Zajrzyjcie proszę koniecznie na stronę:
www.retrospekcjewolanda.blox.pl,
przeczytajcie ten ostatni wpis i wypowiedzcie się na ten temat.
Rzecz dotyczy wyroku uniewinniającego osoby wykorzystujące
seksualnie wychowanki Domu Dziecka.
Uważam,że ważne, by każdy z nas zabrał głos w tej sprawie.
W moim odczuciu jest to niesamowity skandal i nasze prawo
niestety sprzyja takim sytuacjom.
drewniana rzezba
środa, 28 stycznia 2015
Rekord
Pobiłam dziś rekord - od chwili mojego wejścia do gabinetu do chwili wyjścia
upłynęło niecałe sześć minut.
W tym czasie zostałam zdiagnozowana na podstawie jednego szczeknięcia,
pani doktor wypisała mi dwie recepty, w tym jedną na szczepionkę, zostałam
pouczona w kwestii stosowania szczepionki, zdążyłyśmy z panią doktor
wymienić drobne uprzejmości, czyli życzyć sobie wzajemnie miłego dnia.
Gdy wyszłam z gabinetu mój mąż zaniemówił, a potem cichutko zapytał:
"co, wyrzuciła cię?"
Gdy zobaczył dwie wypisane recepty omal szczęki nie zgubił.
A teraz szczegóły:
diagnoza - "mmm, jak zwykle"
instrukcja dotycząca szczepionki - "wszystko jest w ulotce"
dobra rada - "niech pani poszuka taniej apteki, szczepionka jest pełnopłatna i
nie wszystkim pomaga, ale spróbować warto".
"I to byłoby na tyle" jak mawiał klasyk.
P.S.
Szczepionka starcza na roczną kurację, w zależności od apteki cena waha się
od 100 do 130 zł. Już sprawdziłam. Opinie na forum - jednym pomaga,
innym nie. W najbliższej aptece kosztuje 102 zł.
upłynęło niecałe sześć minut.
W tym czasie zostałam zdiagnozowana na podstawie jednego szczeknięcia,
pani doktor wypisała mi dwie recepty, w tym jedną na szczepionkę, zostałam
pouczona w kwestii stosowania szczepionki, zdążyłyśmy z panią doktor
wymienić drobne uprzejmości, czyli życzyć sobie wzajemnie miłego dnia.
Gdy wyszłam z gabinetu mój mąż zaniemówił, a potem cichutko zapytał:
"co, wyrzuciła cię?"
Gdy zobaczył dwie wypisane recepty omal szczęki nie zgubił.
A teraz szczegóły:
diagnoza - "mmm, jak zwykle"
instrukcja dotycząca szczepionki - "wszystko jest w ulotce"
dobra rada - "niech pani poszuka taniej apteki, szczepionka jest pełnopłatna i
nie wszystkim pomaga, ale spróbować warto".
"I to byłoby na tyle" jak mawiał klasyk.
P.S.
Szczepionka starcza na roczną kurację, w zależności od apteki cena waha się
od 100 do 130 zł. Już sprawdziłam. Opinie na forum - jednym pomaga,
innym nie. W najbliższej aptece kosztuje 102 zł.
wtorek, 27 stycznia 2015
Do pooglądania i zachwycania się
Korzystam bezczelnie z zezwolenia Ataner na skopiowanie zdjęć i chcę się
z Wami podzielić czymś, co mnie zachwyca, a czego nie będę z pewnością
mogła oglądać w naturze - no chyba, że w kolejnym wcieleniu.
Poza zachwytami nad zorzą polarną zwróćcie też uwagę na tę ilość gwiazd.
Więcej zdjęć można obejrzeć na blogu Ataner.
Klikając na zdjęcia można je powiększyć.
A zmieniając temat - ponieważ kończą mi się leki a do tego od ponad tygodnia
"coś mi jest", zadzwoniłam dziś do swojej przychodni i doznałam lekkiego szoku -
zostałam zapisana na JUTRO - aż zaniemówiłam, tak mnie to zszokowało.
Gdy odłożyłam słuchawkę telefonu musiałam się upewnić, czy rzeczywiście
jutro jest dzień 28 stycznia.
z Wami podzielić czymś, co mnie zachwyca, a czego nie będę z pewnością
mogła oglądać w naturze - no chyba, że w kolejnym wcieleniu.
Poza zachwytami nad zorzą polarną zwróćcie też uwagę na tę ilość gwiazd.
Więcej zdjęć można obejrzeć na blogu Ataner.
Klikając na zdjęcia można je powiększyć.
A zmieniając temat - ponieważ kończą mi się leki a do tego od ponad tygodnia
"coś mi jest", zadzwoniłam dziś do swojej przychodni i doznałam lekkiego szoku -
zostałam zapisana na JUTRO - aż zaniemówiłam, tak mnie to zszokowało.
Gdy odłożyłam słuchawkę telefonu musiałam się upewnić, czy rzeczywiście
jutro jest dzień 28 stycznia.
czwartek, 22 stycznia 2015
Czy można nie lubić.....
.....książek Jonathana Carrolla?
Moja odpowiedz jest prosta - nie można ich nie lubić!!!
Właśnie zafundowałam sobie kolejne trzy pozycje:
"Białe jabłka", "Kobieta, która wyszła za chmurę" i "Kąpiąc lwa"
Uwielbiam jego książki, razem z córką mamy ich sporo, ale nadal nie mogę upolować
kilku pozycji...
Jak zwykle u tego pisarza w rzeczywistość wplecione są sytuacje "paranormalne".
Ale jednocześnie wszystkie książki są szukaniem odpowiedzi nad sensem życia,
zastanawianiem się nad psychiką człowieka , jego postępowaniem, miłością,
czasem rozpaczą.
Niemal zawsze, gdy kończę czytać którąś z Jego książek muszę odczekać chwilę
by powrócić do rzeczywistości. I wcale to nie jest łatwe.
W jednym ze swoich wywiadów Jonathan Carroll powiedział:.."Jedynym kryterium
bycia pisarzem jest samo lubienie procesu pisania. Bycie wydawanym to zupełnie
co innego. Ja lubię codziennie siadać i pisać. To dla mnie przyjemność, to moja
nagroda.
.... powinieneś robić to, co lubisz. A jeśli to jest pisanie, to czy zostaniesz wydany,
czy nie, jest drugorzędne.
Najważniejsze, to móc codziennie rano powiedzieć, że robisz to, co lubisz".
Dla mnie słowa Carrola są bardzo ważne, bo ja naprawdę lubię pisać.
Dlaczego lubię pisać, skoro i tak nikt tego nigdy nie wyda?
Może po prostu miło mi widzieć swoje myśli zamienione w ciąg liter???
A jeśli ktoś jest ciekawy o czym piszę, zapraszam na swój drugi blog - wystarczy
"kliknąć" tutaj.
Moja odpowiedz jest prosta - nie można ich nie lubić!!!
Właśnie zafundowałam sobie kolejne trzy pozycje:
"Białe jabłka", "Kobieta, która wyszła za chmurę" i "Kąpiąc lwa"
Uwielbiam jego książki, razem z córką mamy ich sporo, ale nadal nie mogę upolować
kilku pozycji...
Jak zwykle u tego pisarza w rzeczywistość wplecione są sytuacje "paranormalne".
Ale jednocześnie wszystkie książki są szukaniem odpowiedzi nad sensem życia,
zastanawianiem się nad psychiką człowieka , jego postępowaniem, miłością,
czasem rozpaczą.
Niemal zawsze, gdy kończę czytać którąś z Jego książek muszę odczekać chwilę
by powrócić do rzeczywistości. I wcale to nie jest łatwe.
W jednym ze swoich wywiadów Jonathan Carroll powiedział:.."Jedynym kryterium
bycia pisarzem jest samo lubienie procesu pisania. Bycie wydawanym to zupełnie
co innego. Ja lubię codziennie siadać i pisać. To dla mnie przyjemność, to moja
nagroda.
.... powinieneś robić to, co lubisz. A jeśli to jest pisanie, to czy zostaniesz wydany,
czy nie, jest drugorzędne.
Najważniejsze, to móc codziennie rano powiedzieć, że robisz to, co lubisz".
Dla mnie słowa Carrola są bardzo ważne, bo ja naprawdę lubię pisać.
Dlaczego lubię pisać, skoro i tak nikt tego nigdy nie wyda?
Może po prostu miło mi widzieć swoje myśli zamienione w ciąg liter???
A jeśli ktoś jest ciekawy o czym piszę, zapraszam na swój drugi blog - wystarczy
"kliknąć" tutaj.
