Nic od lat się już nie zmienia, wszyscy, wszystkim ślą życzenia - ślę więc i ja.
Niezależnie od tego, czy obchodzicie tradycyjne Boże Narodzenie , czy Zimowe Przesilenie, czy jest to po prostu czas wolny przeznaczony na spotkanie z tymi, których kochacie i lubicie - wszystkim Wam życzę byście go spędzili tak jak chcecie - w spokoju i radości.
Kończy się rok - życzę Wszystkim, by Nowy był bardziej stabilny i spokojny a przynajmniej nie gorszy od tego, który wkrótce pożegnamy.
W miniony piątek, 16.XII o godzinie 6,00 rano rozpadło się największe na świecie wolno stojące akwarium, które miało 16 metrów wysokości, 11,5 metra średnicy, było domem dla 1500 ryb ponad 100 gatunków. Z akwarium wylało się milion lirów wody, zginęły wszystkie ryby. Dwie osoby zostały ranne odłamkami szkła. To olbrzymie akwarium znajdowało się w holu berlińskiego hotelu Radisson Blu.
Siła eksplozji roztrzaskała drzwi i okna w hotelu a na ulice wyleciał gruz. Zniszczony doszczętnie jest parter tego obiektu.
Latem tego roku, po 2,5 latach renowacji owo akwarium zostało udostępnione dla zwiedzających. Koszt renowacji tegoż akwarium wyniósł 2,6 miliona euro. W trakcie renowacji między innymi wymieniono uszczelki silikonowe akwarium.
W chwili tego wypadku w Berlinie było 7 stopni mrozu. Szczęście w nieszczęściu, że nikt o tak wczesnej porze nie zwiedzał owego akwarium.
Lubię akwaria i oceanaria. Wśród moich przyjaciół w Warszawie było kilku miłośników akwariów. U jednych było nawet akwarium, które mieściło 300 l wody i w tym pokoju niemal na każdym blacie stało jakieś akwarium - po prostu pan domu miał fioła na punkcie hodowli ryb. I dzięki temu pozbyłam się bez problemu swojego akwarium, gdy moja latorośl przestała się interesować rybkami.
Ale ilekroć jest okazja odwiedzenia jakiegoś ładnego akwarium lub oceanarium to z niej korzystam.
Na zdjęciach poniżej jest to berlińskie super akwarium przed i po katastrofie:
Poza tym nic ciekawego u mnie - pogoda z gatunku "i psa żal byłoby na spacer wygonić", raptem 1 stopień ciepła i mży coś bliżej nieokreślonego - chwilami wygląda na zwykły deszcz, a chwilami są to mini kuleczki śniegu. A mnie głowa pęka z bólu i chyba sprawdzę czy moje łóżeczko nadal jest wygodne.
........ nawet miałam zamiar napisać w tytule "na zachodzie bez zmian", ale się w porę opamiętałam.
Pogoda taka jakaś "średnio na jeża", przeważają temperaturki w okolicach zera, czasem nieco powyżej owego zera, czasem poniżej, jak na razie śniegu nie ma, co mnie akurat wcale a wcale nie martwi. Wczoraj spędziłam sześć godzin na dekupażowaniu prezentu dla teściowej mojej córki. Jutro, gdy już wszystko mi wyschnie idealnie, położę dwie cieniutkie warstewki lakieru bezbarwnego. Osobiście bardzo lubię i cenię Ingrid, fantastycznie wychowała swego syna, a lekko nie miała, bo owdowiała gdy dziecko miało zaledwie 1 rok. Poza tym jest to nieprawdopodobnie dobra osoba i kocha swą synową tak, jakby to była jej własna córka. Cieszę się, że się spotkamy w święta i na pewno pobędzie tu przynajmniej do Nowego Roku.
Wytaszczyłam się dziś do swego rodzinnego lekarza w nadziei, że wreszcie dostanę kod na e-recepty. Okazało się, że jak na razie jeszcze ów kod do tej placówki nie dotarł, no ale przynajmniej dostałam recepty na swoje stałe leki i zaszczepiłam się p. grypie, która w tym roku wetuje sobie straty za dwie ubiegłe zimy, gdy ludzi kosił Covid-19 wraz ze swymi mutantami i zaczynają po Berlinie krążyć jakieś grypopodobne infekcje męcząc ludzi. Jako osoba w wieku mocno 60+ mam obowiązek się szczepić no i się z tego obowiązku dziś wywiązałam.
Trochę to kłopotliwe, bo do swego rodzinnego muszę się przewlec dwiema liniami metra, choć to zaledwie pięć przystanków. Na szczęście ja mam z domu do metra 250 metrów a na miejscu do rodzinnego pewnie 100 metrów. Obskoczyłam elegancko wszystko w 70 minut, łącznie z drobnym czekaniem na zastrzyk. Jedyne co mi nie za bardzo pasuje to fakt, że w metrze (w każdym środku komunikacji publicznej Berlina) i u lekarza trzeba być w maseczce. Mam wyraźnie krótszy oddech niż kiedyś. No cóż- starość nie radość. Chyba sobie kupię nową maseczkę, tym razem czarną i koniecznie dziecięcą rozmiarowo, bo taka dla dorosłych to mi dosłownie wchodzi do oczu, więc muszę jej dół podwijać, by była węższa.
Ponieważ ciągle jestem na "utrzymaniu" ZUSu, a jest koniec roku, to muszę udowodnić tejże instytucji, że nadal niestety żyję i tu nowość - gdy zimą w 2019 roku załatwiałam w szczecińskim oddziale swego Banku sprawy spadkowe (bo miałam wspólne konto bankowe z mężem) to wdepnęłam do ZUS-u i załatwiłam sobie "profil zaufany" i w tym roku, po raz pierwszy z niego skorzystam- zamiast gnać do naszej ambasady na potwierdzenie własnoręczności podpisu na druczku do ZUS-u, będę miała wideo-wizytę w polskim ZUSie i wystarczy widok mojej fizjonomii oraz mój paszporcik obejrzane przez urzędniczkę przy pomocy kamerki, żeby uznano, że jeszcze żyję i renta rodzinna mi się nadal należy. Oczywiście wpierw muszę się umówić na ową wizytę z osobą, która się tym w ZUS-ie zajmuje. Ciekawa jestem czy uda mi się przy pomocy owego "profilu zaufanego" wyrobić sobie nowy Dowód Osobisty, no bo podobno wszystkie dowody podlegają wymianie- ma ponoć być podpis cyfrowy. W najgorszym razie będę musiała zrobić wycieczkę do Szczecina po odbiór. No a może do Słubic? Jak na razie to "w razie co" (uwielbiam to powiedzenie) mam jeszcze kilka lat ważny paszport.
Jest jedna rzecz, za którą tęsknię stale i niewymownie- bardzo mi brakuje filii Centrum Kompleksowej Rehabilitacji, w którym regularnie co 6 miesięcy spędzałam trzy tygodnie na zabiegach fizyko i fizjoterapii- codziennie. Tego mi tylko brak, za niczym innym, w kwestii miasta rodzinnego, czyli Warszawy - nie tęsknię. Nadal kocham Berlin.
To był pierwszy poranny rzut oka przez okno- niezachęcająco- prawda?
Na wszelki wypadek spojrzałam nieco w bok i zobaczyłam to:
Po kilku godzinach już nie było śladu po tym śniegu. Ciepło nadal nie jest , aktualnie mam -1 i ostrzeżenie o gołoledzi.
No a że nie było dokąd iść, bo zimno i wiatr wybrałyśmy się z córką na polowanko, czyli popatrzeć i ewentualnie kupić różne rzeczy "pod choinkę". I w związku z tym wytuptałam dziś w dwóch sklepach, przemierzając tylko partery - 2,5 km. Zmordowałam się, bo wszak byłam w zimowej kurtce. To był całkiem dobry pomysł z tymi zakupami dziś, bo na szczęście nie było tłumów i tym samym kolejek do kas.
Zachciało mi się niedużej foremki do pieczenia i znów przeżyłam lekki szok, bo dobił mnie wybór - kilkanaście metrów z akcesoriami do pieczenia ciast, tortów i Bóg wie czego jeszcze. Byłam również w sklepie, w którym można zakupić przeróżne produkty do zaspokajania swego hobby- oczywiście musiałam wszystko pomacać i.... jeden z prezentów podchoinkowych to będzie pudełko na chusteczki, zdekupażowane przeze mnie. Od jutra muszę się niestety wziąć do roboty, dekupażowanie pochłania bardzo dużo czasu. I miła niespodzianka - nie rzępolili kolęd ani żadnych około świątecznych melodyjek.
Miłej niedzieli Wszystkim życzę! A do posłuchania nieco zapomniany Demis Roussos
W tym roku zamiast typowego wieńca adwentowego mam "gwiazdę betlejemską". Jej ojczyzną jest Meksyk. Według legendy Azteków kwiat jest zabarwiony krwią bogini, której serce pękło z miłości, niestety nie wiemy do kogo.
