Może nie wszyscy jeszcze wiedzą, ale jestem tak zwany "nocny Marek" i najchętniej chodzę spać około północy, a często i później. No ale skoro nie mam teraz żadnych obowiązków, mieszkam sama, więc "wolność Tomku w swoim domku" - robię co chcę i kiedy chcę.
No i........wchodzę około północy do łazienki, o godzinie 23,45 (z wczoraj na dziś) i pierwsze co do mnie dociera wzrokowo to fakt, że o krok od drzwi na podłodze i na półce obok pralki jest wyraźnie mokro. Zamarłam na moment i pomyślałam, że pewnie padł zawór od rurki doprowadzającej wodę do pralki, bo jak zawsze nie jest ów kran zakręcony, córka mnie pouczyła, że nie ma potrzeby go zakręcać, no chyba, że akurat wyjeżdżam z domu gdzieś poza Berlin. Nerwowo, z brzydkim słowem na ustach schyliłam się by ów zawór zakręcić i w tej chwili poczułam, że mi coś kapnęło na głowę. Wystraszona spojrzałam w górę i........zobaczyłam, że z sufitu, a tak dokładnie z miejsca , w którym jest umieszczona jedna z lampek sufitowych kapie woda. W związku z tym szybko podstawiłam w to miejsce miskę i rozejrzałam się już uważniej po suficie - w kilku miejscach był wyraźnie mokry, a gdy tak się rozglądałam woda zaczęła kapać i z kolejnego gniazdka następnej ledówki, więc w to drugie miejsce podstawiłam wiaderko, takie malutkie, 5 litrowe. Byłam już w stroju nocnym, czyli uroczej piżamce ozdobionej podobizną Mikołaja i popadłam w namysł co robić. Do sąsiadów piętro wyżej to nie mam po co iść, bo niemiecki to w dalszym ciągu jest dla mnie równie zrozumiały jak chiński czy też japoński, więc spojrzałam na zegarek i uprzytomniłam sobie, że dopiero co minęła północ, więc jest szansa, że moi jeszcze nie śpią, bo oni też raczej takie "nocne Marki", więc czym prędzej podzieliłam się z nimi radosną nowiną.
Dotarli do mnie w 15 minut później- jednak dzieli nasze domy te 450 metrów odległości. Zięć bohatersko poszedł do sąsiadów mieszkających nade mną i dość długo go nie było. Okazało się, że sąsiedzi już spali, więc trochę trwało nim się obudzili, ubrali, potem w trójkę szukali miejsca skąd ta woda cieknie, ale go nie znaleźli. Widać z tego, że awaria nastąpiła pomiędzy piętrami. Potem sąsiedzi przyszli do mojego mieszkania, ze strachem obejrzeli "pobojowisko" w łazience, ale uprzednio zakręcili wodę w swoim mieszkaniu. Po długich dociekaniach wyszło na to, że w jednym miejscu deski podłogowe w ich w kuchni sprawiają wrażenie wilgotnych, ale woda nie stoi. Córka roztoczyła przede mną przerażający obraz przyszłych wydarzeń, czyli "będzie piekło i szatany", bo będzie trzeba zapewne rozkuwać ściany, więc chyba będę zmuszona na czas remontu przenieść się do nich.
I w tej chwili wspomniałam niemal z rozrzewnieniem o moim warszawskim betonowym mieszkaniu, w którym ktoś wszystkie rury umieścił w specjalnym szybie, do którego był swobodny dostęp z każdej kuchni w bloku i znalezienie uszkodzonej rury nie wymagało rozkuwania ścian. No ale blok na moim warszawskim osiedlu był oddany do użytku w 1973 roku, a kamienica, w której mieszkam w Berlinie była budowana w pierwszych latach dwudziestego wieku. Poza tym, o czym nie wiedzieliśmy, nie wszystkie mieszkania w czasie rewitalizacji budynku były przebudowywane. To mieszkanie nad nami nie było przeprojektowane i ma nawet nieco inny rozkład niż moje - co prawda te rury to akurat są pomiędzy ścianami łazienki i kuchni.
Właśnie przed chwilą zatelefonowała do mnie córka i stwierdziła, że "jak amen w pacierzu" czeka mnie atrakcja w postaci zdjęcia w mojej łazience sufitu, bo to jest tzw. "podwieszany sufit", w następnej kolejności suszenie tej przestrzeni pomiędzy podłogą sąsiadów a moim sufitem podwieszanym i najbliższe 3 miesiące będę miała same atrakcje a do tego będzie jeszcze (jak zawsze i wszędzie) kontredans z ubezpieczeniem , bo jak zawsze trzeba ustalać z czyjego ubezpieczenia co będzie płacone, czyli co będzie płacone z ubezpieczenia kamienicy, co z ubezpieczenia właściciela mieszkania a co z mojego, czyli najemcy. No i pocieszyła mnie, że ich własne mieszkanie spółdzielcze w Monachium, w budynku oddanym do użytku w pierwszej dekadzie dwutysięcznego roku, też przeżyło tajemniczy wyciek wody i dłuugo trwało nim znaleziono miejsce awarii a kwestia kosztów ubezpieczenia ciągnęła się ze trzy lata. Jak na razie to najgorzej mają sąsiedzi nade mną, bo mają zakręconą wodę u siebie. I dziś podobno odkryli miejsce, w którym zaczęła przeciekać rura. Na razie i tak trzeba ze wszystkim zaczekać do poniedziałku.
Nie wiem na ile to pomaga, ale na wszelki wypadek potrzymajcie za mnie kciuki bym to wszystko zniosła "po japońsku", czyli jako/tako.