Uwaga: zdjęcia można powiększyć, klikając na zdjęcie.
To jest dolny taras już po remoncie i z nowymi nasadzeniami.
A to mały staw w Ogrodzie Południowym, jak zwykle cicho tu i miło.
Tu jeszcze raz dolny taras z odnowionymi studniami, a poniżej nowa
rzecz, w Ogrodzie Północnym ustawiono statuę orła królewskiego. Jeszcze
nie można do niej podejść, ale lada dzień wszystko będzie uporządkowane.
drewniana rzezba
wtorek, 28 września 2010
poniedziałek, 27 września 2010
62. Spacer za 4 złote
W sobotę, korzystając z pięknej pogody , wybraliśmy się do Wilanowa, by
zobaczyć Pałac Wilanowski w nowych barwach i postęp prac przy rewitali-
zacji zespołu parkowo-ogrodowego.Nie będę tu dokładnie tłumaczyć o co
w tym wszystkim idzie, zainteresowanych odsyłam na stronę internetową:
www.wilanow-palac.pl , na której można się zapoznać ze szczegółami.
Park i Pałac w Wilanowie to jedno z moich najulubieńszych miejsc w moim
mieście, drugie takie miejsce to Łazienki Królewskie. Łazienki pamiętam
jeszcze z dzieciństwa, potem z lat szkolnych, bo moja szkoła była bardzo
blisko tego parku i często zdarzało mi się pomylić kierunki i zamiast w szkole
wylądować w Łazienkach.
Potem przyjeżdżałam tu z dzieckiem, bo w Łazienkach był również plac
zabaw dla dzieci no i mała mogła karmić kaczki.
Równie często bywałyśmy w Parku w Wilanowie, bo było mniej ludzi (wstęp
płatny), ciszej i jakby nieco bliżej natury.
Bardzo podoba mi się przywrócona Pałacowi stara kolorystyka barokowa.
Ogrody pałacowe też mają być odnowione wg starej dokumentacji. Jest to
gigantyczna praca. Dolny taras pod środkową częścią Pałacu jest już całkiem
ukończony. Zajęło to dużo czasu, gdyż trzeba było wykonać wiele prac kon-
serwatorskich. Górny taras wygląda właśnie tak jak na tym zdjęciu. Tu małe
wyjaśnienie- porobiłam więcej zdjęć, ale coś się dzieje na bloggerze i nie dość,
że każde zdjęcie wgrywa mi się niewyobrażalnie długo, to do tego "robi się"
jakiś błąd "503" i zdjęcie się nie zapisuje, lub przerywa wgrywanie w trakcie.
Ten post zaczęłam pisać wczoraj i po kilku nieudanych próbach- poddałam się.
Termin zakończenia projektu rewitalizacji pałacowych ogrodów mija 31.12.br.
Mam wrażenie, że mogą nie zdążyć z nowymi nasadzeniami jeżeli szybko
zacznie się zima. Do zrobienia jest : część Ogrodu Południowego z rosarium,
część ogrodu pomiędzy starą oranżerią a północnym skrzydłem Pałacu no i
górny taras.
Pomimo tych wszystkich prac bardzo miło spędziliśmy czas w Parku, w końcu
teren jest spory i jest gdzie spacerować. Słońce grzało i nad jeziorkiem, w to-
warzystwie kaczek posiedzieliśmy na ławce obserwując nurkujące blisko nas
kurki wodne. Drzewa jeszcze zielone, niewiele jeszcze żółci i brązów, bo lato
tegoroczne nie było zbyt długo suche.
Ludzi mało, bo sezon turystyczny już poza nami, a warszawiacy w soboty
robią zakupy lub wybierają Łazienki -bliżej centrum i wstęp wolny, lub gnają
na swe podwarszawskie działki.
zobaczyć Pałac Wilanowski w nowych barwach i postęp prac przy rewitali-
zacji zespołu parkowo-ogrodowego.Nie będę tu dokładnie tłumaczyć o co
w tym wszystkim idzie, zainteresowanych odsyłam na stronę internetową:
www.wilanow-palac.pl , na której można się zapoznać ze szczegółami.
Park i Pałac w Wilanowie to jedno z moich najulubieńszych miejsc w moim
mieście, drugie takie miejsce to Łazienki Królewskie. Łazienki pamiętam
jeszcze z dzieciństwa, potem z lat szkolnych, bo moja szkoła była bardzo
blisko tego parku i często zdarzało mi się pomylić kierunki i zamiast w szkole
wylądować w Łazienkach.
Potem przyjeżdżałam tu z dzieckiem, bo w Łazienkach był również plac
zabaw dla dzieci no i mała mogła karmić kaczki.
Równie często bywałyśmy w Parku w Wilanowie, bo było mniej ludzi (wstęp
płatny), ciszej i jakby nieco bliżej natury.
Bardzo podoba mi się przywrócona Pałacowi stara kolorystyka barokowa.
Ogrody pałacowe też mają być odnowione wg starej dokumentacji. Jest to
gigantyczna praca. Dolny taras pod środkową częścią Pałacu jest już całkiem
ukończony. Zajęło to dużo czasu, gdyż trzeba było wykonać wiele prac kon-
serwatorskich. Górny taras wygląda właśnie tak jak na tym zdjęciu. Tu małe
wyjaśnienie- porobiłam więcej zdjęć, ale coś się dzieje na bloggerze i nie dość,
że każde zdjęcie wgrywa mi się niewyobrażalnie długo, to do tego "robi się"
jakiś błąd "503" i zdjęcie się nie zapisuje, lub przerywa wgrywanie w trakcie.
Ten post zaczęłam pisać wczoraj i po kilku nieudanych próbach- poddałam się.
Termin zakończenia projektu rewitalizacji pałacowych ogrodów mija 31.12.br.
Mam wrażenie, że mogą nie zdążyć z nowymi nasadzeniami jeżeli szybko
zacznie się zima. Do zrobienia jest : część Ogrodu Południowego z rosarium,
część ogrodu pomiędzy starą oranżerią a północnym skrzydłem Pałacu no i
górny taras.
Pomimo tych wszystkich prac bardzo miło spędziliśmy czas w Parku, w końcu
teren jest spory i jest gdzie spacerować. Słońce grzało i nad jeziorkiem, w to-
warzystwie kaczek posiedzieliśmy na ławce obserwując nurkujące blisko nas
kurki wodne. Drzewa jeszcze zielone, niewiele jeszcze żółci i brązów, bo lato
tegoroczne nie było zbyt długo suche.
Ludzi mało, bo sezon turystyczny już poza nami, a warszawiacy w soboty
robią zakupy lub wybierają Łazienki -bliżej centrum i wstęp wolny, lub gnają
na swe podwarszawskie działki.
piątek, 24 września 2010
61. Coś nieprawdopodobnego
Nie wiem jak to jest, ale od jakiegoś czasu moje życie składa się głównie
z piątków. Głupio brzmi, prawda? Ale poszczególne dni tygodnia zlewają
mi się w jedną całość i jakoś zapamiętuję tylko piątki. I jest to śmieszne i
dziwne, bo nic szczególnego w te piątki się nie dzieje. Podejrzewam, że to
zasługa mediów, bo od rana na każdym programie radiowym co chwilę
pada słowo "weekend".