środa, 21 stycznia 2015
Czasami muszę gotować:))))
To całkiem śmieszne, bo lubię gotować, tylko jakoś ostatnio jeść nie lubię i
szkoda mi czasu na gotowanie.
Jednocześnie bardzo nie lubię jeść poza domem- wiadomo- u mnie jak zawsze
same sprzeczności.
A wczoraj zrobiłam kotlety mielone , bezglutenowe.
Składniki:
1/2 kg mielonego mięsa (u mnie chude od szynki)
1 jajko,
1 duże jabłko, champion,
odrobina soli,
odrobina curry
masło klarowane do smażenia.
Wykonanie:
do mielonego mięsa dodajemy obrane i starte na drobnej tarce 1 duże jabłko,
nie renetę, nie bojkena ale właśnie champion.
Dokładnie mieszamy i dodajemy 1 jajko. Znów dokładnie mieszamy i dodajemy
sól i curry- soliłam tak jak kromkę chleba z masłem , a więc niedużo.
Na patelni rozgrzewamy klarowane masło, formujemy kotleciki, kładziemy
na gorący tłuszcz i smażymy z obu stron. Gdy już są z obu stron obsmażone
nakrywamy patelnię pokrywką i na małym ogniu dosmażamy ( a raczej
doduszamy) kotleciki.
I to wszystko. Podałam do nich ryż i sałatkę z rzymskich pomidorów.
Mina mego męża, gdy widział jak do mięsa dodaję starte jabłko- bezcenna.
Dotychczas robiłam te mielone z surowymi, startymi pieczarkami, ale tym
razem najzwyczajniej zapomniałam je kupić. Skleroza nie boli. A ile nowych
wrażeń każdego dnia!!
Zapewniam Was, że obie wersje są bardzo smaczne.
szkoda mi czasu na gotowanie.
Jednocześnie bardzo nie lubię jeść poza domem- wiadomo- u mnie jak zawsze
same sprzeczności.
A wczoraj zrobiłam kotlety mielone , bezglutenowe.
Składniki:
1/2 kg mielonego mięsa (u mnie chude od szynki)
1 jajko,
1 duże jabłko, champion,
odrobina soli,
odrobina curry
masło klarowane do smażenia.
Wykonanie:
do mielonego mięsa dodajemy obrane i starte na drobnej tarce 1 duże jabłko,
nie renetę, nie bojkena ale właśnie champion.
Dokładnie mieszamy i dodajemy 1 jajko. Znów dokładnie mieszamy i dodajemy
sól i curry- soliłam tak jak kromkę chleba z masłem , a więc niedużo.
Na patelni rozgrzewamy klarowane masło, formujemy kotleciki, kładziemy
na gorący tłuszcz i smażymy z obu stron. Gdy już są z obu stron obsmażone
nakrywamy patelnię pokrywką i na małym ogniu dosmażamy ( a raczej
doduszamy) kotleciki.
I to wszystko. Podałam do nich ryż i sałatkę z rzymskich pomidorów.
Mina mego męża, gdy widział jak do mięsa dodaję starte jabłko- bezcenna.
Dotychczas robiłam te mielone z surowymi, startymi pieczarkami, ale tym
razem najzwyczajniej zapomniałam je kupić. Skleroza nie boli. A ile nowych
wrażeń każdego dnia!!
Zapewniam Was, że obie wersje są bardzo smaczne.
wtorek, 20 stycznia 2015
Ogłoszenie "parafialne"
Uwaga, uwaga, nasz blogowa koleżanka Dorota ogłasza Candy
To Candy jest z okazji otwarcia nowego bloga a przedmiotem do wygrania takie jak
wyżej piękne serwetki-podstawki.
Zgłoszenia do udziału w Candy trzeba składać do 31 stycznia.
Dorota zmieniała swój dotychczasowy blog i coś się popsuło i zacięło i w krótkim
czasie z konieczności otworzyła następny blog, ten wymieniony pod zdjęciem.
To Candy jest z okazji otwarcia nowego bloga a przedmiotem do wygrania takie jak
wyżej piękne serwetki-podstawki.
Zgłoszenia do udziału w Candy trzeba składać do 31 stycznia.
Dorota zmieniała swój dotychczasowy blog i coś się popsuło i zacięło i w krótkim
czasie z konieczności otworzyła następny blog, ten wymieniony pod zdjęciem.
piątek, 16 stycznia 2015
Mix
Skończyłam wreszcie książkę Hawkinga - nie da się ukryć, że nie można tej
pozycji zaliczyć do łatwych lub porywających lektur.
Przyznaję się, bez bicia, że niektóre strony czytałam po dwa razy- nie dlatego że były
napisane mało zrozumiałym językiem - po prostu były to dla mnie nowe pojęcia i
chcę by mi pozostały w głowie.
Jeżeli ktoś myśli, że fizyka już nie ma nic do odkrycia, to się bardzo myli.
To nauka, w której im więcej wiemy tym więcej jeszcze musimy się dowiedzieć-
wiem, to brzmi paradoksalnie, ale tak właśnie jest.
Problemem jest jak połączyć ze sobą w logiczną, matematyczną całość nowe
teorie ze starymi. Jak spleść w jedną spójną całość ogólną teorię względności
Einsteina i teorię kwantową Plancka, jak połączyć mechanikę kwantową
z grawitacją.
A najważniejszą rzeczą jest, by się za bardzo "nie przywiązywać" do świeżutkich
teorii, bo w każdej chwili może powstać następna, która poprzednią zmiecie.
Nie wiem czy kiedykolwiek w sposób całkowicie pewny będziemy wiedzieć jak
naprawdę powstał Wszechświat, dlaczego się bezustannie rozszerza, czy i kiedy
nastąpi kres tego zjawiska, czy Wszechświat ma swój początek i koniec i czy jest
tylko jeden Wszechświat czy też może jest ich wiele? Czy kiedy nasz Wszechświat
przestanie się rozszerzać to zacznie się kurczyć do wielkości punktu?
Oczywiście można sobie zadać pytanie- a na co komu taka wiedza, skoro i tak nie
dożyje tych czasów, bo życie ludzkie jest krótkie - no cóż, gdyby nie ludzka
ciekawość nie byłoby żadnego postępu.
Czy zastanawiacie się czasami nad tym co się dzieje z nami gdy opuszczamy
świat żywych? Skąd wzięło się przekonanie, że po śmierci , gdy zostawimy za sobą
już zbędną nam cielesną powłokę, nasza dusza, a może raczej świadomość, trafia
do miejsca, w którym analizowane jest to wszystko, co zrobiliśmy w trakcie życia?
To przekonanie jest wyjątkowo spójne dla niemal wszystkich religii świata, tych
wielkich, monoteistycznych i tych mniej znanych.
Różnice w poglądach na ten temat dotyczą tego co dalej dzieje się z tą świadomością.
Pozostaje gdzieś na zawsze czy też może powraca na Ziemię w nowym wcieleniu?
A jeśli wraca to ile razy i dlaczego?
Ale to nie jedyny problem, który od lat próbują rozwiązać uczeni wielu dziedzin.
Wciąż nie wiadomo skąd się wzięliśmy na Ziemi, co to za Bóg nas stworzył na
swoje podobieństwo. Dlaczego nadal istnieją odrębne rasy ludzkie? Dlaczego ani
jeden "biały", mieszkając od wieków w Afryce, nie zmienił koloru skóry na czarny?
I dlaczego owi "czarni" nie "wybielili się" mieszkając od pokoleń w Europie lub
innych, mniej słonecznych okolicach?
I dlaczego w Afryce skóra tubylców też nie jest jednakowej czarnej barwy, ale
oscyluje od brązowej barwy do niemal granatowej czerni?
I dlaczego Europejczyk mieszkający od pokoleń w Azji nie ma żółtej skóry ani
skośnych oczu?
Ile jest prawdy w tym, że to środowisko, w którym od lat żyliśmy i żyjemy kształtuje
nasze cechy budowy i wyglądu ?
I dlaczego, skoro pochodzimy od jednej pary pierwszych ludzi, tak bardzo jesteśmy
zróżnicowani rasowo?
A może jednak tych "pierwszych rodziców" było jednak więcej i pochodzili
z więcej niż jednego zródła?
A może warto jeszcze raz przewertować mity i legendy ludów z całego świata
i przestać uważać je za bajki i brednie? I uważnie jeszcze raz przestudiować
tabliczki Sumerów i stare naskalne rysunki i zinterpretować je zgodnie z obecnym
stanem naszej wiedzy technicznej?
Jak widzicie pytań wiele a satysfakcjonujących odpowiedzi wciąż brak.
A teraz coś bardziej życiowego. Jak wiecie dziergam szydełkiem kamizelkę.
Na razie mam kwadrat 49 x 49 cm i jeszcze sporo pracy przede mną.