Z liści Aztekowie robili czerwony pigment, który był używany do barwienia tkanin i kosmetyków, a mleczny sok, który wydziela był lekiem, którym zbijano gorączkę. W półtropikalnym klimacie ta roślina jest krzewem i może dorosnąć nawet do 4 metrów wysokości.
Na początku XIX wieku Joel Poinsett, ambasador USA w Meksyku, doktor i pasjonat botaniki sprowadził te roślinę do USA. Na jego cześć nazwano ją "poinsetia". Do Europy trafiła dzięki Aleksandrowi von Humboldtowi, ( mój idol) który przywiózł ją ze swej podróży do Ameryki. W Berlinie została skatalogowana i otrzymała nazwę botaniczną Euphorbia pulcherrima , czyli najpiękniejsza z euforbii.
Nieco kapryśna w swych wymaganiach, ale mam nadzieję, że do Świąt BN jakoś przetrzyma mój wybitny antytalent do hodowli roślin.
Poza tym - jak na działkach zimą- nic się nie dzieje. Za oknem chmurno i chłodno, "aż" +3 stopnie.
Widok na tyle niecodzienny, że aż pyknęłam "zdjątko", bo trudno to nazwać zdjęciem. Wczoraj cały dzień coś mżyło i właściwie jest to pamiątka po wczorajszej "mżawce". Dziś na termometrze "0", na ulicy ani śladu po jakimś "śniegu" tylko na podwórku pamiątka po wczorajszej śniegowej mżawce. Po raz pierwszy widziałam tak mikroskopijne płatki/kropelki śniegu. Naprawdę musiałam się dobrze zjawisku przypatrzeć, by dostrzec, że to nie zwykła, a śniegowa mżawka.
W pokojach mam, pomimo włączonych kaloryferów, aż 18 stopni ciepła, bo piec centralnego ogrzewania jest opalany gazem, a gazu, jak wiadomo - brakuje - i należy go oszczędzać. W ramach oszczędzania wszyscy właściciele domów mieszkalnych i nie tylko, dostali odgórne wytyczne jak ma być ustawione ogrzewanie. A na dworze oszałamiająca temperatura wynosząca 0 stopni. Jak dobrze pójdzie, to podobno będzie aż +1. Ale na koniec nadchodzącego tygodnia jest szansa na +7 stopni. Jedno jest pewne - Niemcy, ów przez wiele osób kraj wymarzony, mlekiem i miodem płynący, ma spore problemy finansowe i coraz bardziej należy "zaciskać pasa".
Na gruncie prywatnym też nie mam się czym zachwycić, jakoś nie mogę dojść do siebie - pewnie za daleko odeszłam od dobrego stanu zdrowia. Niestety muszę się w tym tygodniu przemieścić do swojego rodzinnego lekarza - mam nadzieję, że może już będą w stanie podać mi kod na e-recepty i uda mi się zaliczyć szczepienie p. grypie oraz zbadać poziom mego TSH.
Muszę Was pocieszyć - nie tylko kraj nad Wisłą nie jest zadowolony z rządu, który został wybrany - tu też narodowi pomału otwierają się oczęta na otaczającą rzeczywistość. Po prostu sprawdza się stare, ale wciąż aktualne powiedzenie, że "lepiej jest wrogiem dobrego" i nie warto wierzyć w przedwyborcze obietnice.
Jest jesień - niezależnie od tego jak się ona prezentuje od strony meteorologicznej to dla wielu osób jest porą dość ciężką.
Tyle tylko, że jedni się do tego przyznają i piszą, że krótkie dni ich "dołują" lub wręcz przyprawiają o depresję. Dla mnie jesień, a zwłaszcza październik i listopad to nie tyle stan depresji i zniechęcenia ale okres permanentnej ochoty na sen. To nic nowego u mnie - mam to od wielu lat. Zasypiam przy byle okazji, gdyby nie resztka rozumu to przespałabym całą dobę. Wiele lat wcześniej to nawet zwierzyłam się z tego "problemu" lekarzowi, który mnie bardzo uważnie wysłuchał, zlecił listę badań długą na dwie strony kartki A-4. Badania trwały dość długo, utoczono mi przy okazji mnóstwo krwi, przebadano co się dało przebadać i.....wyszło com prawie zdrowa, tylko mam Hashimoto. Leki dostałam i.....jak było tak i jest. Ostatnie słowa owego lekarza- "no cóż, taka uroda pani organizmu, nie zmienimy tego -skoro pani organizm tego wymaga, to proszę mu umożliwiać spanie". No więc umożliwiam swemu organizmowi spanie i dlatego mnie mało. Wczoraj zasypiałam przeglądając FB - klęska. Zupełnie jakbym miała 100 lat, a jednak mam mniej.
Pomimo mojej jesiennej śpiączki udaje mi się poczytać nieco mądrych rzeczy, np. o badaniach neurobiologów nad naszym najbardziej skomplikowanym organem, czyli mózgiem. W latach 50 XX wieku potwierdzono, że kora mózgowa i hipokamp to dwa miejsca, które pozwalają zapamiętać różne zdarzenia. Hipokamp odpowiada za pamięć krótkotrwałą, a kora mózgowa za pamięć długotrwałą. Oczywiście badania nad funkcjonowaniem mózgu trwały nadal ( bo nie bardzo wiadomo czy to my nim rządzimy, czy on nami) i ostatnio połączone zespoły amerykańskich i japońskich neurobiologów odkryły, że nasz mózg zapamiętuje każde wydarzenie jednocześnie i w hipokampie i w korze mózgowej, ale pamięć długotrwała uaktywnia się dopiero w kilka dni później niż w hipokampie. Gdy naukowcy zerwali naturalne połączenie pomiędzy tymi dwiema częściami mózgu pamięć długotrwała nie funkcjonowała.
Lubię czytać o naszym mózgu, zawsze czegoś ciekawego się dowiem, ot chociażby tego, że czytanie książek powoduje zmiany fizjologiczne w naszym mózgu- następuje wówczas podwyższona łączność w lewej korze skroniowej. Jest to obszar mózgu odpowiedzialny za przetworzenie i rozumienie komunikatów językowych.
Podwyższony poziom łączności zaobserwowano również w bruździe centralnej, odpowiedzialnej za doznania dotykowe. Wniosek - ulubiona książka ma długotrwały wpływ biologiczny na nasz mózg. U mnie to Grahama Greene "Podróże z moją ciotką". A Wy macie jakąś swoją ulubioną książkę czytaną już 100 razy i nadal ją czytacie gdy Wam smutno, źle lub dopada Was chandra?
Miłego weekendu, koniecznie ze słoneczkiem w roli głównej!!!
I do posłuchania coś, czego tu w radiu nie usłyszę.
Mam dziś w Berlinie dwa zaćmienia. Jedno to właśnie trwające częściowe zaćmienie Słońca, Rozpoczęło się o godzinie 11,09:49, o godzinie 12,13:54 będzie jego apogeum a zakończy się o19,19. Zaćmienie obejmuje 32,3% Słońca.
Drugie, zupełnie nie astronomiczne zaćmienie obejmuje stan mego zdrowia - trwa już dwa tygodnie i osobiście mam już dość. Co prawda nie leżę plackiem, nawet wychodzę z domu, ale nadal dają mi do wiwatu zatoki. Na szczęście ropa z gardła już się wyniosła. Nie byłam uprzejma pójść do lekarza, bo wiem, że zaraz by mnie uszczęśliwiono antybiotykami, a po ostatniej w Polsce kuracji moich zatok, załapałam się na po antybiotykowe zapalenie jelit i stwierdziłam , że wolę umrzeć z racji stanu zapalnego zatok , niż po raz drugi mieć zapalenie jelit.
Więc zamiast antybiotyków pasę się czosnkiem. Pomaga.
Pogoda właśnie doszła do wniosku, że należy pomóc Słońcu w zaćmieniu i ciemne chmury właśnie zasłoniły słońce całkowicie.
A poza tym nic się u mnie nie dzieje - no może tylko to, że moi jutro będą na Niagarze. Ale tak się marnie czuję, że nawet im tego nie zazdroszczę.
Dochodzi godzina siedemnasta a temperatura powietrza to drobne 25 stopni. Jutro już ma być chłodniej i może nawet trochę popadać.
Lubię ten nieco "rozwodniony" kolorystycznie błękit nieba. Dobrze się je wgapiając się w coraz bardziej złociste brzozy na tle jaśniutkiego błękitu.
A dęby burgundzkie już pomalutku brązowieją i w tych brązowych liściach przetrwają zimę. Gdy zaczną opadać z drzew będzie to oznaka, że nadchodzi wiosna. Ale takie "klasyczne" zachowanie staje się ostatnio coraz rzadsze - permanentna susza sprawia, że ratując swe życie dęby burgundzkie starają się zrzucić jak najwięcej liści.
