drewniana rzezba

drewniana rzezba

poniedziałek, 30 grudnia 2024

*****

  Wszystkim, którzy tu zaglądają życzę by  nadchodzący Nowy , 2025 Rok, był od początku  do końca                                   Rokiem Szczęśliwym!!!

Wczoraj.....

 .......byliśmy w muzeum  na wystawie obrazów Moneta. 

Gdy doszliśmy do budynku muzeum z lekka mi odebrało mowę. Przed  wejściem stał tłum  ludzi - co  wyglądało  zupełnie tak jakby coś tam  darmo  rozdawano. No ale my  już  mieliśmy bilety wcześniej  wykupione, więc   zięć poszedł wybadać  sytuację. Po chwili  wrócił mówiąc,  że  skoro mamy już bilety a na dodatek 2 dość wiekowe osoby, to mamy się przemieścić do innego wejścia, które jest  dla osób niepełnosprawnych. A ta  kolejka  do  wejścia była nie po bilety,  ale po prostu wewnątrz  było wciąż mnóstwo grup z przewodnikami  i po prostu już nawet  nie bardzo było jak  poruszać się wewnątrz.  Udało się nam wejść tym  drugim wejściem, na każdym piętrze  przy wyjściu  z  windy były natychmiast sprawdzane  bilety. Ale  z tym "obyczajem" już się tu  kiedyś spotkałam. No normalnie  mnie  zatkało z wrażenia gdy  spotkało mnie  to kiedyś  i nawet  zaczęłam  się zastanawiać,  czy  aby przy wyjściu z  sali  nie  zaczną  nas   rewidować. 

Szczerze mówiąc nigdy jeszcze  nie widziałam tu takich  tłumów w salach  muzealnych.  Obejrzałyśmy córką tylko obrazy Moneta, płeć brzydka i druga   babcia poszli oglądać i innych impresjonistów. Wystawa prezentowała  nie  tylko obrazy  ale i fotografie  dokumentujące jak  dany obiekt wyglądał w rzeczywistości. Oczywiście  oprócz obrazów  Moneta były też obrazy innych impresjonistów, znane  nam z Poczdamskiego Muzeum Barberini.  I gdyby nie ciągle  dręczący mnie  ból nerwu obwodowego uznałabym dzień  za udany.  Oczywiście  przed tą "wyprawą" łyknęłam przepisane mi przez lekarkę  kropelki przeciw  bólowe, niestety na  mnie  one  działają dość marnie a ich  składniki wywołują u  mnie  zbyt silne rozgrzanie i cały  czas musiałam ocierać pot kapiący  mi  z  czoła. 

A pogoda tu jakoś zupełnie nie  zimowa, już kolejny  dzień króluje  mgła i tym samym  wilgoć i termometr zatrzymał się na temperaturze +3 stopnie.

Jutro Sylwester - znów będzie strzelanina niemal do świtu. Nawet  zamknięcie  się na  całą noc  w łazience  nie pomoże, bo łazienka  ma duże okno.



środa, 25 grudnia 2024

No to.......

 ............kolejna wigilia   nad  Szprewą i  Hawelą  minęła. Zestaw dań był zapewne  dla tradycjonalistów  trudny  do zaakceptowania, no ale przy  stole  była  tylko jedna  tradycjonalistka ( czyli  druga   babcia), która  przez te  20 lat trwania  małżeństwa jej syna  z  moją  córką, już  się  nieco  "oswoiła"z nowymi smakami mojej  córki i  swego  syna. 

Z tradycji to była  zupa  grzybowa na prawdziwkach i bigos oraz 2  rodzaje pierogów, a reszta  to "przywiezione" z różnych zagranicznych podróży  smaki.  Były i ryby, ale  nie  w galarecie (bo nie  tylko ja  mam do nich  awersję) a wśród  ryb były również wędzone  maciupkie ośmiorniczki (już widzę zgorszone  miny niektórych), no ale  to wszak  też  wodny stworek. I była jedna przepyszność,  czyli włoski wędzony owczy ser. Na półmisku wyglądało to jak duże  ząbki czosnku wędzone lub  pieczone, co mnie nieco zdziwiło, bo wiem, że moja latorośl omija czosnek  z  daleka. I tu miałam niespodziankę  smakową, bo te wędzone  kawałeczki włoskiego  odpowiednika naszego wędzonego oscypka są przepyszne - znacznie  mniej ostre, mniej  słone i rozpływają  się w dziobie. Po prostu - pychota! Muszę  się  dowiedzieć  gdzie to można  nabyć.

Kolacja  wigilijna  była  dwuetapowa - po zjedzeniu ww "konkretów" nastąpiła przerwa  na rozdanie prezentów co dość  długo trwało, bo przy rozpakowywaniu każdej paczki następowało  omawianie jej zawartości,  no a potem nastąpiła  "słodsza część" czyli różne  wypieki - to było dla   ciała, a dla ducha  to oglądaliśmy  zdjęcia  z tegorocznych wakacji, czyli tak dokładnie miejsca,  w których  moja  córka  była na służbowych zagranicznych konferencjach.  Ponieważ te międzynarodowe  spotkania  są wyznaczane znacznie  wcześniej a były wyznaczone  w  czasie, gdy dzieciaki  miały wakacje, więc   po prostu  na każdy wyjazd robiła rezerwacje podróży dla  dzieci i  męża no i oczywiście ona  ponosiła koszt ich mieszkania i podróżowania. Sama z  wielką przyjemnością oglądała wczoraj te filmy, bo w  czasie   gdy oni zwiedzali ona tkwiła  na  konferencji. Tym  sposobem byli w  wakacje  w kilku krajach europejskich,  a  wcześniej  w Kanadzie.

Około godziny  22,00 poczułam  przemożną  chęć udania  się  do własnego  mieszkania i zostałam odprowadzona  przez "trzech  Budrysów" bo wszak nazbierałam prezentów więc siła  męskich ramion była  niezbędna. Między innymi załapałam  się na.......koc termiczny z regulacją temperatury i zaprogramowaną  mądrością,  czyli wyłącza  się  sam po  trzech  godzinach.

A dziś dalsza  część rodzinnego maratonu. Pogoda  zaczyna mi się nieco "biesić", słońce  się  schowało, zaczynają  napływać  chmurzyska, no a temperatura z +1 "podskoczyła" na  +2.

Dalszego  miłego świętowania  Wszystkim!!!!

P.S.

Zadbali też bym  się wzruszyła - były na  choince  nie  tylko te  bombki, o których  już pisałam ale  były też różne zrobione  kiedyś przez  mnie  włóczkowe zabawki.

poniedziałek, 23 grudnia 2024

Szok!!!!

 Jestem zszokowana- kompletnie. Mieszkam wszak w dużym  mieście, "moją" ulicą jeżdżą samochody. Co prawda pomiędzy 9,00 rano a  godziną szesnastą ruch niemal ustaje.  I dziś oczy  wyszły mi na  wierzch, bowiem na wprost mego okna, na  całkiem łysym drzewie siedziała para sporych i jak dla  mnie  dziwnych ptaków. A traf  chciał, że  akurat rozmawiałam  z kolegą, który mieszka w Polsce i jest wielce  "oblatany" w kwestii ptaków, roślin i grzybów, więc odpadam od tematu  rozmowy i opowiadam  mu co widzę na  tym drzewie stojącym po  drugiej  stronie ulicy, a kolega spokojnie  słucha i mówi - nie podniecaj  się, z tego co mówisz  wnioskuję, że to siedzi para  krogulców. Ten z ptaków, który jest nieco  większy to samica. Zerkam na ptaszory i widzę, że faktycznie jeden jest  nieco  większy. A sporo   jest u ciebie  wróbli na tej ulicy? Na ulicy nie, głównie  są na podwórkach, bo tam  są dokarmiane - wyjaśniam. No to pewnie ta parka  już jest po uczcie i teraz  po prostu trawią. Polują  głównie na  wróble i sikorki, czyli na  nieduże  ptaszki. One należą do rodziny jastrzębowatych - poinformował  mnie  łaskawie. A masz tam  gdzieś  niedaleko park?  - spytał. No mam- tak z kilometr ode  mnie. No to one zapewne tam  zimują - pouczył  mnie- a w twoje okolice przyleciały by się pożywić. I bardzo  możliwe, że nie są wcale  rodem z Berlina  ale z północy Niemiec. U ciebie  cieplej niż nad   Morzem Północnym. Spojrzałam na termometr, który wskazywał "aż" +4  stopnie i powiedziałam,że  chyba nie bardzo  się ogrzeją. Nie martw  się, dadzą  sobie  radę - zapewnił mnie.

Wniosek - mam  braki w kwestii rozpoznawania ptaszorów.Będę musiała dreptać  do parku z  książką w której mam fotki ptaków  europejskich. Miłego szykowania  świąt  Wszystkim!!!!!


niedziela, 22 grudnia 2024

Bombki nie do zdarcia!

 


 Te nietłukące  się bombki zrobiłam w 2011 roku i wysłałam pocztą do córki. I do dziś istnieją. Są zrobione techniką  dekupażu. Praktyczne, bo zaciekawione  dziecko  może wziąć bombkę  w rączkę i bardzo dokładnie  obejrzeć. No jest  trochę  przy tym pracy bo trzeba znaleźć odpowiedni obrazek, który jest wydrukowany na  specjalnym arkuszu nadającym się do tej  techniki, potem starannie go wyciąć,  nakleić go wewnątrz bombki używając  do tego  celu specjalnego kleju do tej techniki, potem  spokojnie odczekać aż klej wyschnie i wtedy można  już złożyć obie  części bombki w  całość. Zabiera to trochę  czasu i  zmusza  do uwagi, bo obrazek jest  nadrukowany na  cieniutkim bibułkowym papierze, ale potem, gdy widzi  się radość  malucha to już  się tego trudu  nie  czuje. A teraz  to  się  wręcz wzruszyłam, że są do dziś.

piątek, 20 grudnia 2024

Wprawdzie mała, ale to jednak choinka

 
 
 


 Wszystkim tu zaglądającym życzę by Święta przyniosły dużo radości w  ramach  spotkań rodzinnych, a  Wasze żołądki i wątróbki przepracowały  się od  "łasuchowania" i by każdy z Was w drugi  dzień  świąt powiedział wieczorem sam do siebie: "to były super święta!"


piątek, 13 grudnia 2024

Klazz Brothers & Cuba Percussion


 Spędziłam bite  dwie   godziny w sali kameralnej Berlińskiej Filharmonii. Ja  słyszałam  ów  zespół po raz pierwszy,  a córka była  na ich  występie 20 lat wcześniej, gdy jeszcze była  w Monachium. Skład  raptem pięcioosobowy - pianista,  kontrabasista i trzech  perkusistów. Grali wspaniale. Tylko publiczność była jakby  nieco zbyt sztywna, może nic  dziwnego bo  przeważali  słuchacze  zbliżeni do mnie  metryką. To dość normalne  zjawisko, tu wiele osób leciwych  wykupuje karnety  i teraz już  wiem  czemu notorycznie brakuje  biletów  do Filharmonii, która  wszak  działa na dwóch  salach - kameralnej i dużej.

Na  samym początku  mieliśmy miłą niespodziankę - okazało się, że parking pod Filharmonią jest wreszcie czynny, a na dodatek część przeznaczona dla słuchaczy sali kameralnej ma  wolne  miejsca- no naprawdę-  cud  nad Sprewą i Hawelą.

