drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 29 grudnia 2017

Podobno w ostatnie dni roku...

...należy robić jego podsumowanie.
Ale nie wiem po co. Już dawno przestałam  robić jakiekolwiek noworoczne
postanowienia, bo nie przypominam sobie, bym kiedyś  któreś postanowienie
zrealizowała.
Nawet sobie nie wyobrażacie  ileż to razy sama sobie obiecywałam  jak bardzo
zmienię swój tryb życia, ileż  to kilogramów zgubię, ile nowych rzeczy się nauczę!
W pewnej chwili oprzytomniałam i przestałam się łudzić - jestem jaka jestem a
jeśli to komuś nie pasuje to nie musi się przecież za mną zadawać,  jest dookoła
tyle innych, ciekawszych  ode mnie osób płci żeńskiej.
Nie mniej ten rok zapewne zapadnie mi w pamięci, bo podjęliśmy ważną dla
nas decyzję przenosząc się do Niemiec, dopóki jeszcze jest to możliwe, bo
na szczęście funkcjonuje jeszcze przepis o swobodzie przemieszczania się i
mieszkania w dowolnym kraju Unii Europejskiej, o ile jest się mieszkańcem
kraju należącego do UE, a nas JESZCZE  z niej nie wysiudali.
Nie ukrywam, że wielu znajomych z trudem powstrzymywało się przed
zrobieniem gestu wskazującego na zły stan naszych  umysłów.
Nie da się również ukryć, że w podjęciu tej decyzji pomogła nam dobra zmiana.
Była tak dobra, że aż trudno było z nadmiaru dobra to wszystko unieść. Co jest
w pełni  zgodne z przysłowiem, że co za dużo to niezdrowo.
A propos zdrowie- nie było najgorzej, w końcu reoperacja przepukliny mego męża
"poszła jak po maśle", tyle tylko że z okazji przeprowadzki wzrósł mi przekrój
mięśni.
 Przecież ktoś te pudła musiał pakować i w słupki ustawiać, a tym kimś byłam ja.
I tu ma rację bytu następne przysłowie-"małżeństwo jest instytucją ze zbyt małą
ilością pracowników".
Prawie nie koralikowałam w tym roku - zdołałam tylko wykończyć pozaczynane
robótki, ale było tego co kot napłakał. Miałam nawet zamiar zlikwidować cały
"koralikowy majdan", ale zrobiło mi się żal.
Wczoraj nawet rozrysowałam jeden projekt i pewnie  wkrótce zacznę coś dłubać.
Mam problem z językiem - jakoś mi marnie to idzie. Ale znam  kogoś, kto od 20
lat mieszka w  tym  kraju i jeszcze nie  nauczył się niemieckiego- mało tego,
nawet nie usiłuje się nauczyć.
Bo bez trudu można tu leczyć się u polskiego lekarza, zęby plombować
u polskiego dentysty i u polskiej fryzjerki się strzyc.
Sklepy samoobsługowe więc można być niemową, płaci się kartą i przy kasie
wystarczy na powitanie "hallo" i  "tschuss" (czius) na pożegnanie i wszystko
gra.
Jak gdzie dojechać można zapytać wujka Google w swoim własnym języku i
będzie to odpowiedz całkiem precyzyjna - wypróbowałam. Do tego warto
"postudiować" plan miasta, w którym znajdzie  się również plan metra.
Wiem kochani - to mało ambitne, ale ja raczej już pomału schodzę ze sceny
zwanej życiem i nie mam zamiaru się wysilać - wszak jestem jaka jestem.
Zaczęłam czytać książkę Wohllebena  "Duchowe życie  zwierząt". Podoba mi
się bo pisana jest  z pewnym dystansem, bez ckliwości ale nie tylko z pozycji
"szkiełka i oka" naukowca. Z półki już zerka na mnie druga książka tegoż
autora "Sekretne życie drzew".
 W nocy z niedzieli na poniedziałek przybędzie nam wszystkim kolejna
cyferka  w życiorysie i jest to ta druga sprawiedliwość istnienia.
Pierwsza z nich to fakt, że nikt z nas nie uniknie odejścia w nicość a druga,
że każdemu co rok przybywa lat.
Jesteśmy tu przez chwilę, nawet gdy w niezłym zdrowiu dożyjemy 100 lat.


Życzę Wszystkim, by ten skok w Nowy Rok
był wielce udany, radosny, bawcie się do
utraty tchu!
Każdemu z Was  życzę w tym Nowym Roku
wszelkiej pomyślności, radości, zdrowia, 
spokoju i spełnienia marzeń. 
Tych szalonych także!!!





zdjęcie "Pixabay".


wtorek, 26 grudnia 2017

Koncert

Wczoraj, o godzinie 16,00 w Sali Muzyki Kameralnej Filharmonii Berlińskiej
odbył się kolejny koncert Berliner Mozart-Kinderchor, do którego należy nasz
 starszy Krasnal.
A oto budynek Filharmonii Berlińskiej, oddany do użytku w 1963 roku.
 





 A poniżej Sala Muzyki Kameralnej, w której chór wczoraj koncertował

Ta Sala Muzyki Kameralnej została oddana do użytku w 1987 roku.

