.........do siebie. Miałam jednak dość blisko;)
Ręka już nie boli, temperatura wróciła do mojej normy i tylko dwa dni spędziłam głównie na spaniu. I chociaż wiosna "byle jaka", bo wciąż nie można narzekać, że jest zbyt ciepło, jakimś cudem drzewa zaczęły się stroić w liście. Podwórkowe brzozy wreszcie są zielone tą piękną jaśniutką zielenią:
Drzewa na mojej ulicy też pomału nabierają zieleni:
niestety bardzo dużo drzew wygląda tak:
i wiadomo, że niestety lepiej nie będą wyglądały - jest po prostu zbyt sucho, śniegu tej zimy zabrakło, wiele drzew, tych młodszych niestety poschło - mają zbyt krótkie korzenie by sięgnąć do bardziej wilgotnej warstwy ziemi.
W marcu padły trupem moje piękne pelargonie- wystarczyła jedna bardzo mroźna noc i po dwóch latach kwitnienia jak rok długi - przemarzły.
Ale przetrwała bez szkody lawenda:
której niemal nie podlewałam ani niczym nie osłoniłam doniczki, podobnie wysoką odporność na brak pielęgnacji wykazała hedera:
która z radości, że wreszcie ją podlałam wypuściła nowe liście i pomknęła nieco w górę.
Bez strat zniósł zimę miniaturowy iglaczek, który dwa lata wcześniej spełniał u mnie funkcję choinki bożonarodzeniowej i jakiś rozchodnik:
Rozchodnik zakwitnie zapewne w końcu lata, potem zemrze i bardzo wczesną wiosną zacznie od nowa wypuszczać listki. W nagrodę zafunduję mu nowe lokum- gdy się kiedyś wybiorę do sklepu ogrodniczego. Ogrodniczka ze mnie taka ze znanego przysłowia i tak naprawdę mój talent ogrodniczy mało która roślinka przetrzymuje - albo zasuszę albo zatopię.
Ale moje miniaturowa różyczka odporna jest- rozkwitły następne pączki. Ciekawe jak długo wytrzyma.
A tak w ogóle u mnie nic się nie dzieje - cisza i spokój. I coś do posłuchania - dyryguje Karajan
BONUS
WŁOSKI PRZEBÓJ :"Zaszczepiona"