A wszystko przez to, że to koniec roku i tzw. święta przed nami. To że święta, to
mnie akurat mało boli, nie dostaję z tej okazji amoku sprzątania, zakupów itp.
I wcale nie dlatego, że nie jestem w Polsce, ale dlatego, że święta to dla mnie
okazja nie do siedzenia za stołem i najadania się do oporu, ale to okazja do
spędzenia z rodziną wielu godzin razem .
Co prawda nie będzie w tym roku radośnie, bo jednak będzie nas o jedną osobę
mniej, ale nałykam się waleriany i postaram się nie psuć ludziom nastroju.
Wczoraj byłam na świątecznym "koncercie" podstawówki, do której chodzi
młodszy Krasnal. Było znacznie gorzej niż w ubiegłym roku. To znaczy, że panie
przygotowujące całość jakoś nie panowały nad sytuacją. W przerwach pomiędzy
poszczególnymi piosenkami świątecznymi panował wściekły wrzask.
Zupełnie jak w szkole na przerwie między lekcjami.
Podobno jutro jest jakiś koncert w szkole starszego, ale zapytany o szczegóły
nie umiał zupełnie doprecyzować ani o której ta frajda ma być i jaki program.
I mam nadzieję, że się wyłgam, choć tam zapewne już nie będzie takiego
wrzasku, w końcu to gimnazjum.
W piątek mamy wizytę u notariusza w Polsce, ciekawa jestem jak to będzie.
Po świętach będę toczyła boje z bankiem o odblokowanie mi konta bankowego,
co jest oczywiście związane w ruszeniem do Polski. Też będzie ciekawie.
Przy okazji odwiedzę Szczecin, w którym ostatni raz byłam w 1967 roku i
zupełnie miasto nie wzbudziło wtedy mego entuzjazmu. Zresztą byłam tylko
kilka godzin, oczekując na autobus do....Pobierowa.
Potem byle tylko przetrwać Sylwestra - ciekawa jestem jak będzie w tym
roku, bo w ubiegłym to myślałam, że się powieszę, gdy do godz.4 rano naród
odpalał petardy.
Podobno w tym roku jest zakaz odpalania sztucznych ogni i petard. I podobno
nawet ich kupić nie ma gdzie, a użycie spowoduje wysokie kary. Pożyjemy -
zobaczymy. W ten zakaz to jeszcze jestem w stanie uwierzyć, ale w te kary to
to raczej wątpię. Berlin to duże miasto i na pewno ludziska znajdą miejsca
oddalone od komisariatów policji.
A w następny czwartek mamy koncert noworoczny w Filharmonii i będzie jak
zawsze śpiewał Dziecięcy Chór Mozartowski, w którym śpiewa starszy.
A u mnie już drugi dzień raczej wiosenny niż zimowy. Wczoraj było 11 stopni,
dziś już tylko 10. Na tę temperaturę świetnie reagują moje pelargonie-
właśnie wypuściły nowe pączki kwiatowe, popatrzcie:
One latem tak intensywnie nie kwitły jak teraz. Jak dalej będzie tak ciepło
to w święta dekoracja będzie z pelargonii a nie z "gwiazdy betlejemskiej"
czyli poinsettii, czyli wilczomlecza nadobnego.
A po Nowym Roku zaczynam "szkołę przetrwania", ale o tym będzie
zupełnie osobny post.
Od dziś, przez najbliższe dwa tygodnie testuję zapisane mi przez "słuchologa"
aparaty słuchowe, które tak naprawdę są miniaturowymi komputerami.
To bardzo dziwne wrażenie gdy nagle świat dookoła staje się bardzo, bardzo
głośny. Mankament - bateria w aparacie wystarcza średnio na 9 dni, gdy
trzeba ją wymienić sygnalizuje ten stan dźwiękiem - "pikaniem".
Miałam dziś jeszcze raz robione testy i jak dla mnie to jest aparat ustawiony
zbyt głośno, ale to ponoć celowo, bo ja już od wielu lat tym jednym uchem
nie chwytałam dźwięków, więc teraz trzeba przyzwyczaić nerw do odbierania
dźwięków, czyli do pracy.
Nie mogli się tu nadziwić, że w Polsce, w Instytucie Fizjologii i Patologii
Słuchu nie ratowano tego ucha właśnie aparatem słuchowym.
No cóż, co kraj to obyczaj. Ja za te aparaty zapłacę tylko 20 €, resztę pokrywa
Kasa Chorych. A będę płacić dopiero wtedy, gdy je już przetestuję i w pełni
zaakceptuję. Mam już wyznaczone dwa następne terminy kontrolne.
I zupełny drobiazg - są wygodne i ich nie widać, choć włosy mam krótkie.
.