakt wpłynął na Układ Słoneczny.
Oczywiście "atrakcja" astronomiczna w postaci zbliżania się do siebie galaktyk nadal będzie stale badana, a właściwie to podglądana. Reasumując- możemy spać spokojnie- mamy na to spokojne spanie około 4 miliardów lat, o ileś jakiś narwaniec nie spowoduje jakiejś ogólnoświatowej rozróby.
A teraz zamiast fotki obu obgadanych przeze mnie galaktyk zobaczcie moją "pięknotę" , którą dostałam kiedyś od swojej przyjaciółki - to druza ametystu, która przyjechała tu ze mną- mała, zaledwie 4x4 cm, ale jaka jednak piękna i fotogeniczna.
Już piątek a więc życzę Wszystkim pogodnego i bardzo miłego weekendu!!!
środa, 4 września 2024
Przez dość długi czas .......
........... fascynowały mnie Indie, a właściwie kultura Indii.
Marzył mi się wyjazd do tego kraju, sporo czytałam o nim, oglądałam filmy, koniecznie chciałam zobaczyć na własne oczy, z bliska.
Kraj olbrzymich kontrastów, pięknych krajobrazów, kraj którego mieszkańcy żyją w wielu płaszczyznach- z jednej strony "nowoczesność w domu i zagrodzie" a z drugiej strony czas przeszły ale to czas przeszły nadal żywy.
Do dziś wiele "zagadek" nadal jest nie rozwiązanych, do dziś toczą się spory co właściwie opisują dwa wielkie hinduskie eposy, czyli "Mahabharata" i " Ramayana", bowiem ich treść, opisy walk, opisy broni użytej w walkach oraz opisywane skutki jej użycia nieodparcie kojarzą się nam z użyciem ........broni jądrowej.
Na przykład opis urządzenia o nazwie " Brahmastra" - owa broń unosiła się w powietrzu i wyglądała jak olbrzymi ognisty pocisk, a jej wybuch wywoływał oślepiający błysk, ludzie ginęli i miasta były zniszczone, a ziemia wtedy zaczynała się trząść, ludzie ginęli nawet w dużej odległości od miejsca, w które owa broń trafiła, woda w rzekach i jeziorach wrzała i płonęły lasy. Ludzie i zwierzęta ginęli w mękach - no wypisz- wymaluj - sytuacja jak w Hiroszimie po zdetonowaniu bomby atomowej.
Oczywiście oficjalna nauka zalicza treść owych eposów do swego rodzaju bajek- ot, poetę poniosła wyobraźnia. To nie jest pierwszy raz, gdy "oficjalna nauka" ma zupełnie inne zdanie niż każdy czytający owe eposy, bowiem oficjalna nauka z reguły zamiata pod dywan to wszystko co jej nie pasuje do tego co sobie już ułożyła na dany temat. Ale pominę eposy- może to wina wyobraźni ich twórców. Zapewne spili się i mieli zwidy, które potem opisali.
Ale do dziś, gdy się ogląda starożytne hinduskie świątynie to raczej trudno nie zastanowić się jak je budowano w czasach, gdy według naszej wiedzy nie było wówczas zbyt rozwiniętej technologii. Takich ilości rzeźb i bardzo skomplikowanych ozdób nie znajdziemy raczej w Europie. W północnych Indiach jest niewielka miejscowość o nazwie Hampi i w niej jest świątynia, której kolumny wydają.....dźwięki. Jest to świątynia Vijaya Vittala, która została zbudowana w XV wieku a jej podpory zwane SaReGaMa wydają dźwięki, a co jeszcze dziwniejsze - każda z nich generuje inny ton, który odpowiada konkretnej nucie w klasycznej muzyce indyjskiej. Niestety klasycznej muzyki indyjskiej słuch mój nie trawi. Panowie naukowcy wysnuwali różne teorie odnośnie owych grających czy też śpiewających kolumn - podejrzewano, że kolumny mają w swych wnętrzach puste przestrzenie i to moduluje dźwięk. Ciekawość nie dawała im spać i w końcu jedną z kolumn przecięto, ale nadal nie wiadomo jakim cudem owe kolumny wydają dźwięki, bowiem owa przecięta kolumna nie miała na całej swej długości ani jednego pustego miejsca- była lita - kamień i nic więcej- żadnych dziur, żłobień i tym podobnych rzeczy. Na szczęście poprzestano na zdewastowaniu tej jednej kolumny, reszta będzie badana bezinwazyjnie.