Panowie grali  super. Na  zakończenie , jako że  święta  blisko  grali i śpiewali  kolędę "Cicha  noc". Do śpiewania  zaprosili  również publiczność i o ile  pierwsza  zwrotka  tej kolędy  była  klasyczna, to w drugiej zwrotce już była  wersja jazzowa i publiczność nieco mniej  już  śpiewała, ale wybijała  rytm.

Zespół jest międzynarodowy, pianista jest Kubańczykiem, a gra bajecznie, choć od  niedawna gra z tym zespołem, poza nim jest jeszcze  Kolumbijczyk i Niemcy.

Starszy dziś się przyznał, że trochę mu żal, że nie  śpiewa  już w tym dziecięcym Chórze Mozartowskim, ale nigdzie nie jest powiedziane, że już nigdy  nie będzie śpiewał w jakimś  chórze. Na  razie przed nim matura,  a potem egzamin wstępny na  studia.

W sumie miałam bardzo  miły  wieczór.


wtorek, 10 grudnia 2024

Właśnie spojrzałam ....

 .........w okno, za którym  rozpościera  się elegancka   szarość czy też  "popielatość". Na termometrze aż 3 stopnie na plusie, ale nie na  wysokości pomiarowej czyli 1 metra nad  ziemią,  a  na  dodatek  mam komunikat  w telefonie, że temperatura odczuwalna  to  -1 stopień. 

U mnie na termometrze, który jest na  wysokości piątego piętra  współczesnego bloku mieszkalnego zawsze jest zimową  porą nieco  cieplej niż jeden metr nad  ziemią,  czyli    w miejscu, w którym meteorolodzy dokonują pomiarów. I cały  czas  niebo w  stalowym kolorku i tak  wygląda jakby zaraz  miało coś  padać, ale według pogodynki ma być tylko "chmurzasto" ale  bez opadów.

Wczoraj  miałam kontrolną  wizytę u stomatologów i skończyło  się  tylko na kontroli , bo kiepsko wyglądałam - czyli adekwatnie  do samopoczucia. Ale co się odwlecze to nie uciecze - dalszy ciąg  tortur stomatologicznych w połowie  stycznia a tak dokładnie w  dniu kolejnej rocznicy wyzwolenia  Warszawy w 1945 roku.  A najbardziej mnie  zmordowała podróż metrem,  w którego wagonach  tak grzeją, jakby tu  były syberyjskie  mrozy.   Gdyby  nie  to, że musiałam się  w  drodze przesiadać  na inną linię metra to pewnie  bym ściągnęła z siebie płaszcz. No ale na peronach upału  nie ma, za to  są przeciągi,  więc  nie  byłby to dobry pomysł. A na  dodatek było już sporo pasażerów, bo to taka godzina była,  w której młodzież  szkolna przemieszcza  się ze  szkół do domów. A niektórzy to mają do swych  szkół dość  daleko - szkół i nauczycieli też tu brakuje. Ze dwa lata  temu Niemcy  byli skłonni zatrudniać....polskich nauczycieli. Ale nie  wiem jak to  się potoczyło.

Podobno w  czwartek, ten najbliższy, idziemy do Filharmonii - piszę podobno, bo wg "rozpiski" podanej w necie to w czwartek nie ma  tego koncertu - no ale  to nie moje  zmartwienie- nie wykluczam, że to jakiś nadprogramowy koncert , więc  brak  go w  "rozpisce", która z  całą pewnością powstała  dużo wcześniej. Już nie jeden raz spotkałam  się  z taką  sytuacją - tu przecież  notorycznie  nie ma ludzi  do pracy, więc nie  zawsze  są nanoszone aktualizacje. Wyczytałam, że w Polsce  również zaczyna brakować rąk do pracy. Ciekawe  gdzie  się podziali ci ludzie - w Niemczech też brak  rąk  do pracy i to już od  dawna. To  samo słyszałam od znajomej, która  właśnie wróciła z Norwegii. Czyżby  wszyscy  wyjechali do USA?

Zima się jeszcze nie rozkręciła a ja już mam jej  dość - te poranne szarości mnie  dobijają znacznie  bardziej niż wcześniej zaciemnione popołudnia. A do końca  roku będzie jeszcze  gorzej. Na  samą myśl o sylwestrowej nocy  robi  mi się słabo - a tu ci którzy  niby do pracy przyjechali już skupują różne  petardy, najchętniej te co potężnie grzmią po odpaleniu.

Miłego tygodnia wszystkim życzę!

czwartek, 5 grudnia 2024

Na kanapie........

 ..........w moim  pokoju siedzi leń. Ten leń to niestety ja. Siedzę  i ......myślę jak zrobić tort makowy i się przy  tym nie  narobić. Już odrzuciłam z myśli  "tort makowy  na  cieście", bom   taki dziwoląg, że nie lubię ciasta. Ale  jest wyjątek  - jadam własnej produkcji  biszkopt  ze śliwkami, ale śliwek już nie ma, można by je  było zastąpić  winogronami bezpestkowymi, ale kto mi  zaręczy, że przed świętami jeszcze będą? Dziś były, ale to nie  dowód, że będą w okolicy 22 lub 23 grudnia.

Do mojej wersji "tortu  makowego" będę potrzebowała: 20 dkg suchego  maku, 1 łyżkę mąki migdałowej, 2 łyżki stołowe  miodu, wg przepisu to aż 20dkg cukru, ( ale ja  zawsze  daję  sporo mniej),  5 jajek rozdzielonych  na żółtka i  białka,  po 1 dkg  zmielonego  cynamonu i  goździków, 3 dkg otartej  skórki z pomarańczy,  otarta  skórka  z jednej  cytryny. Do tego 1 tabliczka czekolady, u  mnie  gorzkiej.

Zacząć trzeba od sparzenia maku i  dobrego odcedzenia  go. Następnie ucieramy  go  z cukrem i żółtkami, dodając  po 1 żółtku.  Żmudne  zajęcie, można je potraktować jako zajęcie  sportowe. W trakcie  ucierania dodajemy cynamon, goździki, otarte skórki z  cytrusów i mąkę migdałową. 

Następnie ubijamy na  sztywno pianę z  białek, mieszamy z utartą masą makową. Pieczemy w tortownicy wysmarowanej  starannie  masłem i posypanej tartą  bułką. Ja co prawda  posmarowaną masłem tortownicę  wysypię sproszkowanymi orzechami. No ale ja  zawsze robię wszystko mało zgodnie z wytycznymi.

A teraz WAŻNE:  pomarańcze i cytryny należy na  samym początku umyć starannie sodą oczyszczoną i opłukać, starannie  osuszyć i dopiero wtedy obetrzeć skórki cytrusów  na tarce. 

Ów tort makowy pieczemy 40 d0 50 minut w średnio gorącym piekarniku. Nie podam wam temperatury, bo jak się przekonałam namacalnie, to dla każdego piekarnika średnio - gorąca temperatura jest inna. I jest to  dla  mnie mało zrozumiałe, no ale  mało bystra jestem. Ja po prostu  zaglądam wtedy do instrukcji użycia  wykorzystywanego piekarnika.

Upieczony tort studzimy  i  gdy już ostygnie  całkiem to polewamy wierzch tortu rozpuszczoną w tzw. wodnej kąpieli czekoladą. A potem się zajadamy. Raz do roku jest dyspensa.

niedziela, 1 grudnia 2024

A jednak.......

 ........byłam dziś na przedświątecznym  jarmarku, choć tego  nie planowałam. 

A tym razem pojechaliśmy  do Poczdamu,  na polski jarmark. Tłumów  nie  było,  bo to dopiero pierwszy  dzień, a  całość  zorganizowana  na terenie  dawnych królewskich stajni i sporo stoisk  było pod  dachem, co bardzo  sobie  chwaliłam, bo upału to dziś jakoś  nie  było, bo gdy  wychodziłam  z domu to były +2 stopnie a poza tym w Poczdamie  nieco wiało. 

Skorzystałam z "góralskiego" stoiska i  zafundowałam  sobie oscypek za całe 6,00 euro. W ogóle  było sporo  fajnych rzeczy - np.b. ładna, bardzo dobrej  jakości  galanteria  skórzana - rękawiczki z futerkiem  wewnątrz, z mięciutkiej  skórki,  bardzo leciutkie futrzane  czapki z ładnie  wyprawionych  cienkich i lekkich skórek i nawet  musiałam się odwołać do resztek swego zdrowego rozsądku i  nic nie  kupiłam, chociaż mi się bardzo podobały-  bo po pierwsze czapek mam od  groma a po drugie to już  zimy przestały  być  super mroźne. Było  też  stoisko z polskimi książkami  tłumaczonymi na   niemiecki,  między innymi widziałam wybór  wierszy Szymborskiej. 

Była  prześliczna ceramika, bardzo ładna  i  gustowna  biżuteria i nawet  nieco wiklinowych różności. No i oczywiście przeróżne polskie "papu". Moi zafundowali  sobie pierogi  i kiełbasę na  gorąco, bo  nasi patykowaci młodzi ciągle  jeszcze  rosną i są wiecznie  głodni.  I nie  da  się ukryć, że  nie było na polskich  stoiskach przysłowiowej jarmarcznej  tandety, co bardzo  nas  ucieszyło. Wyjechaliśmy z Berlina o godzinie  16,00 i  równo o 19,00 już byłam z powrotem   w domu. 

Miłego nowego tygodnia  Wszystkim!!!!


piątek, 29 listopada 2024

Wczoraj........

 .........byłam na  małym koncercie. 

Jak już wiecie  to mój młodszy wnuczek chodzi dodatkowo do  szkoły  muzycznej i gra  na  gitarze klasycznej. Jego nauczyciel często organizuje takie  niewielkie  koncerty w szkołach tych dzieci które dodatkowo uczą  się w  szkole  muzycznej. Zawsze owocuje  to "dopływem świeżej krwi" na takie dodatkowe zajęcia.

Tym  razem koncert był w pobliskiej szkole, tak z siedem  minut drogi per pedes ode mnie. I  dzieciaki (za słowo  dzieciaki chyba  by  się mój gimnazjalista obraził)  grały  głównie  solówki i był też  występ pięcioosobowego  zespołu. Publicznością byli głównie rodzice "artystów", którzy namiętnie nagrywali filmiki z owych występów.  Ja  nie  nagrywałam, bo robiła  to  córka. Mój wnuczek, choć już nie jest początkującym  gitarzystą,  zawsze miał opory przed "solówką", ale  tym razem dał się namówić. Moi obaj  wnukowie należą do nieśmiałych- to  cecha, którą się dziedziczy, a jej posiadaczem był mój  mąż, potem nasza  córa, a teraz tych dwóch chłopaków.

Właśnie przed momentem wyczytałam na pasku info, że jest ostrzeżenie pogodowe dla mego  miasta. Wyjrzałam przez okno - sucho, nic  nie leci z nieba, temperatura oscyluje przy +5 pana  Celsjusza, więc z czystej ciekawości obejrzałam owe ostrzeżenie pogodowe - nocą ma  temperatura  spaść do +2 stopni. No i teraz nie  wiem-  czy to ja jestem głupia, że mnie  takie ostrzeżenie śmieszy czy "tubylcy" rodem z cieplarni i tym samym przewrażliwieni. No i jeszcze  wyczytałam, że ma  się ochładzać i od  wtorku może być  spadek do  +2.  Pożyjemy - zobaczymy.

Zaczęłam  czytać kanadyjskiej pisarki  Margaret Atwood  powieść "Ślepy  zabójca". Jak na  razie przeczytałam jej "Opowieść Podręcznej", która mnie  nieźle zdołowała. A za tę powieść Margaret Atwood została wyróżniona nagrodą Bookera. Na razie  łyknęłam 66 stron, a książka ma ich 666. Jeszcze  duuuużo przede mną. No nic - jestem dziwna, więc powinnam jednak przez  nią przebrnąć.