........... "stuknie mi" piąta rocznica przyjazdu do Berlina. Wtedy Berlin powitał nas deszczem a kraj ojczysty dość niespodziewanym odłączeniem nas od sieci. Byliśmy zmęczeni jazdą bo dzień zaczęliśmy bardzo, bardzo wcześnie wyruszając w drogę o 6 rano. Widziałam, że mąż jest nieco zdenerwowany, bowiem ruch kołowy stawał się coraz intensywniejszy im bliżej byliśmy Berlina a w jego granicach był już naprawdę duży a do tego padał deszcz.
"Robiłam" za pilota byśmy wykonali zjazd z autostrady we właściwym miejscu. I udało się! Odnaleźliśmy "naszą" ulicę bez trudu, trochę gorzej poszło ze znalezieniem właściwego numeru budynku bo rozkład adresowy inny niż, w Polsce, poza tym podświadomie szukaliśmy wzrokiem ciężarówki "naszej" firmy przewozowej. W końcu mąż zaparkował pod właściwym numerem, wyszliśmy z samochodu i miłe zaskoczenie - na tablicy domofonu już była zainstalowana nasza wizytówka i w kilka minut później na dole w bramie pokazali się "nasi"- córka i jej mąż. Z naszego samochodu wzięli resztę naszych rzeczy i to był koniec podróży i początek nowego życia na starość.
W mieszkaniu było już ustawione wszystko to co przywiozła firma przeprowadzkowa, czyli pokój męża był gotowy do zamieszkania. Okazało się, że panowie od przeprowadzek wyjechali z Warszawy długo przed świtem bo o 3,30 nad ranem, więc mieli bardzo dobry przejazd, wręcz pustki na szosach i całej autostradzie. Po przyjeździe tak ze trzy miesiące mieszkałam na pudłach, bo meble zamówione do naszego drugiego pokoju bardzo długo nie mogły do nas trafić, bowiem firma kurierska (niemiecka) miała "awarię systemu" i nie tylko nie dostarczała przesyłek ale nie mogła również zlokalizować gdzież to one aktualnie są. Tyle z "historii".
Nadal kocham Berlin, nie tęsknię ani za Warszawą ani za Polską. Przykro mi tylko, że mój mąż tak krótko mógł się cieszyć tą przeprowadzką, ale tak naprawdę oboje zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że każdy Jego przeżyty dzień może być tym ostatnim dniem.
A z aktualności - cały ten tydzień choruję - dorwało mnie nieco dziwne zapalenie zatok przynosowych-czyli trzy nieprzespane noce, katar do pięt plus gardło zaropiałe. Postanowiłam ominąć lekarza szerokim łukiem, bo gdy ostatnim razem jeszcze w Polsce leczono mi taki stan zapalny antybiotykami (trzema różnymi ) omal nie zeszłam z tego świata z powodu zapalenia jelit po tych antybiotykach.
W ramach rozrywki czytam różne wiadomostki astronomiczne - powiedziałabym, że głównie dla sportu. Bo co mi z tego, że panowie naukowcy odkryli, że wnętrze Jowisza jest pełne pozostałości planet zarodkowych, które wchłonęła ta gigantyczna planeta. Ciekawe, czy je kiedyś "strawi" czy może je kiedyś "odda naturze" gdy ją napadną torsje.
A w pobliżu gwiazdy Alpha Centauri, oddalonej od Ziemi tylko o 4,37 lat świetlnych od Ziemi, międzynarodowy zespół astronomów odkrył oznaki, że planeta nadająca się do zamieszkania może znajdować się wokół Alpha Centauri będącym układem podwójnym gwiazd. No cóż, to niemal "tuż za rogiem" - o ile nikt nie pomylił się w obliczeniach.😏 No i podobno wcale nie wygląda tak jak Ziemia. Niestety nie sprecyzowano jej wyglądu.🙊
Jesień- nie da się tego ukryć. Aktualnie 19 stopni i mówiąc językiem tutejszych meteorologów "częściowo słonecznie".
...........wreszcie taka jaką lubię, czyli kolorowa, ciepła, słoneczna.
Ale ta jesień jest zatruta wojną za progiem, ogromną inflacją, lękiem co będzie gdy zabraknie prądu. Nie da się ukryć, że niemal całe nasze życie jest uzależnione od energii, zwłaszcza w miastach. Nic nam nie da zebranie chrustu w lesie skoro nie mamy pieców. Ostatnio gdy tylko "najdzie" mnie na czytanie co też prasa niemiecka podaje, dostaję gęsiej skórki, bo: powinnam sobie przygotować tak zwany plecak kryzysowy a w nim rzeczy niezbędne czyli: radio na baterie, kuchenkę kempingową, latarkę na baterie, teczkę z dokumentami, leki, materiały opatrunkowe, gotówkę, a w domu powinnam mieć: 20l wody pitnej, 3,5 kg produktów zbożowych (chleb, makarony, ryż) 4 kg warzyw strączkowych w puszkach, 2,5 kg zapuszkowanych owoców i orzechów, 2,6 kg przetworów mlecznych -też w puszkach, 1,5 ryb i mięsa konserwowanego , proszek jajeczny, 0,4 kg tłuszczy i oleju, cukier, słodzik, dżemy, bulion błyskawiczny, twarde herbatniki. I to wszystko tylko z powodu tego, że wszystko w świecie, w którym żyjemy funkcjonuje na elektryczności. I tak, czytam, czytam i ręce mi opadają i zazdroszczę własnemu mężowi że przeniósł się już w inny wymiar. Nawet w najbardziej koszmarnych snach nie miewałam takich wizji. Jedno jest pewne - człowiek to najmniej "wyuczalne" stworzenie i nie potrafi uczyć się na błędach przeszłych pokoleń. Nie wiem co doradza polska prasa reżimowa. Tutejsza nie ukrywa, że nie jest wesoło, a poza tym znów mamy na progu kolejne zachorowania na covid. Znów obowiązują maseczki w komunikacji miejskiej, jak i również w przychodniach, odwiedzanie osób w domach opieki oczywiście w maseczkach i z ujemnym, ważnym testem. Sklepy wielkopowierzchniowe mają prawo żądać od swych klientów by ci używali masek FFP2. I novum - każdy Land ma prawo wprowadzić obowiązek noszenia maseczek nie czekając na zgodę Rządu Federalnego.
Ze spraw być może radośniejszych - spisałam sobie zawody, w których (nie będąc na kierowniczym stanowisku) zarabia się powyżej 80000 euro rocznie.
doradca medyczny -85800, pilot - 82500, portfolio menager -81300, architekt oprogramowania- 80800, projekt menager - 80500.
A ilekroć spojrzę w okno widzę to:
Nieco dalej od domu, ale w obrębie miasta bywa tak:
....... już kilka razy o tym wspominałam - mam świra. Póki co nie jest to stan zabroniony, dopóki nie latam z kosą, siekierą , nożem lub innym szkodliwym narzędziem po ulicach i nikogo nie przenoszę w inny wymiar.
Nie mogę napisać, że w szkole byłam entuzjastką fizyki, bo byłoby to kłamstwo. Ale tak mniej więcej w tak zwanym "wieku średnim" zainteresowała mnie fizyka kwantowa, co zostało przez życzliwe mi osoby skwitowane spojrzeniem pełnym litości i radą, bym się przespacerowała do lekarza i uzupełniła sobie hormony, bo w wieku, w którym wtedy akurat byłam, brak niektórych hormonów powoduje różne dziwne zawirowania w łepetynie. I pewnie miały rację, ale zlekceważyłam tę dobrą radę, poprzestałam tylko na tradycyjnej HTZ , uzupełniając jedynie "babskie hormony". Na babskie sprawy HTZ pomogło, ale fizyka kwantowa nadal pozostała w kręgu moich zainteresowań. I stąd poniższy filmik:
A za oknem "przelatują mi opady" i jest aż 11 stopni ciepła. I z ciekawostek - dwa dni byłam w towarzystwie kotki o imieniu Mozart:
Przeżyła, chociaż tęskniła bardzo za swoją panią. Więc jeśli ktoś Wam napisze, że kot po spędzeniu ze mną 24 godzin przenosi się w zaświaty bo jestem "psiara " a nie "kociara"- to nie wierzcie mu.
Poza tym u mnie - jak na działkach - nic się nie dzieje. Tylko liście przestają być zielone.
Jak dla mnie to nic nowego, bowiem dnie bez samochodu to mam stale - nie jest mi tu potrzebny za to generuje spore wydatki i systematyczny ból głowy w kwestii parkowania.
Wczoraj obejrzałam "z grubsza" wyniki Spisu Powszechnego w Polsce, w którym musiałam również uczestniczyć. Powiedziałabym, że wyniki są mało radosne. Odsetek osób w wieku produkcyjnym spadł do 59,3%, a udział ludności w wieku poprodukcyjnym wzrósł do ponad 22%.