Równie interesująca jest dla panów naukowców świątynia w Puri. Jest ona poświęcona jednej z form Wisznu (jak niemal każdy z hinduskich bogów Wisznu miał kilka postaci). Dach tej świątyni waży ponoć 20 000 ton (ciekawe jak oni to zważyli), a ta świątynia została wybudowana jeszcze w czasach starożytnych a na dodatek (jakby było mało spraw dziwnych) główna struktura świątyni nie rzuca cienia a zamocowana na szczycie flaga nie poddaje się kierunkowi wiatru. No i jeszcze jedna ciekawostka- na szczycie świątyni jest "Niebieskie Koło", które wykonane jest z ośmiu różnych metali i wszyscy wierzą, że jest symbolem boskości i ochrony. Ponadto w tej świątyni, w latach, w których kalendarz hinduski ma dodatkowy miesiąc, istnieje rytuał odnowienia posągów bóstw. Wtedy stare figury są zastępowane nowymi, które są zawsze wykonane z drzewa neem wg ściśle przestrzeganych rytuałów i cały proces przebiega w tajemnicy i świętości.
Ale -to ważne- wstęp do tej świątyni jest tylko i wyłącznie dla Hindusów. Ci co tu przybywają wierzą, że otrzymają w darze wyzwolenie z cyklu reinkarnacji.
A owo drzewo neem to miodla indyjska należąca do gatunku hebanu. Jest drzewem szybko rosnącym, rozłożystym, ma pachnące białe kwiaty. Dla Hindusów jest świętym drzewem i.... apteką. Rośnie nie tylko w Indiach, w niektórych krajach azjatyckich również. Osobiście posiadam grzebień wykonany z owego drzewa neem. Jest idealny do rozczesywania mokrych włosów i ponoć wzmacnia owe.
A na dodatek jedno zdjęcie z Bombaju z cyklu "Bombaj - miasto kontrastów".
Dwie z moich koleżanek były w Indiach - jedna była na Goa i wróciła szalenie zadowolona bo to wielce wypoczynkowe miejsce z pięknymi plażami, druga "szwendała się" po Delhi i wróciła z paskudnym zakażeniem oczu jakimś tamtejszym wirusem i bardzo długo się u nas leczyła. Była nawet obawa czy aby nie straci wzroku w tym oku.
Obie niezależnie od siebie (bo się nie znają) stwierdziły, że jeśli zwiedzać Indie to tylko w formie zorganizowanej i najlepiej klimatyzowanym autokarem, bo wędrówki per pedes są koszmarne, zwłaszcza po takim mieście jak Delhi- brud, kurz i upał. I nie widać niczego co prezentują foldery. No więc jakoś pozostałam przy czytaniu o Indiach - za to byłam w Singapurze ( jeszcze w XX wieku) i szczerze polecam - było przepięknie, czyściutko, wręcz sterylnie, byłam w lutym , temperatury nie groziły udarem cieplnym, nocą bywało tylko 25 stopni ciepła. No jest tam zamordyzm, policjanci to chyba mają swe bazy pod płytami chodników - pojawiają się jakby znikąd i dzięki temu można było bezpiecznie spacerować nawet o drugiej w nocy.
Miłego upalnego tygodnia - u mnie w tej chwili jest godzina 22,00 i za oknem +26 stopni.
poniedziałek, 2 września 2024
I już jesień???