Najmłodsi chórzyści to grupa wiekowa od 5 do 9 lat.
Koncert był naprawdę piękny. Widok tych najmłodszych, jest rozbrajający.
Te maluchy najczęściej śpiewają  całym ciałem , do rytmu śpiewanego utworu
niektórzy jeszcze ruszają głową, inni rączkami  a zdarza się też "tańcząca" do
rytmu nóżka.
Jestem pełna podziwu dla Kierowniczki tego Chóru, która prowadzi go już ponad
dwadzieścia lat. Dwa lata temu byliśmy na występie tego chóru właśnie z okazji
jego dwudziestolecia.
A tym razem był to "zwykły" doroczny koncert  Bożonarodzeniowy.
Na takim koncercie występują razem trzy grupy wiekowe tegoż chóru, -"maluchy",
młodzież i młodzi, ale już "dorośli".
Oprócz chóru występowała też Orkiestra Kameralna. Część występów była razem
z orkiestrą, część utworów chór śpiewał a capella.
Koncert był tym razem wzbogacony o bardzo, bardzo długi występ flecistki.
Solistka wykonała brawurowo co najmniej sześć utworów  na flet i orkiestrę.
Jej występ ogromnie się wszystkim podobał, publiczność była zachwycona.
Na zakończenie chór odśpiewał jedną z kolęd a jej refren cała sala razem z chórem.
Bardzo mi się ten koncert podobał.
Jedyny mankament- ale tak jest w całym Berlinie- to znalezienie miejsca do
zaparkowania samochodu.
Ale po takim pięknym muzycznym przeżyciu przedreptanie około kilometra do
samochodu nie było wielkim problemem.
I tak przy okazji - w mieście obowiązuje ograniczenie szybkości do 50 km
na godzinę, miejscami do 30. I wystarczy ją przekroczyć o 5 km by zabulić
mandat.

niedziela, 24 grudnia 2017

Trzecia wigilia w Berlinie.....

......a jednocześnie pierwsza w nowych warunkach.
Od rana dziś było 10 stopni ciepła, tyle tylko, że wiał silny wiatr, ale nie
padało. Pierwszej gwiazdy nie widzieliśmy (teoretycznie powinna to być Vega),
ale niebo było dość szczelnie zakryte chmurami.
Około 17,30 przydreptały po nas Krasnale wraz z drugą  babcią i razem
powędrowaliśmy do nich na wigilię.
Wysłanie chłopców po nas było koniecznością, bo trzeba było się ich choć na pół
godziny pozbyć z domu, żeby prezenty  trafiły pod choinkę.
Celowo wlekliśmy się noga za nogą, by dać więcej czasu na ułożenie prezentów,
 a Krasnale zachowywały się jak psiaki- biegły do przodu, a potem również
biegiem wracały do nas. I zamiast tych 450 metrów  dzielących nasze domy
z pewnością zaliczyły niemal kilometr.
Starszy Krasnal co prawda mówi, że nie wierzy w Świętego Mikołaja, ale chyba
nie chce  młodszego pozbawiać złudzeń i z nim o tym nie dyskutuje.
Zaraz po wejściu do mieszkania Krasnale zgodnie pobiegły do salonu i młodszy
z ulga stwierdził, że -"był Mikołaj, są prezenty".
Ale lekko nie było, wpierw musieli usiąść z nami do stołu i zjeść nieco. Potem
obaj kłusem pozbierali talerze i usadzili nas na  sofie na wprost choinki.
Miło mi się zrobiło, bo na choince wiszą  wszystkie mojej  roboty bombki
zdobione techniką decoupage haftowane zawieszki i haftowane na  kanwie
plastikowej  Mikołaje. A choinka śliczna, gęściutka i bardzo, bardzo równa.
Tym razem młodszy z pełną powagą brał każdy prezent i odczytywał imię adresata,
podawał paczuszką starszemu, a ten podawał dalej.
Młodszy (sześciolatek) we wrześniu poszedł do szkoły i był ogromnie dumny, że
potrafi już odczytać etykietki.
Gdy już wszystkie prezenty  zostały rozdane Krasnale zarządziły otwieranie
prezentów.
Osobiście jestem cała w skowronkach, bo dostałam Petera Wohllebena "Duchowe
życie  zwierząt" oraz  "Sekretne życie drzew" oraz cztery tomy Eleny Ferrante -
"Genialna przyjaciółka", "Historia nowego nazwiska", "Historia ucieczki" i
"Historia zaginionej dziewczynki".
Starszy  Krasnal też dostał "Sekretne życie drzew", więc córka się cieszy, że będę
mogła z nim porozmawiać gdy już tę książkę przeczytamy- ja po polsku, on
po niemiecku.
Mój ślubny też zadowolony, bo dostał w prezencie  roczną prenumeratę
tygodnika "Polityka" na Kindle oraz ostatnie  papierowe numery Polityki i
Newsweeka i bardzo fajny szlafrok.
Nie było w tym roku pod  choinką orgii zabawek i prezentów jak poprzednio, no
bo jednak było bardzo dużo wydatków w związku z naszą przeprowadzką.
 A jutro jedziemy na świąteczny koncert do Filharmonii Berlińskiej, gdzie Krasnal
będzie śpiewał ze swym chórem.
A propos śpiewania - Krasnal gra na pianinie kolędę "Przybieżeli do Betlejem
pasterze" i na dodatek śpiewa ją bezbłędnie po polsku.
Trochę to śmieszne, bo on rozumie wszystko, ale nie chce po polsku mówić.
Z ciekawostek kulinarnych - córcia zadbała bym miała do pochrupania coś
słodkiego-bezglutenowego i upiekła nieprzyzwoicie smaczne  ciasteczka- bezy
z mielonymi migdałami i prażonym orzechem laskowym do ozdoby.
Kolejne ciasteczka były z 85% czekoladą a oprócz białka było też żółtko z  cukrem.