Co piąty mieszkaniec Polski ma ponad 65 lat. Przybyło gmin, w których odsetek populacji po 65 roku życia przekracza 20%.
W tym stuleciu populacja Polski spadnie z 38 do 24 mln. A za 80 lat Polaków będzie mniej o 10%, a za kilkadziesiąt lat w Polsce odsetek seniorów w stosunku do osób w wieku produkcyjnym będzie najwyższy w Unii Europejskiej.
W Niemczech natomiast odnotowano w tym roku ogromny spadek liczby urodzeń - zdaniem "speców" spowodowany pandemią covid 19. Ich zdaniem wiele kobiet odłożyło "na potem" kwestię macierzyństwa obawiając się w czasie ciąży zakażenia covid 19. Doskonale to rozumiem- też bym się bała.
Niemcy poszukują ..........marynarzy do pracy w żegludze środlądowej. I na dodatek ci co będą się szkolić na 3 -letnim kursie marynarskim dostaną 65 tysięcy euro, ci, którzy zdecydują się na udział w szkoleniu na kapitana żeglugi śródlądowej dostaną 76 tysięcy euro. Bo nagle przypomniano sobie, że żegluga śródlądowa to znacznie tańszy sposób na transport a ponadto wielce ekologiczny i oszczędzający energię. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nasi pradziadowie już o tym wiedzieli. Kursy będą się odbywały systemem hybrydowym - część zajęć będzie prowadzona on line. Jeszcze trochę a wrócą wielce ekologiczne tratwy - napędzane prądem rzeki i siłą ludzkich mięśni.
U mnie mało ciepło, raptem 9 stopni, ale przynajmniej jest słońce. Miłego weekendu Wszystkim!!!
Mam wrażenie, że moje życie składa się głównie z piątków a na dodatek nic się w te piątki nie dzieje.
Jesiennie u mnie. I na dodatek straszą mnie tym czymś na zdjęciu poniżej.
To pająk, jadowity. Pocieszające, że jego ukąszenie, chociaż na pewno do miłych nie należy, to nie zagraża życiu człowieka. Rozpanoszył się w Niemczech - od Frankfurtu po północną Hesję. Dotychczas żył sobie grzecznie w basenie Morza Śródziemnego i Afryce Północnej, ale klimat się niestety ocieplił i i wędruje sobie pajęczysko po Europie. Już zameldował się w Bremie, Berlinie, Nadrenii Północnej- Westfalii. Ochrzczony został jako Nosferatu, lubi piwnice w budynkach mieszkalnych, tudzież garaże. Jest dość duży - jego odwłok może mieć nawet 8 cm średnicy. Bardzo, bardzo nie lubię pająków, nawet całkiem niedużych. A, jak na złość, muszę pójść do piwnicy - już trzeci dzień się przymierzam.
Nieco mi ponuro, odszedł w Niebyt kolejny blogowicz- Delu. Fajny facet, ateista i to - smutne - młodszy ode mnie.
A w ogóle tutejsza prasa pilnie dba o to, bym przypadkiem nie pomyślała, że życie to fajna przygoda. Ale już dawno przejrzałam na oczy i doszłam do odkrywczego wniosku, że jesteśmy tu za karę. U mnie coraz chłodniej, nawet jest wiatr i w porywach aż 17 stopni ciepła. Temperatura otoczenia, w moim przypadku, wzrasta w chwili wejścia do sklepu i robienia zakupów. No bo ja żyję tu z polskiej emerytury, a właściwie z tzw. renty rodzinnej i zamieniam złotówki na euro, a kurs złotego taki, że za którymś razem padnę na glebę z wrażenia.
Z rzeczy dziwnych, mało mi przydatnych - USA wpierw odtajniło artykuły na temat UFO, a teraz znowu wszystko utajniło, bo jawność w tym temacie mogłaby zagrozić Stanom.
Czytam z ogromną frajdą "Słówka" Tadeusza Boya Żeleńskiego. Że też ci co tworzyli fajne rzeczy nie żyją wiecznie i już nie tworzą.
Skończyły się pomidorki na mojej loggii, przekwitła celozja i w związku z tym zrobiłam sobie z niej tak zwany "suchy bukiet" i tak się on prezentuje:
Codziennie rano mnóstwo na chodniku opadłych liści, a na drzewach coraz więcej tych żółtych. Temperatury też już nie przyprawiają o omdlenia z gorąca. Wczoraj , na koncercie jazzowym, który był na tak zwanym "świeżym powietrzu" zmarzłam niemiłosiernie. Wiał dość silny i zimny wiatr. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że w drodze na ten koncert to się nawet spociłam, bo w metrze było okrutnie gorąco. Koncert trwał dwie godziny i część muzyczna była "wzbogacona" wiadomościami z historii Broadway'u , czytanymi przez jednego z muzyków.
Wchodzi tu do użytku tzw. "E- rezept". Oprogramowanie już jest, można sobie nawet wgrać aplikację w smartfona, ale po kod trzeba pojechać do swojej przychodni, a okazuje się, że przychodnie jeszcze nie są gotowe na stosowanie owej E-recepty.
Mam coraz częściej wrażenie, że wielkimi krokami nadchodzi schyłek Europy. Poza tym mam pewnie jakąś skomplikowaną wadę wzroku, bo nie umiem dostrzec w tym korzyści dla pacjenta, skoro i tak pacjent musi ruszyć kuper do apteki i tam wcisnąć im w oczy swój smartfon z numerem kodu. Ale zapewne jest to udogodnienie dla tych co liczą ile leków wykupiono , jak często itp.
A wczoraj na jednym z odcinków "mojej" ulicy zapadł się "kawałek jezdni" . Co prawda nie było widać "dziury w ziemi" , nie mniej widać było, że kawałek jezdni znajduje się nieco niżej niż reszta. To miejsce jest tak ze 250 m od mego budynku, ale niepokojąco blisko metra, a może nawet nad samym tunelem metra?
Mam tylko nadzieję, że z tej okazji nie będzie wstrzymane metro. Bo to byłaby klęska - może akurat nie dla mnie, bom emerytka, ale dla setek osób dojeżdżających do pracy. W godzinach rannych to chyba niedługo będą potrzebni, jak w Japonii - "upychacze" ludzi do wagonów metra.
Poza tym to u mnie jak na działkach w pewnej piosence - nic się nie dzieje. Dziś idę na spotkanie z moją byłą sąsiadką z Warszawy - mieszkała ponad 20 lat nade mną. A teraz ona od wielu lat mieszka w Dusseldorfie a ja w Berlinie i wreszcie się dziś spotkamy- w Berlinie. Będą dwie wdowy na plotkach- ona wdowa od 7 lat, ja od 3. Jedzie do Warszawy bo chce sprzedać swoje mieszkanie, bo wprawdzie stoi puste, ale jednak generuje koszty. Pogoda w sam raz na spokojny spacer, słońce i tylko 18 stopni ciepełka. I do godziny 15,00 powinno nie padać.
Zauważyłam wczoraj, że już dawno niedoświetlony wieczorami Berlin stał się jeszcze bardziej niedoświetlony. A wkrótce stanie się też miastem mocno niedogrzanym. Jest nakaz by w nadchodzącym sezonie grzewczym temperatura w urzędach publicznych nie przekraczała 19 stopni. Jest zakaz podgrzewania wody w basenach krytych i odkrytych. I zakaz ogrzewania części wspólnych jak wejścia, poczekalnie. Wyłączone z tego są szpitale, placówki medyczne i opiekuńcze, szkoły, przedszkola. Nie będzie również podgrzewania wody do mycia rąk. Kończą się też wszelakie oświetlania zewnętrzne budynków.
I będzie: "ciemność widzę, ciemność". Ale pomimo tego miłego weekendu dla Was!!!
Wczoraj.........wreszcie padał deszcz, a tak dokładnie to lał deszcz i była prawdziwa burza, z piorunami. Z godzinę było za oknem czarno-fioletowo i grzmiało, ale nie za często. Nie wiem, czy w Berlinie nastąpiły jakieś niefajne sytuacje z tego powodu, ale pogoda najwięcej szkód to wyrządziła w Bawarii. W Norymberdze zostało zalane metro są powalone drzewa i słupy elektryczne, w niektórych miejscach samochody znalazły się częściowo pod wodą, zawieszono ruch lotniczy.
Kiedyś Stanisław Witkiewicz powiedział, że: "w świecie, który staje się globalną wioską szaleństwo jest zaraźliwe" . Miał rację- ale nie tylko szaleństwo staje się zaraźliwe- właśnie w Niemczech odnotowano zakażenie wirusem Zachodniego Nilu. Ów wirus roznoszony jest przez komary- u 1 na 5 osób rozwija się choroba grypopodobna z gorączką, ale 1 na 100 osób ma ciężki przebieg choroby. W tym sezonie na świecie odnotowano 300 przypadków zakażeń z czego 230 we Włoszech, a w sumie z powodu tego zakażenia zmarło15 osób.