I ze smutkiem odnotowuję fakt, że już zawitała jesień. Na szczęście dla mnie, bo nie dla miejskiej zieleni jest już nieco kolorowo, ale jak widzicie na niższym zdjęciu drzewa zaczynają łysieć bo brak im jednak wody i zrzucają liście. Pod burgundzkimi dębami leży całkiem pokaźna warstwa jeszcze nie całkiem dojrzałych żołędzi. Wszystko się jakoś dziwnie w przyrodzie plącze - dziś ma być 28 stopni w cieniu, jutro i pojutrze33, potem28 a do 9 września raczej letnie temperatury bo najniższa to będzie 26 stopni. I pewnie się to sprawdzi, o ile w tak zwanym "międzyczasie" nie wypuszczą czegoś w Kosmos.
I już jesienna róża. Dziś rozpoczęcie nowego roku szkolnego - czyli starszy wnuczek rozpoczyna rok szkolny w klasie maturalnej. Gdy przystąpi do matury będzie miał szesnaście lat i cztery miesiące. Czas umyka niepostrzeżenie i człowiek się zastanawia gdzie się podziało to słodkie maleństwo.
Wczoraj odkryłam czego mi tu brakuje - otóż brakuje mi jesiennych wędrówek po lesie i grzybobrania. I gdy oglądam jakie piękne grzyby są aktualnie w pewnym znanym mi nadleśnictwie Baligród to aż mnie skręca. No ale wiadomo - nie można mieć wszystkiego.
Miłego i spokojnego nowego tygodnia- Wszystkim życzę!!!
piątek, 30 sierpnia 2024
W zasadzie..........
............niczego nie żałuję. Tak mnie "ustawiono" od dzieciństwa. Zawsze mi mówiono, bym zamiast żałować,że czegoś nie zrobiłam - lub na odwrót-coś zrobiłam, to tylko powinnam się zastanowić dlaczego postąpiłam tak a nie inaczej. Tak z ręką na sercu to osobiście nie widziałam potrzeby by rozpatrywać po fakcie czemu zrobiłam tak, a nie inaczej - zawsze byłam szalenie oporną materią do "ułożenia".
Ostatnio wpadł mi w ręce artykuł o Kapadocji - przeczytałam i pomyślałam - no to jednak szkoda, że gdy byłam w Turcji nie pojechałam do Kapadocji. No ale raz to byłam w Stambule i zwiedzanie miasta w kilka dni porządnie dało mi w kość - był upalny sierpień i jak mówią "ledwo na oczy patrzyłam" ze zmęczenia. Za drugim razem to byłam w Alanyi i już sama myśl, że miałabym tłuc się do Kapadocji nie klimatyzowanym autokarem w kilka minut otrzeźwiła mnie na tyle, że nie pojechałam, choć była organizowana trzydniowa wycieczka do onej Kapadocji. No a teraz, nie pomna już nauk wyniesionych z domu - żałuję.
W Kapadocji jest bowiem podziemne miasto- unikat na skalę światową. Nie bardzo wiadomo kto je zbudował- może Hetyci, którzy zamieszkiwali te tereny w II tysiącleciu p.n.e., ale równie dobrze mogli to być Frygowie, którzy tu byli w VII i VIII wieku p.n.e. Kolejne podejrzenie pada na wczesnych uchodźców chrześcijańskich, którzy szukali tu schronienia przez Rzymianami.
Derinkuyu zostało odkryte dopiero w 1963 roku, gdy jeden z mieszkańców remontując swój dom, znalazł za jedną ze ścian domu pokój, którego nigdy wcześniej nie widział. Oczywiście zaraz zaczęły się badania archeologiczne, które trwają do dziś.
To podziemne miasto składa się aż z 8 poziomów, ale badacze nie wykluczają, że mogło ich być kiedyś o 10 więcej. Każdy z poziomów miasta pełnił inną funkcję. Na górnych piętrach były stajnie, składy żywności oraz pomieszczenia mieszkalne. Na niższych poziomach były usytuowane warsztaty, komunalne kuchnie, kościoły oraz....szkoły. Na każdym poziomie były studnie zapewniające dostęp do wody pitnej.
Zdaniem archeologów Derinkuyu mogło bez problemu pomieścić nawet 20 tysięcy mieszkańców i ich żywy inwentarz oraz zapasy żywności.