Podobno weekend ma tu być pogodny, nawet  ze słońcem. No i  może  będzie o  ile  znów czegoś nie wyślą w Kosmos.

Miłego weekendu Wszystkim  życzę!!!



A tu  dwa najładniejsze podwórka  w Berlinie.

poniedziałek, 25 listopada 2024

E - wizyta

  Dziś, równiutko o wyznaczonej przez  ZUS godzinie "pyknęłam" w wielce  długaśny  link nadesłany mi z owej Instytucji.  Kliknęłam i........na monitorze zaległa czerń, a ja omal nie  dostałam zawału z wrażenia, bo taka nagła "ciemność" skojarzyła  mi  się z jakąś awarią, a moi wszyscy  w pracy i w  szkołach. Na  szczęście nim zdążyłam paść trupem z  wrażenia obraz wrócił i na  ekranie ujrzałam panią urzędniczkę. W ubiegłym roku gdy połączyłam  się z ZUS-em nie  widziałam pani urzędniczki i tylko ona  mnie  widziała.

Pani urzędniczka była przeogromnie zdumiona faktem, że ona   na podstawie mego widoku i widoku moich dokumentów, których numery sobie spisała, może stwierdzić moją tożsamość. Więc wyjaśniłam owej pani, że w roku ubiegłym właśnie  w ten  sposób potwierdzałam  swą tożsamość, a w tym roku nim się umówiłam na  e-wizytę dostałam pisemną informację z ZUS, że nadal taki tryb załatwienia sprawy jest jak najbardziej  możliwy i dostępny. W końcu,  choć długo wątpiła w to co  robi, powiedziała, że jeśli  wydział rent i emerytur będzie  miał jakieś zastrzeżenia  to mnie o  tym poinformuje. Rozstałyśmy się życząc sobie  wzajemnie wszystkiego  najlepszego. 

Na  szczęście nie  musiałam jej tłumaczyć, że gdy poświadczam swą tożsamość i autentyczność podpisu w ambasadzie to jest to poniekąd iluzoryczne, bo moje zdjęcie w paszporcie i mój wygląd  "na żywo" to dwie różne historie, bo jestem piekielnie  niefotogeniczną babą. Przy przekraczaniu  granicy któregokolwiek  z państw zawsze się zastanawiam czy "pogranicznik" mnie  nie zatrzyma, ale  wtedy  sobie przypominam, że w którymś urzędzie są jednak moje  linie papilarne, więc jest  jednak szansa, na udowodnienie, że ja na  zdjęciu  to jednak   ja.

Nie  wiem jakie  fatum wisi nad  ZUSem, że większość jego urzędników jest jakaś "niedorobiona", a tak dokładnie to po prostu kiepska.  Ja już kilka razy "użerałam" się z tą instytucją - między innymi raz o całe  20 groszy niedopłaty podatku. Najzabawniejszy był fakt, że był to moment gdy ZUS zlikwidował u  siebie kasy a Bank nie chciał przyjąć zlecenia  na przelanie 20 groszy jak i tych 20 groszy w kasie. Koniec końców poszłam  do ZUSu i  zapytałam  się pani urzędniczki czy bardzo im zależy na tym by cała sprawa trafiła do TV, bo jeśli nie wezmą sobie tych 20 groszy ode mnie to ja nie cofnę się przed  rozdmuchaniem  tej  sprawy w środkach masowego  przekazu.  Poskutkowało. 

U mnie aktualnie jest fajna pogoda, za oknem +9 stopni i nawet  chwilami przez  chmury  przebija  się słońce, więc skonsumuję śniadanie i "wygrężę"  się z domu.

Miłego nowego tygodnia Wszystkim!!!

piątek, 22 listopada 2024

Rozśmieszę Was ......

 ........bo jestem "cała  w skowronkach".  A to dlatego, że  udało mi  się  umówić na kolejną   e-wizytę  z ZUS-em. I mam ją już  w następnym  tygodniu.  Wczoraj mój starszy "Młody" podłączył mi do kompa kamerę i mikrofon, sprawdził  czy  wszystko dobrze funkcjonuje i jeszcze na koniec mnie przytulił.  On  w maju zdaje  maturę, (a za miesiąc kończy 16 lat) a że jego gimnazjum to jedno  z lepszych w Berlinie  to wszyscy są "zaorani"  równo.  Owa "lepszość" polega  głównie na  tym, że jest  w nim  b. dobra  kadra  nauczycielska, a liceum  ma profil matematyczno-  chemiczny.

Mało tego, że udało mi  się umówić e- wizytę - miałam  dziś nawet  taki niesamowity fart, że udało mi  się "uruchomić" tu, nową kartę bankową  wydaną przez  polski bank. No to przede  mną kolejne 5 lat błogiego spokoju w kwestii karty. Przez kilka  dni podejrzewałam, że będę musiała wybrać  się w tym celu np. do Słubic, bo na piśmie,  z którym otrzymałam ją  "stało jak  byk", że pierwszą transakcję powinnam wykonać  w Polsce.  Nie napiszę co sobie  pomyślałam na temat  stanu umysłu  pracowników tego banku, skoro wiedzą od siedmiu lat, że nie  mieszkam  w Polsce.  A żeby  było śmieszniej, to z  zupełnie  dla  mnie niezrozumiałych powodów ten  bank wymaga, by jego klienci posiadali polskie numery telefoniczne i przez ten  bank mam dwa telefony komórkowe - paranoja. Ale dziś, z duszą na ramieniu przedreptałam  się do sklepu ( bałam się, bo gdyby były jakieś  problemy to niewiele bym pojęła  z tego co by mi mówiono  ale  wszystko poszło jak należy! Fajnie jednak być w UE!

U mnie dziś na  drzwiach wejściowych do budynku wisi powiadomienie, a właściwie przypomnienie, że  zabronione jest karmienie  ptaszorów  na  parapetach okiennych i balkonach  - oczywiście  dokarmianie jest OK, ale do tego  celu musi być karmnik ustawiony  na trawniku w miejscu dogodnym i dla  ludzi i dla ptaków.  Na   naszym podwórku jest całkiem ładny karmnik z daszkiem  chroniącym przed opadami. A pogoda dziś taka nieco "przedzimowa", chwilami dziś leciał opad mikroskopijnych śniegowych płatków, ale gdy się  wlokłam do sklepu to już nic  nie bruździło. Jest raptem tylko +2, odczuwalne ponoć mniej, ale byłam w  cienkiej puchówce i było mi nawet  za ciepło. Moja  prawdziwa   "puchówka" (szwedzka zapełniona   kaczym  puchem)  kolejny  sezon  leży odłogiem.  I właśnie jest jakieś ostrzeżenie przed  czarnym lodem. Dobrze, że już nie  jeżdżę samochodem.

Dobrego weekendu Wszystkim życzę i żeby zima  tak wyglądała!



wtorek, 19 listopada 2024

Skandal......

 .......bo od rana albo pada  zwykły  deszcz albo...... deszcz  ze śniegiem.  Temperatura pałęta  się około +2 stopni. Jutro też nie  będzie lepiej, ma  być  więcej śniegu niż  deszczu,więc postanowiłam najbliższe  dwa  dni przesiedzieć  w  domu. No ale w piątek będę  jednak  musiała zapełnić  półki w  lodówce, bo  się robi jakoś pustawo.

Jako osobniczka  tak  zwanego "podwyższonego ryzyka" postanowiłam  jednak  się  zaszczepić, jak co roku p. grypie. No i nockę  miałam  z głowy - ręka  mnie  bolała jakbym  była po jakimś  dziwnym treningu podnoszenia  ciężarów, wieczorem dostałam nawet  dreszczy, czyli w  tym roku jest jakiś kolejny, nowy szczep grypowy.  

Tak naprawdę  to podziwiam tych, którzy opracowują  szczepionki p. grypie, bo oni jeszcze  nim zacznie  się sezon grypowy  jakimś  cudem przewidują w którą  stronę idzie mutacja tego wirusa. I na przestrzeni kilkudziesięciu  lat tylko raz  się pomylili i  wtedy było na świecie  bardzo  dużo ofiar śmiertelnych epidemii grypy.  Ja tylko raz miałam prawdziwą grypę i po tamtych doświadczeniach regularnie  się szczepię, by drugi raz  nie przechodzić tego co wtedy wycierpiałam. Jak mi wtedy tłumaczył lekarz to większość osób  choruje zimą na tzw. "choroby przeziębieniowe" nazywając je  grypą, a to co ja  wtedy miałam było właśnie prawdziwą grypą - musiałam przecierpieć całą  furę wstrzykiwanych codziennie  antybiotyków i brać leki nasercowe a  wstawanie do toalety było takim  wyczynem jakbym  lazła na Rysy. A był to styczeń 1989roku.  Jedyny plus - ślicznie wtedy wyszczuplałam, ale panu doktorowi wcale  się  to nie  spodobało. Pewnie lubił pulchne babeczki.

Zachciało mi  się nowej czapki na  zimę i w efekcie  końcowym  doszłam  do wniosku, że starość nie  radość i może jednak przetuptam się do jakiegoś sklepu i kupię gotowca. Wpierw dwa dni  dumałam ciężko czy robić szydełkiem  czy na drutach. Potem "dziabałam" włóczkę pracowicie  szydełkiem by w pewnym  momencie dojść  do wielce odkrywczego wniosku, że to co udziergałam  nadaje  się tylko do sprucia, więc sprułam. Potem przejrzałam posiadane włóczki i doszłam do następnego odkrywczego  wniosku, że żadna z posiadanych  włóczek nie spełnia moich oczekiwań. "No nic tylko  się zabić" jak mawia jedna  z moich koleżanek. Z  tym zabiciem się to wcale  nie jest  łatwo bo samochodu już nie prowadzę, więc nie  mam szans by "nie  wyrobić"  się na jakimś zakręcie gdzieś  w górach.No i  do gór     nie mam  zbyt  blisko.

A poza tym czytam "Gottland" p. Mariusza  Szczygła - naprawdę świetna książka a najbardziej  docenią ją ci którzy  na  własnej  skórze poznali życie  w Polsce po II wojnie  światowej przed  rozpadem  ZSRR, bo będą  mogli zrozumieć,  dlaczego w pewnym okresie Polska była  nazywana najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym.

No to wracam do  czytania - miłych dni Wszystkim!!!


piątek, 15 listopada 2024

Jest ponuro.....

 ......szaro, buro a  na termometrze aż +7 stopni. I, jakimś  cudem  chyba, nie było wiatru. Bo ogólnie rzecz ujmując Berlin  leży w jakimś szalenie  "wichrowym miejscu." I poza okresem letnim gdy  człowiek  chce  wiedzieć ile jest  stopni na  zewnątrz to należy popatrzeć na to co pokazuje termometr zaokienny i średnio- przeciętnie odjąć od  tego  od  2  do 3 stopni.

Mieszkam przy nieco "główniejszej" ulicy, więc chodnik był nawet pozamiatany,  ale gdy  skręciłam  w boczną ulicę poczułam  się od  razu bardzo jesiennie bo chodnik  był zasłany  liśćmi.  A wyglądały  tak ładnie, że z trudem powstrzymałam  się by  nie zebrać liści platanów na jesienny  bukiet. Bo ktoś, przed wielu, wielu laty wpadł na  głupawy pomysł by posadzić wzdłuż ulicy nieco platanów. A pomysł głupawy  głównie  dlatego, że platan potrzebuje  do życia  bardzo, bardzo dużo  wody. A tu latem nikt nie podlewa  drzew posadzonych wzdłuż ulic i jak  zauważyłam, to te bardzo  stare drzewa, których korzenie sięgają głębiej w grunt jeszcze jakoś funkcjonują,  ale młodsze zaczynają  mieć  coraz więcej uschniętych gałęzi, bo ich  korzenie  nie  sięgają dostatecznie głęboko, tak  by czerpać  wodę .

