Jak Wam pisałam, starszy z Krasnali pojechał z klasą na 3-dniową wycieczkę.
Rozmawiałam przedwczoraj z córką, więc pytam, jak się dziecięciu
podobał wyjazd.
"bardzo - wrócił o co najmniej rok starszy i dostał nagrodę za najlepiej
posprzątany pokój" - poinformowała mnie córka.
I obie ryknęłyśmy śmiechem, głównie dlatego, że pamiętamy jak wyglądało
kiedyś Krasnalowe sprzątanie pokoju- po prostu wszystko to co leżało na
podłodze wylądowało na łóżkach chłopców.
Ale jednak na tym "samodzielnym wyjezdzie" Krasnal naprawdę posprzątał, nawet łóżko porządnie zaścielił.
Młodszy Krasnal miał zacząć kurs taekwondo. Właściwie wszystko skończyło
się na "miał"- na pierwszych zajęciach nawet wykonywał polecenia, ale na
drugich przestało mu się to podobać "bo po co ja mam skakać?" i stwierdził,
że mu się owe zajęcia nie podobają.
I tym sposobem zaoszczędzone 100 euro zostało zainwestowane w
porządną deskorolkę, a Młody zachwycony niemożebnie, zdobywa nowe umiejętności.
Pamiętam jak szalał na hulajnodze i co na niej wyczyniał, to wyobrażam
sobie jak szaleje na deskorolce - oczywiście w kasku .
*****
Nowa, dobra zmiana wkracza chyłkiem pod niektóre strzechy. Kiedyś pod
strzechy trafiały książki i oświata a teraz dobra zmiana.
Jak większość z Was wie, nie należę do osób "rodzinnych" - na spędy
rodzinne nie latam na miotle, unikam różnych uroczystości jak śluby i
pogrzeby, a mimo tego zawsze jakiś odprysk rodzinny do mnie trafi.
Na przykład w postaci ciotki, która mnie niestety rozpoznała na ulicy,
a już myślałam, że postarzałam się na tyle, że przestałam być
rozpoznawalna.
Ojej- zajęczała- przyszlibyście kiedyś do nas na jakiś obiad! Tak dawno
nie byliście!
Fakt- przeleciałam w pamięci "ten ostatni raz" i wypadło mi, że było to
nim jeszcze zostałam matką. Wtedy właśnie byłam tam na obiedzie.
Potem widywałam ten odłam rodziny raczej sporadycznie, bo to rodzina
mojej matki, a ja nawet z matką miałam nie za częste kontakty.
Słuchaj- niezrażona niczym cioteczka kontynuowała rozmowę- a ty masz
córkę, prawda?
Prawda- odpowiedziałam. Przecież się dziecka nie wyprę- pomyślałam.
A ona już wyszła za mąż?
Wyszła, kilka lat po ślubie Twojej córki - poinformowałam uprzejmie.
I co?- ciotka nie odpuszczała, żądna wiadomości.
No nic- odpowiedziałam-normalnie, wyszła za mąż ma dwoje dzieci.
Och, no to tym bardziej do nas przyjdzcie!
Ciociu, ona nie mieszka w Polsce i prawie tu nie bywa, więc będzie trudno.
Ooo- to szkoda. Mogłaby moja Marysia zobaczyć, jak to jednak dobrze
mieć dzieci.Jak ostatnio był ksiądz po kolędzie, to mi powiedział, że
Marysia i jej mąż nie są rodziną i że ona powinna była jednak urodzić
następne dziecko.
I wiesz, ja to powiedziałam Marysi i ona się przestała do mnie odzywać.
Ciociu, zawsze mówiłam, że Marysia ma dobrze w głowie poukładane
i wcale się nie dziwię, że przestała się do ciebie odzywać.
A tak poza tym, to ja się bardzo spieszę, bo idę na określoną godzinę do
lekarza. Cmoknęłam powietrze obok zwiędłego policzka ciotki i szybko
odeszłam.
I tu winna jestem jedno wyjaśnienie- Marysia jest nosicielem zmutowanego genu odpowiedzialnego za mukowiscydozę.
Jedna na 25 osób posiada ten gen zmutowany. Jego mutacje są powodem
nie tylko mukowiscydozy ale i kilku innych chorób.
Jak na złość, mąż Marysi też jest nosicielem tego genu, a więc każde ich
dziecko będzie chore.
Ich pierworodny synek żył zaledwie dwa miesiące i to cały czas na sali szpitalnej, był zupełnie niezdolny do samodzielnego oddychania, do tego
miał rozszczep podniebienia.
I wtedy dopiero okazało się, że każde następne ich wspólne dziecko też
urodzi się z tą wadą genetyczną.
Po śmierci dziecka najbliższa rodzina Marysi orzekła, że Marysia powinna
rozejść się z mężem, wyjść za innego (już nie nosiciela wadliwego genu),
bo wtedy byłoby 50% szans, że dziecko urodzi się zdrowe.
No ale pech chciał, że oni wcale a wcale nie chcieli się rozejść i są nadal
razem, już dwadzieścia lat.
A cioteczka, która bardzo chce być babcią, wyżaliła się wszystkim na
lewo i prawo, nowemu księdzu także.
No i chyba teraz niewiele osób będzie się dziwić, że stosuję metodę
przebywania z daleka od rodziny.
Do rodzinnych zdjęć też nie pozuję;)