Odnalazłam zdjęcia tych  robionych przeze mnie  bombek. Zdobione są
tylko od wewnątrz.

niedziela, 17 grudnia 2017

Ostatni tydzień....

.... więc czas by odłożyć blog na  bok i zająć się świętami.



Życzę Wszystkim , bez wyjątku,
wesołych i kolorowych Świąt
oraz spełnienia życzeń tych
najskrytszych, pomyślanych  
w wigilijną noc.
Niech się spełnią!!!





Czas zacząć....

....przygotowania do świąt.
Dziś Krasnale wraz z rodzicami przynieśli nam taką oto choinkę:
 W ekspresowym tempie została umieszczona w specjalnym stojaku
z wodą, nastepnie Krasnale ubrali ją we własnoręcznie zrobione
ozdoby. Ja tylko dodałam koralikowy łańcuch i nagość czubka okryłam
kokardkami.
Planowałam co prawda znacznie mniejszą choinkę, no ale dzieci miały na ten
temat zupełnie inne zdanie.
Nie zostaje mi nic innego jak przejrzeć świateczne przepisy dla tych co to
"niewiadomo co jedzą i po co żyją".
Tak pewna życzliwa osoba skomentowała fakt, że niektórzy muszą być na diecie.
Niewątpliwe jest ona doskonale przystosowana do obecnej rzeczywistości.
Miłej niedzieli Wszystkim;)


sobota, 16 grudnia 2017

Coraz bliżej święta

Wiem, że o tym wiecie, ale musiałam jakoś zacząć.
Co tam  kaszel i zadyszka, problem prezentów nadal nierozwiązany.
Więc dziś, o 10 rano ruszyłyśmy z córką w City- każda z nas zaopatrzona
w tzw. "anużki" czyli siatki, które  da się przechować w damskiej, przepełnionej
do imentu torebce. Anużka- bo a nuż się przyda?
Teraz trzeba  chodzić na zakupy z własną siatą, bo za każdą reklamówkę
trzeba płacić, za torbę papierową także.
Oczywiście samochód został przed domem, bo nikt przy zdrowych zmysłach
nie jedzie do centrum samochodem. Kurczę, zupełnie jak w Warszawie!
Nasze ulubione centrum handlowe jest tuż nad  jedną ze stacji metra.
Zostawiłyśmy swe kurtki w przechowalni i pomaszerowałyśmy dziarsko by
się rozejrzeć za prezentami. Towaru jak  "jasny gwint" i jedno jasne - dobry
towar od badziewia różni się ceną. Na jednym piętrze znajdują się zarówno i te
gorszej jakości jak i te b.dobrej jakości towary.
W każdym razie podaż wszystkiego  niesamowita - półki i stojaki uginają się
od wszelakiego  "dobra", czekającego niecierpliwie by ktoś coś kupił.
Jeśli ktoś z  Was myśli, że ten nadmiar towaru ułatwia zakupy to się grubo myli.
Zaczęłyśmy od wyszukania portfela- męskiego. No ale jeśli ma się do przejrzenia
z dziesięć stoisk szczelnie wypełnionych przeróżnymi portfelami- sprawa przestaje
być prosta. Bo: portfel miał być jak najbardziej płaski, z przegródkami na 10 lub
więcej kart,wygodnym miejscem na dowód osobisty, miejscem na zdjęcia
ukochanych członków najbliższej rodziny, przegródkami na banknoty i zapinaną
na suwak portmonetką na bilon. Mniej więcej po trzech kwadransach miałyśmy
w garści portfel dla mego zięcia. Potem córka obejrzała swój, co zaowocowało
poszukiwaniem portfela dla niej-tym razem wystarczyło tylko 20 minut, bo
wybór był znacznie mniejszy, głównie  w zakresie kolorów.
Spojrzałyśmy na siebie i popędziłyśmy do barku kawowego - zakupy jednak męczą,
należało się wzmocnić.
Potem bez powodzenia szukałyśmy talerzyków deserowych, ale były tylko jako
części  kompletów obiadowych. "Solo" bywają w okresie poza świątecznym;)
I niech mi ktoś powie, że sklepy typu "galeria handlowa" to zły wynalazek. Blisko
trzy godziny krążyłyśmy po kilometrach sklepów różnych branż, nie odwiedziwszy
nawet połowy z nich.
Potem przeszłyśmy piechotką jeden przystanek  trasy metra, zahaczywszy o
 kolejne dwie galerie i wylądowałyśmy w sklepie, z którego żadnej z nas zupełnie
nie spieszyło się do wyjścia, chociaż tym razem musiałyśmy chodzić w kurtkach
i było nam cholernie gorąco.
 Był to sklep z wszelakim dobrem do craftu- chodziłam po nim jak zaczadziała i
tylko ten straszliwy gorąc poganiał mnie do przodu.
Wyobrazcie sobie sklep, w którym pod jednym dachem macie zgromadzone
wszystko  to co jest potrzebne do niemal wszyściutkich prac hobbystycznych,
łącznie z...malowaniem porcelany, patchworkowym szyciem, dziewiarstwem
ręcznym,  dekupażem, malowaniem, rysowaniem, robieniem origami, a wszystko
to uwzględniało hobbystów od wieku przedszkolnego do lat 100.
Jedno jest pewne- ja tam jeszcze wrócę!!!!
W tymże sklepie ścignął  nas telefonicznie  mój mąż, zaniepokojony moją tak
długą  wyprawą.
Do domu dotarłyśmy o 15,30. Z tym, że sama podróż metrem i dojście do niego
z domu to kwestia może aż 15 minut.
Tyle tylko, że nadal nie mamy wszystkich prezentów.
A jutro- jutro  jest handlowa  niedziela. Więc  może znów się  wypuścimy
na zakupy???
Tylko czy mężowie nas puszczą???

piątek, 15 grudnia 2017

Tak jakby o.....

