Ostatni post Zgagi przypomniał mi, że co jakiś czas mam wpadki, typu
zachowanie nie adekwatne do sytuacji.
Zaczęło się jeszcze w dzieciństwie, miałam pewnie z 5 lat. Umarł znajomy
pan S., a ponieważ nie było z kim mnie zostawić, dostąpiłam "zaszczytu"
uczestnictwa w uroczystości. Zupełnie nie wiem czemu, ale zmarły spoczy-
wał w otwartej trumnie, na katafalku. Wpierw byłam zaintrygowana "co
stoi na tym stoliku", więc mnie szeptem poinformowano, że to trumna.
Przyglądałam się, przyglądałam wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam
głośno: "a dlaczego tam leży sam nos?" . Nieboszczyk jeszcze za życia
dysponował b. długim nosem i naprawdę, jedyne co widziałam z wysokości
swego wzrostu, to był nos. Wydarzenie wryło mi się w pamięć, bo zostałam
wyprowadzona i pouczona o niewłaściwości swego zachowania przy pomocy
kilku klapsów.
Widocznie nauka w tej materii jednak poszła w las, bo będąc w I klasie liceum,
zostałam wytypowana z kilkoma koleżankami na pogrzeb jakiegoś oficjela,
który w zamierzchłej przeszłości był harcerzem i coś tam dobrego zdziałał
dla naszej Drużyny. Był listopad, nam kazano przyjść w mundurkach, a
zimno było okropnie. Załadowałam pod mundurek sweter, założyłam
ciepłą spódnicę i pojechałam. Pogrzeb był na cmentarzu Wojskowym. Nam
kazano stanąć z wiązanką w pobliżu otwartego, murowanego grobu.Ktoś
palnął mówkę, potem ksiądz wychrypiał jakiś tekst , grabarze unieśli trumnę
w górę i zaczęli pomału opuszczać do grobu. W tym momencie wdowa zaczęła
bardzo głośno płakać i .... zazgrzytało coś, a trumna utknęła. Wdowa zamilkła
i zapytała co się stało. Grabarze przeprosili , ale mimo ich wysiłków trumna
ani drgnęła. Odstawili ją na bok i zaczęli odkuwać cegły ze środka. Staliśmy
wszyscy marznąc niemiłosiernie. Wreszcie "fachowcy" zadecydowali,że będzie
dobrze. Znów zaczęli opuszczać trumnę w dól, a wdowa włączyła głośny płacz.
Niestety - trumna znów ugrzęzła , wdowa zamilkła, jeden z grabarzy warknął
coś o cholerze, trumnę znów podciągnięto, odstawiono na bok, zaczęto znów
kuć. Czułam, że za chwilę dostanę strasznej głupawki, bo poczułam się jak na
głupawej komedii.Schowałam się za jedną z dziewczyn i starałam się zasłonić
wiązanką.
Po kilkunastu minutach grabarze znów zaczęli spuszczać trumnę do grobu,
wdowa zaczęła głośno płakać i....znów usłyszeliśmy zgrzyt. W tym momen-
cie wcisnęłam wiązankę koleżance i dusząc się ze śmiechu, uciekłam. Gdy
schowałam się w pewnej odległości za jakimś nagrobkiem, zaczęłam się
śmiać na całego. Za mną przybiegły jeszcze dwie koleżanki i prawie ta-
rzałyśmy się ze śmiechu. Nie mogłyśmy się opanować, totalny brak
kultury.
Ale mnie naprawdę takie uroczystości nie służą, zwyczajnie mam fioła.
Gdy umarł mój dziadek wszystkie formalności musiałam ja załatwiać.
W zakładzie pogrzebowym dostałam głupawki, na widok pani, skaczącej koło
mnie z jakimiś poszeweczkami na jasiek i dociekającej czy mają być falbanki.
Wyskoczyłam stamtąd ze słowami- przecież to obojętne, to mu życia nie
zwróci. Tym samym zmusiłam ojca, by dokończył załatwianie tych spraw.
Drugi atak głupawki dopadł mnie, gdy wraz z Babcią wylądowałyśmy u
modystki, by zakupić odpowiednie nakrycia głowy, koniecznie ozdobione
czarnymi woalkami. Miałam wtedy raptem 20 lat i gdy zobaczyłam siebie
w czarnym kapeluszu z czarną woalką, zwyczajnie wybuchnęłam śmiechem.
Bo naprawdę wyglądałam w tym komicznie. Dostałam dyspensę na czarną
czapkę, bez woalki.
Od tamtego czasu starannie unikałam pogrzebów, nawet część rodzinnych
opuściłam.
Dla równowagi na śluby też nie chodzę. Bo może dostałabym ataku płaczu?