...wciąż istnieję. Marna to co prawda egzystencja, ale widać na taką
zasłużyłam. Mam na myśli cały wachlarz prześladujących mnie
dolegliwości.
Remont idzie do przodu, ale jakby w żółwim tempie.
"Remontowo" jest ukończony mały pokój, już nawet stoją w nim meble.
Nie tylko męża (bo to jego pokój), stoi również tam pionowo moja
wersalka, leży rulon wykładziny, mój fotel i stół z drugiego pokoju.
Teoretycznie gotowa jest łazienka, a brak w niej tylko pralki wraz
z podłączeniem i drugiej , małej szafki wiszącej.
Kuchnia też na etapie "teoretycznej skończoności", bo meble kuchenne
są, ale w nadal w paczkach.
Przedpokój wymalowany, ale oczywiście brak mu wykładziny.
Gdy remontowcy zdarli w "dużym pokoju" tapety ze ścian, oczom naszym
ukazał się smutny widok - smutny głównie z tego powodu, że trzeba jeszcze
sporo pracy w to włożyć, by można ściany pomalować. Na razie Mistrzu
cała sobotę zasuwał jak dziki i ściany są już przygotowane do tapety
podkładowej, którą położą jutro.
A w piątek przyjeżdżają meble- złożone, nie w paczkach.
Ostatnie moje dni miały dziwny rozkład - pobudka, śniadanie, zejście
do Mistrzu, zebranie poleceń co należy jeszcze zakupić, jazda na
rehabilitację, wycieczka do....OBI.
Doszłam do etapu, w którym dzień bez OBI to dzień stracony.
Zastanawiam się, czy nie powinnam od kierownictwa tegoż marketu
dostac jakiejś prowizji za taką ilość zakupionego towaru. W każdym razie
obsługę kas już rozpoznaję z daleka.Oni mnie też.
Dziś mój mąż, który prowadzi wykaz wydatków, poinformował mnie
ile już pieniędzy nam wyciekło na wszelkie zakupy, ile jeszcze wydamy
na planowane zakupy i na robociznę.
Dobrze, że siedziałam w fotelu- ze stołka to bym pewnie spadła.
A teraz coś dla oka. Gdy spoglądam przez okno, mam takie widoki:
Na drugim zdjęciu od góry "moja brzoza"- mieszka tu z nami
od samego początku.