.....niczym, czyli o cebuli.
Jak wygląda cebula- każdy wie, jak pachnie i jak smakuje też zapewne sprawa
nikomu obca nie jest.
Zatelefonowałam dziś do koleżanki i gdy tylko zaczęłam mówić zakaszlałam
się okrutnie. Szczekałam i szczekałam, ona cierpliwie czekała aż złapię oddech
i gdy wreszcie zamilkłam powiedziała: "wyślij swojego do sklepu po cebulę,
niech kupi co najmniej 2 kilogramy. Na noc obstaw łóżko stolikami, krzesłami a
na   talerzach poukładaj połówki przekrojonych cebul, miąższem do góry. Rano
wszystkie cebule wywal do śmieci. Następnego dnia powtórz to samo. Za dwa
dni powinnaś być już zdrowa".
No normalnie zatkało mnie, do tego chciało mi się śmiać ale śmiech też wyzwala
u mnie odruch kaszlowy, więc tylko jęknęłam i zapytałam się co to za leczenie.
Bo dojrzałam już mentalnie nawet do zrobienia i wypicia syropu z cebuli co
uważam za skrajne bohaterstwo, mało tego- nawet zjadłam miksturkę czosnkowo,
miodowo, cynamonowo, imbirowo, kurkumową a kaszel dalej mnie dręczy, więc
nie sadzę by rozłożenie wokół siebie połówek cebuli mogło cokolwiek pomóc.
Poza tym chyba prędzej wyleciałabym razem z tą cebulą przez okno z trzeciego
piętra, bo mój mąż nie lubi tego zapachu,  więc niech powie skąd ten pomysł.
Okazuje się , że moja koleżanka spędziła kiedyś kilka miesięcy w malutkiej
miejscowości na  południu  Francji. Trafiła tam na jesieni i to wcale nie pięknej,
złotej a raczej takiej zaropiałej niczym te ostatnie w Polsce. Jej uwagę zwróciły
wiszące w jednym z dwóch sklepików  "wisiory" z przekrojonych cebul.
Pomyślała,że może właścicielka suszy cebulę na zimę, dziwiło ją tylko, że ta
cebula, ilekroć ona jest w sklepiku zawsze jeszcze jest soczysta. W końcu zebrała
na odwagę i wyraziła zdziwienie, że tu tak dziwnie suszą tę cebulę.
Właścicielka sklepu spojrzała na nią jak na niemądrą i powiedziała: "my nie
suszymy cebuli, ona nas chroni przed chorobami. Przez cały dzień do wieczora
cebula pochłania wszystkie wirusy i bakterie.Wieczorem ją wyrzucamy i przed
otwarciem sklepu znów wieszamy świeże, by oczyszczały nam sklep. Zresztą pan
doktor Jean C. potwierdzi pani, że mam rację. To nasza stara tradycja".
Przy pierwszej nadarzającej się okazji zaciekawiona zapytała się doktora  Jeana C.
o tę dziwną tradycję.
Okazało się, że gdy doktor jako jeszcze młody lekarz zamieszkał w tym miasteczku
też był zadziwiony tym zwyczajem i traktował go jak jakiś przesąd. Ale po jakimś
czasie, gdy był z wizytą u bardzo ciężko przechodzącego grypę pacjenta
postanowił postawić wokół jego łóżka połówki  cebul.
Ponieważ stan pacjenta był dość poważny, a chory miał już swoje lata, został przy
nim na noc.
Rano pacjent był już w nieco lepszym stanie, lżej oddychał i ciśnienie lekko spadło.
Pan doktor zebrał te połówki cebul w jedną, czystą torbę, przy łóżku chorego
pozostawił  następne połówki cebul, a "zużyte" cebule wysłał  czym prędzej do
laboratorium prosząc o zbadanie co jest na powierzchni cebul.
Wyniki badań zdumiały nie tylko pana doktora Jeana C.- prowadzących badania
również, ponieważ znaleziono pewną ilość wirusów  grypy oraz bakterii które
namnażąją się właśnie podczas grypy.
A z czasem  przebadano cebulę  bardzo dokładnie i dziś wiadomo, że za większość
pozytywnych właściwości cebuli odpowiada dwusiarczek alilo-propylowy.
Udowodniono bakteriobójcze działanie cebuli, która skuteczniej niż syntetyczny
antybiotyk może pokonać gronkowca złocistego, wspomaga leczenie zakażonych
ran, leczy również wszystkie stany zapalne skóry, zapobiega powstawaniu blizn
oraz systematycznie wcierana w stare blizny znacznie je spłyca i wygładza.
Stosowana wewnętrznie nie dopuszcza do powstawania zakrzepów krwi oraz
łagodnie  rozpuszcza te już istniejące. Ma lekkie działanie diuretyczne, wspomaga
leczenie artretyzmu i reumatyzmu, niszczy pasożyty , zwiększa odporność
organizmu, zmniejsza poziom cukru w krwi, obniża również podwyższone ciśnienie
tętnicze.
Na koniec usłyszałam: "jedz cebulę, będziesz zdrowsza".
Nie pozostaje mi nic innego jak jutro zakupić cebulę i zrobić sobie z niej syropek;(
I mam obiecane przepisy na b.smaczne dania z cebuli;(
A ponieważ jestem miła to  z całą pewnością się nimi z Wami podzielę;)