Nazwa Derinkuyu, w tłumaczeniu na polski to "Głęboka Studnia" i faktycznie jest tu głęboko, bo w najgłębszym miejscu schodzi do aż do 60 metrów pod powierzchnię. Grunt w tym miejscu to miękkie wapienne skały, których wiek jest obliczony na 3000 lat .
Najbardziej zadziwiającą wszystkich sprawą jest system wentylacyjny owych podziemi, który zapewnia wszystkim tam przebywającym stały dopływ świeżego powietrza, co budowniczowie ówcześni osiągnęli dzięki skomplikowanemu systemowi szybów wentylacyjnych.
Odkryto też, że każdy z poziomów mógł być w razie potrzeby hermetycznie odcięty od reszty poziomów przy pomocy olbrzymich kamiennych drzwi zamykanych od wewnątrz. I- co bardzo ciekawe- te kamienne drzwi ważą nawet do 500 kilogramów, ale są tak zaprojektowane, że od wewnątrz może je bez trudu zamknąć jedna osoba. A od strony zewnętrznej nie ma jak ich otworzyć.
I do dziś wciąż nie jest wiadomo kto to wszystko zbudował.
No i jak mam teraz nie żałować, że nie pojechałam wtedy do Kapadocji? A turyści mogą schodzić na kilka poziomów w głąb tego niezwykłego miasta.
A tak ogólnie rzecz ujmując to wypad na Riwierę Turecką jest najlepszy we wrześniu - nie ma na plażach hordy wrzeszczących i plączących się pod nogami małolatów i nikt nam piaskiem nie sypie po głowach na plaży i nikt nie ryczy w czasie posiłków, że nie będzie czegoś jadł.
Zdjęcia ściągnęłam z sieci :
Miłego weekendu Wszystkim!!!!
poniedziałek, 19 sierpnia 2024
Jak już wiecie.....
.......bo już kilka razy o tym wspominałam, interesuje mnie archeologia i nawet w pewnej chwili byłam bliska by ten kierunek wybrać, ale nieopatrznie znalazłam się na terenie, na którym pracowali archeolodzy i.........przeszło mi.
Upał, że mózg wypalało, kurz, a student archeologii grzebie w piachu i każdą nabraną łopatą porcję piachu skrupulatnie przesiewa przez sitko. Wymiękłam kompletnie i szybko zmieniłam plany. I choć nie zostałam archeologiem to jednak interesują mnie ich odkrycia, choć czasami mam wrażenie, że nie wszystko w rzeczywistości jest lub było takie, jak nam to przedstawiają.
Od tamtego czasu minęło wiele lat, a archeologia "poszła naprzód" bo cała technika współczesna się udoskonaliła i teraz archeologia może dogłębniej i bardziej szczegółowo zajrzeć w głąb historii, więc archeolodzy często wracają do znanych już znalezisk i ponawiają badania i tak też się stało z mumią Ramzesa III, który był władcą Egiptu w latach 1186 do 1155 przed naszą erą.
Ramzes III, jak wiadomo z badanego wcześniej Papirusu Sądowego zginął w wyniku zamachu, który był zorganizowany przez członków jego haremu, ale nie było wiadomo w jaki sposób Ramzes III został wyekspediowany ze świata żywych.
I tak, w 2012 roku ( wg. innego źródła był to rok 2011), gdy już były w użyciu tomografy komputerowe, mumię Ramzesa III poddano badaniu tomograficznemu i ponownie "pochylono się" nad tym jaka była sytuacją polityczna w tym czasie w Egipcie. W trakcie badania tomograficznego okazało się, że nieszczęsny Ramzes III miał po prostu poderżnięte gardło, rana miała 7 centymetrów długości i była baaardzo głęboka, bowiem sięgała aż kości kręgosłupa. Jedno jest pewne - po takim ciosie z całą pewnością zmarł natychmiast. No ale już skoro mumia była w tomografie, to przebadano ją na calutkiej długości i odkryto, że faraonowi odcięto również duży palec u nogi. Według analizy rany ta rana była zadana innym narzędziem niż to użyte do poderżnięcia gardła i wysnuto wniosek, że było dwóch zamachowców. No nie wiem- ja to bym zapewne pomyślała, że ktoś ów palec oderżnął albo na dowód, że faraon nie żyje albo.....może na pamiątkę??? Ludzie zawsze zbierali i nadal zbierają baaardzo różne rzeczy.
