.....ponuro, ale przynajmniej nie pada.
Jest +6 stopni i patrzę w okno zastanawiając się czy naprawdę mam ochotę
wyjść dziś z domu.
Za oknem nagie gałęzie drzew kreślą abstrakcyjne wzory na tle muru.
A w sypialni wabi mnie wygodny fotel, stolik i krąg światła, bo
wreszcie dotarła do mnie lampa.
Nie wiem jeszcze co zwycięży - tzw. "zdrowy rozsądek" czyli wyjście
z domu i krążenie po okolicy czy fotel, kocyk i lektura.
Na dziś mam dość specyficzną lekturę - przejrzenie różnych dokumentów
rodzinnych, z których dość jasno wynika, że jestem swego rodzaju "kundlem".
Bo okazało się, moi "pra,pra,pra" dotarli do Polski w XVI stuleciu. Jedni
dotarli ze Szwajcarii, inni z kolei z Holandii, ale tych co byli "od zawsze" na
ziemiach polskich też nie brakowało.
Wychowywałam się u rodziców swego ojca i od dziecka słyszałam wciąż
zachwyty nad dwoma odległymi od Warszawy miastami: Wiedniem i Lwowem.
Rodzina mego dziadka przywędrowała z Holandii w XVI w (po kądzieli)
i osiadła w okolicy Poznania, z czasem osiedlając się w Żninie .
Z kolei męska część rodziny babci, a tak dokładnie jeden z potomków wielce
zubożałej ongiś bogatej rodziny, w poszukiwaniu lepszych warunków życia dotarł
do Polski, a jego brat, a może bracia, zatrzymali się na dzisiejszej Słowacji.
Babcia i dziadek urodzili się jeszcze w okresie zaborów, babcia pod zaborem
austriackim, dziadek pod pruskim. Teraz może nam się nie kojarzy, ale to było
tak, jakby mieszkali w dwóch różnych krajach.
Babcia od chwili urodzenia była cały czas we Lwowie, a dziadek został przez
swych rodziców wysłany do Wiednia na studia "handlowe"- dziś to ekonomia.
Po ukończeniu studiów podjął pracę w instytucji austriackiej, której centrala
miała siedzibę we Lwowie. I tuż przed wybuchem I wojny światowej część
pracowników została wyekspediowana do Lwowa.
Podobno miłość nie wybiera czasu, w którym dopada ludzi - dziadkowie
brali ślub w 1916 roku we Lwowie, w którym panował wielki głód, mowy
nie było o ślubnej sukni i weselu i o tym by na ślubie była rodzina dziadka.
I tradycję brania ślubu nie w sukni ślubnej przełamała w mojej rodzinie
dopiero moja córka.
W 1929 roku dziadek otrzymał bardzo ciekawą propozycję pracy w Warszawie
więc się z dziećmi przeprowadzili do Warszawy.
I calutkie dzieciństwo, aż do swego zamążpójścia, słuchałam opowieści babci
o Lwowie i opowieści dziadka o Wiedniu.
I jakoś nigdy nie zapragnęłam pojechać ani do Wiednia ani do Lwowa - nie
chciałam konfrontacji tego co o nich słyszałam z rzeczywistością. Wiem,
wiem, mam świra.