Wczoraj  się ucieszyłam, bo nadal osoby  posiadające konto w ZUS PUE mogą mnóstwo spraw załatwić w trakcie tak  zwanej E-wizyty. Zainteresujcie  się tym kontem w ZUSie, bo to jednak spore ułatwienie i np. ja  już nie  muszę biec  do naszego konsulatu by naocznie stwierdzili, że jeszcze   żyję, więc należy mi się nadal  emerytura. Po prostu, tak jak w ubiegłym roku porozmawiam i  przedstawię swoje dokumenty za pośrednictwem internetu. Wiem, że ZUS przymierza się do tego, by nawet i taka e-wizyta była już zbyteczna, bo po prostu wiadomość o  tym, czy rencista jeszcze żyje czy  może już nie, będzie pobierał bezpośrednio od  jego ubezpieczyciela w kraju, w którym emeryt aktualnie mieszka.  Rok temu pani,  z którą  miałam e-wizytę miała  nadzieję, że już w tym roku nie  będą takie  e-wizyty sprawdzające czy emeryt  jeszcze  żyje potrzebne, no jak widać udogodnienia nie pędzą na  białych  rumakach lecz człapią pomału na starych  szkapach.

A tak ogólnie to.......mam lenia. Najlepiej mi wychodzi nadal spanie a skorygowana i  zwiększona przez panią endokrynolog dawka   leku jeszcze mnie nie postawiła na nogi. Nadal nie bardzo wiem czy żyję i nadal moim najmilszym  zajęciem jest spanie. Sypiam po 10 godzin "jednym  cięgiem" i w cztery godziny po wstaniu  nie mam  problemu by ponownie zasnąć.


A tak wyglądał Berlin wieczorem w 2015 r, gdy jeszcze  w nim nie  mieszkałam.

Miłego  weekendu Wszystkim życzę.

sobota, 9 listopada 2024

Nowe książki.......

 ........dziś dostałam. Pogoda  mało spacerowa a na  dodatek  jakieś kichanie  mi  się przydarzyło.

Mam Mariusza  Szczygła  "Gottland". Bardzo lubię tego  autora. Lubiłam  też  zawsze jego programy w TVP.  I  byłam  bardzo niepocieszona gdy wyemigrował  do Czech.  

W "Guardianie" brytyjski pisarz Julian  Barnes  napisał, że "Gottland" to jest  "jedna  z tych książek cudownie  niepoddających  się klasyfikacjom". W Czechach na jej podstawie nakręcono paradokumentalny serial oraz przeniesiono  ją na sceny kilku teatrów. Francuskie  Le Figaro" obwieściło : "To nie jest   książka, to klejnot". Jutro zacznę czytać.

Druga  książka  to Margaret Atwood "Ślepy  zabójca"- jest to najsłynniejsza powieść tej pisarki wyróżniona nagrodą Bookera. 625 stron do przeczytania.

Widzi mi   się, że zaczęta przeze mnie czapka nie prędko trafi na moją głowę, bo jak  dotąd  nie opanowałam sztuki dziergania szydełkiem i jednocześnie  czytania. Gdy coś dziergałam na  drutach to umiałam te  dwie czynności połączyć - wszak na  drutach to i niewidome osoby dziergają.

Zacznę od czytania  reportaży  Mariusza  Szczygła - trochę się za nim stęskniłam.

Miłej niedzieli Wszystkim życzę!!!!!

wtorek, 5 listopada 2024

Czasami.....

 ........czyli raz  na kilka  lat robię porządki w szufladzie tak  zwanych rzeczy różnych, a głównie  jakichś notatek, przepisów kulinarnych itp. I tym razem znalazłam  tekst- coś niby wiersz, ale taki bez rymu i rytmu, a na dodatek nie mam pojęcia kto to napisał i kiedy.

"Nie  stój przy moim  grobie i nie płacz, nie śpię na  dole  tam. Jestem tysiącem wiatrów, które  wieją, jestem błyskiem słońca na śniegu, jestem słońcem na  dojrzałym zbożu. Jestem delikatnym deszczem  jesienią.  Kiedy budzisz się rano jestem szybkim wznoszeniem  się ptaków. Jestem miękkim światłem gwiazd  w nocy. Nie  stój przy moim  grobie i nie płacz, bo tam na  dole nie ma  mnie.

Po prostu  już mnie  nie widzisz, nie  dotkniesz  więcej, ale zawsze będę tam, gdziekolwiek ty będziesz. Będę wiatrem, który delikatnie głaszcze twoje  włosy, deszczem, który delikatnie dotyka  twej  skóry, tęczą na horyzoncie, która daje najpiękniejsze kolory, słońcem, które ogrzewa i śmieje się razem z  tobą, zapachem lata, którym oddychasz, ziemia po której  stąpasz, nocą, której pozwoliłem gwiazdom świecić dla  ciebie, dniem, który przyniesie  ci tysiąc  niespodzianek, nadzieję, która  cię nosi gdy jesteś  smutna. Możesz ze mną rozmawiać, zawsze będę  cię  słuchać.

Albo płacz, po prostu,  a wezmę cię w ramiona i poczujesz  się wolna. Nie  musisz  się bać, nie będziesz nigdy  sama, bo zawsze będę tam gdzie  ty kiedy tylko pomyślisz o mnie."

A może ktoś z Was wie kto to napisał i kiedy. Bo na pewno nie ja.



piątek, 1 listopada 2024

Jeszcze tylko........

 ...........listopad i grudzień i minie kolejny rok.

Pogoda  jak na listopad całkiem, całkiem sympatyczna. Gdy przelatuję pamięcią po minionych dniach Wszystkich  Świętych  to naprawdę  z pogodą bywało "różnie, różniście". Z reguły  nie  było ciepło, ale zdarzyło się i tak, że można  było wybrać  się bez kurtki lub  płaszcza, ale pamiętam też  że nie jeden raz żałowałam, że nie włożyłam  futra i zimowych  kozaczków bo na sypnęło śniegiem.

W Berlinie dzień 1 listopada nie jest  dniem wolnym od pracy, ale pogoda  była całkiem  znośna i gdyby nie brak słońca i wiatr to można  by  uznać, że była  ładna. W tym roku jak na razie nie widzę by ulicami krążyły w ramach tak potępianego Halloween  jakieś poprzebierane  małolaty, moi wnukowie też  się " w to nie  bawią". Od przyjazdu ( a jestem tu już   7 lat) tylko raz  spotkałam  się z jakimiś dość  szczątkowymi obchodami owego  dnia a i tak były to dzieciaki mieszkające w tymi i sąsiednim budynku.

Nie wiem  czy wiecie, ale Słowiańskie Dziady były kiedyś niezwykle złożonym  systemem wierzeń i praktyk rytualnych, a nasi przodkowie organizowali je kilka  razy  w roku, głównie w okresie jesieni i wiosną. Wierzono wówczas, że w tym czasie granica pomiędzy światem żywych a  zmarłych jest bardzo cienka, wręcz  niezwykle  cienka i umożliwia duchom przodków powrót  do świata żywych.  A tak nawiasem z punktu widzenia medycyny wiosna i jesień są znacznie  trudniejsze  dla organizmu człowieka  niż lato i  zima.

W tamtych  czasach obrzędy te  były nieomal prawdziwym "spotkaniem" z przodkami. Podczas tych obrzędów rozpalano specjalne duże ogniska, które  miały oświetlać  drogę duchom a jednocześnie chronić żywych przed  złymi mocami. Ustawiano  również stoły  na których  stawiano chleb, kaszę, miód, jajka a na ziemię  wylewano mleko i  alkohol jako ofiarę  dla dusz przodków. Śpiewano ułożone na ten czas pieśni i.....tańczono  oraz z wykonywano szereg rytualnych gestów mających ułatwić kontakt z  duchami.

Z dawnych rytuałów  pozostało tylko zapalanie zniczy i dekorowanie grobów wiązankami kwiatów. Ale jak zauważyłam, powstała  nowa, świecka tradycja - swoista rywalizacja obejmująca wielkość nagrobka, materiał z którego został  wykonany, a w dniu 1 listopada wyścig w  zakresie wielkości i  ilości  zniczy oraz kwiatów lub wieńców.

A poza  tym zauważyłam, że przed tym świętem w kraju nad  Wisłą dobrze było "błysnąć" przed rodziną.... nowym samochodem i tak  się z krewnymi umówić na  wspólne odwiedzenie  grobów, żeby koniecznie błysnąć owym nowym  nabytkiem. Większość posiadanych przez  mnie aut zawsze zbywałam właśnie przed  dniem Wszystkich  Świętych.  Sama na to nie wpadłam, ale ową "prawidłowość" wskazali nam już doświadczeni w  zmienianiu samochodów "starych" na  nowe nasi znajomi. Ze  dwa razy to nawet nie  zdążyliśmy dojechać na teren giełdy samochodowej - po drodze go od nas kupiono. Bo my mieliśmy zwyczaj kupowania fiacików 126p, bo nie  da się ukryć, że był to świetny mały, miejski  samochód, więc przeważnie zamiast "porządnego eleganckiego samochodu" mieliśmy dwa  126p. A po trzech latach kulturalnej eksploatacji a nie  "zarzynania" był to jeszcze  atrakcyjny nabytek.

Z migawek cmentarnych w Warszawie pamiętam, że niedaleko miejsca, w którym  byli pochowani moi bliscy, był grób wokół którego  siedzieli Romowie - na płycie grobu leżał obrus, na  nim stały talerze i.....kieliszki i zgromadzeni krewni razem ucztowali, a po każdym toaście kilka kropel z kieliszków lądowało obok nagrobka.  Ale nam wcale to nie przeszkadzało. 

No cóż - od chwili pierwszego oddechu pomalutku wędrujemy wszyscy w jednym kierunku i to zupełnie niezależnie od tego czego się nauczyliśmy, co osiągnęliśmy i o  czym marzyliśmy. 

Miłego weekendu Wszystkim!!!



środa, 30 października 2024

Wczoraj miałam ........

 .......zaplanowaną  wizytę u  dentystki, czyli kontrolę jak postępuje leczenie  mojej paradentozy. Rzecz skończyła  się na  słowie  "miałam", bowiem nie  dotarłam nawet do metra, do którego mam raptem 250 metrów. Po prostu zrobiło  mi  się "byle jak", czyli mówiąc  językiem wytwornym - słabo. Postałam chwilę oparta o pobliskie  drzewo, pooddychałam głęboko i..........spokojnym krokiem wróciłam do domu.

Posiedziałam, trochę poleżałam, potem nawet pospałam,  potem  zostałam postawiona  do pionu przez córkę,  do której zadzwoniono od  "mojej" pani dentystki, że miałam przyjść  ale  się   nie zgłosiłam.  Moje Dziewczę  się zapewne cokolwiek  wystraszyło, no ale  to był strach na odległość kilku setek  kilometrów, bo córka w tej  chwili spędza z  rodziną " ferie kartoflane" kilkaset  kilometrów od Berlina.