A na razie wygląda to tak:
Ciekawe kiedy uda mi się to skończyć.
pozycji zaliczyć do łatwych lub porywających lektur.
Przyznaję się, bez bicia, że niektóre strony czytałam po dwa razy- nie dlatego że były
napisane mało zrozumiałym językiem - po prostu były to dla mnie nowe pojęcia i
chcę by mi pozostały w głowie.
Jeżeli ktoś myśli, że fizyka już nie ma nic do odkrycia, to się bardzo myli.
To nauka, w której im więcej wiemy tym więcej jeszcze musimy się dowiedzieć-
wiem, to brzmi paradoksalnie, ale tak właśnie jest.
Problemem jest jak połączyć ze sobą w logiczną, matematyczną całość nowe
teorie ze starymi. Jak spleść w jedną spójną całość ogólną teorię względności
Einsteina i teorię kwantową Plancka, jak połączyć mechanikę kwantową
z grawitacją.
A najważniejszą rzeczą jest, by się za bardzo "nie przywiązywać" do świeżutkich
teorii, bo w każdej chwili może powstać następna, która poprzednią zmiecie.
Nie wiem czy kiedykolwiek w sposób całkowicie pewny będziemy wiedzieć jak
naprawdę powstał Wszechświat, dlaczego się bezustannie rozszerza, czy i kiedy
nastąpi kres tego zjawiska, czy Wszechświat ma swój początek i koniec i czy jest
tylko jeden Wszechświat czy też może jest ich wiele? Czy kiedy nasz Wszechświat
przestanie się rozszerzać to zacznie się kurczyć do wielkości punktu?
Oczywiście można sobie zadać pytanie- a na co komu taka wiedza, skoro i tak nie
dożyje tych czasów, bo życie ludzkie jest krótkie - no cóż, gdyby nie ludzka
ciekawość nie byłoby żadnego postępu.
Czy zastanawiacie się czasami nad tym co się dzieje z nami gdy opuszczamy
świat żywych? Skąd wzięło się przekonanie, że po śmierci , gdy zostawimy za sobą
już zbędną nam cielesną powłokę, nasza dusza, a może raczej świadomość, trafia
do miejsca, w którym analizowane jest to wszystko, co zrobiliśmy w trakcie życia?
To przekonanie jest wyjątkowo spójne dla niemal wszystkich religii świata, tych
wielkich, monoteistycznych i tych mniej znanych.
Różnice w poglądach na ten temat dotyczą tego co dalej dzieje się z tą świadomością.
Pozostaje gdzieś na zawsze czy też może powraca na Ziemię w nowym wcieleniu?
A jeśli wraca to ile razy i dlaczego?
Ale to nie jedyny problem, który od lat próbują rozwiązać uczeni wielu dziedzin.
Wciąż nie wiadomo skąd się wzięliśmy na Ziemi, co to za Bóg nas stworzył na
swoje podobieństwo. Dlaczego nadal istnieją odrębne rasy ludzkie? Dlaczego ani
jeden "biały", mieszkając od wieków w Afryce, nie zmienił koloru skóry na czarny?
I dlaczego owi "czarni" nie "wybielili się" mieszkając od pokoleń w Europie lub
innych, mniej słonecznych okolicach?
I dlaczego w Afryce skóra tubylców też nie jest jednakowej czarnej barwy, ale
oscyluje od brązowej barwy do niemal granatowej czerni?
I dlaczego Europejczyk mieszkający od pokoleń w Azji nie ma żółtej skóry ani
skośnych oczu?
Ile jest prawdy w tym, że to środowisko, w którym od lat żyliśmy i żyjemy kształtuje
nasze cechy budowy i wyglądu ?
I dlaczego, skoro pochodzimy od jednej pary pierwszych ludzi, tak bardzo jesteśmy
zróżnicowani rasowo?
A może jednak tych "pierwszych rodziców" było jednak więcej i pochodzili
z więcej niż jednego zródła?
A może warto jeszcze raz przewertować mity i legendy ludów z całego świata
i przestać uważać je za bajki i brednie? I uważnie jeszcze raz przestudiować
tabliczki Sumerów i stare naskalne rysunki i zinterpretować je zgodnie z obecnym
stanem naszej wiedzy technicznej?
Jak widzicie pytań wiele a satysfakcjonujących odpowiedzi wciąż brak.
A teraz coś bardziej życiowego. Jak wiecie dziergam szydełkiem kamizelkę.
Na razie mam kwadrat 49 x 49 cm i jeszcze sporo pracy przede mną.
A na razie wygląda to tak:
Ciekawe kiedy uda mi się to skończyć.
wtorek, 13 stycznia 2015
W tym roku, w lipcu...
...minie 600 lat od koszmarnej śmierci Jana Husa w Konstancji (Konstanz, Niemcy).
6 lipca 1415 roku Jan Hus został spalony, wielce dokładnie i metodycznie, na stosie.
Tę śmierć poniósł nie z rąk "pogan", ale z rąk Kościoła Katolickiego, bo Hus był
radykalnym chrześcijaninem, kierującym się w życiu wskazaniami Biblii.
Hus urodził się w Czechach, w małej wiosce Husinec w pobliżu Prachatic, w rodzinie
woznicy. Gdy miał 30 lat przyjął święcenia kapłańskie, potem był rektorem Kaplicy
Betlejemskiej w centrum Pragi, gdzie propagowano nabożeństwa w języku czeskim a
nie po łacinie, następnie dziekanem a w końcu rektorem praskiego uniwersytetu.
W swych kazaniach Hus żarliwie zwalczał handel odpustami, krytykował kościelny
feudalizm, wielkie majątki księży oraz celibat, który nie był zgodny z naukami biblijnymi.
Przekonywał, że Kościół powinien być ubogi, a Kościołem jest wspólnota wiernych a nie
papież i kler. Negował również boskie pochodzenie władzy papieży.
Biblię uważał za jedyne kryterium wiary, Kościół zaś jedynie za ciało mistyczne, którego
głową jest Jezus Chrystus.
Głosił też, że prawo do komunii w postaci wina mają nie tylko duchowni ale i cały laikat.
Prawdę wewnętrzną i sumienie oświecone przez Boga stawiał wyżej niż autorytet władzy
świeckiej lub kościelnej.
Tak nowatorskich poglądów nawet dziś Kościół nie jest w stanie przełknąć, a co dopiero
600 lat temu, gdy władza świecka i kościelna były ze sobą w bardzo ścisłym związku.
Na domiar złego, słowa głoszone przez Jana Husa znajdowały pozytywny odzew nie
tylko wśród ludu ale i wśród czeskiej szlachty, która miała nadzieję na majątki, które
mogłyby zostać odebrane Kościołowi.
Jesienią 1414 roku, w towarzystwie pięćdziesięciu osób, wśród których byli również
czescy szlachcice, Hus wyruszył na sobór do Konstancji, gdzie miał tłumaczyć się ze
swoich "obrazoburczych " nauk.
Hus otrzymał nawet cesarski glejt, który jednak nie zapewnił mu bezpieczeństwa.
Podróż przebiegała dość sprawnie, a Hus w drodze wygłaszał swoje nauki, gromadząc
tłumy ludzi.
Ale Kościół miał już dosyć Husa i postanowił się go pozbyć i to w spektakularny sposób.
Przez podstawionych fałszywych świadków Hus został oskarżony o herezje i skazany na
stos.
Stos wzniesiono na przedmieściach Konstancji. Był wielki, sięgał aż do brody skazańca.
Nie wystarczyła Kościołowi sama śmierć Husa - postanowiono spalić wszystko - tak,
by nie został jakikolwiek ślad po nim i jego naukach- ani skrawek kości lub ciała, ani
jeden strzęp z jego odzieży, by Czesi nie mogli z czegokolwiek uczynić relikwii.
Nikt wtedy nie przypuszczał, że płomienie stosu w Konstancji staną się zarzewiem
długoletnich wojen husyckich.
W Konstancji na ścianie domu, w którym przed swą tragiczną śmiercią mieszkał Hus,
jest wbudowana tablica pamiątkowa.
A to jest kamień upamiętniający miejsce kazni - znajduje się ok. 15 minut drogi
od domu, w którym wówczas przebywał.
Byłam kilka lat temu w Konstancji - to piękne miasto nad Jeziorem Bodeńskim.
Przyznam się szczerze, że siedząc na rynku w kawiarnianym ogródku i pijąc pyszną
kawę, nie kojarzyłam, że właśnie w Konstancji Hus poniósł męczeńską śmierć.
Wiadomości czerpałam z Forum/1 2015
Zdjęcia z sieci, z prospektu turystycznego
6 lipca 1415 roku Jan Hus został spalony, wielce dokładnie i metodycznie, na stosie.