No a skoro jesteśmy przy "zarazach"- MODERNA pozwała Pfizera i BioNTech za skopiowanie innowacyjnej technologii do produkcji szczepionek przeciw CIVID-19. MODERNA twierdzi, że opracowała tę technologię na wiele lat przed pandemią. Pozew złożono w sądach w Massachusetts oraz w Dusseldorf . W odpowiedzi na zarzuty koncern Pfizer przekazał, że jest pewien swojej własności intelektualnej i będzie się bronić przez zarzutami MODERNY. Czyli mamy sytuację dość typową na wczesnych etapach rozwoju nowych technologii. Niemal wszystko co zostało wynalezione i opatentowane ma kilku wynalazców - wygrywa z reguły ten, kto prędzej opatentuje. Takie niestety jest życie.
A ja już się cieszę, bo 9 września będę na koncercie "Jazzfestival: Broadway-Jazz Open- Air auf dem Partdeck Deutsche Oper Berlin", czyli będę słuchała klasyki jazzowej siedząc na dachu gmachu Deutsche Oper Berlin. Teraz tylko należy zaklinać wrześniową aurę żeby nie padał deszcz lub nie było dzikiej wichury. Bilety po 20 € per łeb. Ostatni raz byłam tam wewnątrz, w czasie pandemii na współczesnej wersji "cosi fan tutte" Mozarta. Wszyscy byli zaszczepieni i zamaskowani, ale było super!
Miłego weekendu dla Was!
Gdy sie pokaże napis, że fim niedostepny proszę "kliknąć" na słowa "You Toube' i tam Was przerzuci.
Niemieckie Centrum Lotnictwa i Kosmonautyki w Kolonii poszukuje mężczyzn w wieku 24 - 55lat, niepalących, wzrost od 153 - 190 cm, wskaźnik BMI 19-30kg/m2 i znających język niemiecki.
W styczniu 2023r owe Centrum będzie prowadziło badania zmian fizycznych u ludzi, spowodowanych stanem nieważkości w Kosmosie. Badania potrwają 59 dni, w tym badani będę 30 dni leżeć w łóżku w warunkach niskiej grawitacji, 6 stopni głową w dół. I za te 30 dni leżenia w tej pozycji każdy badany dostanie 11 tysięcy euro. Zmiany, które następują w czasie przebywania w warunkach obniżonej grawitacji są odwracalne. Ciekawa jestem ilu chętnych się zgłosi i czy znajdzie się wśród chętnych jakiś Polak. No cóż - 11 tysięcy euro za 30 dni nie chodzi piechotą. Ale może być nieco nudno.
No i coś co mnie rozbawiło niemal do łez - jeśli macie w domu książki o Winnetou lub kasetę z filmem to niedługo okaże się, że posiadacie skarb. Otóż zakazano w Niemczech drukowania kolejnych wydań owej książki oraz wyświetlania filmu o Winnetou, bo kilku porąbanych obrońców praw człowieka dopatrzyło się rasistowskich treści. Ręce i piersi opadają gdy coś takiego czytam. A tak na marginesie- obecny niemiecki rząd traci coraz bardziej poparcie, suweren widzi nawet bez lupy, że wybrał..... źle, żeby nie napisać do rymu. A poza tym cieszę się, że kiedyś miałam możliwość przeczytania wszystkich powieści Karola Maya, który nigdy nie był na Dzikim Zachodzie a większość życia spędził w więzieniu......za długi. I były to książki wydane jeszcze przed II wojną światową, wszystkie w oprawie płóciennej, imitującej skórę. A jego powieść "Ojciec pięciuset" to ze dwa razy przeczytałam.
A poza tym - coś mi jest, czyli znów mi nawala organ zwany pospolicie sercem i jakoś na nic nie mam sił i najchętniej przebywam w pozycji horyzontalnej i aktywność mi oscyluje około zera. Ale czytać mogę i strasznie dużo śpię. Może to jakaś śpiączkowa odmiana covidu? Bo on nadal jest, w kolejnych wersjach. Ale nie mam gorączki, nie mam kataru, gardło mnie nie boli.
..........tylko 33 stopnie w cieniu, w domu tylko 27,5. Okna zamknięte i zasłonięte grubymi zasłonami. Można wytrzymać, siedzę w stroju mocno niekompletnym. Mogę, wiem, że nikt do mnie dziś nie wpadnie. Jutro ma być temperaturowo tak jak dziś, plus burze. A w niektórych rejonach może nawet być powódź, bo pogoda się "zbiesi" i może spaść nawet do 130 l wody na metr kwadratowy. Ziemia jest potwornie sucha, zbita, o konsystencji betonu, więc może być naprawdę nieciekawie.
Z wielkim zdumieniem wyczytałam, że w Niemczech codziennie jest pożeranych 550 ton kebabów. Dotychczas Berlin był "stolicą kebabów", teraz pierwsze miejsce zajmuje....Drezno. Porcja kebaba w Dreźnie kosztuje zaledwie 4,96 €, w Berlinie ponad 5€.
Berlin pod względem spożycia kebabów spadł aż na trzecie miejsce, za Norymbergę. No nie wiem, ale ja nawet w Turcji nie jadałam kebabów, chociaż jadłam plastry mięsa pieczone na blasze, no ale pilnowałam by były dobrze, z obu stron przypieczone równo na całej powierzchni. Podobały mi się te małe lokaliki, w których część stolika zajmowała blacha do pieczenia i każdy mógł sobie upiec mięso tak, jak miał ochotę.
27 sierpnia mamy w Berlinie "NOC MUZEÓW" i chyba jednak nie pójdę, bo będą przecież tłumy a ja jestem straszne dziwadło i unikam miejsc nawiedzanych przez tłumy.
Ktoś/coś uwzięło się w tym roku na....ryby. W fabryce sody, w pobliżu Bernburga, w Saksonii -Anhalt, pękł rurociąg i do rzeki Saale wyciekła solanka amoniakalna. Oczywiście ryby nie wyrobiły, znów mnóstwo ryb padło martwym trupem. I naprawdę nie miałam z tym nic wspólnego chociaż ryb nie lubię.
A na koniec - eksperci ostrzegają przed tsunami na Morzu Śródziemnym, które z całą pewnością uderzy na Morze Śródziemne w ciągu najbliższych 30 lat. Skąd ta pewność - no cóż bardzo się podniósł poziom wód Morz Śródziemnego, topią się wszak lodowce, a do tego mamy wszak w Europie czynne wulkany. W związku z tymi ponurymi przewidywaniami w Grecji, Turcji, Włoszech, Francji, Portugalii utworzono już kilka centrów ostrzegania przed tsunami obejmujące swym zasięgiem Morze Śródziemne i północno-wschodni Atlantyk. A tak na przypomnienie- nadal czynna jest Etna, Katla (na Islandii), Wezuwiusz, Marsili (pod wodą w okolicy Neapolu, niezwykle ożywiony od 2011r) no i jeszcze Stromboli.
I to byłoby tyle na ten upalny dzień. Miłego wszystkim!
......tak wyglądają młode dęby czerwone, na które codziennie spoglądam:
I nadal sucho, dziesięciominutowy deszcz, po którym chodniki były mokre przez kilka minut nikomu i niczemu nie przyniósł ulgi. Oczywiście potężna ulewa też nie przyniosłaby nic dobrego poza podtopieniami, bo tak wyschnięta ziemia gwałtownych deszczy nie przyswaja. Przydałoby się kilka dni z mżawką lub deszczem padającym co kilka godzin.
Zaszczepiłam się w piątek- tym razem wygodnie, bo blisko domu- do przejścia miałam 350 metrów. Chyba ktoś poszedł po rozum do głowy i szczepić można się nie tylko tak jak poprzednio w centrach szczepionkowych, ale i u lekarzy rodzinnych oraz w niektórych aptekach, takich, które mają odpowiednio duże zaplecze lokalowe. Na razie w Berlinie (we wschodniej części miasta) jest jedno centrum. Przy poprzednich szczepieniach "zwiedziłam" dwa takie centra. Organizacja była świetna. Raz z uwagi na mą starość, skorzystałam z bezpłatnego transportu taksówką, ponieważ owo centrum było zdecydowanie bliżej Warszawy niż mego berlińskiego mieszkania;), a tak naprawdę to po prostu w okolicy owego centrum przez cały czas brakowało ( jak w całym Berlinie) miejsca do zaparkowania własnego pojazdu.
Wczoraj to mnie nawet bolała po szczepieniu ręka i.....o zgrozo!- łopatka. Zupełnie niezrozumiała sprawa. Ale dziś to już tylko boli miejsce po wkłuciu, ale i to tylko po "pomacaniu".