Dziś już mi lepiej, ale na  wszelki  wypadek posiedzę  dziś  w  domu, zakupy zrobię  jutro. No i  dziś zatelefonowałam  do przychodni  stomatologicznej, wytłumaczyłam moją  wczorajsza nieobecność i  "złapałam" nowy termin, na początek  grudnia. Pani w  recepcji wyraziła  radość z  faktu, że jednak żyję - no jasne, nie  dziwię  się tej radości,  bo zostawię u  nich całkiem spore  pieniądze.  Bo nie  wszystko jest refundowane przez ubezpieczenie.

A teraz  uwaga - przepis  na       KURCZAKA  w    CZEKOLADZIE  

składniki:    

1kg mięsa kurczakowego pozbawionego kości, ścięgien i skóry, (ale jeśli ktoś lubi skórę to może  zostawić ,   2 czerwone  papryki pokrojone  w  kawałki,  4 pomidory też pokrojone, 2 ząbki czosnku posiekane lub starte, 1 łyżeczka  cynamonu, 1 łyżka przyprawy  warzywnej, 1 mała łyżeczka  pieprzu (ziarenka), 1 mała łyżeczka ostrej mielonej papryki, 1 łyżeczka  mielonej słodkiej papryki, garść migdałów pozbawionych skórki, garść ziaren  sezamu ,  jedna  tabliczka  czekolady o zawartości ponad 70% kakao. Tu uwaga  o sezamie - ziarna białe są pozbawione skórki, czarne  są ze skórką i wtedy tchną nieco goryczką. Można też zamiast ziaren dać białą lub ciemną tahini, czyli pastę  sezamową. U mnie jest w normalnym  spożywczym  sklepie, ale nie wiem jak w  kraju nad  Wisłą - może bywa na półkach z tak  zwaną "zdrową żywnością" -  tabliczką "zdrowa  żywność" były ongiś opatrzone regały w L'Eclerc - zupełnie tak jakby  była  zdrowa i chora  żywność.

Zaczynamy od starcia na tarce połowy tabliczki  czekolady, pomidory traktujemy wrzątkiem i obieramy ze skóry a następnie kroimy na małe kawałki, paprykę też kroimy  na kawałki,migdały rozdrabniamy lub używamy płatków migdałowych - wszystkie  składniki wrzucamy do blendera i dokładnie  miksujemy i ....... mamy z tego sos.

Teraz kawałki kurczaka smażymy na  maśle  klarowanym na  rumiano, najlepiej w rondlu i natychmiast dodajemy pozostałą połówkę  czekolady, połamaną na kawałki i bardzo dokładnie  mieszamy te  gorące kawałki kurczaka z  czekoladą - pod wpływem gorących kawałków kurczaka  czekolada  się rozpuści i ładnie oblepi  mięso. A teraz do rondla  dodajemy otrzymany przedtem sos, wszystko razem mieszamy i dusimy razem 15-20 minut często mieszając, żeby  się nie przypaliło.

Takie  mięsko można podawać z ryżem na sypko lub z  frytkami. Ja to zjadam solo, bez  dodatków.

Teraz  pewne  wyjaśnienie - wszystko co smażę w domu to smażę na  maśle klarowanym, bo masło klarowane  ma najwyższą temperaturę dymienia   i tym sposobem jest najzdrowszym tłuszczem do smażenia - lepszym niż różniste oleje i smalec.  Mam  wrażenie, że można   już w Polsce kupić gotowe masło klarowane, bo było dostępne nawet przed  moim  wyjazdem z Polski (a było to 7 lat wstecz). A kiedyś, kiedyś  to pracowicie sama  w domu robiłam  masło  klarowane - jedyny  warunek to naczynie w którym robimy masło klarowane  musi mieć grube  dno.

Zakupiłam  sobie  taką zgrabną podłużną  dynię i kombinuję czy można  z niej zrobić chutney - to taki rodzaj ostrego, wytrawnego dżemu. Na razie mam przepis  na chutney z pomidorów i na drugi- z jabłek. Ale zajrzę do indyjskich przepisów - może coś znajdę.

U mnie  drzewa  coraz bardziej gołe, dziś to nawet trochę "pomżyło", ale jest  całe 15 stopni  ciepła.Miłej reszty tygodnia Wszystkim życzę.


poniedziałek, 28 października 2024

Jesienne rozpieszczanie podniebienia

 Po kilku słonecznych dniach dziś  niebo  zaciągnięte  chmurami,  ale na termometrze jest +15 stopni, nie wieje, nie pada, więc nawet  nie  można ponarzekać  na  pogodę.

Mam  zamiar zrobić  dziś białą kapustę z morelami. Przepis  prosty i można zrobić na  dziś i na "zaś". Dobrze jest  mieć  garnek z dość grubym  dnem. Najwięcej czasu zajmie nam poszatkowanie  drobno kapusty i pokrojenie   cieniutko suszonych  moreli. Gdy już jesteśmy przy krojeniu to dobrze jest  od razu posiekać  świeży koperek- u mnie cały pęczek.

Gdy już  mamy poszatkowaną kapustę , morele i koperek  - na dno garnka kładziemy kopiastą łyżkę  stołową masła i wlewamy pół litra  ciepłej  wody oraz  wrzucamy  kapustę i morele. Zakrywamy i dusimy całość do miękkości, mieszając co jakiś  czas i uważając żeby nie przypalić. Pod  koniec dodajemy koperek, a ja dodaję też wtedy łyżkę łagodnego curry.

"Chodzi" za mną  pieczony łosoś. Co prawda najbardziej pod  słońcem lubię łososia "wędzonego na gorąco", bo  się cudownie rozsmarowuje na  bułeczce lub mini naleśniku.

Ale tu nie ma gdzie kupić łososia  wędzonego na  gorąco, nie  spotkałam go również  gdy byliśmy na urlopie nad niemieckim brzegiem Bałtyku, na Rugii.  Za to można tam  było zjeść dorsza atlantyckiego.  Bardziej mi smakował niż dorsz  bałtycki.  Zwłaszcza taki duszony w śmietanie razem z porami.

Tu  można  kupić płaty świeżego łososia, więc można  go upiec. Na 4 osobową  rodzinę wystarczą 2 duże płaty świeżego łososia, pęczek koperku, 2  duże pomarańcze, 2 łyżeczki miodu, sól, pieprz mielony, musztarda, 100 ml białego wina, 5 dag masła wywar z jarzyn i.... spore, płaskie  naczynie  żaroodporne.

Rzecz  zaczynamy od wyszorowania   sodą oczyszczoną pomarańczy - tym sposobem pozbędziemy się  tego, co nam zaszkodzi, czyli różnych resztek oprysków p. szkodnikom i kroimy nie obrane pomarańcze   na plastry. Następnie owymi plastrami pomarańczy wykładamy naczynie  żaroodporne.  

Posiekany  koperek mieszamy  dokładnie z miękkim masłem, solą, pieprzem, musztardą. Płaty łososia  smarujemy owym  doprawionym masłem z obu  stron i układamy je  na plastrach pomarańczy a następnie polewamy je wywarem z  warzyw. Wstawiamy do piekarnika  nagrzanego do 180 stopni i pieczemy 20 minut. 

Po tym czasie otwieramy piekarnik, wystawiamy na  chwilę  naczynie,  wybieramy chochelką z naczynia  żaroodpornego sos, łączymy  go z białym winem i miodem, polewamy tym łososia i na 5-10 minut podpiekamy go w  piekarniku. Oczywiście  na  czas doprawiania sosu winem nie  wyłączamy piekarnika. 

Nie ukrywam  - pracy przy tym sporo, ale jedzonko, jak dla mnie - pychotka. 

Miłych  dni Wszystkim!!!!



środa, 23 października 2024

Nic a nic......

 .......się u  mnie  dzieje. No może poza  tym, że załapałam  się do endokrynolożki  i  wracam do "starego  dawkowania"  L-Thyroksinu, bo  dawkowanie które  mi  zafundowała tutejsza lekarka rodzinna ( której  się wydawało, że  wie jak  się leczy  Hashimoto)  spowodowało, że wyniki TSH mam znacznie  gorsze niż  miałam w 2008 roku  gdy  jeszcze w Polsce zaczynałam leczenie.  

Ostatnio przedrzemywałam  nieomal całe  dnie, choć nocą  sypiałam  po 10 godzin, w  dzień z trudem przemieszczałam  się na  zakupy i oględnie  mówiąc  padałam  na pysk. Niestety powrót do lepszego stanu zdrowia potrwa. Pierwszą kontrolę u endokrynolożki mam  na początku grudnia, czyli w 8  tygodni  po ostatnim badaniu. I mam nadzieję, że    mi  się  nieco polepszy.  Dziwi  mnie  jak  mało lekarzy  wie, że niedoczynność tarczycy spowodowaną chorobą  Hashimoto leczy  się nieco inaczej niż "zwykłą" niedoczynność tarczycy. A wynika  to głównie  z faktu, że przy  Hashimoto tarczyca jest zżerana przez przeciwciała pacjenta, więc jej systematycznie ubywa. Ja  mam jeszcze  skraweczek  1 płata o wielkości 1 mm a na nim ( zapewne  w  celu ozdoby) guzek- taki wielkości większej niż ten skrawek płata  tarczycy. I żeby  było ciekawiej to on "stoi pionowo" i na USG wygląda to dość zabawnie. Drugi płat tarczycy miałam usunięty jeszcze w 1967r i cudem to przeżyłam. Gdybym była młodsza to teraz usunięto by ten skrawek płata  tarczycy i guzek  operacyjnie, no alem "wiekowa" więc  za duże  ryzyko, bo  mogłabym "zejść" w trakcie operacji i zaburzyć im  statystyki. A tak generalnie  rzecz ujmując - lekarze  w Polsce są w moim odczuciu lepsi, tylko cała organizacja  służby  zdrowia szwankuje. 

Zrobiła  się u  mnie piękna jesienna pogoda, dziś od rana urzęduje  słońce i jest 14 stopni  ciepła. A ja  już nawet  dziś odbębniłam  zakupy, ale nie mam siły wybrać  się do parku, choć wcale  nie mam do niego daleko.



I trochę jesieni z jeziora, które jest tak ze 6, może 7 km ode mnie.  Zawsze mnie  dziwi, że  tym łabędziom łapy nie  marzną, bo woda  jest wszak zimna.

Miłego  Wszystkim!!!!

niedziela, 13 października 2024

Cud, bo .....

 ......udało mi  się, choć jestem  w kwestii komputerowej tak  bystra  jak  noga  stołowa, wyczyścić pamięć podręczną i usunąć nadmiar trujących "ciasteczek" i  wreszcie  dorwać  się do  szanownego  Bloggera.  A  zaczęło się od tego, że aby komentować cudze  posty  musiałam  zmieniać przeglądarkę, aż w końcu  nie mogłam wejść na  Bloggera i na  własnym  blogu cokolwiek  napisać. Sukces jest jednak połowiczny, bo nadal  nie wchodzą mi ostatnie  zdjęcia  na  blog, więc zdjęć z tegorocznego festiwalu to  raczej nie pooglądacie.

Skończyłam tę  współczesną  trylogię pana  Folleta  i ostatni tom nieco wytrącił mnie z równowagi - to pewnie kogoś  zdziwi, ale  dopiero teraz  do  mnie  dotarło jak bardzo mocno dał mi  się  we znaki czas "stanu wojennego".  Dziecko było  jeszcze małe, na  dodatek załapało  zapalenie  płuc, problem z wizytą lekarską, problem z paliwem do samochodu, z zastrzykami  itp.