Tę śmierć poniósł nie z rąk "pogan", ale z rąk Kościoła Katolickiego, bo Hus był
radykalnym chrześcijaninem, kierującym się w życiu wskazaniami Biblii.
Hus urodził się w Czechach, w małej wiosce Husinec w pobliżu Prachatic, w rodzinie
woznicy. Gdy miał 30 lat przyjął święcenia kapłańskie, potem był rektorem Kaplicy
Betlejemskiej w centrum Pragi, gdzie propagowano nabożeństwa w języku czeskim a
nie po łacinie, następnie dziekanem a w końcu rektorem praskiego uniwersytetu.
W swych kazaniach Hus żarliwie zwalczał handel odpustami, krytykował kościelny
feudalizm, wielkie majątki księży oraz celibat, który nie był zgodny z naukami biblijnymi.
Przekonywał, że Kościół powinien być ubogi, a Kościołem jest wspólnota wiernych a nie
papież i kler. Negował również boskie pochodzenie władzy papieży.
Biblię uważał za jedyne kryterium wiary, Kościół zaś jedynie za ciało mistyczne, którego
głową jest Jezus Chrystus.
Głosił też, że prawo do komunii w postaci wina mają nie tylko duchowni ale i cały laikat.
Prawdę wewnętrzną i sumienie oświecone przez Boga stawiał wyżej niż autorytet władzy
świeckiej lub kościelnej.
Tak nowatorskich poglądów nawet dziś Kościół nie jest w stanie przełknąć, a co dopiero
600 lat temu, gdy władza świecka i kościelna były ze sobą w bardzo ścisłym związku.
Na domiar złego, słowa głoszone przez Jana Husa znajdowały pozytywny odzew nie
tylko wśród ludu ale i wśród czeskiej szlachty, która miała nadzieję na majątki, które
mogłyby zostać odebrane Kościołowi.
Jesienią 1414 roku, w towarzystwie pięćdziesięciu osób, wśród których byli również
czescy szlachcice, Hus wyruszył na sobór do Konstancji, gdzie miał tłumaczyć się ze
swoich "obrazoburczych " nauk.
Hus otrzymał nawet cesarski glejt, który jednak nie zapewnił mu bezpieczeństwa.
Podróż przebiegała dość sprawnie, a Hus w drodze wygłaszał swoje nauki, gromadząc
tłumy ludzi.
Ale Kościół miał już dosyć Husa i postanowił się go pozbyć i to w spektakularny sposób.
Przez podstawionych fałszywych świadków Hus został oskarżony o herezje i skazany na
stos.
Stos wzniesiono na przedmieściach Konstancji. Był wielki, sięgał aż do brody skazańca.
Nie wystarczyła Kościołowi sama śmierć Husa - postanowiono spalić wszystko - tak,
by nie został jakikolwiek ślad po nim i jego naukach- ani skrawek kości lub ciała, ani
jeden strzęp z jego odzieży, by Czesi nie mogli z czegokolwiek uczynić relikwii.
Nikt wtedy nie przypuszczał, że płomienie stosu w Konstancji staną się zarzewiem
długoletnich wojen husyckich.
W Konstancji na ścianie domu, w którym przed swą tragiczną śmiercią mieszkał Hus,
jest wbudowana tablica pamiątkowa.
Dom zaznaczony xxx to ten, w którym mieszkał, teraz jest tam muzeum Jana Husa
od domu, w którym wówczas przebywał.
Byłam kilka lat temu w Konstancji - to piękne miasto nad Jeziorem Bodeńskim.
Przyznam się szczerze, że siedząc na rynku w kawiarnianym ogródku i pijąc pyszną
kawę, nie kojarzyłam, że właśnie w Konstancji Hus poniósł męczeńską śmierć.
Wiadomości czerpałam z Forum/1 2015
Zdjęcia z sieci, z prospektu turystycznego
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Mix
Zajrzałam wczoraj na blog Aty i bardzo spodobał mi się Jej pomysł
założenia "Słoika Szczęścia".
Sprawa banalnie prosta - każdego dnia wieczorem analizujemy miniony
dzień i zapisujemy na mini kartce to, co nas dziś uszczęśliwiło.
A po co? - a po prostu dlatego, że każdy z nas znacznie lepiej i dłużej
pamięta wszystkie stresy i złe chwile, a o tych dobrych niemal nie pamięta.
I wcale nie mają to być jakieś wieeelkie radości typu -wygrałam milion -
wystarczą drobnostki, które wywołały u nas uśmiech radości i zadowolenia.
Bo wszak nasze życie składa się z drobiazgów i trzeba nauczyć się nimi
cieszyć.
A gdy będę się pogrążała cichcem w depresyjce, wysypię zawartość słoika i
poczytam co mnie dotychczas uradowało.
Ja dodatkowo będą dołączała do tego to co udało mi się zrealizować do
końca - bo tak się składa, że pomysłów sporo a ich realizacja wypada różnie.
Czyli u mnie będzie to "Słoik szczęścia i zrealizowanych projektów".
Muszę jeszcze tylko wykombinować jakąś przykrywkę typu korek, bo
zakrętka już tu żadna nie będzie pasowała.
I już dziś wrzucę tu pierwszą karteczkę - ucieszyłam się, że wreszcie słoik
znalazł zastosowanie, a niewiele brakowało by moje dekupażowe "dzieło"
wylądowało w pojemniku na śmiecie.
Nie wiem jak u Was, u mnie dziś pogoda jakby nieco wygrzeczniała. W tej chwili
to nawet słońce zaświeciło.
Ale jednocześnie słyszę, że nadal ma wiać, na Wybrzeżu nawet do 80 km/godz.
Podziwiam swoich stołowników - sikorki mimo wichury nie rezygnowały
z jedzonka - pojemnikiem z orzechami miotało niczym piórkiem, a one spokojnie
się posilały.
Znów mi nieco odbiło - z tej samej włóczki, z której udziergałam chustę i czapkę
zaczęłam dłubać...kamizelkę, też szydełkiem. Już mam 1/3 długości pleców,a ma
sięgać tak by zakrywać kręgosłup. Dobrze, że nie mam 188 cm wzrostu, bo pewnie
nigdy bym nie skończyła.
Komentarz mojej znajomej : ": każdej mordzie dobrze w bordzie".
Ciekawe - sama to wymyśliła czy to jakiś cytat? No fakt, mnie jest akurat
w kolorze "bordo" do twarzy.
założenia "Słoika Szczęścia".
Sprawa banalnie prosta - każdego dnia wieczorem analizujemy miniony
dzień i zapisujemy na mini kartce to, co nas dziś uszczęśliwiło.
A po co? - a po prostu dlatego, że każdy z nas znacznie lepiej i dłużej
pamięta wszystkie stresy i złe chwile, a o tych dobrych niemal nie pamięta.
I wcale nie mają to być jakieś wieeelkie radości typu -wygrałam milion -
wystarczą drobnostki, które wywołały u nas uśmiech radości i zadowolenia.
Bo wszak nasze życie składa się z drobiazgów i trzeba nauczyć się nimi
cieszyć.
A gdy będę się pogrążała cichcem w depresyjce, wysypię zawartość słoika i
poczytam co mnie dotychczas uradowało.
Ja dodatkowo będą dołączała do tego to co udało mi się zrealizować do
końca - bo tak się składa, że pomysłów sporo a ich realizacja wypada różnie.
Czyli u mnie będzie to "Słoik szczęścia i zrealizowanych projektów".
Muszę jeszcze tylko wykombinować jakąś przykrywkę typu korek, bo
zakrętka już tu żadna nie będzie pasowała.
I już dziś wrzucę tu pierwszą karteczkę - ucieszyłam się, że wreszcie słoik
znalazł zastosowanie, a niewiele brakowało by moje dekupażowe "dzieło"
wylądowało w pojemniku na śmiecie.
Nie wiem jak u Was, u mnie dziś pogoda jakby nieco wygrzeczniała. W tej chwili
to nawet słońce zaświeciło.
Ale jednocześnie słyszę, że nadal ma wiać, na Wybrzeżu nawet do 80 km/godz.
Podziwiam swoich stołowników - sikorki mimo wichury nie rezygnowały
z jedzonka - pojemnikiem z orzechami miotało niczym piórkiem, a one spokojnie
się posilały.
Znów mi nieco odbiło - z tej samej włóczki, z której udziergałam chustę i czapkę
zaczęłam dłubać...kamizelkę, też szydełkiem. Już mam 1/3 długości pleców,a ma
sięgać tak by zakrywać kręgosłup. Dobrze, że nie mam 188 cm wzrostu, bo pewnie
nigdy bym nie skończyła.