A teraz pewna "zaległość"- od trzech dni mam już ową łazienkową płytę i
wielce tajemniczy "skos".
Ten skos, to górne zamocowanie szyby do bocznej ściany.


a ta cienka pionowa "kreska" to koniec tafli szklanej odgradzającej
"brodzik" od łazienki. Wysokość jej sięga do górnego brzegu glazury.
Płyta jest przyklejona  z dwóch stron do podłoża i ściany silikonem.
który sechł 24 godziny. Górą jest trzymana tym skośnym wspornikiem.
Podobno okno jest super wodoszczelne bo było od razu przewidziane jako
część ściany "kąpielowej".
I jeszcze jedno ujęcie:
tym razem z moją ulubioną rybką - witrażem, zrobionym przez Madę.


środa, 13 grudnia 2017

Info

Wczoraj się dowiedziałam, że mój młodszy wnuczek choruje na bardzo dziwną,
nową i  mało znaną chorobę, czyli zaburzenia w konstrukcji szkliwa zębów.
Pierwszy objaw jest bardzo mylący, bo ząb dziecka  wygląda tak, jakby to
były początki  próchnicy. I taką diagnozę stawia 95% stomatologów, bo mało
kto z nich słyszał o tym schorzeniu.
W tej chwili w Niemczech trwają bardzo intensywne badania by ustalić co może
być przyczyną tego zjawiska. Bo występuje ono w środowiskach, w których
 rzadko występowała dotąd próchnica- a więc u dzieci które regularnie i
prawidłowo dbają o higienę zębów, są prawidłowo odżywiane od pierwszych
chwil życia. Leczenie takiego zęba tak jak zęba  dotkniętego próchnicą nie
daje żadnej poprawy, ale wręcz szkodzi- taki ząb szybciej się rozleci.
Oczywiście intensywne badania przyczynowo- skutkowe trwają, ale to bardzo
długotrwały proces. Wiadomo, że dotyka głównie zęby stałe i zaczyna się
w chwili tworzenia się zawiązków  zębów stałych.
Naukowcy podejrzewają, że owa wadliwa  struktura szkliwa może być
spowodowana którymś środkiem chemicznym, który jest dopuszczony do
spożywania. Przecież niemal to wszystko  co jemy i pijemy to chemia -
mniej lub bardziej szkodliwa.
Oczywiście przypadek sprawił, że u młodszego wykryto tę anomalię -
gdy starszy był w klinice stomatologicznej z powodu ropnia okołozębowego,
przejrzano i ząbki młodszego- ot tak, w ramach profilaktyki. I teraz młodszy
jest pod ścisłą obserwacją a na  tym ząbku ma specjalną nakładkę.
Nie wykluczone jest, że wiele dzieci ma te zaburzenia w  strukturze szkliwa,
ale skoro wygląd zęba wskazuje  na "zwyczajną" próchnicę, to nie wykluczone
jest, że to wcale nie jest próchnica a właśnie owo dziwne zaburzenie.
No cóż, na razie tyle wiem- jak coś nowego "wypłynie" - doniosę.

wtorek, 12 grudnia 2017

Navigare necesse est, vivere non est necesse

Zakładam, że nie każdy jak ja musiał się  w liceum zmagać z łaciną, więc
oto tłumaczenie:
"Żeglowanie jest koniecznością, życie nie jest koniecznością".
To wcale nie jest głupie- chcesz  żyć to buduj statki, żegluj, poznawaj, handluj,
zdobywaj nowe terytoria.
 Wczoraj, wciąż jeszcze  na wpół żywa,  obejrzałam program , dzięki któremu
poznałam 10 najlepszych i najciekawszych  dawnych statków .
Okazuje się, że nasi przodkowie byli wielce pomysłowymi konstruktorami-
budowali statki transportowe ale i tworzyli flotę wojenną i to całkiem niezłą.
Już 1000 lat temu długie, szybkie i bardzo zwrotne statki Wikingów
przemierzały odległe morza i wiele rzek. Miały płaskie dno i wystarczało im
zaledwie 90 cm wody pod dnem łodzi, by mogły pływać. Tył i przód okrętu nie
różniły się od siebie  budową, więc statek bez dodatkowych manewrów mógł
w razie potrzeby opuścić niegościnne wybrzeże.Wyposażone w żagle
i wiosła osiągały prędkość 30 km/godz. Najprawdopodobniej już na 500
lat przed Kolumbem dopłynęli do Ameryki, a w 885 roku Wikingowie oblegali
Paryż. Po blisko rocznym oblężeniu Wikingowie  odstąpili od oblężenia
zabierając ze sobą 350 kg srebra w charakterze trybutu.
Wyobrażacie  sobie jak pięknie musiały te łodzie wyglądać na Sekwanie?