Według dostępnych źródeł historycznych zamach na życie Ramzesa III był zorganizowany przez Tiyę, jedną z mniej ważnych, ale bardzo ambitnych żon Ramzesa III, która za wszelką cenę chciała po śmierci Ramzesa III osadzić na tronie swego syna Pentawereta, zamiast wyznaczonego przez Ramzesa syna urodzonego przez inną, wcześniejszą żonę. Tiya miała swoich zwolenników wśród członków rodziny królewskiej oraz wśród wysokich urzędników cywilnych i wojskowych a nawet też wśród magów. I tu moja prywatna uwaga do panów- pamiętajcie - posiadanie kilku kobiet równolegle - nie popłaca!
Ramzes III zginął, ale jednak na tronie zasiadł wyznaczony przez niego syn a nie syn Tiye, Ramzes IV, który bardzo surowo potraktował uczestników spisku - większość została skazana na śmierć i została stracona, nielicznym zezwolono na popełnienie samobójstwa, co było bardziej honorowym rodzajem śmierci.
Poza tym w trakcie badania mumii Ramzesa III okazało się, że ówcześni egipscy balsamiści w ranę na szyi Ramzesa III włożyli amulet Horusa, który według ówczesnych wierzeń miał właściwości lecznicze i ponadto zabezpieczyli ranę grubymi warstwami lnu, a wszystkie te czynności, zgodnie z egipskimi wierzeniami miały na celu przygotowanie Ramzesa III do życia po śmierci.
No cóż - nie da się ukryć, że bycie na szczycie władzy nie zawsze jest usiane różami a na dodatek często kończy się przedwczesną a na dodatek gwałtowną śmiercią.
A poniżej amulet Horusa:
W zamierzchłej przeszłości zrobiłam kiedyś z koralików taki amulet dla wnuczki mojej znajomej i jeśli dostanę napadu pracowitości to "machnę i dla siebie.
Miłego tygodnia dla Wszystkich!!!
piątek, 16 sierpnia 2024
Uprzedzam ..... nudne będzie.
Dochodzi godzina dwudziesta pierwsza, za oknem już tylko 28 stopni, na jutro przewidują o jeden stopień mniej. Zgodnie z wytycznymi dostosowanymi do mego wieku i kondycji a także do faktu, że aktualnie przebywam tu sama, nie wychodzę bo upał i siedzę grzecznie w domu, bo moi na wakacjach. Popijam wodę z cukrem i solą i czytam. Dodanie do wody soli i cukru powoduje, że taki płyn dobrze nawadnia organizm a nie przelatuje przez nas niczym pociąg ekspresowy.
Od zawsze intrygowało mnie funkcjonowanie mózgu i.....co się dzieje gdy wydamy ostatnie tchnienie. A zaczęło mnie interesować gdy miałam 24 lata i w trakcie operacji (która miała być niemal kosmetycznym zabiegiem) miałam zatrzymanie akcji serca z powodu b. silnego i niespodziewanego krwotoku. Dobrze, że szpital miał nieco krwi zgodnej z moją grupą poza tym karetka zdołała dowieźć świeży jej zapas. Nie miałam żadnych doznań z tej okazji (typu tunel, światło itp., bowiem byłam w narkozie), a o tym, że było "nie fajnie i byłam jedną nogą gdzie indziej dowiedziałam się wychodząc po 3 tygodniach ze szpitala. Trochę się dziwiłam, że mnie tak "niańczą" i że tak długo w tym szpitalu jestem.I jakoś od tej pory mam takie nieco dziwne zainteresowania.
