A tu wersja druga, ze słowami, dla tych co lubią i potrafią śpiewać:
Tę piosenkę słyszę średnio/przeciętnie ze 20 razy dziennie, bo jedna
z berlińskich radiostacji która mi służy za kurtynę dźwiękową i zarazem ma
mnie osłuchać z językiem niemieckim ma ją "na stanie" i ostro eksploatuje.
Pogoda u mnie nie zachwyca, deszczy i wieje na przemian, temperatura też
nie rozpieszcza, raptem jest 12 stopni ciepła.
Jak na dzień świateczny, bo to kolejna rocznica Zjednoczenia Niemiec, to
jest dość marnie. A berlińskie dzieciaki już od jutra mają ferie wykopkowe.
Ciekawa jestem czy jeszcze gdzieś na polach ktoś wykopuje ręcznie ziemniaki.
A ja znowu buszuję w różnych papierach. I czasem dokonuję zadziwiających
odkryć. Np. zapomniałam, że to warszawskie mieszkanie jest....tylko moje, bo
je wykupiłam ze Spółdzielni Mieszkaniowej.
Rozstałam się też już z rzeczami osobistymi mego męża - poszły w tzw. dobre
ręce, co mi ulżyło, bo perspektywa wywożenia tego gdzieś na "przemiał"
napawała mnie smutkiem i niesmakiem, zwłaszcza, że były to rzeczy niemal
nowe.
Co jakiś czas idąc ulicą widuję w otwartych pudłach używane rzeczy już
nieprzydatne ich właścicielom - czasem są to książki, czasem ubrania lub
zabawki , niekiedy jakaś elektronika. Okazuje się, że proces przystosowania
rzeczy osobistych do ponownego użytku jest tak drogi, że wręcz nikomu się
nie opłaca- takie rzeczy należy wszak wyprać, wydezyfenkować, wyprasować-
a tu ciągle brak ludzi do pracy.