Ale w tym mijającym tygodniu zapamiętałam niezle wtorek, bo w tym
dniu obejrzałam na Discovery program o powstawaniu i umieraniu gwiazd.
Program był naprawdę bardzo ciekawy, prowadzony głównie przez pana
Michio Kaku, fizyka teoretycznego, popularyzatora nauki, futurologa i
autora znanych książek popularno naukowych.
Tak przy okazji, to donoszę, że Ziemia ma przed sobą jakieś 7 miliardów lat
istnienia, bo czas życia naszej planety zależy od Słońca, od tego, jak długo
będzie żyć ta wielka gwiazda.
Niestety, gdy zacznie się proces umierania Słońca, w fazie początkowej tego
zjawiska Słońce wchłonie Ziemię, następnie zmieni się w Super Nową.
Śmierć gwiazd, ta faza wybuchu, jest życiodajna, bo w trakcie niego po całym
Wszechświecie roznoszą się pierwiastki życia. Całe życie na Ziemi nosi w
sobie cząsteczki gwiazd.
Film był tak interesujący, że przez moment pomyślałam: a może szkoda, że
tak mało interesowałam się fizyką w czasach szkolnych?
Tego samego dnia miałam okazję ponownego "kontaktu" z Michio Kaku.
Mój ulubiony tygodnik "Forum" udostępnił czytelnikom wywiad z tym
naukowcem. Tematem była przyszłość widziana oczami tego fizyka. I wcale
nie jestem pewna, czy chciałabym, by ta przyszłość już była rzeczywistością.
Tą przyszłością będą wszechobecne czipy, wbudowane we wszystkie przed-
mioty. Krzesło będzie wiedziało nie tylko, że ktoś na nim siedzi ale i również
kto to jest. Tak samo filiżanka, z której pijemy- będzie wiedziała kto, co i
kiedy z niej pił, po prostu każdy przedmiot będzie w pewnym sensie inte-
ligentny.
Toaleta wyposażona w czipy przeanalizuje za każdym razem to wszystko
co wydalimy i bardzo wcześnie uprzedzi nas, że musimy poddać się lecze-
niu operacyjnemu , ponieważ wykryto u nas kilkaset komórek raka. To
będzie bardzo wcześnie wykryty rak, dziś jest wykrywalny gdy jest ich już
kilkadziesiąt tysięcy.
Będziemy niezwykle dobrze poinformowanymi ludzmi, a zapewnią to nam
soczewki kontaktowe AR -na cokolwiek spojrzymy wyświetlą się nam
informacje na temat oglądanego przedmiotu.
Będziemy mieć części zamienne , a zabiegi uszkodzonych organów będą
zabiegami rutynowymi. Po prostu będą istniały banki sztucznie wyhodo-
wanych części ciał, wystarczy oddać do banku parę komórek. Już teraz
na Uniwersytecie Wake Forest w Karolinie Północnej hoduje się części
zapasowe dla ludzkiego organizmu.
Około połowy naszego wieku powróci era atomowa. Dzięki syntezie jądrowej
zakończy się walka o ropę i inne surowce. Zniknie tym samym problem
ocieplania się klimatu.
Największym luksusem przyszłości będzie....prywatność, a najlepszym
biznesem jej ochrona.
Może jestem głupia, ale bardzo się cieszę, że raczej nie doczekam tej wspa-
niałej przyszłości. Już dziś gdy włączam radio i ukazuje mi się napis "HALLO"
i '"GOODBAY" gdy je wyłączam, robi mi się nieswojo.
I już mi pracuje chora wyobraznia - kubek, w którym piję kawę, a której mi
nie wolno pić, podkabluje na mnie do lekarza i za niesubordynację przez pół
roku będę musiała dopłacać żywą gotówką do każdej wizyty.
z piątków. Głupio brzmi, prawda? Ale poszczególne dni tygodnia zlewają
mi się w jedną całość i jakoś zapamiętuję tylko piątki. I jest to śmieszne i
dziwne, bo nic szczególnego w te piątki się nie dzieje. Podejrzewam, że to
zasługa mediów, bo od rana na każdym programie radiowym co chwilę
pada słowo "weekend".
Ale w tym mijającym tygodniu zapamiętałam niezle wtorek, bo w tym
dniu obejrzałam na Discovery program o powstawaniu i umieraniu gwiazd.
Program był naprawdę bardzo ciekawy, prowadzony głównie przez pana
Michio Kaku, fizyka teoretycznego, popularyzatora nauki, futurologa i
autora znanych książek popularno naukowych.
Tak przy okazji, to donoszę, że Ziemia ma przed sobą jakieś 7 miliardów lat
istnienia, bo czas życia naszej planety zależy od Słońca, od tego, jak długo
będzie żyć ta wielka gwiazda.
Niestety, gdy zacznie się proces umierania Słońca, w fazie początkowej tego
zjawiska Słońce wchłonie Ziemię, następnie zmieni się w Super Nową.
Śmierć gwiazd, ta faza wybuchu, jest życiodajna, bo w trakcie niego po całym
Wszechświecie roznoszą się pierwiastki życia. Całe życie na Ziemi nosi w
sobie cząsteczki gwiazd.
Film był tak interesujący, że przez moment pomyślałam: a może szkoda, że
tak mało interesowałam się fizyką w czasach szkolnych?
Tego samego dnia miałam okazję ponownego "kontaktu" z Michio Kaku.
Mój ulubiony tygodnik "Forum" udostępnił czytelnikom wywiad z tym
naukowcem. Tematem była przyszłość widziana oczami tego fizyka. I wcale
nie jestem pewna, czy chciałabym, by ta przyszłość już była rzeczywistością.
Tą przyszłością będą wszechobecne czipy, wbudowane we wszystkie przed-
mioty. Krzesło będzie wiedziało nie tylko, że ktoś na nim siedzi ale i również
kto to jest. Tak samo filiżanka, z której pijemy- będzie wiedziała kto, co i
kiedy z niej pił, po prostu każdy przedmiot będzie w pewnym sensie inte-
ligentny.
Toaleta wyposażona w czipy przeanalizuje za każdym razem to wszystko
co wydalimy i bardzo wcześnie uprzedzi nas, że musimy poddać się lecze-
niu operacyjnemu , ponieważ wykryto u nas kilkaset komórek raka. To
będzie bardzo wcześnie wykryty rak, dziś jest wykrywalny gdy jest ich już
kilkadziesiąt tysięcy.
Będziemy niezwykle dobrze poinformowanymi ludzmi, a zapewnią to nam
soczewki kontaktowe AR -na cokolwiek spojrzymy wyświetlą się nam
informacje na temat oglądanego przedmiotu.
Będziemy mieć części zamienne , a zabiegi uszkodzonych organów będą
zabiegami rutynowymi. Po prostu będą istniały banki sztucznie wyhodo-
wanych części ciał, wystarczy oddać do banku parę komórek. Już teraz
na Uniwersytecie Wake Forest w Karolinie Północnej hoduje się części
zapasowe dla ludzkiego organizmu.