Nawet nie podejrzewałam, że chińskie  dżonki były pierwszymi statkami
wyposażonymi w  grodzie. Ba,  nie podejrzewałam także, że po chińskich
rzekach pływały  statki- fortece. Były to olbrzymie płaskodenne barki,
którym napęd dawały - pedały. Żołnierze rytmiczym marszem w miejscu
napędzali tę pływającą budowlę.
Największa z nich była pięciokondygnacyjna i  mogła pomieścić niemal
całą ówczesną  chińską armię.
Barki przemierzały chińskie rzeki pilnując porządku w cesarstwie budząc
zarówno podziw  jak i strach.
Jednym z ciekawszych statków floty wojennej był koreański statek geobukseon.
Był to statek opancerzony metalowymi płytami, które dodatkowo były
wyposażone w kolce, zwykle schowane pod rozłożonymi na wierzchu
słomianymi matami.Dzięki tym kolcom i płytom statkowi nie straszny był
jakikolwiek abordaż.
Dziób statku zdobiła metalowa głowa smoka, z której w czasie walki wydobywał
się trujący dym a na pokładzie  dziobowym stały  beczki z płonącą smołą.
W czasie jednej z bitew morskich 12 geobukseonów bez najmniejszego trudu
pokonało 30 japońskich statków wojennych.
 tak właśnie wyglądał statek geobukseon, czyli statek żółw


Grekom też nie brakowało ciekawych pomysłów konstruktorskich.
 Ich  triery, długie na 38 metrów, wysokości 7 metrów i szerokości zaledwie 4
metrów zabierały na pokład 170 ludzi. Wioślarze byli ustawienie w trzech rzędach,
ale do dziś nie  rozwiązano zagadki dotyczącej wiosłowania- czy wioślarze byli
ustawieni w pionie, czy też może trzech wioślarzy obsługiwało jedno wiosło.
Ale jedno jest pewne- pod Salaminą triery przegrały bitwę.
Chyba wszyscy kojarzycie kim był Kaligula.To ten  cesarz rzymski, który rządził
Rzymem w  latach 37-41 nowej ery, syn Germanika.
Postać kontrowersyjna, której wszelakie złe cechy objawiły się po przebytej
bardzo ciężkiej chorobie. Dzisiejsi medycy są zdania, że mogło to być zapalenie
opon mózgowych.
Kaligula lubił pławić się w przepychu i nakazał wybudowanie dwóch wielkich
statków- jeden z nich był statkiem- świątynią, drugi przestronnym statkiem
turystycznych- ot takim ekskluzywnym liniowcem  jak... Titanic.
W obu wykorzystano najnowsze wynalazki, które "odkryto" na nowo wiele
wieków pózniej.
Statki posiadały pompy zęzowe oraz pompy tłokowe do ciepłej i zimnej wody.
Dysponowały ogrzewaniem podłogowym, miały kotwice wykonane z żelaza.
Miały nawet ruchome rzeżby,  wprawiane w ruch przy pomocy łożysk
kulkowych.
Oba te wspaniałe statki, z nieznanych nam przyczyn,  zostały zwodowane na
wulkanicznym jeziorze Nemi., 20 km na wschód od  Rzymu.
Od wieków wiedziano, że na dnie  jeziora spoczywają "jakieś wraki" ale dopiero
operacja osuszenia jeziora w latach 1928-29 pozwoliła na odkrycie tych dwóch
statków.
Nad wrakami statków Kaliguli zbudowano muzeum, które niestety podczas
działań wojennych zostało zbombardowane. Włosi winią za to Niemców, Niemcy
Amerykanów a muzeum- diabli wzięli.
I tak, dzięki chorowaniu znów dowiedziałam się czegoś ciekawego.
Szkoda tylko, że od tego oglądania jakoś nie wyzdrowiałam;(

piątek, 8 grudnia 2017

Najnowsza moja.....

....mikstura.
Kochani, zamiast dziękować każdemu z osobna, to dziękuję Wam wszystkim-
Wasze życzenia zmobilizowały mnie do:
1.Położenia się do łóżka zaraz po odwiezieniu Krasnala do szkoły, co nastąpiło
   około  godz.8,15
   Przespałam (ku wielkiemu zaniepokojeniu męża) aż do godz.15,00.
   Nie wiem jak jest u innych, ale ilekroć coś mi nawala, sen jest dla mnie
   podstawowym lekiem.W każdym razie obudziłam się nie tyle zdrowsza co
   nieco bardziej przytomna. Postanowiłam nawet, że wybiorę się do lekarza, ale
   gdy zmierzyłam sobie temperaturę (35,9 a normalnie mam 35,1) , obejrzałam 
   gardło z fantastycznym  ropnym nalotem na prawym migdałku i sięgnęłam do
   zasobów pamięci w swoim osobistym, biologicznym komputerze ( tzn.mózgu),
   zrezygnowałam z tego pomysłu, bo zaraz stanął mi przed oczami horror, który
   przeszłam po ostatniej kuracji antybiotykowej.
    Pomysł z pójściem do lekarza został SKREŚLONY.
    Nigdy więcej tego horroru o nazwie rzekomobłoniaste zapalenie jelit.
2. Własnego pomysłu kurację zaczęłam dziś rano, zakładając, że godzina 10,00
     to jeszcze rano.
    Potrzebowałam do niej bardzo dojrzałego, rozpacianego banana, cynamon,
     imbir, kurkumę, czosnek i miód.
    "Rozciapcianego" banana wymieszałam starannie z łyżeczką cynamonu,
     łyżeczką kurkumy,łyżeczką imbiru, łyżeczką miodu i zmiażdżonym ząbkiem
     czosnku.
    Nie jest to z pewnością coś, co każdy by zjadł z rozkoszą, ale dało się zjeść
    i to nawet bez odruchu wymiotnego.
    Jak na razie to mniej już kaszlę, a nalot na migdałku mam zamiar zlikwidować
    płukanką z mocnej czarnej herbaty i łyżeczki sody czyszczonej. Wg pewnego
    speca od medycznych zastosowań sody czyszczonej po kilku płukaniach tą
    mieszanką nalot zniknie. Sprawdzimy.
Ową bananowo-przyprawową miksturkę dziś powtórzę jeszcze 2 razy i przez
najbliższe dwa dni nie dam się wyrzucić z domu na żaden spacer .
Wszak to głównie od świeżego powietrza  wyginęła pewna potężna armia a nie
od tego, że siedzieli w domach.