Poza ową  trylogią przeczytałam  w tak zwanym  "międzyczasie" powieść  Majgull Axelsson  "Dom Augusty"- powieść w  sumie  szalenie  smutna,  akcja tocząca  się  w Szwecji.  A teraz  zaczęłam  "Opowieść Podręcznej"  Margaret Atwood. I mam takie jakieś dziwne (może) skojarzenie, że gdyby załupieżony zbawca narodu nadal siedział przy sterze  to i w kraju nadwiślańskim mogłaby niebawem  wielce podobna opowieść  powstać.

A wczoraj, już tradycyjnie,  wybraliśmy   się na berliński Festiwal Światła. Jak na  złość wczoraj w Berlinie były przeróżne  dziwne manifestacje i było ich ......kilkadziesiąt- coś około setki albo nawet ponad  sto.   A do tego, żeby było ciekawiej  cały Berlin jest.......rozkopany, bo nagle ktoś poszedł po rozum do głowy i w centralnych dzielnicach budynki mieszkalne  i nie  tylko one są podłączane do sieci  ciepłowniczej. O ile  jestem w  stanie  zrozumieć, że stare budynki miały wielce indywidualne ogrzewanie  mieszkań, to za Chiny Ludowe  nie jestem  w stanie pojąć, dlaczego nie przewidziano podziemnej infrastruktury dla nowych, powojennych  budynków.  W budynku,  w którym  mieszka moja córka do dziś w jednym  z pokoi jest  piec kaflowy- oczywiście jest nieczynny, bo budynek ma własne, miejscowe ogrzewanie  centralne, ale piec jako obiekt zabytkowy nadal stoi.  

Usiłowałam  się  zorientować co to za protesty wczoraj były, ale  trudno było to pojąć- jedne były kontra Izraelowi, inne natomiast przeciwko Palestynie. Z tego  wszystkiego mieliśmy  problem  z dojazdem  bowiem  sporo ulic  było wyłączonych z ruchu  samochodowego i na  dodatek na niektórych stacjach  nie  zatrzymywało się  metro. W efekcie pojechaliśmy samochodem jakąś  bardzo dziwaczną  trasą i w  końcu dobiliśmy do gigantycznego podziemnego parkingu w okolicy Potsdamer Platz. Parking podziemny, trzy podziemne kondygnacje i miejsce  znaleźliśmy  dopiero  na  -3 kondygnacji.   Pierwszy raz byłam na tak olbrzymim i tak głęboko pod  ziemią usytuowanym  parkingu.  I bardzo się  cieszyłam, że nie  musiałam zapamiętywać w którym  miejscu zaparkowałam. Mam lekki uraz  do olbrzymich  parkingów - kiedyś jeszcze  w Warszawie -przez pół godziny szukałam swojego samochodu. Dobrze, że byłam wtedy  z  przyjaciółką, więc ona stała z naszymi zakupami a ja ganiałam po parkingu niczym  pies  tropiący. Ale tamten był parkingiem naziemnym.

Gdyby  nie ten paskudny wiatr to byłoby wczoraj całkiem fajnie - zresztą co roku jest na tym festiwalu całkiem fajnie. Nie  mogę  się  tylko oprzeć  wrażeniu, że  w tym  roku było jakby  więcej butelek po piwie i to nawet nie potłuczonych ale porządnie ustawionych pod latarniami.

Jeszcze  trochę i zaczną się Jarmarki Bożonarodzeniowe. Miłego nowego tygodnia - Wszystkim życzę!!!


 


 


 




poniedziałek, 30 września 2024

Właśnie skończyłam.......

 .........czytać pierwszy tom trylogii, czyli  "Upadek gigantów". Tylko jedną  noc zarwałam a i to nie całą, bo czytałam  tylko do godziny  czwartej nad ranem. Pospałam potem  6 godzin i wróciłam do czytania. Jak  dla  mnie, to jedna  z najlepszych  książek opisujących I wojnę światową.  Pomysł łączenia  w  całość losów  i wypowiedzi postaci historycznych  i fikcyjnych uważam za  świetny. Poza tym Follet ma tę zaletę, że ilekroć pisze o faktach historycznych  zawsze konsultuje wydarzenia i kontekst z  zawodowymi historykami. A Ken Follet to moje pokolenie - jest 6 lat ode  mnie młodszy.

Dziś, po wizycie u pani doktorki - endokrynolożki  zaczęłam czytać tom drugi, czyli "Zima świata". I, pewnie się uśmiejecie, ale ucieszyłam  się,  bo sporo tu będzie o  przedwojennym Berlinie. A ja  lubię  czytać o wydarzeniach historycznych które  miały miejsce w miastach które  znam. Już kiedyś pisałam - przeglądałam album ze  zdjęciami Berlina sprzed  II wojny światowej - to było naprawdę piękne  miasto. A powstawało jak każde inne -  małe, stosunkowo blisko siebie położone osady rozrastały  się, niekiedy łączyły  i metodą "pączkowania" powstawały miasta.


A tu jeden z takich ładnych, przedwojennych domów.

Miłego, pogodnego owego tygodnia Wszystkim życzę i.... wracam  do czytania.

 

 

 

 


wtorek, 24 września 2024

Trochę........

 ..........mnie  tu nie  będzie. Mam do  czytania kolejną  trylogię Folleta: "Upadek gigantów", "Zima   świata"  i "Krawędź wieczności" .  Uwielbiam jego książki. Gdy skończę  I tom to napiszę kilka  słów.

"Upadek gigantów" to czasy I wojny światowej.

Do poczytania zatem;)

niedziela, 15 września 2024

*****

 

    

To  zdjęcie   zrobiłam pół godziny temu, pozachwycałam  się kolorami - i koniec  zachwytów - leje deszcz. A już  się wybierałam  na spacer! Zbyt  ciepło też nie jest, raptem 15  stopni.

Miłego nowego tygodnia - Wszystkim !.

piątek, 13 września 2024

Nic, ale to zupełnie nic......

 ....... u mnie  nowego lub ciekawego. Dzień podobny do  dnia, tydzień do tygodnia - zastój na całej linii. 

Pogoda zupełnie  bez  wyrazu, raptem jest  +14  stopni, niebo całkowicie wyprane  z jakiegokolwiek koloru i chwilami wiatr powiewa. 

Wczoraj przeżyłam  małe rozczarowanie, bowiem musiałam dość niespodziewanie uregulować w sklepie należność za  zakupy prawdziwymi pieniędzmi  a nie jak zwykle kartą. Dobrze, że  tym razem  miałam przy sobie  gotówkę , bo gdybym jej nie  miała  musiałabym  wrócić do domu, lub pobrać gotówkę z bankomatu co zubożyłoby mnie o całe 5 euro.

A ponieważ  dziś, jak  wspomniałam wyżej, pogoda  byle jaka, zajrzałam znów na  strony poświęcone informacjom astronomicznym, żeby  się nieco  zdystansować do otaczającej  mnie rzeczywistości, która mnie jakoś coraz  mniej zachwyca. 

Niektóre  tytuły artykułów szalenie  mi  się podobają- ot  choćby ten: "astrofizycy odkryli co było pierwsze- galaktyki czy czarne  dziury?" Tak z ręką na sercu to mnie akurat mało intryguje, bo potem okaże się jak z tym jajkiem i kurą - doszli do wniosku, że jednak jajko było pierwsze, tyle  tylko, że nadal nie  wiadomo skąd  się to jajko wzięło. To już chyba będzie  ciekawszy ten: "Naukowcy twierdzą, że Wszechświat Jest Płaski". Albo ten: "Mleczna  Droga i Andromeda już zaczęły się zderzać - co to oznacza dla przyszłości Kosmosu?"

Jako mieszkanka  Ziemi wybrałam informacje na temat "zderzenia  się Mlecznej  Drogi z Andromedą - wszak Andromeda jest naszą najbliższą sąsiadką. I wyczytałam, że na podstawie pierwszych badań panowie  naukowcy stwierdzili, że ów proces  "zderzania się" już  się  rozpoczął bo obie galaktyki są na kursie kolizyjnym - na razie halo gazowe Mlecznej Drogi i Andromedy już obie wchodzą w interakcje. No  ale na razie  możemy  spać  spokojnie, bowiem pełne prawdziwe  zderzenie  obu galaktyk nastąpi za cztery miliardy lat - tych naszych ziemskich  a nie świetlnych. Niejako przy okazji badania wykazały, że  w halo obu galaktyk znajdują  się ogromne  ilości wodoru i tlenu - czyli pierwiastków odgrywających zasadniczą  rolę w procesach gwiazdotwórczych, które  zapewne nastąpią gdy obie galaktyki się połączą.

Owo połączenie  się galaktyk będzie  wielce  długotrwałym procesem trwającym  miliardy lat. Panowie naukowcy snują przypuszczenia, że gdy owe galaktyki się połączą to powstanie nowa, gigantyczna  galaktyka  w kształcie  elipsy. No i już nawet wymyślili dla  niej nazwę roboczą  -"Milkdromeda" lub "Milkomeda".

Co do wpływu owego połączenia się galaktyk na nasz  Układ  Słoneczny - tak naprawdę są to tylko przypuszczenia- być może, że nasze Słońce i jego planety niejako  automatycznie będą przeniesione w inne  miejsce w owej nowej  galaktyce, ale  zdaniem panów naukowców możliwość kolizji  Ziemi z innymi planetami jest  minimalna. Ale oczywiście mimo wszystko istnieje prawdopodobieństwo, że nasz Układ  Słoneczny zostanie "wyrzucony" i przesunięty na odległe peryferia nowej galaktyki i nie bardzo  wiadomo jakby ten fakt wpłynął na Układ  Słoneczny.

Oczywiście "atrakcja" astronomiczna   w postaci zbliżania  się do siebie  galaktyk nadal będzie stale badana, a właściwie to podglądana. Reasumując- możemy spać spokojnie- mamy na to spokojne  spanie około 4 miliardów lat, o ileś jakiś narwaniec nie  spowoduje jakiejś ogólnoświatowej rozróby.

A teraz zamiast  fotki  obu obgadanych przeze mnie  galaktyk  zobaczcie moją "pięknotę" , którą  dostałam kiedyś od  swojej przyjaciółki - to druza ametystu, która przyjechała tu ze mną- mała, zaledwie 4x4 cm, ale jaka jednak  piękna i fotogeniczna.


Już piątek a więc życzę Wszystkim pogodnego i bardzo miłego weekendu!!!




środa, 4 września 2024

Przez dość długi czas .......

 ........... fascynowały mnie Indie, a właściwie  kultura  Indii.

Marzył mi  się  wyjazd do tego kraju, sporo  czytałam o nim, oglądałam filmy, koniecznie  chciałam zobaczyć na własne  oczy,  z bliska. 

Kraj olbrzymich  kontrastów, pięknych krajobrazów,   kraj  którego mieszkańcy żyją w wielu  płaszczyznach- z jednej strony "nowoczesność w  domu i  zagrodzie" a z drugiej  strony czas przeszły ale to   czas przeszły nadal żywy. 

Do  dziś wiele  "zagadek" nadal  jest  nie rozwiązanych, do  dziś  toczą  się  spory co właściwie  opisują dwa  wielkie  hinduskie eposy, czyli "Mahabharata" i " Ramayana", bowiem ich treść, opisy  walk, opisy  broni użytej w  walkach oraz  opisywane skutki jej  użycia nieodparcie  kojarzą  się nam z użyciem ........broni jądrowej.  