Około połowy naszego wieku powróci era atomowa. Dzięki syntezie jądrowej
zakończy się walka o ropę i inne surowce. Zniknie tym samym problem
ocieplania się klimatu.
Największym luksusem przyszłości będzie....prywatność, a najlepszym
biznesem jej ochrona.
Może jestem głupia, ale bardzo się cieszę, że raczej nie doczekam tej wspa-
niałej przyszłości. Już dziś gdy włączam radio i ukazuje mi się napis "HALLO"
i '"GOODBAY" gdy je wyłączam, robi mi się nieswojo.
I już mi pracuje chora wyobraznia - kubek, w którym piję kawę, a której mi
nie wolno pić, podkabluje na mnie do lekarza i za niesubordynację przez pół
roku będę musiała dopłacać żywą gotówką do każdej wizyty.
niedziela, 19 września 2010
60. Wieża w Pizie
Wiele lat temu byłam szczęśliwą posiadaczką magnetowidu, ale po jakimś
czasie, , gdy byliśmy zimą w górach, komuś spodobała się zawartość naszego
mieszkania, a zwłaszcza cała nasza elektronika. Z grubsza uzupełniliśmy
brakujące urządzenia, ale już bez magnetowidu - tak naprawdę nikt z nas
nie miał czasu na odtwarzanie nagranych kaset i spore ich ilości spokojnie
leżały na regale. Ponieważ jakimś cudem tych nagranych kaset panowie
złodzieje nie zauważyli (stały za książkami, a złodzieje do intelektualistów nie
należeli, to na półki z książkami nawet nie zerknęli). Ocalałe tym sposobem
kasety powędrowały do mojej koleżanki i teraz co jakiś czas dzwoni do mnie
gdy na coś ciekawego natrafi i idę "na oglądanie". Nie zawsze są to akurat
przeze mnie nagrane programy bo i ona nagrywa z pasją programy emito-
wane przez Discovery. Tym razem padło na wieżę w Pizie.
Piza jest położona na mokradłach, na cienkiej warstwie miękkich iłów alu-
wialnych, które leżą na grubej warstwie mięciutkich iłów morskich. Budowa
wieży trwała z przerwami od 1173 do 1370 roku, co pozwoliło na pewne spra-
sowanie się podłoża i dostosowanie do ciężaru budowli.
Okazuje się , że wieża była przechylona już od samego początku i przez całe
stulecia pizańczycy głosili, że to Bóg ją podtrzymuje by nie upadła, a robi to
z miłości do ich miasta. Nic dziwnego, że plac, na którym stoi nosi nazwę
Piazza dei Miracoli, czyli Plac Cudów.
W XIX wieku wieża przechyliła się od pionu o cały metr , ale dopiero w 1902
roku, władze zaalarmowane upadkiem weneckiej dzwonnicy św. Marka,
zaczęły się zamartwiać przechyłem wieży. Pracowały kolejne komisje,
usiłując odgadnąć dlaczego wieża się odchyliła i dlaczego akurat na południe,
skoro cały grunt był dookoła tak samo niestabilny, przecież mogła równie
dobrze odchylić się na północ.
Pomysłów na stabilizację pozycji wieży było bez liku. Mussolini kazał wywier-
cić dziury w posadzce i zalał je 80 tonami betonu. Niektórzy proponowali
doczepienie do szczytu wieży balonów napełnionych helem, inni przebudowę
placu, by pochylał się w tę samą stronę co wieża.
W 1989 roku runęła niespodziewanie średniowieczna Wieża Miejska w Pawii
kolo Mediolanu, choć nigdy nie była przekrzywiona. Wówczas do władz
centralnych dotarło, że ten piękny zabytek w Pizie może w każdej chwili
podzielić los Wieży Miejskiej, zwłaszcza, że odchylenie wieży od pionu
wynosiło już 4, 7 metra.
Pierwszym krokiem było zamknięcie wieży w 1990 roku i ówczesny premier
Andreotti powołał niezależną Komisję, do której powołani byli budowlańcy,
spece-geotechnicy, historycy sztuki. Komisja otrzymała budżet równy 30
milionom euro. Ponoć zdań na temat sposobu ratowania wieży było tyle, ilu
ekspertów, a może nawet więcej. Najwięcej sporów było na linii historycy
sztuki a inżynierowie. Po prostu historycy sztuki chcieli ratować wieżę bez
jakiejkolwiek ingerencji, z pełnym zachowaniem charakteru wieży.
Poza tym prace postępowały wolno, bo członkowie komisji spotykali się co
sześć tygodni.
W końcu 1992 roku wzmocniono pierwszą kondygnację wieży stalowymi
ścięgnami by odciążyć zagrożoną konstrukcję, a w następnym roku ułożono
na placu 600 ton ołowianych sztab na północ od wieży, by stworzyć przeciw-
wagę dla przechyłu.
Następny pomysł komisji, którym było zamontowanie kotw uczepionych do
do naprężonych lin połączonych z podstawą wieży, omal nie "wykończył"
szacownego zabytku. W ciągu jednej nocy, 7 września 1995 roku, wieża
pochyliła się na południe jeszcze bardziej, niż w ciągu całego poprzedniego
roku. Montowanie kotw natychmiast przerwano, ale dołożono dalsze 300
ton ołowianych sztab. Wszystkie działania wokół wieży budziły wielkie
protesty i niezadowolenie. Jedyny Brytyjczyk w komisji, Burland, który już
miał doświadczenie w ratowaniu wieży przed upadkiem (Big Ben), przekonał
komisję do metody usuwania gruntu spod północnej strony budowli, co
miało pozwolić, by ciążenie prostowało konstrukcję. Praca była iście bene-
dyktyńska, trwała dwa lata, usunięto 70 ton ziemi i wieża powróciła do
nachylenia z początku XIX wieku.
Analizując wszystkie dane Burland rozwiązał zagadkę przechyłu wieży na
południe. Wszystkiemu winne były wody gruntowe, których poziom w czasie
opadów wzrastał znacznie bardziej po stronie północnej wieży, co powodowało
jej przechył na południe. Wprowadził więc w 2003 roku nowy system
odwadniania na północnej stronie Placu Cudów, co obniżyło i ustabilizowało
poziom wód gruntowych.
Wieża została udostępniona zwiedzającym w grudniu 2001 roku, niestety już
po mojej bytności we Włoszech, więc nie miałam okazji jej podziwiać.
czasie, , gdy byliśmy zimą w górach, komuś spodobała się zawartość naszego
mieszkania, a zwłaszcza cała nasza elektronika. Z grubsza uzupełniliśmy
brakujące urządzenia, ale już bez magnetowidu - tak naprawdę nikt z nas
nie miał czasu na odtwarzanie nagranych kaset i spore ich ilości spokojnie
leżały na regale. Ponieważ jakimś cudem tych nagranych kaset panowie
złodzieje nie zauważyli (stały za książkami, a złodzieje do intelektualistów nie
należeli, to na półki z książkami nawet nie zerknęli). Ocalałe tym sposobem
kasety powędrowały do mojej koleżanki i teraz co jakiś czas dzwoni do mnie
gdy na coś ciekawego natrafi i idę "na oglądanie". Nie zawsze są to akurat
przeze mnie nagrane programy bo i ona nagrywa z pasją programy emito-
wane przez Discovery. Tym razem padło na wieżę w Pizie.