Śmieję się, bo tutejszy pan minister od zdrowia właśnie był uprzejmy przechorować się ( szczepiony czterokrotnie) na covidowego mutanta, ale przebieg choroby był łagodny i krótki. Tu już wszyscy wręcz przeczuleni na owego covida, wróciły już zdalne zwolnienia lekarskie, byle tylko nie tworzyć zbyt dużych zgrupowań ludzi w jednym miejscu. Zwłaszcza, że ten mutant jest szalenie zbliżony objawami do silnego przeziębienia, z tym że charakterystyczny jest objaw silnego osłabienia i wysychanie śluzówki gardła. A na dodatek jest ponoć szalenie łatwo przenoszący się pomiędzy ludźmi. W sklepach część osób w maseczkach, w komunikacji miejskiej wszyscy zamaseczkowani. We wrześniu zapewne powróci spora część obostrzeń związanych z epidemią, a więc i część miejsc będzie niedostępnych dla osób nie zaszczepionych.
Zupełnie dla mnie niezrozumiałe oburzenie wzbudził w niektórych przepis, w myśl którego, nieprofesjonalni amatorzy wspinaczki na Mont Blanc muszą wpłacić 15 tysięcy euro kaucji nim się zaczną na Mont Blanc wdrapywać. A ja w pełni ów przepis popieram, bo wiem ile kosztuje każda akcja ratunkowa nawet tylko w naszych rodzimych Tatrach, którym "kudy do Alp" a do Mont Blanc zwłaszcza. I zupełnie nie widzę powodu dlaczego miejscowi podatnicy mają opłacać wyniki akcji ratunkowej nieodpowiedzialnych , nieprofesjonalnych amatorów wspinaczki, zwłaszcza takich, którzy pełni entuzjazmu wybierają się na Mont Blanc w szorcikach, słomkowych kapelusikach i adidasach lub sandałach. Co prawda kiedyś w ramach spaceru koło domu wlazłam na Nosal w klapkach, no ale schodziłam już na bosaka, żeby kostki nie wykręcić schodząc w klapkach. No i szłam z własnym taternikiem.
No i uważajcie z wycieczkami pielgrzymkowymi. Właśnie w drodze na pielgrzymkę do Medjugorie polski autokar, z polskim kierowcą, na 62 km autostrady w Chorwacji, pomiędzy Jarkiem Bisaskim a Podvorecem zjechał z drogi do rowu - efekt- 11 osób zmarło na miejscu, jedna zmarła w szpitalu, 34 osoby są ranne. Podejrzewają, że kierowca zapewne był przemęczony i zasnął za kierownicą.
....... a dopiero co narzekałam, że się nic nie dzieje.
Tak mniej więcej w odległości 6 - 8 km od mojego domu pali się las. W tamtej okolicy, w środku lasu jest zlokalizowany policyjny poligon, na którym są zlokalizowane różne niebezpieczne materiały- są to ładunki wybuchowe w ilości 25 ton, 20 rozbrojonych dużych bomb z okresu II wojny światowej, różne materiały pirotechniczne zarekwirowane przez policję. Wczoraj około godziny czwartej nad ranem okoliczni mieszkańcy ( są też tacy, którzy mieszkają zaledwie 2 km od tego terenu) zostali obudzeni wybuchami i mogli obserwować nieomal pokaz sztucznych ogni. Sytuacja jest ogólnie mówiąc niewesoła, bo wejście na ten teren zagraża życiu. Las jest suchy niczym wióry i pali się rewelacyjnie. Zgromadzono odpowiedni sprzęt i jak na razie to zlokalizowano tam "4 ogniska zapalne".
Zgromadzone bojowe wozy strażackie polewają dookoła obszar odległy 1 km od centrum pożaru, wezwano też na pomoc armię. Mieszkańcy domów położonych najbliżej pożaru jak na razie nie są ewakuowani. Mieszkańcy proszeni są o wyłączenie urządzeń klimatyzacyjnych i nie otwieranie okien. Zamknięte są 3 autostrady w okolicy Poczdamu, nie kursuje linia S-Bahn S7. I, z tego co się dziś doczytałam, to jeszcze nie wiadomo co lub kto wywołało ów pożar. Być może, że owe materiały pirotechniczne, bo mają one tendencje do samozapłonów. Tak sobie pomyślałam, że to pewnie jest to chińskie badziewie zarekwirowane przez niemiecką policję przed ostatnim Sylwestrem.
W tej chwili u mnie 25 stopni i pogodynka zapowiada wkrótce deszcz, a według prognozy w okolicach Berlina mają być burze. Mam tylko nadzieję, że na to szczepienie, które mam nieomal w samo południe, nie będę musiała iść "niczym kondukt żałobny w deszcz i pod wiatr". Na tym poligonie co jakiś czas są utylizowane w sposób kontrolowany różne niewybuchy itp. i wtedy oczywiście zawsze są zamykane okoliczne autostrady.
"I to byłoby na tyle" - lecąc klasykiem.
Dziś jestem w kręgu tanga. Bo tango, niczym muzyka Mozarta jest u mnie dobre na wszystko.
Miłego dnia wszystkim. I weekendu z przyjazną, nie męczącą pogodą.
Tak naprawdę to nic a nic się u mnie nie dzieje. A nawet gdyby się coś działo to dobrze wiem, że niemal nikogo to nie obchodzi, bo już od kilku lat mieszkam 520 km w linii prostej od Warszawy- miasta, w którym się urodziłam i mieszkałam do 2017 roku.
Aktualnie doczłapałam się do domu ze sklepu- na dworze drobne 31 stopni ciepełka, słońce hula na całego, ale jest leciuteńki wietrzyk, idzie wytrzymać. Ale za kilka godzin będzie na pewno tych stopni więcej- przewidują 34 stopnie.Właśnie obskoczyłam lody - cudownie czekoladowe i cudownie zimne. I - rewelacja- robione przez firmę, która robi je metodą tradycyjną, na prawdziwych jajkach i z prawdziwą śmietaną a nie na proszkowym erzacu- wszystkie składniki są tu naturalne, co niestety sprawia, że one są po prostu drogie -500ml to wydatek 4,99€. Ale naprawdę są świetne. Pomijam fakt, że mam do nich zaledwie 350 metrów i ponad połowę drogi pokonuję w cieniu.
Jutro - jak na razie to wiem, że będzie malowana łazienka a prognoza na jutro przewiduje 38 stopni ciepełka. Czyli - okna muszą być pozamykane i pozasłaniane grubymi zasłonami. Gdy ostatnio na zewnątrz było drobne 36 stopni , mnie udało się utrzymać w mieszkaniu temperaturę 26 stopni.
Mała ciekawostka- dwie firmy niemieckie testują czterodniowy cykl pracy w tygodniu. Przez te cztery dni ludzie pracują w sumie 38 godzin, za to potem mają trzy dni wolne. Kierownictwo tych firm jest bardzo zadowolone z produktywności a pracownicy również. Wynagrodzenie jest takie jak dotychczas, przy pięciodniowym tygodniu pracy. Przed Niemcami ów 38 -godzinny "tydzień pracy" wprowadziła Belgia i......wszyscy są zadowoleni. Więc opluwanie pana Tuska, że bredzi jest po prostu bezsensowne.
A jeśli kogoś interesuje praca w Niemczech to polecam stronę: www.dojczland.info.
A w piątek idę się zaszczepić po raz czwarty. Wczoraj się doczytałam, że jedna z firm amerykańskich opracowuje nową szczepionkę chroniącą przed wszystkimi odmianami / mutantami covidu.
A tak naprawdę to na pomalowanie łazienki , czyli na moment, gdy wreszcie to wszystko co było w łazience trafi do niej z powrotem i moje pokoje powrócą tym samym do właściwego wyglądu. Jest spora szansa na to, bo nawet pan malarz do mnie osobiście zatelefonował i poinformował mnie, że 4 sierpnia bladym świtem mnie nawiedzi. A ponoć od tegoż właśnie 4 sierpnia znów mają nadejść afrykańskie upały.
A dziś u mnie niemal zimno - aż oczęta przetarłam ze zdumienia, gdy na termometrze zaokiennym zobaczyłam zaledwie 17 stopni ciepła. Na niebie ciemne chmury, pogodynka zaś twierdzi, że deszcz jest możliwy w 3%. Susza okrutna, podberlińskie gminy ogłosiły zakaz używania wody do podlewania trawników, ogródków itp.
Drzewa za moim oknem, które już są spore, bo sięgają 5 pięter przedwojennych budynków, mają już niestety żółte liście w swych koronach, czyli spadł poziom wód gruntowych. I tylko patrzeć jak okoliczne platany zrzucą swe jeszcze zielone liście. Podobnie było też w ubiegłym roku. W sierpniowe poranki chodziłam rano po chodniku zasłanym platanowymi jeszcze zielonymi liśćmi. Przy moim budynku rosną dęby burgundzkie (czerwone) i w tym roku wiosną było sporo uschniętych gałęzi.