Właśnie pan Robert Lanz, uznawany za trzeciego najważniejszego obecnie naukowca zajmuje się badaniami nad komórkami macierzystymi, a wcześniej zajmował się zagadnieniami związanymi z klonowaniem zagrożonych gatunków zwierząt. Poza tym zawsze interesował się fizyką, mechaniką kwantową, astrofizyką. Ten wachlarz zainteresowań zaowocował TEORIĄ BIOCENTRYZMU.
Według tej teorii podstawą wszechświata jest świadomość i to ona tworzy materialny wszechświat.. Zdaniem Lanzy prawa natury i stałe kosmologiczne wydają się być dostrojone do tego aby istniało życie.
Poza tym jego zdaniem inteligencja istniała przed materią. Teoria biocentryzmu zakłada, że śmierć świadomości nie istnieje. Śmierć jest tworem funkcjonującym tylko w myślach, bowiem ludzie identyfikują się ze swoim ciałem. A ponieważ powłoka materialna po jakimś czasie musi umrzeć, to wydaje się ludziom logiczne, że to samo dzieje się i ze świadomością.
Według tej teorii w jednym wszechświecie nasze ciało jest martwe, ale gdzieś zawsze będzie istniał inny wszechświat, w którym może się określić nasza świadomość zyskując w ten sposób tymczasową przynależność do czasu i przestrzeni- czyli po śmierci fizycznej naszego ciała nasza świadomość wędruje do innego wszechświata.
Te teorię wspiera praca naukowa oraz badana dwóch naukowców Stuarta Hameroffa i sir Rogera Penrose. Hameroff to emerytowany profesor anestezjologii i psychologii Uniwersytetu Arizońskiego, a Penrose to matematyk i fizyk Uniwersytetu Oksfordzkiego. Obaj panowie wspólnie opracowali Kwantową Teorię Świadomości. Ich teoria sugeruje, że ludzka świadomość jest wynikiem procesów zachodzących w mikrotubulinach - czyli w strukturach białkowych znajdujących się wewnątrz neuronów mózgu. Zdaniem obu naukowców mózg nie jest tylko skomplikowanym organem biologicznym ale też potężnym komputerem kwantowym. Stąd wniosek, że świadomość jest swego rodzaju programem. Stąd również wniosek, że świadomość jest swego rodzaju programem, który działa na tym biologicznym komputerze kwantowym. I zdaniem obu naukowców ten program może kontynuować swoje działania nawet po śmierci biologicznej organizmu.
Hameroff wyjaśnia, że w chwili śmierci klinicznej, gdy serce przestaje bić oraz ustaje przepływ krwi, mikrotubule w komórkach mózgowych tracą swój stan kwantowy, ale informacja kwantowa w ich strukturach nie ulega zniszczeniu, ale rozprasza się i wraca do wszechświata..
Teoria ta może być wyjaśnieniem zjawisk doświadczeń bliskich śmierci. Gdy pacjent zostaje pomyślnie reanimowany informacja kwantowa może powrócić do mikrotubul, co skutkuje potem relacjami o przeżyciach na pograniczu śmierci. Jeżeli jednak reanimacja nie powiedzie się i pacjent umrze, to te informacje kwantowe mogą poza ciałem istnieć prawdopodobnie nieskończenie długo. I ta informacja kwantowa to w popularnej nomenklaturze jest zwana duszą.
Teoria tych dwóch naukowców nie jest jakąś nowością bo ma już ze 20 lat, a obaj profesorowie nadal kontynuują swoje badania. Być może ów nieco dziwny mariaż fizyki kwantowej z reinkarnacją da nam odpowiedź na pytanie czy jesteśmy czymś więcej niż tylko ciałami i czy nasza świadomość jest czymś fundamentalnym dla wszechświata a nie tylko ubocznym produktem ewolucji biologicznej.
A może nas wcale nie ma a jesteśmy tylko komputerową grą??? To też jest niewykluczone.
Miłego weekendu Wszystkim życzę!!!!
I kilka zdjęć z berlińskich spacerów.