środa, 6 grudnia 2017

;) ;) ;)

Jestem chora.
Kaszlę, głosu nie mogę z siebie wydobyć, gardło mam  calutkie  zaropiałe.
I nie mam temperatury. Fenomenalne.

niedziela, 3 grudnia 2017

Trzy w jednym, czyli....

...mój eksperyment kulinarny. I to już kolejny.
Tym razem składnikami dania są:
500 gram mielonego mięsa wieprzowo-wołowego,
3 marchewki starte na grubej tarce,
10 łyżek stołowych suchego ryżu, u mnie  długoziarnisty,
3 całe jajka,
kostka bulionowa, ulubione przyprawy, czyli u mnie łagodne curry,
sól,
olej kokosowy lub masło klarowane do smażenia,
bułka tarta do panierowania kotletów a dla bezglutenowców może być:
mąka jaglana, mąka z ciecierzycy, skrobia  ziemniaczana lub bezglutenowa
tarta bułka. Jak widzicie wybór szeroki.
A więc zaczynamy:
1, ścieramy na tarce z dużymi otworami marchewki.
2. gotujemy ryż z kostką bulionową.
3. gdy ryż pochłonie już większość wody dodajemy do niego startą
    marchew i gotujemy aż do całkowitego wyparowania wody, co nie
    zajmuje więcej niż 5 minut.
4. odstawiamy garnek z ryżem by jego zawartość wystygła.
5. mielone mięso przekładamy do dużej miski, wbijamy do niego 3 całe
    jajka, dodajemy przyprawy i długo i dokładnie wyrabiamy.
5. ostudzony ryż z marchewką dodajemy do mięsa i znów starannie wyrabiamy,
6. w razie potrzeby dodajemy sól, ale  pamiętamy, że ryż gotował się razem
    z kostką bulionową, więc z tą solą nie należy przedobrzyć.
7. formujemy nieduże kotleciki, obtaczamy je w panierce i  smażymy z obu stron
    na rumiano. Ja smażyłam na oleju kokosowym.
Z tej ilości składników wychodzi całkiem sporo kotlecików, u mnie 14 sztuk,
więc w dniu ich zrobienia podajemy je po prostu smażone.
A następnego dnia robimy do nich ulubiony sos BEZ MĄKI i je w nim
odgrzewamy. Można też, jak ja, zamrozić je i w  dowolnym czasie spożytkować.
U mnie te ulubione sosy to pieczarkowy lub pomidorowy, czasem koperkowy.
Jeśli ktoś lubi gęstszy sos, to zagęszczamy go skrobią ziemniaczaną , która
w Polsce zupełnie od czuba nosi nazwę mąki kartoflanej. A prawdziwa mąka
kartoflana jest o wiele  ciemniejsza i nie taka śliska  gdy ją rozetrzeć w palcach.
Do kotlecików podajemy dowolną surówkę.
No to smacznego życzę!
Tak się prezentują pierwsze  cztery z czternastu kotlecików