Na przykład opis urządzenia o nazwie " Brahmastra" - owa broń unosiła  się  w powietrzu i wyglądała jak olbrzymi ognisty pocisk, a jej  wybuch  wywoływał oślepiający błysk, ludzie  ginęli i miasta  były zniszczone, a  ziemia wtedy  zaczynała się trząść, ludzie  ginęli nawet w dużej odległości  od miejsca,  w które owa  broń trafiła, woda  w rzekach i jeziorach wrzała i płonęły lasy. Ludzie i  zwierzęta  ginęli w mękach - no wypisz- wymaluj - sytuacja jak w Hiroszimie po zdetonowaniu bomby  atomowej.

Oczywiście oficjalna  nauka  zalicza treść owych eposów  do swego  rodzaju  bajek- ot,  poetę poniosła  wyobraźnia.  To nie jest pierwszy raz, gdy "oficjalna  nauka" ma zupełnie inne  zdanie niż każdy czytający owe eposy, bowiem oficjalna  nauka z reguły  zamiata pod  dywan  to wszystko co jej nie pasuje do tego co sobie  już  ułożyła na dany temat. Ale pominę  eposy- może to wina wyobraźni ich twórców. Zapewne   spili  się i  mieli zwidy, które potem opisali.

Ale do dziś, gdy się ogląda  starożytne  hinduskie świątynie  to raczej  trudno nie zastanowić  się  jak je budowano w czasach, gdy według naszej  wiedzy  nie było wówczas  zbyt rozwiniętej technologii.  Takich ilości rzeźb i bardzo skomplikowanych ozdób nie znajdziemy raczej w  Europie. W północnych Indiach jest niewielka miejscowość o nazwie  Hampi i w niej jest świątynia, której kolumny wydają.....dźwięki. Jest to świątynia Vijaya Vittala, która  została  zbudowana w XV wieku a jej podpory zwane SaReGaMa wydają dźwięki, a co jeszcze  dziwniejsze - każda  z nich generuje inny ton, który odpowiada konkretnej  nucie w klasycznej muzyce indyjskiej.  Niestety klasycznej muzyki indyjskiej  słuch mój nie trawi. Panowie  naukowcy wysnuwali różne  teorie odnośnie owych grających  czy też  śpiewających kolumn - podejrzewano, że kolumny mają w  swych  wnętrzach puste przestrzenie i to moduluje dźwięk. Ciekawość  nie  dawała im spać i w końcu jedną  z kolumn przecięto, ale nadal nie wiadomo jakim  cudem owe kolumny wydają dźwięki, bowiem owa przecięta kolumna nie miała na  całej  swej długości ani jednego pustego miejsca- była lita - kamień i nic  więcej- żadnych dziur, żłobień i tym podobnych  rzeczy. Na  szczęście poprzestano na zdewastowaniu tej jednej kolumny, reszta będzie  badana  bezinwazyjnie.

Równie interesująca   jest dla  panów naukowców świątynia w Puri. Jest ona  poświęcona jednej  z form Wisznu (jak niemal każdy z hinduskich  bogów  Wisznu  miał kilka postaci). Dach tej świątyni waży ponoć 20 000 ton (ciekawe jak oni  to zważyli),  a ta świątynia  została wybudowana jeszcze  w czasach starożytnych a na  dodatek (jakby było mało spraw  dziwnych) główna  struktura świątyni nie rzuca  cienia a  zamocowana na  szczycie flaga   nie poddaje  się  kierunkowi  wiatru. No i jeszcze  jedna  ciekawostka- na  szczycie  świątyni jest "Niebieskie  Koło", które wykonane jest z ośmiu różnych metali i wszyscy  wierzą, że jest symbolem boskości i ochrony. Ponadto w tej świątyni, w latach, w  których kalendarz  hinduski ma  dodatkowy  miesiąc,  istnieje  rytuał odnowienia posągów bóstw. Wtedy stare figury  są  zastępowane  nowymi, które  są zawsze  wykonane   z drzewa neem wg ściśle przestrzeganych rytuałów i  cały proces przebiega w tajemnicy i świętości. 

Ale -to ważne-  wstęp  do tej świątyni jest tylko i wyłącznie  dla Hindusów. Ci co tu przybywają wierzą, że otrzymają  w  darze wyzwolenie z cyklu reinkarnacji.  

A owo drzewo neem to miodla indyjska należąca  do gatunku hebanu. Jest drzewem szybko rosnącym, rozłożystym, ma pachnące  białe kwiaty. Dla  Hindusów jest świętym drzewem  i.... apteką. Rośnie  nie  tylko w Indiach, w niektórych krajach  azjatyckich  również. Osobiście posiadam  grzebień wykonany z owego drzewa neem. Jest idealny do rozczesywania  mokrych włosów  i ponoć wzmacnia owe.

A na  dodatek jedno  zdjęcie z Bombaju z cyklu "Bombaj - miasto kontrastów".


Dwie z moich koleżanek  były w Indiach  - jedna była na Goa i wróciła  szalenie zadowolona bo to wielce  wypoczynkowe  miejsce  z pięknymi plażami, druga "szwendała  się" po Delhi i wróciła z paskudnym zakażeniem oczu jakimś tamtejszym  wirusem i bardzo długo się u nas  leczyła. Była nawet obawa czy  aby nie  straci wzroku  w  tym oku.

Obie  niezależnie od siebie (bo się nie  znają) stwierdziły, że jeśli zwiedzać Indie  to tylko w formie  zorganizowanej i najlepiej klimatyzowanym autokarem, bo wędrówki per pedes są koszmarne, zwłaszcza po takim mieście jak Delhi- brud, kurz i upał. I nie widać niczego co prezentują  foldery. No  więc  jakoś pozostałam przy czytaniu o Indiach - za to byłam w Singapurze ( jeszcze w XX wieku) i  szczerze polecam - było przepięknie, czyściutko,  wręcz  sterylnie, byłam  w lutym , temperatury nie  groziły udarem cieplnym, nocą bywało tylko 25 stopni ciepła. No jest tam zamordyzm, policjanci to chyba mają swe  bazy pod płytami chodników - pojawiają się jakby znikąd i dzięki temu można  było bezpiecznie spacerować nawet o  drugiej  w nocy.

Miłego upalnego tygodnia - u mnie  w tej chwili jest godzina 22,00 i za oknem +26 stopni.


poniedziałek, 2 września 2024

I już jesień???

 


I ze  smutkiem odnotowuję  fakt, że już  zawitała jesień. Na  szczęście  dla mnie, bo nie dla miejskiej  zieleni jest już nieco kolorowo, ale jak widzicie  na niższym zdjęciu drzewa  zaczynają łysieć bo brak im jednak wody i zrzucają liście. Pod  burgundzkimi dębami leży całkiem pokaźna  warstwa jeszcze nie   całkiem dojrzałych żołędzi. Wszystko  się jakoś  dziwnie  w przyrodzie plącze -  dziś ma  być 28 stopni w  cieniu, jutro i pojutrze33, potem28 a do 9 września raczej letnie temperatury bo najniższa to będzie 26 stopni. I pewnie  się  to sprawdzi, o ile  w tak zwanym "międzyczasie" nie  wypuszczą  czegoś w Kosmos.


 I już jesienna róża. Dziś rozpoczęcie  nowego roku  szkolnego - czyli starszy wnuczek rozpoczyna  rok  szkolny w klasie  maturalnej. Gdy przystąpi do matury będzie miał szesnaście lat i  cztery miesiące. Czas umyka  niepostrzeżenie i człowiek  się  zastanawia  gdzie  się podziało  to słodkie maleństwo.

Wczoraj odkryłam  czego mi tu brakuje - otóż brakuje mi jesiennych wędrówek po lesie i  grzybobrania. I gdy oglądam jakie  piękne  grzyby są aktualnie  w pewnym znanym  mi nadleśnictwie Baligród to aż mnie  skręca. No ale  wiadomo - nie można  mieć  wszystkiego. 

Miłego i spokojnego nowego tygodnia-  Wszystkim życzę!!!


piątek, 30 sierpnia 2024

W zasadzie..........

 ............niczego nie żałuję. Tak mnie "ustawiono" od  dzieciństwa. Zawsze mi mówiono, bym zamiast żałować,że  czegoś nie  zrobiłam - lub na odwrót-coś  zrobiłam, to tylko powinnam się  zastanowić dlaczego postąpiłam tak  a nie inaczej. Tak  z ręką na sercu to osobiście nie widziałam potrzeby  by rozpatrywać po fakcie czemu zrobiłam tak, a nie inaczej - zawsze  byłam szalenie oporną materią do "ułożenia".

 Ostatnio  wpadł mi w ręce artykuł o Kapadocji - przeczytałam i pomyślałam - no to jednak  szkoda, że gdy byłam w Turcji nie pojechałam do Kapadocji. No  ale  raz to byłam  w Stambule i zwiedzanie miasta w kilka  dni porządnie  dało mi  w kość - był upalny  sierpień i jak  mówią   "ledwo na oczy  patrzyłam" ze  zmęczenia. Za drugim  razem to byłam w Alanyi i już  sama myśl, że miałabym tłuc  się do Kapadocji nie klimatyzowanym  autokarem  w kilka minut otrzeźwiła mnie na  tyle, że nie pojechałam, choć  była organizowana trzydniowa wycieczka  do onej Kapadocji. No a teraz, nie pomna  już nauk wyniesionych  z domu - żałuję.

W Kapadocji jest bowiem podziemne  miasto- unikat na skalę światową. Nie bardzo wiadomo kto je zbudował- może Hetyci, którzy  zamieszkiwali te tereny w II tysiącleciu p.n.e.,  ale równie  dobrze  mogli to być Frygowie, którzy tu byli w VII i VIII wieku p.n.e.  Kolejne podejrzenie pada na wczesnych uchodźców chrześcijańskich, którzy szukali tu schronienia  przez Rzymianami.

Derinkuyu zostało odkryte  dopiero w 1963 roku, gdy jeden z mieszkańców remontując  swój dom, znalazł za jedną ze ścian domu pokój, którego nigdy  wcześniej  nie widział. Oczywiście  zaraz zaczęły się badania  archeologiczne, które trwają do dziś.

To podziemne  miasto składa  się aż z 8 poziomów, ale badacze nie  wykluczają, że mogło ich być kiedyś o 10 więcej.  Każdy z poziomów miasta  pełnił inną funkcję. Na górnych piętrach były stajnie,  składy żywności oraz pomieszczenia  mieszkalne. Na niższych poziomach były usytuowane warsztaty, komunalne kuchnie, kościoły oraz....szkoły. Na każdym poziomie były studnie zapewniające dostęp do wody pitnej.

Zdaniem  archeologów Derinkuyu mogło bez  problemu pomieścić nawet 20 tysięcy mieszkańców i ich żywy inwentarz oraz  zapasy  żywności.

Nazwa Derinkuyu, w tłumaczeniu na  polski to "Głęboka Studnia" i faktycznie  jest tu głęboko, bo w najgłębszym  miejscu schodzi do aż do 60 metrów pod powierzchnię. Grunt  w tym miejscu  to miękkie wapienne  skały, których wiek jest obliczony na 3000 lat .

Najbardziej  zadziwiającą wszystkich  sprawą jest system  wentylacyjny owych podziemi, który zapewnia  wszystkim tam przebywającym stały dopływ świeżego powietrza, co budowniczowie ówcześni osiągnęli  dzięki skomplikowanemu systemowi szybów wentylacyjnych.

Odkryto też, że każdy z poziomów mógł  być w razie potrzeby hermetycznie odcięty od  reszty poziomów przy pomocy olbrzymich kamiennych  drzwi zamykanych od  wewnątrz. I- co bardzo ciekawe- te kamienne drzwi ważą nawet  do 500 kilogramów, ale  są tak zaprojektowane, że od wewnątrz  może je bez trudu zamknąć jedna osoba. A od  strony zewnętrznej nie ma jak ich  otworzyć.

