.............., której mapka wygląda tak:
W 1990 roku cała wyspa , uznana za kompleks parkowo- pałacowy, została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest również Rezerwatem Przyrody, w którym nie wolno deptać roślinności, nie wolno jeździć po jej ścieżkach rowerem, nie wolno wprowadzać psów, nie wolno palić w czasie pobytu na wyspie papierosów i oczywiście nie wolno palić ognisk. Popieram w całej rozciągłości.
Wysepka jest naprawdę niewielka, bez trudu można ją całą obejść w ciągu godziny. Co prawda mnie to zajęło nieco więcej czasu, no ale i tak uważam za sukces fakt, że ją przetuptałam, z małą przerwą na wypicie czegoś zimnego.
Na wysepkę dopływamy w ciągu 2 minut promem, z leśnego brzegu dzielnicy Wannsee. Wysepka mała, ale ma za sobą już długą historię.
W trakcie prowadzonych tam prac remontowych w 1843 roku natrafiono na ślady osadnictwa z epoki brązu- znaleziono bransolety i zapinki do włosów oraz natrafiono na ślady osady słowiańskiej.
W 1685 roku, wysepkę na której wpierw prowadzono tylko hodowlę królików, król Fryderyk Wilhelm I podarował Johannowi Kunckelowi, który był alchemikiem oraz producentem szkła. Wilhelm I miał nadzieję, że działalność Kunckela poprawi stan gospodarki kraju po wyniszczającej Wojnie Trzydziestoletniej. W pewnym sensie praca Kunckela poprawiła stan szklarstwa, ale unoszące się nad wysepką gęste kłęby dymu oraz wyziewy z laboratoriów chemicznych sprawiły, że Kunckel zyskał miano czarnoksiężnika.
Niestety w 1689 roku huta szkła i laboratorium całkowicie spłonęły (tak działo się na całym świecie w hutach szkła, stąd między innymi wysiedlanie we Włoszech warsztatów hutniczych na wysepki Wenecji), a Kunckel popadł w ogromne długi. Syn Wilhelma I domagał się od Kunckela zwrotu 8.000 talarów za nie wywiązanie się ze swych zobowiązań. Rozżalony i zgnębiony Kunckel wyemigrował w 1692 roku do Szwecji, gdzie kontynuował swą działalność, za którą król Szwecji Karol XI nadał mu tytuł szlachecki, a on sam "zbił majątek".
Przez blisko 100 lat wysepka była niezagospodarowana. W 1793 roku król Fryderyk Wilhelm II, który planował rozbudowę Nowego Ogrodu w Poczdamie, zażyczył sobie tę wysepkę dla siebie i już na początku 1794 rozpoczęto tam prace budowlane. Na zachodnim brzegu wyspy wzniesiono mały, biały pałac z drewna, który był dobrze widoczny z Poczdamu. Pałac imitował zrujnowany dom rzymski, a jego wykończenie zewnętrzne imitowało białą cegłę.
Dziś wygląda to tak:
Pałac od wielu, wielu lat jest w remoncie i chyba nikt nie wie kiedy remont będzie ukończony. Był ulubionym miejscem wypoczynku Fryderyka Wilhelma II i jego oficjalnej metresy, która mu urodziła pięcioro dzieci- pierwsze gdy miała zaledwie 15 lat.
Gdy odwrócimy się tyłem do pałacu zobaczymy taki widok:
Wyruszyliśmy ścieżką prowadzącą dookoła wyspy i po drodze szukaliśmy pawi. Nim spotkaliśmy jednego, pozbawionego pięknego swego ogona, minęliśmy przy samej ścieżce kilka purchawek i :
staliśmy chwilę podziwiając dorodne kanie, rosnące mniej niż pół metra od ścieżki.
A dalej wylegiwały się bawoły wodne. Tabliczka uprzedzała, by ich nie karmić.
A my nadal szukaliśmy pawi, więc skierowaliśmy się w stronę woliery. Bo luzem drepcze tylko kilka wyskubanych pawi.
Nie mam ani jednego zdjęcia ptactwa z woliery bo siatka otaczająca wolierę była z drutu o grubości chyba 3,5 mm a oczka były bardzo nieduże ( na oko 2 x 2 cm) i na zdjęciu byłaby tylko siatka- właściwie byłoby to "studium siatki". W wolierze były pawie i jakieś wielce dorodne kury, wielkość niektórych porażała, bo kurak, którego waga dochodzi do 5-6 kg to jednak sporo materiału na rosół. Były pawie niebieskie (te normalne, najpopularniejsze indyjskie) oraz białe, które powstały w wyniku defektu jednego z genów pawia indyjskiego. A tak się wszystkim spodobały, że zaczęto wręcz prowadzić hodowlę białych pawi. Tylko mało kto wie, że to wcale nie jest inny gatunek, a tylko "wybryk natury".
Pośrodku wyspy jedną łąkę okoloną pięknym lasem przeznaczono na kilka stoisk z kawą, napojami, pysznym ciastem, w tym ze szarlotką, w której prawie nie było ciasta tylko same jabłka. Stolików było niewiele, więc kto tylko miał jakiś kocyk organizował sobie "II śniadanie na trawie".
Zachwyciły mnie baaardzo stare drzewa - okazuje się, że Pawia Wyspa ma około czterystu stuletnich dębów. Niektóre są już w bardzo złym stanie, ale jak to w rezerwacie- musi okaz przyrody sam dokonać żywota bez pomocy z zewnątrz. Niektóre z tych starych dębów wyglądają nieco upiornie, ale i pięknie jednocześnie.
A ta budowla, łudząco przypominająca jakiś obiekt w stylu gotyckim to jest wybudowana w tym samym czasie co pałacyk....mleczarnia. Po prostu rodzina królewska lubiła się bawić w gospodarowanie. Trzymano kilka krów i panie zabawiały się dojeniem krów i przetwarzaniem mleka.
Co do nazwy wyspy - nie trzymano tam kiedyś głownie pawi- był przez jakiś czas zwierzyniec z egzotycznymi zwierzętami i roślinami, ale z czasem zostały przeniesione do wybudowanego dla nich berlińskiego ZOO.
Szkoda, że ten zabawny pałacyk ciągle się remontuje, szkoda też że z racji pandemii nie ma wstępu i do innych obiektów na Wyspie. No ale dobre i to, że można było pooddychać świeżym powietrzem, maseczki były potrzebne tylko na promie. Przypominam- rejs dwuminutowy.
Wróciłam zmęczona i nieco obolała, ale bardzo mi się tam podobało.
A teraz odpoczywam i słucham muzyki, życząc Wam dobrego, nowego tygodnia!