Komentarz mojej znajomej : ": każdej mordzie dobrze w bordzie".
Ciekawe - sama to wymyśliła czy to jakiś cytat? No fakt, mnie jest akurat
w kolorze "bordo" do twarzy.
niedziela, 11 stycznia 2015
Krasnoludkowe scenki
Młodszy z moich Krasnali , czyli T., straszliwie się ostatnio rozgadał.
Buzia mu się nie zamyka. A najwięcej ma do powiedzenia, gdy wszyscy siadają
do stołu. Każdy wspólny posiłek wyglądał tak, że T. zjadał pierwszą łyżkę lub
odgryzał dwa kawałki kanapki i kończąc przełykanie zaczynał "nadawać".
Na nic było zwracanie mu uwagi , że należy teraz jeść, a pogadać można potem-
T. gadał jak nakręcony. I bardzo się cieszyłam, że nie wiedziałam o czym ćwierkał.
Posiłek się kończył, wstawaliśmy od stołu, a jego talerz nadal był pełen.
On po prostu nie miał czasu jeść.
T. ma świetne pomysły na różne zabawy. Pewnego dnia wymyślił, że jego mama
będzie malutkim dzieckiem, on będzie tatą, a jego starszy brat, K., będzie...psem.
Więc leżała moja córka (przecież była małym dzieckiem) a T. tak do niej przemawiał:
"tylko nie płacz, ja zaraz przyniosę ci ciepłe mleko" - i wyszedł z tymi słowami z pokoju.
Podreptał do kuchni i tam zmusił mego zięcia, by ten pogdrzał w mikrofalówce kubek
mleka, a potem przyniósł go do pokoju i napoił nim swą mamę- "niemowlę", cały
czas tłumacząc jej, że mleko jest dobre dla dzieci.
Potem oświadczył, że teraz to on musi iść do pracy -ucałował wpierw swe niemowlę,
a potem pożegnał się ze swym "psem", całując go prosto w usta.
K., zaskoczony takim pocałunkiem powiedział: " wiesz T., muszę ci coś powiedzieć
o psach - psy nie lubią być całowane, one wolą być przytulane".
T. popatrzył na niego, westchnął "no dobrze" i go przytulił.
Moja córka mało nie zmarła ze śmiechu.
T. za miesiąc skończy 4 lata, K. kilka dni temu skończył 6 lat.
Wieczór, godzina 21, 30. Teoretycznie dzieci już śpią. Ale teoria jest tylko teorią -
wpierw młodszy woła tatę . Pić się dziecku chce.
No dobrze, zięć dał mu pić, pookrywał, utulił.
Za 15 minut starszy woła tatę - mój zięć, który jest chodzącą dobrocią, poszedł
do ich pokoju.
Wrócił chyba po kwadransie, więc się pytamy co się stało - oczywiście nic wielkiego.
K. stwierdził, że nie może zasnąć bo mu...... paznokcie u nóg przeszkadzają, więc
zięć obcinał mu przy świetle latarki krótkie paznokcie, obcinane 3 dni wcześniej.
W wigilię, razem z teściową mej córki i chłopcami robiłyśmy pierniczki.
Obaj chłopcy mieli na sobie fartuszki i z wielkim zapałem dekorowali upieczone
pierniczki lukrem i kolorowymi posypkami.
Gdy już były resztki ciasta, ulepiłam kilka "dziwnych" pierniczków, specjalnie dla
T.- był tam półksiężyc i jakiś ludzik. T. był bardzo zadowolony.
On bardzo lubi pomagać w domu - powyjmuje ze zmywarki naczynia i wstawi na
miejsce, pomoże nakryć do stołu, porozstawia talerze, potem pomoże sprzątać.
Ostatnio zaczyna malować farbami. Szkoda tylko, że nijak nie mogę odgadnąć
co T. namalował, ale nie protestuję, gdy mówi co to jest.
On ma naprawdę wielką wyobraznię. Znacznie większą niż ja;)))
Buzia mu się nie zamyka. A najwięcej ma do powiedzenia, gdy wszyscy siadają
do stołu. Każdy wspólny posiłek wyglądał tak, że T. zjadał pierwszą łyżkę lub
odgryzał dwa kawałki kanapki i kończąc przełykanie zaczynał "nadawać".
Na nic było zwracanie mu uwagi , że należy teraz jeść, a pogadać można potem-
T. gadał jak nakręcony. I bardzo się cieszyłam, że nie wiedziałam o czym ćwierkał.
Posiłek się kończył, wstawaliśmy od stołu, a jego talerz nadal był pełen.
On po prostu nie miał czasu jeść.
T. ma świetne pomysły na różne zabawy. Pewnego dnia wymyślił, że jego mama
będzie malutkim dzieckiem, on będzie tatą, a jego starszy brat, K., będzie...psem.
Więc leżała moja córka (przecież była małym dzieckiem) a T. tak do niej przemawiał:
"tylko nie płacz, ja zaraz przyniosę ci ciepłe mleko" - i wyszedł z tymi słowami z pokoju.
Podreptał do kuchni i tam zmusił mego zięcia, by ten pogdrzał w mikrofalówce kubek
mleka, a potem przyniósł go do pokoju i napoił nim swą mamę- "niemowlę", cały
czas tłumacząc jej, że mleko jest dobre dla dzieci.
Potem oświadczył, że teraz to on musi iść do pracy -ucałował wpierw swe niemowlę,
a potem pożegnał się ze swym "psem", całując go prosto w usta.
K., zaskoczony takim pocałunkiem powiedział: " wiesz T., muszę ci coś powiedzieć
o psach - psy nie lubią być całowane, one wolą być przytulane".
T. popatrzył na niego, westchnął "no dobrze" i go przytulił.
Moja córka mało nie zmarła ze śmiechu.
T. za miesiąc skończy 4 lata, K. kilka dni temu skończył 6 lat.
Wieczór, godzina 21, 30. Teoretycznie dzieci już śpią. Ale teoria jest tylko teorią -
wpierw młodszy woła tatę . Pić się dziecku chce.
No dobrze, zięć dał mu pić, pookrywał, utulił.
Za 15 minut starszy woła tatę - mój zięć, który jest chodzącą dobrocią, poszedł
do ich pokoju.
Wrócił chyba po kwadransie, więc się pytamy co się stało - oczywiście nic wielkiego.
K. stwierdził, że nie może zasnąć bo mu...... paznokcie u nóg przeszkadzają, więc
zięć obcinał mu przy świetle latarki krótkie paznokcie, obcinane 3 dni wcześniej.
W wigilię, razem z teściową mej córki i chłopcami robiłyśmy pierniczki.
Obaj chłopcy mieli na sobie fartuszki i z wielkim zapałem dekorowali upieczone
pierniczki lukrem i kolorowymi posypkami.
Gdy już były resztki ciasta, ulepiłam kilka "dziwnych" pierniczków, specjalnie dla
T.- był tam półksiężyc i jakiś ludzik. T. był bardzo zadowolony.
On bardzo lubi pomagać w domu - powyjmuje ze zmywarki naczynia i wstawi na
miejsce, pomoże nakryć do stołu, porozstawia talerze, potem pomoże sprzątać.
Ostatnio zaczyna malować farbami. Szkoda tylko, że nijak nie mogę odgadnąć
co T. namalował, ale nie protestuję, gdy mówi co to jest.
On ma naprawdę wielką wyobraznię. Znacznie większą niż ja;)))
sobota, 10 stycznia 2015
Granice
Jak wiecie bardzo rzadko wypowiadam się na tematy polityczno- społeczne.
Po prostu mam w wielu sprawach dość kontrowersyjne zdanie, zupełnie nie
pasujące do obowiązującej poprawności politycznej.
Osobiście uważam, że wszystko, poza Wszechświatem, ma swoje granice ,
a zwłaszcza demokracja i tolerancja.
Generalnie jest mi to zupełnie obojętne w co kto wierzy - dla mnie każdy może
mieć własnego boga, ale to nie jest powód, by w jego imię mordować ludzi.
Czy to nie dziwne , że z imieniem boga na ustach Krzyżowcy rabowali i
mordowali ludzi? Teraz islamiści robią to samo. A żeby było jeszcze zabawniej i
bardziej zawile, to islamiści - sunnici mordują islamistów- szyitów.
Islam w swojej czystej formie, podobnie jak chrześcijaństwo, jest religią miłości.
Pięć filarów islamu to: wyznanie wiary, modlitwa, jałmużna , post i pielgrzymka do
Mekki.
Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek świętej wojnie. A wszystkie zalecenia dotyczące
pozycji kobiet w społeczeństwie, strojów itp. są naleciałościami obyczajowymi
danej narodowości. Kolejni wyznawcy podpasowywali Koran do swoich potrzeb
traktując go jako kanwę, na której w dość dowolny sposób umieszczali to, co im
pasowało.
A propagowaniu tego, co komu pasuje sprzyjał analfabetyzm i brak wykształcenia
tych, którym Koran przekazywano.
Katolicyzm też nie ustrzegł się tego zwyczaju, wprowadzając sporo przepisów
w miarę upływu lat - np. celibat, spowiedz i różne sakramenty, które nie istniały
w początkach chrześcijaństwa.
W moim prywatnym odczuciu jest już najwyższy czas by wszystkie trzy największe
religie monoteistyczne najzwyczajniej w świecie odpolitycznić i pozbawić je
regionalizmu. Niech wreszcie Bóg będzie jeden dla wszystkich ludzi na całym
świecie. Niech w Jego imieniu czyni się dobro, a nie zło.
Ostatnie wypadki we Francji zapewne dadzą sporo do myślenia władzom krajów,
w których zamieszkują imigranci islamscy.
A demokracja i tolerancja jakoś zupełnie nie sprawdzają się wobec fundamentalizmu
islamskiego, który całkowicie upolitycznił religię.
I zapewnienia naszej Pani Premier, że nam, w Polsce nie grożą przypadki terroryzmu
islamskiego jakoś mnie nie przekonały.
Po prostu mam w wielu sprawach dość kontrowersyjne zdanie, zupełnie nie
pasujące do obowiązującej poprawności politycznej.
Osobiście uważam, że wszystko, poza Wszechświatem, ma swoje granice ,
a zwłaszcza demokracja i tolerancja.
Generalnie jest mi to zupełnie obojętne w co kto wierzy - dla mnie każdy może
mieć własnego boga, ale to nie jest powód, by w jego imię mordować ludzi.
Czy to nie dziwne , że z imieniem boga na ustach Krzyżowcy rabowali i
mordowali ludzi? Teraz islamiści robią to samo. A żeby było jeszcze zabawniej i
bardziej zawile, to islamiści - sunnici mordują islamistów- szyitów.
Islam w swojej czystej formie, podobnie jak chrześcijaństwo, jest religią miłości.
Pięć filarów islamu to: wyznanie wiary, modlitwa, jałmużna , post i pielgrzymka do
Mekki.
Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek świętej wojnie. A wszystkie zalecenia dotyczące
pozycji kobiet w społeczeństwie, strojów itp. są naleciałościami obyczajowymi
danej narodowości. Kolejni wyznawcy podpasowywali Koran do swoich potrzeb
traktując go jako kanwę, na której w dość dowolny sposób umieszczali to, co im
pasowało.
A propagowaniu tego, co komu pasuje sprzyjał analfabetyzm i brak wykształcenia
tych, którym Koran przekazywano.
Katolicyzm też nie ustrzegł się tego zwyczaju, wprowadzając sporo przepisów
w miarę upływu lat - np. celibat, spowiedz i różne sakramenty, które nie istniały
w początkach chrześcijaństwa.
W moim prywatnym odczuciu jest już najwyższy czas by wszystkie trzy największe
religie monoteistyczne najzwyczajniej w świecie odpolitycznić i pozbawić je
regionalizmu. Niech wreszcie Bóg będzie jeden dla wszystkich ludzi na całym
świecie. Niech w Jego imieniu czyni się dobro, a nie zło.
Ostatnie wypadki we Francji zapewne dadzą sporo do myślenia władzom krajów,
w których zamieszkują imigranci islamscy.
A demokracja i tolerancja jakoś zupełnie nie sprawdzają się wobec fundamentalizmu
islamskiego, który całkowicie upolitycznił religię.
I zapewnienia naszej Pani Premier, że nam, w Polsce nie grożą przypadki terroryzmu
islamskiego jakoś mnie nie przekonały.
środa, 7 stycznia 2015
Odrobina wspomnień z Berlina
Dopiero teraz dotarły do mnie zdjęcia robione podczas świątecznego pobytu
w Berlinie.
Choinka przed Bramą Branderburską
Widok nocnego Berlina. Ten jasno oświetlony obiekt, pod którym jest podpis
"anabell" to Filharmonia Berlińska. Na lewo od niej, nieco w tyle stoi
biurowiec SONY i jego centrum medialne (ten fioletowy dach).
Niestety padał deszcz i szyby były nieco "zaropiałe".
Rzut oka na wnętrze kopuły Reichstagu- widać spiralny chodnik
dookoła kopuły.
A tak wygląda sala obrad, którą widać z góry kopuły
Centralna część kopuły z lustrzanymi powierzchniami. Nie powiem
Wam co jest nią osłonięte, bo tego audio-przewodnik nie wyjaśnił.
A to ja ze ślubnym- ucięci ze względów bezpieczeństwa są starszy z krasnali
i mój zięć. To coś, co ma mój na prawym uchu, to słuchawka audio-przewodnika.
Zdjęcie robione już na samej górze
w Berlinie.
Choinka przed Bramą Branderburską
Widok nocnego Berlina. Ten jasno oświetlony obiekt, pod którym jest podpis
"anabell" to Filharmonia Berlińska. Na lewo od niej, nieco w tyle stoi
biurowiec SONY i jego centrum medialne (ten fioletowy dach).
Niestety padał deszcz i szyby były nieco "zaropiałe".
Rzut oka na wnętrze kopuły Reichstagu- widać spiralny chodnik
dookoła kopuły.
A tak wygląda sala obrad, którą widać z góry kopuły
Centralna część kopuły z lustrzanymi powierzchniami. Nie powiem
Wam co jest nią osłonięte, bo tego audio-przewodnik nie wyjaśnił.
A to ja ze ślubnym- ucięci ze względów bezpieczeństwa są starszy z krasnali
i mój zięć. To coś, co ma mój na prawym uchu, to słuchawka audio-przewodnika.
Zdjęcie robione już na samej górze
wtorek, 6 stycznia 2015
Efekt uboczny wizyty:)
Ponieważ cierpię na jakieś manualne ADHD, a z naszym gościem znamy
się już 40 lat , cały czas gimnastykowałam swe palce, czyli dokończyłam
robienie szydełkowej czapki. Chustę zrobiłam już wcześniej, ale jakoś nie
miałam pomysłu na czapkę.
Wreszcie coś mi zaświtało w zwojach mózgowych i wczoraj ją zaczęłam robić
a dziś dokończyłam. Jeszcze tylko muszę przystrzyc nieco pompon.
Panowie szarmancko orzekli, że mi w niej ładnie.
Z okazji tego spotkania upiekłam dziś rano "eksperyment kulinarny" - spód był
z kruchego ciasta, na tym serek mascarpone wymieszany z masą krówkową o
smaku czekoladowym + 3 jajka + torebka budyniu czekoladowego, a wszystko
piekło się 60 minut w 170 stopniach (termoobieg). Potem studziłam na tempo,
wpierw w otwartym piekarniku a potem .....za oknem pod siatkowym kloszem.
Ponieważ nie robiłam tego ciasta bezglutenowo, to zjadłam tylko tę upieczoną
masę - była nieprzyzwoicie pyszna. Ciasto też ponoć było dobre.
Co prawda przepis był zupełnie inny, ale jak zwykle zrobiłam po swojemu.
A teraz jeszcze trochę pokrążę w Kosmosie.
Nie ma mnie.....
.....bo po pierwsze to czytam Hawkinga "Krótką historię czasu" i zdycham wręcz
z zachwytu. Świetnie napisana, wszystko jasne i zrozumiałe a do tego na całą
książkę jest tylko jeden wzór.
Dlaczego w moich szkolnych czasach nie było tak napisanych podręczników?
Dlaczego musiałam obliczać po jakim czasie gdzieś tam wyląduje kula karabinowa
wystrzelona pod "x" kątem z "y" prędkością? Przecież nie byłam w artylerii.
Po drugie trafia mi się dziś gość i jestem cała w skrajnej frustracji, bo ten gość to
nałogowy palacz - ledwie zgasi "peta" a już zapala następnego.
Jeśli przeczytacie, że jakaś pani zaciukała jakiegoś pana w mieście stołecznym
to z pewnością będzie to notka o mnie.
Nie wiem tylko, którego chłopa zaciukam - palacza czy własnego męża za to, że go
zaprosił gdy jest mróz i okno nie może być cały czas otwarte.
Dotychczas zawsze spotykaliśmy się w plenerze, więc miałam pole manewru by
nie być w zasięgu dymu.
No to idę "w gary".
z zachwytu. Świetnie napisana, wszystko jasne i zrozumiałe a do tego na całą
książkę jest tylko jeden wzór.