A tak ogólnie rzecz ujmując to wszak Berlin leży u zbiegu dwóch rzek- Sprewy i Haveli, w obrębie miasta jest sporo jezior, w centrum miasta jest wręcz zainstalowany cały system odwadniający grunt, by budynki się nie rozpadły, a jednocześnie jest susza. Jakoś nie obejmuję tego swoim małym rozumkiem. W dzielnicy, w której mieszkam, było kiedyś jezioro, które zostało pieczołowicie zasypane i teraz jest tu park, a tam gdzie kiedyś była plaża dziś dzieci w piłkę grają a rodzice urządzają dzieciom urodzinowe pikniki. Poza tym fajny jest ten Volks Park. Gdy ktoś z Was kiedyś niechcący będzie w Berlinie, to na pewno Waszą uwagę zwrócą dość grube rury pomalowane na.....niebiesko i różowo, biegnące "wierzchem" nad chodnikami. To właśnie są owe rury odwadniające a ich kolorki trzymają mnie przy życiu.
Nadchodzą ciężkie czasy - w sklepach budowlanych znikają niczym sen złoty piece na drewno i różne materiały opałowe, oraz różnego rodzaju "ustrojstwa grzejące", np. grzejniki olejowe.
W ramach oszczędzania energii 200 obiektów zabytkowych, dotychczas nocą oświetlonych, teraz jest pogrążonych w ciemności.
A w ramach pocieszania się, obejrzałam nieco dzieł Renoira. Może i Wam się spodobają?
Wczoraj już po godzinie 20,00 wyszłam z domu , bo musiałam. Na ulicy poczułam się niczym po otwarciu pieca , w którym kiedyś, w celach czysto rozrywkowych wypalałam ceramikę. Do pokonania miałam mniej więcej w sumie (tam i z powrotem) kilometr. Wróciłam do domu pół żywa. W domu były zaledwie 24 stopnie, jako że od świtu miałam szczelnie zasłonięte okna grubymi zasłonami.
Wczoraj w dzień było tu 36 stopni na dworze, w domu w tym czasie miałam tylko 26, więc trwanie w bardzo cieniutkiej i leciutkiej odzieży nie dokuczyło mi.
Wg prognoz dziś może popada, jest na to aż nieco ponad 30% szans. Podejrzewam, że ten ewentualny deszcz wyparuje w drodze z chmur na ziemię.
Wczoraj na jednym z odkrytych berlińskich basenów była wielka bójka, którą wszczęło kilkanaście osób, którym nakazano opuszczenie terenu z uwagi na ich niewłaściwe zachowanie. Efekt- 11 osób rannych, klika aresztowanych. To już druga bójka w trakcie tych upałów.
Prognozy na najbliższe dni są mało radosne, od 25 bm kolejna fala upałów 35-40 stopniowych napłynie do nas z Afryki - pewnie po to, by ci co tu przyjechali "za chlebem" poczuli się bardziej swojsko.
Jutro niestety muszę się wywlec do sklepu na zakupy, ale zapowiadają maximum 28 stopni, więc wywlokę się rano, bo ma rano być "zimno", tylko 22 stopnie.
A 17 bm. na terenie należącym do zamku Barbury w North Roughton pokazały się 2 nowe kręgi w zbożu. Klasyka - na bazie okręgu z wpisanymi w środek strukturami geometrycznymi.
A ja myślałam, że już moda na kręgi w zbożu skończyła się
A niżej trochę mojego ulubionego Camilla Pissarro. Tak przy okazji - w Poczdamie, w Pałacu Barberini czeka na swych wielbicieli kolekcja Hasso Plattnera a w niej ok. 100 obrazów impresjonistów.
Miłego dnia i równie miłego nadchodzącego weekendu!
........od dawna mam świra, więc post będzie dziwny.
Podobno wczoraj była pełnia Księżyca. I miała być jakaś hiper/super. No więc wyłaziłam co chwilę na balkon, a nawet wyszłam z domu i.......niebo było równiutko zaciągnięte chmurzyskami i pięknej pełni niestety nie ujrzałam. Za to czułam się niczym w lutym w Singapurze, bo na termometrze było 26 stopni ciepełka a było już tak około godziny 22,00. Tam co prawda gdy spacerowaliśmy nocą po Singapurze o 2 w nocy bywało 27 stopni.
Tu w ogóle to jakoś te temperatury teraz wzrastają po południu. Wieczorem to było nawet 30 stopni (według oficjalnej komputerowej pogodynki), dopiero potem zaczęło się ochładzać do owych 26 stopni. Dziś o 7,30 było skromne 20 stopni, teraz tylko 22, coś ta pogoda tu wariuje. Więc opuszczać domowe pielesze muszę z rana, żeby potem nie paść z gorąca. A podobno będzie jeszcze goręcej, głównie na południu Niemiec.
Ale znalazłam takie coś:
Podobno ów zielony kolor nieba był spowodowany zawartością dużej ilości wody w powietrzu. A ta ekstremalna pogoda nad Południową Dakotą pozbawiła prądu 30 000 ludzi, a w czasie burzy wiatr wiał z prędkością 159 km na godzinę siejąc spustoszenie.
No cóż- mnie tylko gorąco a inni mieli znacznie gorzej. Bardzo, ale to bardzo przydałby się deszcz, a najlepiej kilka dni pod rząd deszczu.
Wpadł mi w ręce artykuł o Nicolo Tesli. Przeczytałam i zaczęło mnie dręczyć jedno pytanie - skąd ten facet to wiedział? Ale po kolei: w 1926 roku magazyn Collier's opublikował rozmowę z wynalazcą, Nicolo Teslą i treść tej rozmowy niemal dla wszystkich była szokiem. Szokowały zwłaszcza jego wypowiedzi, a raczej wręcz przepowiednie dotyczące rozwoju techniki w XXI wieku. Równie a może nawet bardziej szokująca była jego wypowiedź, że w przyszłości kobiety będą odgrywać dominującą rolę, bo będą się mogły kształcić i zdobywać wiedzę w każdym niemal kierunku. Przewidywał, że ludzkość zacznie się komunikować ze sobą dzięki prostym urządzeniom przenośnym, a wiele urządzeń, np. samoloty i samochody będą sterowane bezzałogowo.
Przewidywał też, że na pewno wzrośnie znaczenie ochrony środowiska naturalnego i będzie to akcja na skalę globalną. Jeśli idzie o jego wynalazki, to wiem, że wynalazł silnik rotacyjny na prąd przemienny, dynamo rowerowe, cewkę, świetlówkę, baterię słoneczną, opatentował pierwszego pilota radiowego i turbinę wodną, maszynę kroczącą, maszynę latającą i maszynę pływającą a wszystkie te "dziwne urządzenia" sterował pilotem swego pomysłu. Do swej "maszyny kroczącej" wmontował czujniki ruchu i był to pierwszy na świecie robot.
No i proszę - pan Nicolo Tesla już dawno w innym wymiarze a my mamy połączenia bezprzewodowe, mamy bezzałogowe urządzenia latające (drony), po bawarskich szosach już jeżdżą (na razie w ramach eksperymentu) samochody autonomiczne, mamy też różne roboty zastępujące pracę ludzkich rąk. I mamy owe "proste urządzenia przenośne", czyli komórki i smartfony do porozumiewania się.
A jeżeli kogoś interesuje ta postać to Wydawnictwo Poznańskie wydało książkę Bernarda Carlsona p.t. "Tesla. Geniusz na skraju szaleństwa".
Nadchodzący weekend nie zapowiada się najciekawiej- ma "deszczyć", sobota to 22 stopnie a niedziela tylko 20. A teraz jest u mnie wiatr , 15 stopni i chyba sobie odpuszczę spacer.
Wczoraj miałam pierwszy zbiór swoich balkonowych pomidorków - były extra!
........... pada deszcz i jest tylko 13 stopni ciepła! Niesamowite wprost! Pada i nie ma upału! Rewelacja!
Wczoraj wyczytałam, że blisko 20 milionów Polaków mieszka poza Polską. Okazuje się, że jesteśmy jedną z największych diaspor na świecie. Czyli nie jestem takim "wyjątkiem", który gdy mu źle to zbiera swoje zabawki i wynosi się w inne miejsce.
W Niemczech 1,86 miliona osób zgłasza, że ma polskie korzenie. Badania wykazały, że co czwarta osoba w Niemczech ma migracyjne pochodzenie i owych migrantów jest 22,3 mln osób, czyli aż 27,2% ogólnej liczby ludności Niemiec.
Najwięcej w Niemczech jest Turków , jest ich 12%, Polacy zajmują drugie miejsce i stanowią 10% ludności, trzecie miejsce zajmuje Federacja Rosyjska- 6%, potem Kazachstan - 6%, Syria - 5%.