Piza jest położona na mokradłach, na cienkiej warstwie miękkich iłów alu-
wialnych, które leżą na grubej warstwie mięciutkich iłów morskich. Budowa
wieży trwała z przerwami od 1173 do 1370 roku, co pozwoliło na pewne spra-
sowanie się podłoża i dostosowanie do ciężaru budowli.
Okazuje się , że wieża była przechylona już od samego początku i przez całe
stulecia pizańczycy głosili, że to Bóg ją podtrzymuje by nie upadła, a robi to
z miłości do ich miasta. Nic dziwnego, że plac, na którym stoi nosi nazwę
Piazza dei Miracoli, czyli Plac Cudów.
W XIX wieku wieża przechyliła się od pionu o cały metr , ale dopiero w 1902
roku, władze zaalarmowane upadkiem weneckiej dzwonnicy św. Marka,
zaczęły się zamartwiać przechyłem wieży. Pracowały kolejne komisje,
usiłując odgadnąć dlaczego wieża się odchyliła i dlaczego akurat na południe,
skoro cały grunt był dookoła tak samo niestabilny, przecież mogła równie
dobrze odchylić się na północ.
Pomysłów na stabilizację pozycji wieży było bez liku. Mussolini kazał wywier-
cić dziury w posadzce i zalał je 80 tonami betonu. Niektórzy proponowali
doczepienie do szczytu wieży balonów napełnionych helem, inni przebudowę
placu, by pochylał się w tę samą stronę co wieża.
W 1989 roku runęła niespodziewanie średniowieczna Wieża Miejska w Pawii
kolo Mediolanu, choć nigdy nie była przekrzywiona. Wówczas do władz
centralnych dotarło, że ten piękny zabytek w Pizie może w każdej chwili
podzielić los Wieży Miejskiej, zwłaszcza, że odchylenie wieży od pionu
wynosiło już 4, 7 metra.
Pierwszym krokiem było zamknięcie wieży w 1990 roku i ówczesny premier
Andreotti powołał niezależną Komisję, do której powołani byli budowlańcy,
spece-geotechnicy, historycy sztuki. Komisja otrzymała budżet równy 30
milionom euro. Ponoć zdań na temat sposobu ratowania wieży było tyle, ilu
ekspertów, a może nawet więcej. Najwięcej sporów było na linii historycy
sztuki a inżynierowie. Po prostu historycy sztuki chcieli ratować wieżę bez
jakiejkolwiek ingerencji, z pełnym zachowaniem charakteru wieży.
Poza tym prace postępowały wolno, bo członkowie komisji spotykali się co
sześć tygodni.
W końcu 1992 roku wzmocniono pierwszą kondygnację wieży stalowymi
ścięgnami by odciążyć zagrożoną konstrukcję, a w następnym roku ułożono
na placu 600 ton ołowianych sztab na północ od wieży, by stworzyć przeciw-
wagę dla przechyłu.
Następny pomysł komisji, którym było zamontowanie kotw uczepionych do
do naprężonych lin połączonych z podstawą wieży, omal nie "wykończył"
szacownego zabytku. W ciągu jednej nocy, 7 września 1995 roku, wieża
pochyliła się na południe jeszcze bardziej, niż w ciągu całego poprzedniego
roku. Montowanie kotw natychmiast przerwano, ale dołożono dalsze 300
ton ołowianych sztab. Wszystkie działania wokół wieży budziły wielkie
protesty i niezadowolenie. Jedyny Brytyjczyk w komisji, Burland, który już
miał doświadczenie w ratowaniu wieży przed upadkiem (Big Ben), przekonał
komisję do metody usuwania gruntu spod północnej strony budowli, co
miało pozwolić, by ciążenie prostowało konstrukcję. Praca była iście bene-
dyktyńska, trwała dwa lata, usunięto 70 ton ziemi i wieża powróciła do
nachylenia z początku XIX wieku.
Analizując wszystkie dane Burland rozwiązał zagadkę przechyłu wieży na
południe. Wszystkiemu winne były wody gruntowe, których poziom w czasie
opadów wzrastał znacznie bardziej po stronie północnej wieży, co powodowało
jej przechył na południe. Wprowadził więc w 2003 roku nowy system
odwadniania na północnej stronie Placu Cudów, co obniżyło i ustabilizowało
poziom wód gruntowych.
Wieża została udostępniona zwiedzającym w grudniu 2001 roku, niestety już
po mojej bytności we Włoszech, więc nie miałam okazji jej podziwiać.
piątek, 17 września 2010
59. Jesienne kulinaria
Wrzesień śliwkami stoi, a przynajmniej powinien. Są śliwki, tylko jakoś mało
słodkie, jak wszystkie tegoroczne owoce. Ale nie szkodzi i tak zrobię coś niety-
powego ze śliwek : krem do gofrów, naleśników, deserów lub do bułeczek.
Należy zakupić 3 kg śliwek węgierek, 1 kg cukru, 15 dag kakao i 2 opakowa-
nia cukru waniliowego.
Najwięcej czasu pochłania wypestkowanie śliwek, ale gdy się uśmiechniecie
do swych drogich drugich połówek, z pewnością pomogą.
Pozbawione pestek śliwki należy potraktować blenderem i dokładnie je zemleć.
Otrzymaną paciaję wkładamy do dużego rondla z grubym dnem (rondel powi-
nien być z nierdzewnej stali lub emaliowany), dodajemy cukier i smażymy ok.
2 godzin, co jakiś czas mieszając drewnianą łychą. Po tym czasie dodajemy 2
opakowania cukru waniliowego, kakao i dokładnie całość mieszamy, po czym
smażymy jeszcze około 8 minut. Gorącą masę nakładamy do suchych, wypa-
rzonych słoików typu " twist", zakręcamy je i stawiamy do góry dnem aż do
ostygnięcia.
Reszteczki z garnka mogą stanowić nagrodę dla tych, co pomagali.
Ja używam tego kremu jako nadzienia do rożków z ciasta francuskiego, do
naleśników i zamiast zwykłego dżemu, do smarowania pieczywa.
Jesienią robię również hinduskie owocowe sosy do mięsa, czyli chatnej.
Najczęściej żaden z nich nie doczekuje zimy, zresztą zimą też można taki sos
zrobić, bo są wszak dostępne jabłka i przecier pomidorowy.
Składnikami chatneju mogą być: jabłka, śliwki, gruszki, pomidory lub przecier
pomidorowy- ja najczęsciej łączę te wszystkie składniki. Duszę razem: śliwki
pozbawione pestek, obrane i pokrojone w dużą kostkę jabłka i gruszki, obrane
ze skórki i pozbawione pestek pomidory. Do smaku dodaję łagodne curry,
odrobinę soli, trochę cukru, pieprzu ziołowego, cynamonu, gozdzików, kurkumy,
odrobinę chili i słodkiej sproszkowanej papryki. Masę należy cały czas mieszać,
a dusimy tak długo aż odparuje nadmiar wody, a wszystkie owoce będą miękkie.