I do dziś wciąż  nie jest wiadomo kto to wszystko zbudował.

No i jak mam teraz nie żałować, że nie pojechałam wtedy do Kapadocji? A turyści  mogą schodzić na kilka poziomów  w głąb tego niezwykłego  miasta.

A tak ogólnie  rzecz ujmując to wypad na Riwierę Turecką jest najlepszy we  wrześniu - nie ma na plażach hordy wrzeszczących i plączących  się pod  nogami małolatów i nikt nam piaskiem nie  sypie po głowach na plaży i nikt nie ryczy w czasie posiłków, że nie będzie czegoś jadł.

 Zdjęcia ściągnęłam z  sieci : 



 

Miłego weekendu Wszystkim!!!!



poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Jak już wiecie.....

 .......bo już kilka  razy o tym  wspominałam, interesuje  mnie  archeologia i nawet  w pewnej chwili byłam bliska by ten kierunek wybrać, ale  nieopatrznie znalazłam  się   na terenie, na którym pracowali archeolodzy i.........przeszło mi. 

Upał, że mózg  wypalało, kurz, a student  archeologii grzebie  w piachu  i każdą  nabraną łopatą porcję piachu skrupulatnie przesiewa  przez  sitko. Wymiękłam kompletnie i szybko zmieniłam plany. I choć nie  zostałam  archeologiem to jednak interesują mnie ich odkrycia, choć  czasami mam wrażenie, że nie  wszystko w rzeczywistości jest lub było takie, jak nam to przedstawiają. 

Od tamtego czasu minęło wiele lat, a archeologia "poszła naprzód" bo cała technika współczesna się udoskonaliła i teraz  archeologia  może  dogłębniej i bardziej szczegółowo zajrzeć  w głąb  historii, więc archeolodzy  często wracają do znanych  już  znalezisk i ponawiają  badania  i tak też  się  stało z mumią  Ramzesa III, który był władcą  Egiptu w latach 1186 do 1155 przed  naszą  erą.

Ramzes III, jak  wiadomo z badanego  wcześniej Papirusu  Sądowego zginął w  wyniku zamachu, który  był  zorganizowany przez członków  jego haremu, ale  nie  było wiadomo w jaki  sposób Ramzes III został wyekspediowany  ze świata  żywych.

I tak, w 2012 roku  ( wg. innego źródła  był to rok 2011), gdy już były  w użyciu tomografy komputerowe, mumię Ramzesa III poddano badaniu tomograficznemu i ponownie  "pochylono się" nad  tym jaka była  sytuacją polityczna w tym  czasie  w Egipcie.  W  trakcie  badania tomograficznego okazało się, że nieszczęsny Ramzes III miał po prostu poderżnięte  gardło, rana miała 7 centymetrów  długości i była baaardzo  głęboka, bowiem  sięgała aż kości kręgosłupa.  Jedno jest pewne  - po takim ciosie z całą pewnością  zmarł natychmiast. No ale już  skoro mumia  była w tomografie, to przebadano ją  na  calutkiej  długości  i odkryto, że faraonowi odcięto również duży palec u nogi. Według analizy rany  ta rana  była zadana  innym  narzędziem niż to użyte do poderżnięcia gardła i wysnuto wniosek, że było dwóch zamachowców. No nie wiem- ja to bym zapewne pomyślała, że ktoś ów palec  oderżnął albo na dowód, że faraon nie żyje albo.....może na pamiątkę??? Ludzie   zawsze  zbierali i nadal  zbierają baaardzo różne rzeczy.

Według  dostępnych  źródeł historycznych zamach  na życie  Ramzesa III był zorganizowany przez Tiyę, jedną z mniej  ważnych, ale bardzo ambitnych żon Ramzesa III, która za wszelką cenę chciała po śmierci Ramzesa III osadzić na tronie swego syna Pentawereta,  zamiast wyznaczonego przez Ramzesa syna urodzonego przez inną, wcześniejszą  żonę.  Tiya miała  swoich zwolenników wśród  członków  rodziny królewskiej oraz  wśród wysokich urzędników cywilnych i  wojskowych a nawet też  wśród magów.  I tu moja prywatna uwaga do panów- pamiętajcie - posiadanie   kilku kobiet  równolegle - nie popłaca!

Ramzes III zginął, ale jednak na tronie zasiadł wyznaczony przez  niego syn a nie  syn  Tiye, Ramzes IV, który bardzo  surowo potraktował uczestników  spisku - większość  została skazana  na śmierć i została stracona, nielicznym zezwolono na popełnienie  samobójstwa, co było bardziej honorowym rodzajem śmierci.

Poza tym w trakcie  badania  mumii Ramzesa III okazało  się, że ówcześni egipscy balsamiści w ranę  na  szyi Ramzesa III włożyli amulet Horusa, który według ówczesnych  wierzeń miał właściwości lecznicze  i  ponadto  zabezpieczyli  ranę grubymi  warstwami lnu, a  wszystkie  te czynności,  zgodnie z egipskimi wierzeniami miały na  celu przygotowanie  Ramzesa III do życia po śmierci.

No cóż - nie  da  się ukryć, że bycie na  szczycie  władzy nie  zawsze jest usiane różami a na  dodatek często kończy się przedwczesną a na dodatek  gwałtowną śmiercią.

                                                            A poniżej amulet Horusa:


 

W zamierzchłej przeszłości zrobiłam kiedyś z koralików taki amulet dla  wnuczki mojej znajomej i jeśli dostanę napadu pracowitości  to "machnę i  dla siebie.

Miłego tygodnia  dla Wszystkich!!!

 

 


piątek, 16 sierpnia 2024

Uprzedzam ..... nudne będzie.

 Dochodzi   godzina dwudziesta  pierwsza, za oknem  już  tylko 28 stopni, na jutro przewidują o jeden stopień mniej.  Zgodnie  z wytycznymi dostosowanymi do mego wieku i kondycji a także do faktu, że  aktualnie   przebywam  tu  sama,  nie wychodzę  bo upał  i  siedzę grzecznie  w domu, bo moi  na  wakacjach. Popijam wodę z cukrem i solą i czytam. Dodanie  do  wody soli i  cukru powoduje,  że  taki płyn  dobrze nawadnia organizm a nie przelatuje przez nas  niczym pociąg  ekspresowy.

Od zawsze intrygowało mnie  funkcjonowanie mózgu i.....co się dzieje  gdy  wydamy ostatnie tchnienie. A zaczęło mnie interesować gdy miałam 24 lata i w trakcie operacji (która miała  być niemal kosmetycznym zabiegiem)  miałam zatrzymanie  akcji  serca z powodu b. silnego i niespodziewanego krwotoku. Dobrze, że   szpital miał nieco krwi  zgodnej  z moją grupą poza tym  karetka  zdołała  dowieźć świeży jej  zapas.  Nie miałam żadnych doznań z tej okazji (typu  tunel, światło itp., bowiem  byłam w narkozie), a o tym, że było "nie fajnie i byłam jedną  nogą  gdzie indziej  dowiedziałam  się wychodząc po 3 tygodniach  ze  szpitala.  Trochę  się dziwiłam, że mnie tak "niańczą" i że tak długo w tym szpitalu jestem.I jakoś od tej pory mam takie nieco  dziwne  zainteresowania.

Właśnie  pan Robert  Lanz, uznawany za trzeciego najważniejszego  obecnie naukowca  zajmuje  się badaniami  nad komórkami macierzystymi, a  wcześniej  zajmował się zagadnieniami związanymi  z klonowaniem zagrożonych gatunków zwierząt. Poza tym  zawsze interesował  się fizyką, mechaniką kwantową, astrofizyką. Ten wachlarz  zainteresowań zaowocował   TEORIĄ  BIOCENTRYZMU.   

Według tej teorii podstawą  wszechświata jest  świadomość i to ona tworzy materialny  wszechświat.. Zdaniem Lanzy prawa  natury i stałe kosmologiczne wydają  się  być dostrojone  do tego aby  istniało życie. 

Poza tym jego zdaniem inteligencja  istniała przed materią. Teoria   biocentryzmu zakłada, że śmierć świadomości  nie istnieje.  Śmierć jest  tworem  funkcjonującym tylko w myślach, bowiem  ludzie identyfikują  się ze  swoim  ciałem. A ponieważ powłoka  materialna po jakimś  czasie musi umrzeć, to wydaje  się ludziom logiczne, że to samo  dzieje  się i ze świadomością.

Według tej teorii w jednym  wszechświecie nasze  ciało jest martwe, ale  gdzieś  zawsze będzie istniał inny wszechświat, w którym  może  się określić nasza świadomość zyskując  w ten  sposób tymczasową przynależność do czasu i  przestrzeni- czyli po śmierci fizycznej naszego  ciała nasza świadomość  wędruje  do innego wszechświata.

Te  teorię wspiera praca  naukowa oraz  badana  dwóch naukowców Stuarta Hameroffa i sir  Rogera  Penrose.  Hameroff to emerytowany profesor anestezjologii i psychologii  Uniwersytetu Arizońskiego, a  Penrose  to matematyk i  fizyk Uniwersytetu Oksfordzkiego. Obaj panowie   wspólnie opracowali  Kwantową Teorię  Świadomości.  Ich teoria  sugeruje, że ludzka  świadomość jest wynikiem procesów  zachodzących w mikrotubulinach - czyli w  strukturach białkowych znajdujących się wewnątrz  neuronów mózgu. Zdaniem obu naukowców mózg nie jest  tylko skomplikowanym organem  biologicznym ale też potężnym komputerem kwantowym. Stąd   wniosek, że świadomość jest  swego rodzaju programem. Stąd  również  wniosek, że  świadomość jest  swego rodzaju programem, który  działa  na tym biologicznym komputerze  kwantowym.  I zdaniem obu  naukowców ten program może kontynuować swoje działania nawet po śmierci  biologicznej organizmu.

Hameroff wyjaśnia, że w chwili śmierci klinicznej, gdy  serce przestaje  bić oraz  ustaje przepływ krwi, mikrotubule w komórkach mózgowych tracą swój stan kwantowy, ale informacja kwantowa w ich strukturach nie ulega zniszczeniu, ale  rozprasza  się i  wraca  do  wszechświata.. 

Teoria ta może  być wyjaśnieniem zjawisk doświadczeń  bliskich  śmierci. Gdy pacjent zostaje   pomyślnie  reanimowany informacja   kwantowa może powrócić do mikrotubul, co skutkuje potem  relacjami o przeżyciach na pograniczu śmierci. Jeżeli jednak  reanimacja nie powiedzie  się i pacjent umrze, to te informacje  kwantowe mogą poza  ciałem istnieć prawdopodobnie  nieskończenie  długo. I ta  informacja  kwantowa to w popularnej nomenklaturze jest  zwana  duszą.

Teoria  tych  dwóch naukowców nie jest jakąś  nowością bo ma już   ze  20 lat, a obaj  profesorowie nadal kontynuują swoje  badania. Być może ów nieco  dziwny  mariaż fizyki kwantowej z reinkarnacją da nam odpowiedź na pytanie czy jesteśmy czymś  więcej niż tylko ciałami i czy nasza  świadomość jest  czymś fundamentalnym  dla wszechświata a nie  tylko ubocznym produktem ewolucji  biologicznej.

 A może nas wcale nie ma a jesteśmy  tylko komputerową grą???  To też jest niewykluczone.

Miłego weekendu  Wszystkim życzę!!!!





I kilka  zdjęć z berlińskich  spacerów.