Dlaczego w moich szkolnych czasach nie było tak napisanych podręczników?
Dlaczego musiałam obliczać po jakim czasie gdzieś tam wyląduje kula karabinowa
wystrzelona pod "x" kątem z "y" prędkością? Przecież nie byłam w artylerii.
Po drugie trafia mi się dziś gość i jestem cała w skrajnej frustracji, bo ten gość to
nałogowy palacz - ledwie zgasi "peta" a już zapala następnego.
Jeśli przeczytacie, że jakaś pani zaciukała jakiegoś pana w mieście stołecznym
to z pewnością będzie to notka o mnie.
Nie wiem tylko, którego chłopa zaciukam - palacza czy własnego męża za to, że go
zaprosił gdy jest mróz i okno nie może być cały czas otwarte.
Dotychczas zawsze spotykaliśmy się w plenerze, więc miałam pole manewru by
nie być w zasięgu dymu.
No to idę "w gary".
sobota, 3 stycznia 2015
Musiałam odreagować
Takie sobie kryształki Preciosa i koraliki toho
I czarny motyl. Tym razem bez jedwabiu, same koraliki toho.
Chyba mam dziwny sposób odreagowywania złych i smutnych wieści.
Zaledwie rozpoczął się nowy rok a już dwie lubiane przeze mnie osoby
odeszły.
I nic nikt na to nie poradzi - życie i śmierć idą w parze.
I czarny motyl. Tym razem bez jedwabiu, same koraliki toho.
Chyba mam dziwny sposób odreagowywania złych i smutnych wieści.
Zaledwie rozpoczął się nowy rok a już dwie lubiane przeze mnie osoby
odeszły.
I nic nikt na to nie poradzi - życie i śmierć idą w parze.
piątek, 2 stycznia 2015
Obiecałam....
.......a więc dzielę się z Wami tym co obejrzałam.
Jak wiecie świat ogarnia plaga otyłości , nie tylko nadwagi. I sprawa dotyczy nie tylko
krajów wysoko rozwiniętych, to samo zaczyna się w krajach znacznie uboższych.
Początkowo przyczyny upatrywano tylko i wyłącznie w złym sposobie odżywiania się
ludzi i notorycznym braku ruchu.
Lekarze biją na alarm, bo wielokrotnie wzrosła ilość zachorowań na cukrzycę typu II,
raka, choroby serca, choroby tarczycy.
Zaczęto namawiać ludzi do zmiany sposobu odżywiania się i do ćwiczeń. Powstawały
przeróżne diety, tudzież kliniki je propagujące i stosujące u swych pacjentów.
Tyle tylko, że wszystkie te zabiegi przynosiły chwilową poprawę, a na świecie niemal
co drugi człowiek ma nadwagę a co szósty jest otyły.
Zaobserwowano, że od pewnego czasu noworodki ważą więcej niż kilkanaście lat
temu- tyją nie tylko ludzie- tyją też zwierzęta domowe.
Zmiany objętościowo- wagowe zaobserwowali też producenci odzieży i "rozmiarówka
odzieżowa" uległa zmianie. Dzisiejszy damski rozmiar 36 odpowiada rozmiarowi 38
sprzed kilkunastu lat.
Co bardziej bystrym naukowcom wpadło do głów, że nieodpowiednia dieta i brak ruchu
nie są jedynymi winowajcami. Wysnuto podejrzenie, że najprawdopodobniej przyczyna
tkwi w otaczającym nas środowisku pełnym chemikalii i rozpoczęto cykl badań
"Chemikalia w środowisku a nadwaga". Na pierwszy ogień poszły pestycydy, a głównie
szeroko rozpowszechniona tribulocyna, będąca głównym składnikiem pestycydów.
Zaczęto badania laboratoryjne na myszkach i w krótkim czasie okazało się, że myszki,
którym podawano tribulocynę zaczęły tyć i to naprawdę sporo. Wyglądały jak kuleczki.
Okazało się, że wszystkie pestycydy zaburzają gospodarkę hormonalną co prowadzi do
wzrostu komórek tłuszczowych oraz różnych schorzeń układu hormonalnego.
Tak naprawdę szkodzi nam cała chemia- kilka lat temu odkryto, że bisfenol "A" ,czyli
BPA, będący komponentem w produkcji butelek plastikowych (między innymi też tych
dla niemowląt) zaburza poważnie gospodarkę hormonalną. Wycofano go i zastąpiono
bisfenolem "S" - ale nie łudzmy się, on też jest szkodliwy.
Nie mamy już w butelkach bisfenolu "A", ale nadal jest on obecny - znalezć go można
w puszkach z konserwowaną żywnością oraz na wydrukach paragonów kasowych.
Odkryto, tak przy okazji, że bisfenol "A" zamienia nasze komórki macierzyste w komórki
tłuszczowe.
Czy wiecie, że bisfenol wykryto też w mleku karmiących kobiet? Także tych, które
bardzo dbają o właściwą dietę i prowadzą higieniczny tryb życia.
W czasie prowadzonych badań wyodręniono ponad 20 szkodliwych dla ludzi substancji,
które wciąż są obecne w naszym otoczeniu. Nie tylko w otoczeniu - często są dodawane
do naszej żywności .Nazwano je obesogenami. To obesogeny nas trują i powodują ,że
tyjemy.
I tak sobie myślę, że jakoś nam rozum nie wyszedł na dobre - dorwaliśmy się do
przekształcania naszego środowiska (żeby nam się lepiej i wygodniej żyło) a to wszystko
najprawdopodobniej doprowadzi ludzkość do kresu istnienia.
Jak wiecie świat ogarnia plaga otyłości , nie tylko nadwagi. I sprawa dotyczy nie tylko
krajów wysoko rozwiniętych, to samo zaczyna się w krajach znacznie uboższych.
Początkowo przyczyny upatrywano tylko i wyłącznie w złym sposobie odżywiania się
ludzi i notorycznym braku ruchu.
Lekarze biją na alarm, bo wielokrotnie wzrosła ilość zachorowań na cukrzycę typu II,
raka, choroby serca, choroby tarczycy.
Zaczęto namawiać ludzi do zmiany sposobu odżywiania się i do ćwiczeń. Powstawały
przeróżne diety, tudzież kliniki je propagujące i stosujące u swych pacjentów.
Tyle tylko, że wszystkie te zabiegi przynosiły chwilową poprawę, a na świecie niemal
co drugi człowiek ma nadwagę a co szósty jest otyły.
Zaobserwowano, że od pewnego czasu noworodki ważą więcej niż kilkanaście lat
temu- tyją nie tylko ludzie- tyją też zwierzęta domowe.
Zmiany objętościowo- wagowe zaobserwowali też producenci odzieży i "rozmiarówka
odzieżowa" uległa zmianie. Dzisiejszy damski rozmiar 36 odpowiada rozmiarowi 38
sprzed kilkunastu lat.
Co bardziej bystrym naukowcom wpadło do głów, że nieodpowiednia dieta i brak ruchu
nie są jedynymi winowajcami. Wysnuto podejrzenie, że najprawdopodobniej przyczyna
tkwi w otaczającym nas środowisku pełnym chemikalii i rozpoczęto cykl badań
"Chemikalia w środowisku a nadwaga". Na pierwszy ogień poszły pestycydy, a głównie
szeroko rozpowszechniona tribulocyna, będąca głównym składnikiem pestycydów.
Zaczęto badania laboratoryjne na myszkach i w krótkim czasie okazało się, że myszki,
którym podawano tribulocynę zaczęły tyć i to naprawdę sporo. Wyglądały jak kuleczki.
Okazało się, że wszystkie pestycydy zaburzają gospodarkę hormonalną co prowadzi do
wzrostu komórek tłuszczowych oraz różnych schorzeń układu hormonalnego.
Tak naprawdę szkodzi nam cała chemia- kilka lat temu odkryto, że bisfenol "A" ,czyli
BPA, będący komponentem w produkcji butelek plastikowych (między innymi też tych
dla niemowląt) zaburza poważnie gospodarkę hormonalną. Wycofano go i zastąpiono
bisfenolem "S" - ale nie łudzmy się, on też jest szkodliwy.
Nie mamy już w butelkach bisfenolu "A", ale nadal jest on obecny - znalezć go można
w puszkach z konserwowaną żywnością oraz na wydrukach paragonów kasowych.
Odkryto, tak przy okazji, że bisfenol "A" zamienia nasze komórki macierzyste w komórki
tłuszczowe.
Czy wiecie, że bisfenol wykryto też w mleku karmiących kobiet? Także tych, które
bardzo dbają o właściwą dietę i prowadzą higieniczny tryb życia.