Celowo nie podaję proporcji, bo to zależy od ilości potrzebnego sosu i Waszego
smaku- niektórzy dodają jeszcze anyż, ale ja za nim nie przepadam. Tuż przed
końcem duszenia dodajemy sok z połówki cytryny- podkreśli smak owoców.
Tak naprawdę chatnej można robić ze wszystkich owoców.
A tym, którzy nie lubią słodkości, a lubią pichcić, polecam jesienne kotlety
ziemniaczane z bryndzą.
Gotujemy 75 dag ziemniaków, odparowujemy je, mielimy je lub przepuszczamy
przez praskę, lekko studzimy. Dodajemy drobno posiekaną i zrumienioną na
oleju 1 cebulę, 2 łyżki mąki, 30 dag bryndzy, 1 jajko, 1 łyżeczkę masła. Dopra-
wiamy solą, pieprzem i odrobiną gałki muszkatołowej, wszystko dokładnie
mieszamy i natłuszczonymi dłońmi formujemy kotleciki, które obtaczamy w
tartej bułce wymieszanej z sezamem. Smażymy na jasnozłoty kolor po obu
stronach, potem je przykrywamy, zmniejszamy ogień i dosmażamy chwilę.
Można je podawać z sosem pomidorowym lub chatnejem i koniecznie z jakąś
surówką.
Kochani, ja pisałam prawdę - lubię gotować. Smacznego Wam życzę.
słodkie, jak wszystkie tegoroczne owoce. Ale nie szkodzi i tak zrobię coś niety-
powego ze śliwek : krem do gofrów, naleśników, deserów lub do bułeczek.
Należy zakupić 3 kg śliwek węgierek, 1 kg cukru, 15 dag kakao i 2 opakowa-
nia cukru waniliowego.
Najwięcej czasu pochłania wypestkowanie śliwek, ale gdy się uśmiechniecie
do swych drogich drugich połówek, z pewnością pomogą.
Pozbawione pestek śliwki należy potraktować blenderem i dokładnie je zemleć.
Otrzymaną paciaję wkładamy do dużego rondla z grubym dnem (rondel powi-
nien być z nierdzewnej stali lub emaliowany), dodajemy cukier i smażymy ok.
2 godzin, co jakiś czas mieszając drewnianą łychą. Po tym czasie dodajemy 2
opakowania cukru waniliowego, kakao i dokładnie całość mieszamy, po czym
smażymy jeszcze około 8 minut. Gorącą masę nakładamy do suchych, wypa-
rzonych słoików typu " twist", zakręcamy je i stawiamy do góry dnem aż do
ostygnięcia.
Reszteczki z garnka mogą stanowić nagrodę dla tych, co pomagali.
Ja używam tego kremu jako nadzienia do rożków z ciasta francuskiego, do
naleśników i zamiast zwykłego dżemu, do smarowania pieczywa.
Jesienią robię również hinduskie owocowe sosy do mięsa, czyli chatnej.
Najczęściej żaden z nich nie doczekuje zimy, zresztą zimą też można taki sos
zrobić, bo są wszak dostępne jabłka i przecier pomidorowy.
Składnikami chatneju mogą być: jabłka, śliwki, gruszki, pomidory lub przecier
pomidorowy- ja najczęsciej łączę te wszystkie składniki. Duszę razem: śliwki
pozbawione pestek, obrane i pokrojone w dużą kostkę jabłka i gruszki, obrane
ze skórki i pozbawione pestek pomidory. Do smaku dodaję łagodne curry,
odrobinę soli, trochę cukru, pieprzu ziołowego, cynamonu, gozdzików, kurkumy,
odrobinę chili i słodkiej sproszkowanej papryki. Masę należy cały czas mieszać,
a dusimy tak długo aż odparuje nadmiar wody, a wszystkie owoce będą miękkie.
Celowo nie podaję proporcji, bo to zależy od ilości potrzebnego sosu i Waszego
smaku- niektórzy dodają jeszcze anyż, ale ja za nim nie przepadam. Tuż przed
końcem duszenia dodajemy sok z połówki cytryny- podkreśli smak owoców.
Tak naprawdę chatnej można robić ze wszystkich owoców.
A tym, którzy nie lubią słodkości, a lubią pichcić, polecam jesienne kotlety
ziemniaczane z bryndzą.
Gotujemy 75 dag ziemniaków, odparowujemy je, mielimy je lub przepuszczamy
przez praskę, lekko studzimy. Dodajemy drobno posiekaną i zrumienioną na
oleju 1 cebulę, 2 łyżki mąki, 30 dag bryndzy, 1 jajko, 1 łyżeczkę masła. Dopra-
wiamy solą, pieprzem i odrobiną gałki muszkatołowej, wszystko dokładnie
mieszamy i natłuszczonymi dłońmi formujemy kotleciki, które obtaczamy w
tartej bułce wymieszanej z sezamem. Smażymy na jasnozłoty kolor po obu
stronach, potem je przykrywamy, zmniejszamy ogień i dosmażamy chwilę.
Można je podawać z sosem pomidorowym lub chatnejem i koniecznie z jakąś
surówką.
Kochani, ja pisałam prawdę - lubię gotować. Smacznego Wam życzę.
środa, 15 września 2010
58. Ogłoszeń czar
Nie przepadam za oglądaniem reklam w TV, ale lubię czytać ogłoszenia.
Większość osób uważa, że to dziwactwo, ale w moim odczuciu jest to wielce
pouczająca lektura - mówi nam o czasach, w których żyjemy.
Bo tak naprawdę ogłoszenia reklamują to, co ma już wśród społeczeństwa
powodzenie, czym się naród interesuje.
Na początek zajmijmy się naszym rozwojem, poszerzaniem wiedzy.
Instytut Psychologii Stosowanej ( nie miałam pojęcia, że taka placówka
istnieje) poleca wykłady, na których "nauczysz się jak wykorzystać
energię seksualną do rozwoju osobistego, poprawy stanu zdrowia, utrwalenia
i pogłębienia doznań i związku partnerskiego oraz do medytacji, magii i...
do wielu, wielu innych celów." Wykłady prowadzi Luczis Ar Pustota.
Myślę, że nic dodać , nic ująć.
Można również wybrać się na Kurs Profesjonalnej Bioenergoterapii. Po
ukończeniu kursu poznasz: "kilka metod bioenergoterapii, klawipunkturę,
pulsing, nauczysz się, jak rozpoznać przyczynę choroby, określić dokładnie
czas jej powstania, metody usunięcia przyczyny, a nie tylko objawów.
Możliwość zdania Egzaminów Państwowych i ubezpieczenie OC."
No i popatrzcie- po jaką cholerę studiować kilka lat medycynę, skoro można
spokojnie iść na kurs, poziomem wiedzy zapędzić w kozi róg niejednego le-
karza z I stopniem specjalizacji i ponadto mieć ubezpieczenie OC, co w tym
przypadku wydaje mi się najistotniejsze. Ciekawi mnie nazwa
"klawipunktura" , co to może być?
Osobiście polecam kursy i inicjacje Reiki wszystkich stopni, prowadzone
przez Wielką Mistrzynię Reiki, Marię Dąbrowską. Obejmują one również:
"Egzorcyzmy, uwalnianie z opętań, klątw i czarnej magii".