W Niemczech nadal brakuje 250 tysięcy wysoko wykwalifikowanych rzemieślników. Największe braki ma wciąż sektor budowlany, brak mistrzów budowlanych w branży grzewczej, sanitarnej, klimatyzacyjnej i elektrotechniki budowlanej. I nie do każdej pracy wymagana jest biegła znajomość języka niemieckiego. Nie werbuję nikogo, tylko informuję.
Ze spraw nieco zabawniejszych - w miejscowości Walldorf leżącej w okręgu Rhein- Neckar właściciel kota, który wyszedł na nocne polowanie, został ukarany mandatem 500€. A mandat stąd, że w tym rejonie od teraz i przez następne trzy lata, w okresie od kwietnia do sierpnia nie wolno wypuszczać z domu kotów, bowiem w tym rejonie gniazduje ginący gatunek ptaka, czyli SKOWRONEK GRZEBIENIOWATY. Ów skowronek jest wpisany do "Czerwonej Księgi" gatunków zagrożonych całkowitym wyginięciem. W tym rejonie są tylko trzy gniazda i jedno z nich już jest opuszczone - być może, że kocisko skonsumowało jego lokatorów. Skowronki budują swe gniazda na ziemi, więc są bardzo łatwym łupem. Aż się dziwię, że nikt kotu w jelita nie zajrzał tylko walnięto 500€ mandatu.
Mam podejrzenie, że w okolicach miasta zwanego Warszawą już dawno nie ma skowronków - ostatni raz słyszałam głos skowronka na podwarszawskich polach ze 30 lat wcześniej.
Hmm, przestało padać, muszę się przespacerować do.........śmietnika. Nie śmiejcie się - to cała wycieczka z kilkoma różnymi torbami w garści- w jednej szkło, w drugiej plastiki, w trzeciej "bio", w czwartej papier a w piątej "śmiecie zmieszane". Zgłupieć można.
Miłego dnia Wszystkim.
A do posłuchania nieco zapomniany Jean Michel Jarre.
No chyba tak, bo pada deszcz. I temperatura spadła do 18 stopni. Aż sfotografowałam ten opad:
Gdy powiększycie zdjęcie to zobaczycie, że pada.
No i widać na zaparkowanym na dole samochodzie, że są na nim krople deszczu. Radość co prawda wielka, ale........szalenie krótka. Padało może 15 minut i ......zza chmur, po raz pierwszy dziś wyszło jednak słońce. Więc chyba jednak dociągnie temperatura do przewidywanych na dziś 27 stopni, ale może jeszcze popada - prognoza przewiduje opady i burze. A tu się jakoś dziwnie często te prognozy sprawdzają.
W Niemczech zaczyna brakować.........papierosów. Bo brak jest z powodu wojny papieru na opakowania zbiorcze. Fajnie, nie moje zmartwienie, nie palę.
Przy okazji podaję( bo to okres urlopowy)- do Niemiec wolno wwieźć do 800 sztuk papierosów, lub 400 cygaretek, lub 200 sztuk cygar, lub 1 kg tytoniu i trzeba posiadać przy sobie dowód zakupu onych oraz udowodnić, że to na własny użytek. Niestety nie napisali w jaki sposób to można udowodnić, ale podejrzewam, że jeżeli ktoś wpada na trzy dni i nie ma tu zameldowania (zameldować się należy w ciągu 2 tygodni) to mu towar skonfiskują albo walna potężna karę.
Wakacje, a koronawisus ma się kwitnąco, więc jeśli jedziecie gdzieś w Europę sprawdźcie jakie są wymagania, bo wiele krajów wpuszcza turystów w ramach zasady 3G. W wielu krajach obowiązują maseczki w komunikacji publicznej a Włosi, których obecnie nęka mutant Omikron sugerują by nosić maseczki wszędzie tam, gdzie jest tłok, łącznie z plażą.
Przeprowadziłam sobie test, czy aby już nie zniemczyłam się za bardzo po 4 pełnych latach mieszkania tutaj- wyszło mi że nie, bo : w dalszym ciągu niemiecki dla mnie = chiński, a w kwestii pięciu ulubionych niemieckich potraw też odpadam w przedbiegach, bo: nadal piwo nie jest moim ulubionym napojem, pieczywo - nie jem, bom bezglutenowa wciąż, kiełbasa - nie jadam, nigdy nie lubiłam, szparagi - nie jadam, też nigdy nie jadałam, tort Szwarcwaldzki - nie jem słodyczy, chociaż lubię połączenie wiśni z czekoladą. Tyle tylko, że ja tu jeszcze nigdy nie widziałam WIŚNI! Więc jem samą czekoladę.
Znów się u mnie chmurzy i na pasku wyczytałam : wkrótce deszcz! Hurrra!!!!!!
........ale cały dzień gdzieś w Berlinie pada, o czym mnie informuje komputer, tyle tylko, że w mojej dzielnicy nie pada. Ogłoszono, by nie marnować wody pitnej, bo susza. Niemal odkrywcze
Wygrzebałam w czeluściach YT
taki wielce sympatyczny studyjny koncert Caro Emerald. Myślę, że się Wam spodoba.
Zawsze podziwiałam niemiecki porządek - niestety to chyba już definitywnie miniona sprawa. Zawiadomiono mnie, że 30 bm odmalują mi ściany w łazience.To niby jutro. A tu nagle , ni z gruchy ni z pietruchy, przyłazi facet, inny niż ten, z którym omawiano rzecz całą i twierdzi, że on teraz, zaraz mi pomaluje ową łazienkę. Dobrze, że mam kontakt telefoniczny z tamtym, co mi naprawiał sufit i zaraz zatelefonowałam do niego. W efekcie - ten "dzisiejszy" facio zrobił mi tylko biały pasek pod sufitem, a ściany będzie malował tamten, tylko jeszcze nie wiem kiedy. No normalnie dom wariatów. Ta łazienka chyba mnie wykończy.
Jest upał. Wczoraj byłam na koncercie w szkole muzycznej, w której młodszy wnuczek pobiera nauki w zakresie gry na gitarze klasycznej. W ubiegłym roku odmówił wzięcia udziału w koncercie, w tym roku nas zaskoczył bo się łaskawie zgodził. Solówek nie było, grała cała grupa. Niektóre dzieci młodsze od niego. Szalenie śmieszne były te dzieciaki. Dziewczynki "odstawione" a chłopcy ubrani raczej podwórkowo, T-shirt i szorty. Upał był jak należy, ledwo dzieci zakończyły grać to zaczęło grzmieć i wyglądało, że lada moment zacznie padać. Gdy dojechaliśmy do domu, to właśnie w mojej dzielnicy kończył padać deszcz. Ale burzy nie było.
Dziś z kolei Starszy brał udział w bardzo uroczystym koncercie- była to setna rocznica powstania Berlińskiego Dziecięcego Chóru Mozartowskiego, w którym śpiewał On od 5 roku życia aż do chwili mutacji. Teraz dostał zaproszenie do wzięcia udziału w koncercie, ale śpiewał już w grupie dorosłych, jako że jego dziecięcy sopran przekształcił się w bas. I tym sposobem 13-latek stał w grupie dorosłych facetów. No ale on już ma ponad 173 cm wzrostu i wcale nie wygląda już dziecinnie.
Dziś w ciągu dnia było w cieniu tylko 32 stopnie, nim się doczołgałam od parkingu do Filharmonii omal nie padłam z gorąca. Za to na sali klimatyzacja działała "na fula", a koncert był naprawdę przepiękny. Występowały "maluchy", które jak to dzieci- śpiewają całym ciałem, śpiewali ci, którzy jako młodzi ludzie już kiedyś w tym chórze śpiewali. I śpiewali naprawdę świetnie! W drugiej części koncertu orkiestrą i chórem dyrygował pan, osiemdziesięciosześciolatek, który zaraz po wojnie, gdy tylko zaczął ten chór działać to w nim śpiewał będąc jeszcze dzieckiem, a jako dorosły człowiek, po ukończeniu konserwatorium długo go prowadził. A od dwudziestu lat prowadzi ten chór przesympatyczna i b.ładna kobieta. Poza tym występowali na koncercie również berlińscy soliści operowi. Naprawdę był to mile spędzony czas.
Wyjście z sali filharmonii i przejście do samochodu niestety nie było miłe, no ale aby się nieco schłodzić pojechaliśmy do Steglitz (jak dla nas to sąsiednia dzielnica Berlina) na wspaniałe lody - robione starymi, sprawdzonymi metodami. Co prawda trzeba było postać dłuższą chwilę w kolejce, ale lody u nich są takie, że naprawdę warto postać po nie.
Kwitną w Berlinie lipy i całe miasto spowite jest wonią kwitu lipowego, Zakochałam się w tym mieście właśnie przez ten dominujący nad całym miastem zapach- a było to w 2014 roku.
W tej chwili jest godzina 22,23 -na zewnątrz już tylko 28 stopnie ciepła. A jutro siedzę twardo w domu- ma być 37 stopni. Mam nadzieję przeżyć.
A tak się dziś rano prezentowały moje mini pomidorki.