W czasie prowadzonych badań wyodręniono ponad 20 szkodliwych dla ludzi substancji,
które wciąż są obecne w naszym otoczeniu. Nie tylko w otoczeniu - często są dodawane
do naszej żywności .Nazwano je obesogenami. To obesogeny nas trują i powodują ,że
tyjemy.
I tak sobie myślę, że jakoś nam rozum nie wyszedł na dobre - dorwaliśmy się do
przekształcania naszego środowiska (żeby nam się lepiej i wygodniej żyło) a to wszystko
najprawdopodobniej doprowadzi ludzkość do kresu istnienia.
czwartek, 1 stycznia 2015
Wczoraj....
......obejrzałam dwa filmy dokumentalne.
Pierwszy z nich to film biograficzny o Stephenie W. Hawkingu.To już drugi film, który
nakręcono o tym niezwykłym człowieku. Jest to zapewne jedyny na świecie człowiek,
który od pięćdziesięciu lat choruje na stwardnienie zanikowe boczne, które jest bardzo
ciężką chorobą neurodegeneracyjną. Większość pacjentów umiera po 10 latach od
chwili wykrycia tej choroby.
Gdy wykryto tę chorobę, Hawking miał zaledwie 21 lat, był zakochany w Jane Wilde i
właśnie szykowali się do ślubu.
Lekarze twierdzili, że zostało mu 2 lub 3 lata życia, bo choroba postępowała bardzo
szybko, ale pomimo tych ponurych zapowiedzi, młodzi pobrali się. Był to rok 1965,
widmo kolejnej wojny wisiało w powietrzu i jak powiedziała Jane, raczej nikt nie
oczekiwał długiego życia. Jak sama powiedziała przed kamerą, była zachwycona jego
inteligencją i urzeczona jego szarymi, łagodnymi oczami.
Stephen i Jane mają troje dzieci. Po 26 latach małżeństwa Jane nie wytrzymała trudów
tego związku - czuła się zmęczona wieczną opieką nad mężem a ponadto zepchnięta
na boczny tor i wystąpiła o separację. W cztery lata pózniej wzięli rozwód, był to
rok 1995. W tym samym roku Hawking poślubił swoją pielęgniarkę. Ten związek
przetrwał 11 lat - rozwiedli się w 2006 roku.
Opiekę medyczną nad Hawkingiem sprawował (aż do swej śmierci) jego ojciec, który
był lekarzem chorób tropikalnych.
Pomimo złych rokowań i szybkiego postępu choroby Hawking zrobił doktorat i podjął
pracę naukową. Pomimo choroby, która doprowadziła do jego całkowitego paraliżu,
Hawking prowadził i nadal prowadzi bardzo aktywny tryb życia.
W 1985 roku, w czasie swego pobytu w CERN, zachorował na ciężkie zapalenie płuc
i musiano mu wykonać tracheotomię.
Od tego czasu Hawking stracił zdolność mówienia i porozumiewa się ze światem
za pomocą syntezatora mowy. Jest to żmudny i powolny proces,bo steruje urządzeniem
przy pomocy mięśnia policzka, lecz mimo tego bierze czynny udział w konferencjach,
daje odczyty, pisze kolejne książki i artykuły.
Bo jego choroba nie niszczy mózgu - pomimo całkowitego paraliżu fizyk ma nadal
świetnie funkcjonujący mózg. I twierdzi, że to właśnie dzięki swemu mózgowi może
żyć. Sam uważa swe życie osobiste za udane.
Ósmego stycznia tego roku fizyk Stephen Hawking skończy 73 lata.
Jego pierwsza żona, Jane, napisała książkę "Podróż ku nieskończoności",w której
opisuje swoje życie z Hawkingiem. Książka została również wydana u nas.
I chyba ją nabędę. Ale wpierw przeczytam książkę Hawkinga "Krótka historia czasu".
Oglądając ten film cały czas się zastanawiałam właśnie nad jej postacią.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że każdy niepełnosprawny człowiek, przykuty do
wózka a do tego całkowicie sparaliżowany, przy którym trzeba wykonywać wszystkie
prace pielęgnacyjne jak przy noworodku, jest dla rodziny ogromnym problemem.
Gdy niemowlę kąpiesz, karmisz, przewijasz, wiesz, że nadejdzie czas,gdy dziecko
już nie będzie wymagało tak intensywnej opieki.
A gdy to wszystko robisz przy osobie dorosłej to masz świadomość, że jedynym końcem
tej opieki jest śmierć podopiecznego.
A do tego Hawking jest żądny sławy i świadomy tego, że inteligencją i wiedzą przerasta
swe najbliższe otoczenie i niejednokrotnie dawał im to do zrozumienia.
O drugim obejrzanym przeze mnie filmie napiszę następnym razem.
Pierwszy z nich to film biograficzny o Stephenie W. Hawkingu.To już drugi film, który
nakręcono o tym niezwykłym człowieku. Jest to zapewne jedyny na świecie człowiek,
który od pięćdziesięciu lat choruje na stwardnienie zanikowe boczne, które jest bardzo
ciężką chorobą neurodegeneracyjną. Większość pacjentów umiera po 10 latach od
chwili wykrycia tej choroby.
Gdy wykryto tę chorobę, Hawking miał zaledwie 21 lat, był zakochany w Jane Wilde i
właśnie szykowali się do ślubu.
Lekarze twierdzili, że zostało mu 2 lub 3 lata życia, bo choroba postępowała bardzo
szybko, ale pomimo tych ponurych zapowiedzi, młodzi pobrali się. Był to rok 1965,
widmo kolejnej wojny wisiało w powietrzu i jak powiedziała Jane, raczej nikt nie
oczekiwał długiego życia. Jak sama powiedziała przed kamerą, była zachwycona jego
inteligencją i urzeczona jego szarymi, łagodnymi oczami.
Stephen i Jane mają troje dzieci. Po 26 latach małżeństwa Jane nie wytrzymała trudów
tego związku - czuła się zmęczona wieczną opieką nad mężem a ponadto zepchnięta
na boczny tor i wystąpiła o separację. W cztery lata pózniej wzięli rozwód, był to
rok 1995. W tym samym roku Hawking poślubił swoją pielęgniarkę. Ten związek
przetrwał 11 lat - rozwiedli się w 2006 roku.
Opiekę medyczną nad Hawkingiem sprawował (aż do swej śmierci) jego ojciec, który
był lekarzem chorób tropikalnych.
Pomimo złych rokowań i szybkiego postępu choroby Hawking zrobił doktorat i podjął
pracę naukową. Pomimo choroby, która doprowadziła do jego całkowitego paraliżu,
Hawking prowadził i nadal prowadzi bardzo aktywny tryb życia.
W 1985 roku, w czasie swego pobytu w CERN, zachorował na ciężkie zapalenie płuc
i musiano mu wykonać tracheotomię.
Od tego czasu Hawking stracił zdolność mówienia i porozumiewa się ze światem
za pomocą syntezatora mowy. Jest to żmudny i powolny proces,bo steruje urządzeniem
przy pomocy mięśnia policzka, lecz mimo tego bierze czynny udział w konferencjach,
daje odczyty, pisze kolejne książki i artykuły.
Bo jego choroba nie niszczy mózgu - pomimo całkowitego paraliżu fizyk ma nadal
świetnie funkcjonujący mózg. I twierdzi, że to właśnie dzięki swemu mózgowi może
żyć. Sam uważa swe życie osobiste za udane.
Ósmego stycznia tego roku fizyk Stephen Hawking skończy 73 lata.
Jego pierwsza żona, Jane, napisała książkę "Podróż ku nieskończoności",w której
opisuje swoje życie z Hawkingiem. Książka została również wydana u nas.
I chyba ją nabędę. Ale wpierw przeczytam książkę Hawkinga "Krótka historia czasu".
Oglądając ten film cały czas się zastanawiałam właśnie nad jej postacią.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że każdy niepełnosprawny człowiek, przykuty do
wózka a do tego całkowicie sparaliżowany, przy którym trzeba wykonywać wszystkie
prace pielęgnacyjne jak przy noworodku, jest dla rodziny ogromnym problemem.
Gdy niemowlę kąpiesz, karmisz, przewijasz, wiesz, że nadejdzie czas,gdy dziecko
już nie będzie wymagało tak intensywnej opieki.
A gdy to wszystko robisz przy osobie dorosłej to masz świadomość, że jedynym końcem
tej opieki jest śmierć podopiecznego.
A do tego Hawking jest żądny sławy i świadomy tego, że inteligencją i wiedzą przerasta
swe najbliższe otoczenie i niejednokrotnie dawał im to do zrozumienia.
O drugim obejrzanym przeze mnie filmie napiszę następnym razem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)