Myślę, że to bardzo przydatna wiedza, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie
wypowiedzi pewnego pana J. oraz histerię wokół krzyża.
No a następne ogłoszenie zwyczajnie ścięło mnie z nóg- po co mój mąż
miał wszczepiany bypass? Po co codziennie wykonuje się kilka tych bardzo
drogich i skomplikowanych zabiegów wymagających przełączenia krwiobiegu
na płuco-serce, skoro pewna firma z Gdyni poleca:
"Oral Chelate- tabletki, które są alternatywą dla zabiegów wszczepiania
bypassów,
Argenix - powodujący wyrównanie ciśnienia obwodowego,
Cardiococtail, który jest połączeniem Oral Chelate, Argenixu i Omega 3-6-9"
Pominę tym razem cała masę ogłoszeń wszelakiej maści uzdrowicieli
duchowych i fizycznych dolegliwości. Co najmniej połowa z nich działa nawet
na odległość - masz problem, coś cię boli -dzwonisz do takiego uzdrowiciela,
opowiadasz o problemie i szast-prast- wszystko mija, jak ręką odjął.
Przyznacie chyba sami, że czytanie ogłoszeń to wielce pouczająca sprawa.
I tak dla porządku przypomnę, że mamy już XXI wiek.
Wiem, że jest jeszcze wiele niewyjaśnionych zagadek dotyczących działania
ludzkiego organizmu a zwłaszcza funkcjonowania naszego mózgu, który tak
jakby żyje własnym życiem, poza naszą świadomością. Być może kiedyś uda
się rozwiązać wszystkie te zagadki, ale póki co, to chyba lepiej nie za bardzo
wierzyć w cudowne leki i uzdrowienia.
Miłego dnia wszystkim życzę, na przekór nie za pięknej pogodzie.
Większość osób uważa, że to dziwactwo, ale w moim odczuciu jest to wielce
pouczająca lektura - mówi nam o czasach, w których żyjemy.
Bo tak naprawdę ogłoszenia reklamują to, co ma już wśród społeczeństwa
powodzenie, czym się naród interesuje.
Na początek zajmijmy się naszym rozwojem, poszerzaniem wiedzy.
Instytut Psychologii Stosowanej ( nie miałam pojęcia, że taka placówka
istnieje) poleca wykłady, na których "nauczysz się jak wykorzystać
energię seksualną do rozwoju osobistego, poprawy stanu zdrowia, utrwalenia
i pogłębienia doznań i związku partnerskiego oraz do medytacji, magii i...
do wielu, wielu innych celów." Wykłady prowadzi Luczis Ar Pustota.
Myślę, że nic dodać , nic ująć.
Można również wybrać się na Kurs Profesjonalnej Bioenergoterapii. Po
ukończeniu kursu poznasz: "kilka metod bioenergoterapii, klawipunkturę,
pulsing, nauczysz się, jak rozpoznać przyczynę choroby, określić dokładnie
czas jej powstania, metody usunięcia przyczyny, a nie tylko objawów.
Możliwość zdania Egzaminów Państwowych i ubezpieczenie OC."
No i popatrzcie- po jaką cholerę studiować kilka lat medycynę, skoro można
spokojnie iść na kurs, poziomem wiedzy zapędzić w kozi róg niejednego le-
karza z I stopniem specjalizacji i ponadto mieć ubezpieczenie OC, co w tym
przypadku wydaje mi się najistotniejsze. Ciekawi mnie nazwa
"klawipunktura" , co to może być?
Osobiście polecam kursy i inicjacje Reiki wszystkich stopni, prowadzone
przez Wielką Mistrzynię Reiki, Marię Dąbrowską. Obejmują one również:
"Egzorcyzmy, uwalnianie z opętań, klątw i czarnej magii".
Myślę, że to bardzo przydatna wiedza, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie
wypowiedzi pewnego pana J. oraz histerię wokół krzyża.
No a następne ogłoszenie zwyczajnie ścięło mnie z nóg- po co mój mąż
miał wszczepiany bypass? Po co codziennie wykonuje się kilka tych bardzo
drogich i skomplikowanych zabiegów wymagających przełączenia krwiobiegu
na płuco-serce, skoro pewna firma z Gdyni poleca:
"Oral Chelate- tabletki, które są alternatywą dla zabiegów wszczepiania
bypassów,
Argenix - powodujący wyrównanie ciśnienia obwodowego,
Cardiococtail, który jest połączeniem Oral Chelate, Argenixu i Omega 3-6-9"
Pominę tym razem cała masę ogłoszeń wszelakiej maści uzdrowicieli
duchowych i fizycznych dolegliwości. Co najmniej połowa z nich działa nawet
na odległość - masz problem, coś cię boli -dzwonisz do takiego uzdrowiciela,
opowiadasz o problemie i szast-prast- wszystko mija, jak ręką odjął.
Przyznacie chyba sami, że czytanie ogłoszeń to wielce pouczająca sprawa.
I tak dla porządku przypomnę, że mamy już XXI wiek.
Wiem, że jest jeszcze wiele niewyjaśnionych zagadek dotyczących działania
ludzkiego organizmu a zwłaszcza funkcjonowania naszego mózgu, który tak
jakby żyje własnym życiem, poza naszą świadomością. Być może kiedyś uda
się rozwiązać wszystkie te zagadki, ale póki co, to chyba lepiej nie za bardzo
wierzyć w cudowne leki i uzdrowienia.
Miłego dnia wszystkim życzę, na przekór nie za pięknej pogodzie.
czwartek, 9 września 2010
57. Mam doła
To chyba jednak nadchodzi jesień, a ja zawsze jesienią, którą wszak lubię,
wpadam w depresyjki. Tym razem jakby wcześniej.
A zaczęło się niewinnie- przydreptała do mnie koleżanka, jak zwykle bez
uprzedzenia, co mnie zawsze denerwuje. Nie lubię być zaskakiwana, o czym
ona dobrze wie. No i się zaczęło. Właśnie wykończałam prezentowany po-
przednio czapko-kapelusz, który bardzo się koleżance spodobał. Niestety
tak bardzo, że udało się jej wycyganić go ode mnie. Argumenty były liczne,
a między innymi: szuka ładnego prezentu dla swej nastoletniej wnuczki, a
taki frymuśny kapelusik z kwiatami lepiej wygląda na głowie nastolatki niż
na mojej. Urodziny już w najbliższy piątek i ona nie zdąży sama nic zrobić,
zresztą jej prawa ręka wciąż mało sprawna po operacji i szydełkować nie
może. No tak, wyszło na to, że już nieco za starawa jestem na takie ekstra-
wagancje.
Coś w tym chyba jest - ostatnio pod gabinetem USG- uroczy starszy pan
zaczął mi się zwierzać ze swych dolegliwości dotyczących jego prostaty.
Wtajemniczał mnie w szczegóły fizjologiczne przedoperacyjne i poopera-
cyjne, w końcu przeszedł do kwestii swego wieku (87 wiosenek) i stanu
rodzinnego. Poczułam się tak jakoś bezpłciowo - po raz pierwszy ktoś obcy,
zaliczany do świata mężczyzn, potraktował mnie jak faceta, znającego do-
brze problemy płci męskiej.