sobota, 2 grudnia 2017

Koncert

Niestety tym razem dzieci nie śpiewały w gmachu  berlińskiej Filharmonii.
Na koncert jechaliśmy w zupełnie przeciwny koniec miasta-my mieszkamy na
południu Berlina, koncert odbywał się w odległej północnej dzielnicy miasta.
Jechaliśmy długo, aż dwoma  autobusami a potem jeszcze trzeba było nieco
podreptać.
Idąc minęliśmy cmentarz, ale nie był to cmentarz tak zatłoczony jak niemal
wszystkie warszawskie cmentarze.
Właściwie wyglądał jak  nieco opuszczony park, w którym tu i ówdzie były groby.
Za tym cmentarzem, w dużym ogrodzie stała gospoda .
Przy wejściu do ogrodu stali muzycy w strojach Mikołajów  i na 4 różnych
instrumentach dętych wygrywali świąteczne melodie. Dalej, blisko gospody,
rozstawione były kramy z produktami typu "hand made" - były tu różne, czasem
dość dziwne wyroby- np. uwite z  cienkich patyków... wianki, torby na zakupy
uszyte z  różnokolorowych materiałów, czapki robione  na drutach, przeróżne
"durnostojki", ciasta domowego wypieku. Poza tym było i coś na ząb:
berlińskie hot dogi, czyli cienkie  białe kiełbaski przypieczone na rumiano,
umieszczone w dość pokaznej bułce oraz pieczarki smażone w całości, podawane
z dwoma różnymi dipami, cienkie gofry z nutellą, kawa, cola,  herbata oraz
gorąca czekolada. Jako konsument "bezglutenowy" zakupiłam dla siebie porcję
pieczarek z  dipem. Były pyszne, bo smażone w całości, więc zachowały swe
walory smakowe. Trochę się ze mnie  mąż nabijał, że jak prezes konsumuję ze
styropianowego talerzyka.
Okazało się, że ten koncert jest koncertem charytatywnym, na rzecz dzieci i
osób dorosłych z  zespołem Downa.
Podobno często odbywają się takie koncerty i  mają duże powodzenie. Bilety
wstępu nie kosztują zbyt wiele, znacznie taniej niż na regularny koncert.
Przychodzą na te imprezy osoby, na rzecz których jest taki koncert i okoliczni
mieszkańcy. Przy jednym ogniu pieką się dwie pieczenie - integracja tych co
potrzebują nieco pomocy i zrozumienia z tymi, którzy mogą pomóc i to nie
tylko w wymiarze  finansowym. Już samo spotkanie tych dwóch różnych
grup jest ważne - jedni czują się mniej wykluczeni, drudzy dostrzegają tych,
którym pomoc jest potrzebna.
Chór w którym  Krasnal śpiewa  przeżywa co jakiś czas trudny okres, bo część
jego uczestników już ukończyła szkołę podstawową i uczęszcza do gimnazjum,
więc skurczył się ich  czas, który mogli przeznaczyć na  próby i występy.
Teraz też jest taki właśnie okres i ze starego "naboru" pozostała szóstka dzieci,
między innymi nasz Krasnal.
A te nowe dzieciaki to jeszcze "malizna", głównie sześciolatki i przeważają
dziewczynki.
Ale coś mi się widzi, że niedługo Krasnal też zrezygnuje, będzie miał jednak coraz
mniej czasu. Już teraz sporo czasu zajmują mu dojazdy do i ze szkoły. A gdy już
będzie w gimnazjum to i zajęcia w szkole będą trwały dłużej i będzie więcej nauki.
Jadąc dziś przez miasto jak zawsze podziwiałam fasady starych, przedwojennych
domów. Jak przyjemnie  jechać ulicą wzdłuż której stoją domy o różnych
fasadach, każdy inny.
Co prawda spoglądając na okna  podzielone listewkami na małe kwadraty lub
prostokąty pomyślałam, że takie okno niezle daje  w kość gdy trzeba je myć, ale
niewątpliwie ma wiele uroku.



piątek, 1 grudnia 2017

A więc...

....jesteśmy zameldowani w Berlinie.
Przyjechaliśmy do urzędu nieco wcześniej, ale, jak twierdził zięć, ta linia
autobusowa, którą mieliśmy dotrzeć na miejsce jezdzi dość nieregularnie choć
wg rozkładu jazdy to co 5 minut. Tym razem jednak , zapewne na  naszą cześć
autobus  przyjechał  zgodnie z rozkładem jazdy.
Trochę było czekania, ale warunki były dobre- duża sala, pełno miejsc siedzących,
dwa ekrany pokazywały który numer  i do którego pokoju jest wzywany.
Pani urzędniczka bardzo sympatyczna, nie miała żadnego kłopotu z odczytaniem
naszego nazwiska ( a jest ono  niewątpliwie testem na inteligencję i dykcję),
jej klawiatura wyposażona była w polskie znaki, a pani bystro zauważyła, że nieco
nietypowa jest końcówka mego nazwiska, bo w polskim żeńska  forma kończy się
na literę "a".
Formalności od chwili złożenia druków do wydania karty meldunkowej trwały
 "aż" 10 minut.
 Na froncie łazienkowym od dziś stagnacja- rano, w ciągu pół godziny dwóch
"nowych" panów zainstalowało prysznic. Zainstalowali i zniknęli.
Znów ciut nakurzyli, bo musieli wywiercić jedną dziurę w glazurze.
Teraz będzie oczekiwanie na tę szklaną ściankę, bo ona jest robiona na
zamówienie. A to może potrwać 10 do 14 dni.
I pewnie znów jacyś inni panowie będą ją instalowali. Jak dotąd to przez
naszą łazienkę przewinęło się trzech panów od demontażu, jeden od układania
płytek i dwóch od zamontowania baterii prysznicowej.
A w Polsce zrobiłby  to jeden facet - uniwersalny fachowiec.
No a skoro tyle jeszcze trzeba czekać to się wzięłam za dokładne umycie
calutkiej łazienki, łącznie  z jej wyposażeniem. Pył był nawet wewnątrz
zamkniętych szafek więc się narobiłam sporo.
Z rozpędu "obskoczyłam" i resztę mieszkania a teraz padam ze zmęczenia.
Skoro już mamy zameldowanie to teraz prześlemy je wraz z  właściwymi
dokumentami do tutejszej Kasy Chorych i założymy sobie konto w banku.
Zięć się śmieje,że jeszcze  trochę a poprosimy o azyl. Kto wie? Nigdy nic
nie wiadomo;)
Następne zdjęcie łazienki będzie gdy już zainstalują tą ściankę.