drewniana rzezba

drewniana rzezba

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Cyrulik sewilski

Ostatni niedzielny wieczór 2018r spędziłam z córką i starszym wnuczkiem
na oglądaniu i słuchaniu opery Rossiniego "Cyrulik sewilski".
To jest budynek Deutsche Oper Berlin. Zdjęcie  z sieci.

Wystarczyło 14 minut jazdy metrem (z jedną przesiadką) i byliśmy
na miejscu.
Prawdę mówiąc nawet nie bardzo mogłam  zobaczyć ów gmach  z zewnątrz,
bo stacja metra jest niemal tuż obok, a przyjechaliśmy mniej więcej 20
minut przed początkiem przedstawienia i w ciągu dosłownie kilku minut
od wyjścia z metra byliśmy na miejscu.
Uśmiejecie się, ale przez moment pomyślałam, że wchodzimy jeszcze
po drodze do  jakiejś galerii handlowej, jako że ten budynek w niczym mi
nie przypominał budynku takiego przybytku jak gmach opery.
Wnętrze też niestety nie powala urodą, ale chyba stawiano głównie na
funkcjonalność i nowoczesność. Świetnie zaprojektowano szatnie, co
łatwo docenić w okresie zimowych okryć. Dużo miejsca w strefie bufetów,
kilka stoisk sprzedaży, szalenie sprawna obsługa.
Sama widownia w mojej ocenie - nieciekawa. Koszmarnie długie rzędy
i ucieszyłam się, że mamy lożę, w której siedziało raptem sześć osób.
I to w dwóch rzędach.
Mankamentem w całym budynku to brak dobrej wentylacji. Duszno było
na widowni, wcale nie było  lepiej w foyer.
Mieliśmy miejsca idealnie na wprost sceny, w loży na  balkonie. Treść
opery była wyświetlana na niedużym monitorze , co zwolniło nas od
tłumaczenia dziecku o co biega na scenie.
I słowo o strojach publiczności - zero gali, czułam się niemal jak
w głębokim PRL gdy polski świat pracy był przywożony do opery
autokarami w strojach niemal roboczych.
W sumie był tu przekrój strojów wszelakich- od eleganckich sukienek
pań i ładnych garniturów panów do "spracowanych" dżinsów i mocno
rozciągniętych swetrów.
Żyję długo, bywałam już na  różnie wystawianych operach, nawet na
takich, w których aktorzy występowali w swych codziennych kreacjach,
a nie w jakichś kostiumach, ale takiej scenografii  jeszcze nie widziałam.
Powiedzmy sobie szczerze-  opera to wszak dość specyficzne połączenie
teatru, taki teatr uświetniony muzykę i śpiewem.
Gioachimo Rossini skomponował Cyrulika Sewilskiego w 1816 roku
do libretta opartego na sztuce teatralnej.
Wśród 39 oper, które skomponował, ta opera komiczna jest uważana za
najwybitniejszą.
Wracając do tego co było na scenie - działo się dużo i....zabawnie, choć
same dekoracje były niemal stałe. Stroje z epoki przeplatały się ze strojami
statystów rodem z XXI wieku.
Na pierwszym planie trwa akcja dopasowana do treści opery, a na drugim
planie idą  dwa marsze protestacyjne, z hasłami na tablicach. Są też dwa
wielce współczesne sklepy z suwenirami też współczesnymi i ich
klienci, w strojach również rodem z teraźniejszości. Zabawna była
też scena u fryzjera, panie w strojach z epoki - personel  z elektrycznymi
suszarkami w rękach.
Na proscenium, gdzie wg scenografii była rzeka siedzieli lub polegiwali
statyści w strojach kąpielowych, panie w bikini. Sporo było efektów
specjalnych, np. ktoś latający nad sceną, żywy osioł (był niesamowicie
spokojny, może mu coś na ogłupienie dali?) a zwieńczeniem dziwności
był taniec  współczesny (połączenie rocka z twistem) do muzyki
Rossiniego. Bo tańczyć można wszystko, w pełni to rozumiem.
Publiczność była zachwycona tym dopasowaniem klasycznej wszak
muzyki do dzisiejszych czasów.To był Rossini na wesoło.
Głosy świetne, gra aktorska też, to nie było tylko snucie się po scenie,
wszyscy naprawdę dobrze grali. Po raz pierwszy widziałam sopranistkę
która była niewysoka i szczuplutka, bez wyhodowanego własnego
"pudła rezonansowego".
Reasumując- spędziłam przemiły wieczór, pełen dobrej muzyki,
pięknych głosów, miłej dla oka scenografii.
Dodatkowo obserwowałam ukradkiem Młodego, który był naprawdę
zachwycony.
Muszę się kiedyś wybrać z nim na koncert do Filharmonii gdy
w repertuarze będzie Bach, bo dziecko uwielbia Bacha.