Gdy dodałam tamto wydarzenie i słowa koleżanki, zrobiło mi się smutno.
Wychodzi na to, że jednak się starzeję, ot co.
Aby poprawić sobie nieco nastrój sięgnęłam do pisemek z modą dzierganą.
Ostatnio poszukuję jakiegoś modelu do zrobienia z tej czarnej włóczki,
którą robiłam chustę.
Z tego co widzę wynika, że dzianiny wracają do łask. I to dzianiny łączące
w jednym wyrobie dwie techniki, szydełko i druty. Kolory zdecydowane,
żadne tam barwy ekologiczne skorupki jajek czy też podeschniętej gleby.
Większość robiona drutami i szydełkiem nr 5 do 8, z miękkich grubych
włóczek, lub cieńszych, łączonych w dwie nitki, czyli robi się je szybko.
Na głowę należy zrobić sobie czapkę-balonówkę, najlepiej grubą, mięciutką
włóczką i wydziergać ją szydełkiem nr 7 lub 8. Jest to tak proste, że może to
zrobić nawet początkująca amatorka dziergania. Byle potrafiła zrobić zwykły
półsłupek i słupek pojedynczy. I na zrobienie takiej czapki wystarcza jeden
jesienny wieczór.
Przeglądając ten żurnal doszłam do wniosku, że chyba do tej czarnej włóczki
dołożę jeszcze jakiś kolorek, np. "wściekły róż" i zrobię "coś" melanżem,
łącząc te dwie nitki razem. Oczywiście jeszcze się nie zdecydowałam na
konkretny model, bo to wcale nie takie proste, co wybrać.
Poza tym dotarło do mnie, że do grudnia i świąt BN wcale już nie jest tak
daleko, jeżeli ma się zamiar porobić własnoręcznie jakieś zabawki na choinkę
lub prezenty pod choinkę. Znalazłam rozpiski na wykonanie łosia w kilku
wersjach, między innymi jako torebki-przytulanki dla kilkulatka, lub minia-
turowego trofeum myśliwskiego, bałwanków śniegowych, śmiesznych
dekoracyjnych zawieszek oraz choinek, mogących być schowkiem dla ma-
łych prezencików, lub spełniać rolę kalendarza adwentowego. Ale gdy
pomyślałam, że wtedy trzeba by wydziergać aż 24 choinki, ten pomysł
jakoś mniej przypadł mi do serca. A wszystkie te pomysły wypatrzyłam
na stronach pisma "Szydełkowanie" nr 5/2009. Zamówiłam je na stronie:
www.hobbycentrum.pl.
To jeden z niezłych sklepów z zaopatrzeniem dla "dłubaczy", poza tym
jest tam spory wybór czasopism dla dziergających, szyjących, dłubiących,
w tym też numery już archiwalne.
A poza tym ten post piszę na raty - nie było zasilania w centralce netowej, bo
jakiś nawiedzony tam grzebał. Co jakiś czas któryś z mieszkańców się tam
włamuje, tylko nikt nie wie po co. Klucz i kłódka to za mało, chyba jakieś
zasieki z kolczastego drutu i alarm są potrzebne.
I pomimo mego minorowego nastroju wszystkim życzę miłego dnia, niech
należy do udanych.
wpadam w depresyjki. Tym razem jakby wcześniej.
A zaczęło się niewinnie- przydreptała do mnie koleżanka, jak zwykle bez
uprzedzenia, co mnie zawsze denerwuje. Nie lubię być zaskakiwana, o czym
ona dobrze wie. No i się zaczęło. Właśnie wykończałam prezentowany po-
przednio czapko-kapelusz, który bardzo się koleżance spodobał. Niestety
tak bardzo, że udało się jej wycyganić go ode mnie. Argumenty były liczne,
a między innymi: szuka ładnego prezentu dla swej nastoletniej wnuczki, a
taki frymuśny kapelusik z kwiatami lepiej wygląda na głowie nastolatki niż
na mojej. Urodziny już w najbliższy piątek i ona nie zdąży sama nic zrobić,
zresztą jej prawa ręka wciąż mało sprawna po operacji i szydełkować nie
może. No tak, wyszło na to, że już nieco za starawa jestem na takie ekstra-
wagancje.
Coś w tym chyba jest - ostatnio pod gabinetem USG- uroczy starszy pan
zaczął mi się zwierzać ze swych dolegliwości dotyczących jego prostaty.
Wtajemniczał mnie w szczegóły fizjologiczne przedoperacyjne i poopera-
cyjne, w końcu przeszedł do kwestii swego wieku (87 wiosenek) i stanu
rodzinnego. Poczułam się tak jakoś bezpłciowo - po raz pierwszy ktoś obcy,
zaliczany do świata mężczyzn, potraktował mnie jak faceta, znającego do-
brze problemy płci męskiej.
Gdy dodałam tamto wydarzenie i słowa koleżanki, zrobiło mi się smutno.
Wychodzi na to, że jednak się starzeję, ot co.
Aby poprawić sobie nieco nastrój sięgnęłam do pisemek z modą dzierganą.
Ostatnio poszukuję jakiegoś modelu do zrobienia z tej czarnej włóczki,
którą robiłam chustę.
Z tego co widzę wynika, że dzianiny wracają do łask. I to dzianiny łączące
w jednym wyrobie dwie techniki, szydełko i druty. Kolory zdecydowane,
żadne tam barwy ekologiczne skorupki jajek czy też podeschniętej gleby.
Większość robiona drutami i szydełkiem nr 5 do 8, z miękkich grubych
włóczek, lub cieńszych, łączonych w dwie nitki, czyli robi się je szybko.
Na głowę należy zrobić sobie czapkę-balonówkę, najlepiej grubą, mięciutką
włóczką i wydziergać ją szydełkiem nr 7 lub 8. Jest to tak proste, że może to
zrobić nawet początkująca amatorka dziergania. Byle potrafiła zrobić zwykły
półsłupek i słupek pojedynczy. I na zrobienie takiej czapki wystarcza jeden
jesienny wieczór.
Przeglądając ten żurnal doszłam do wniosku, że chyba do tej czarnej włóczki
dołożę jeszcze jakiś kolorek, np. "wściekły róż" i zrobię "coś" melanżem,
łącząc te dwie nitki razem. Oczywiście jeszcze się nie zdecydowałam na
konkretny model, bo to wcale nie takie proste, co wybrać.
Poza tym dotarło do mnie, że do grudnia i świąt BN wcale już nie jest tak
daleko, jeżeli ma się zamiar porobić własnoręcznie jakieś zabawki na choinkę
lub prezenty pod choinkę. Znalazłam rozpiski na wykonanie łosia w kilku
wersjach, między innymi jako torebki-przytulanki dla kilkulatka, lub minia-
turowego trofeum myśliwskiego, bałwanków śniegowych, śmiesznych
dekoracyjnych zawieszek oraz choinek, mogących być schowkiem dla ma-
łych prezencików, lub spełniać rolę kalendarza adwentowego. Ale gdy
pomyślałam, że wtedy trzeba by wydziergać aż 24 choinki, ten pomysł
jakoś mniej przypadł mi do serca. A wszystkie te pomysły wypatrzyłam
na stronach pisma "Szydełkowanie" nr 5/2009. Zamówiłam je na stronie:
www.hobbycentrum.pl.
To jeden z niezłych sklepów z zaopatrzeniem dla "dłubaczy", poza tym
jest tam spory wybór czasopism dla dziergających, szyjących, dłubiących,
w tym też numery już archiwalne.
A poza tym ten post piszę na raty - nie było zasilania w centralce netowej, bo
jakiś nawiedzony tam grzebał. Co jakiś czas któryś z mieszkańców się tam
włamuje, tylko nikt nie wie po co. Klucz i kłódka to za mało, chyba jakieś
zasieki z kolczastego drutu i alarm są potrzebne.
I pomimo mego minorowego nastroju wszystkim życzę miłego dnia, niech
należy do udanych.
poniedziałek, 6 września 2010
56. Jakoś nie jestem zadowolona
Oto efekty mojej ostatniej działalności,żebyście aby nie pomyśleli, że
siedzę z założonymi rękami.
To "czarne"- to chusta- robiona szydełkiem, ścieg bajecznie prosty, ale
jestem z lekka gapowata i dopiero w połowie robótki doszłam do wniosku,
że mogłam wziąć grubsze szydełko. Gdybym to robiła z gładkiej włóczki,
to pewnie bym spruła, ale ta włóczka to akryl udający mohair , o nazwie
"Gucio". Zużyłam niecałe 20 dag. Chusta jest ciepła i lekka i o to szło.
Wystraszona deszczem, wiatrem i zimnem postanowiłam zrobić coś na
głowę, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że będzie ciepła, złota jesień i
z tego wszystkiego zrobiłam czapko-kapelusz. Namotałam się okrutnie,
ale najfajniejsze są na nim kwiaty, bo jeden kwiatek robi się zaledwie 20
minut.
Na rondku postawiłam najnowszy element mego szydełkowego zwie-
rzyńca, malutkiego hipopotama, którego podejrzałam na blogu by-giraffe.
Szkoda, że nie zaczekałam z tą robotą dzień dłużej, bo potem właścicielka
bloga podała instrukcje wykonania i pewnie wtedy hipcio byłby ładniejszy.
Zajrzyjcie w wolnej chwili na blog by-giraffe, jest w moich linkach, a zoba-
czycie jakie prześliczne zabaweczki robi jego autorka szydełkiem.
Zaniepokojonym uprzejmie donoszę, że nie będę chodziła z hipciem na
rondku.
Poza tym znów jakaś epidemia znikania komentarzy, zżarło mi to co
napisałam u Effci , Smoothoperatora i u Akwarelii i zupełnie nie mogę
pojąć przyczyny tego. Mam nadzieję, że to nie jest efekt wprowadzenia
jakiegoś programu do cenzurowania tekstów.
I jestem zła, bo wczoraj wywiesiłam z okazji słoneczka pranie na loggii,
wieczorem było niemal suche, więc zostawiłam na noc, żeby doschło i
oczywiście wszystko mokre, bo w nocy zaczęło padać i wciąż pada.
A może to kara za narzekanie na upały?
niedziela, 5 września 2010
55. Poddaję się
Już dwie przemiłe osoby, tzn. Lotnica i Akwarelia, zaprosiły mnie do zabawy
w "to lubię". Poddaję się, choć trudno wymienić tylko 10 rzeczy. które lubię,
bo choć nie jestem optymistką, to z natury jestem dość zabawową istotą i
wiele rzeczy lubię.
1. lubię pisać - od zawsze, od pierwszych wypracowań w szkole i dlatego
katuję ludzi swym blogiem,
2. lubię czytać - a zaczynałam nim poszłam do szkoły, składając mozolnie
litery w Świerszczyku,
3. lubię wszelakie prace ręczne, każda dłubanina jest cudownym dla mnie
zajęciem,
4. lubię muzykę, każdą, która nie przyprawia mnie o ból głowy i żałuję, że
gdy miałam okazję, nie chciałam się uczyć gry na fortepianie,
5. lubię malarstwo, choć gdy oglądam zawsze czuję w sercu ukłucie
zazdrości, że ja tak nie potrafię,
6. lubię las, zapach lasu nagrzanego słońcem, wędrówki kilometrami po
lesie, grzybobranie, las jesienią gdy liście zaczynają zmieniać kolor,
7. lubię podróże do miejsc, w których jeszcze nie byłam i powroty do
miejsc, które bardzo mi się podobały, lubię łażenie po ulicach obcych
miast, zaglądanie do sklepów, szwendanie się po targowiskach, wizyty
w muzeach i galeriach,
8. lubię kontakt z przyrodą , a w tym zachody słońca nad morzem, pły-
wanie żaglówką, wędrówki po Tatrach i Bieszczadach, leniuchowanie
w basenie na Antałówce połączone z gapieniem się na Giewont,
9. lubię gotować, a zwłaszcza eksperymentować z nowymi smakami,
przyprawami, wypróbowywać nowe przepisy,
10. lubię siebie, ze swymi niedoskonałościami wnętrza i niezbyt inte-
resującą zewnętrznością.
A teraz zapraszam do zabawy: Serpentynę, Nolę, Mijkę
w "to lubię". Poddaję się, choć trudno wymienić tylko 10 rzeczy. które lubię,
bo choć nie jestem optymistką, to z natury jestem dość zabawową istotą i
wiele rzeczy lubię.
1. lubię pisać - od zawsze, od pierwszych wypracowań w szkole i dlatego
katuję ludzi swym blogiem,
2. lubię czytać - a zaczynałam nim poszłam do szkoły, składając mozolnie
litery w Świerszczyku,
3. lubię wszelakie prace ręczne, każda dłubanina jest cudownym dla mnie
zajęciem,
4. lubię muzykę, każdą, która nie przyprawia mnie o ból głowy i żałuję, że
gdy miałam okazję, nie chciałam się uczyć gry na fortepianie,
5. lubię malarstwo, choć gdy oglądam zawsze czuję w sercu ukłucie
zazdrości, że ja tak nie potrafię,
6. lubię las, zapach lasu nagrzanego słońcem, wędrówki kilometrami po
lesie, grzybobranie, las jesienią gdy liście zaczynają zmieniać kolor,
7. lubię podróże do miejsc, w których jeszcze nie byłam i powroty do
miejsc, które bardzo mi się podobały, lubię łażenie po ulicach obcych
miast, zaglądanie do sklepów, szwendanie się po targowiskach, wizyty
w muzeach i galeriach,
8. lubię kontakt z przyrodą , a w tym zachody słońca nad morzem, pły-
wanie żaglówką, wędrówki po Tatrach i Bieszczadach, leniuchowanie
w basenie na Antałówce połączone z gapieniem się na Giewont,
9. lubię gotować, a zwłaszcza eksperymentować z nowymi smakami,
przyprawami, wypróbowywać nowe przepisy,
10. lubię siebie, ze swymi niedoskonałościami wnętrza i niezbyt inte-
resującą zewnętrznością.
A teraz zapraszam do zabawy: Serpentynę, Nolę, Mijkę
Subskrybuj:
Posty (Atom)