Z całą pewnością to znacie - gdy tylko zaczynają się jakieś
kłopoty to nigdy nie są one pojedyncze - zawsze występują
stadami. To samo jest z wydatkami.
Normą jest (przynajmniej u mnie), że gdy już widzę
przysłowiowe światełko w tunelu, ten zaczyna się pomału
zawalać a wyjście z niego nie może nastąpić dość szybko.
Właśnie zaczęłam się głupawo cieszyć, że już remont się
szybciutko skończy a wraz z jego końcem przestaną mi
wypływać pieniądze z konta a tu bach - nowe, zupełnie nie
przewidziane wydatki i problemy.
Oczywiście padł mi komputer. I to w tak młodym wieku-
miał zaledwie pięć i pół roku. Fakt, że ostatnio był coraz
wolniejszy, no ale ponieważ nie gram w żadne gry, to jego
powolność właściwie w niczym mi nie przeszkadzała.
Ja też zbyt szybko ostatnio nie działam. Do tej powolności
dołączył się też nagle specyficzny dzwięk- tak jakby
intensywne skrobanie psich pazurków na parkiecie - wtedy
gdy pies chce wystartować a pazurki mu się ślizgają.
Ten odgłos "drapania" pochodził niestety z dysku.
Diagnoza - komputer chory nieuleczalnie- potrzebny nowy.
Nowy komputer = nowy wydatek.
Piątek - 7.06.
Dziś nastąpił koniec remontu. Trwała ta masakra niemal
7 tygodni - a dokładnie zabrakło do tej siódemki jednego
dnia.
Nie było mnie tu dość długo, bo wpierw musiałam kupić
nowy komputer, potem, w fazie końcowej remontu odłączyli
mnie od internetu, a do tego wszystkiego choruję - właściwie
uciekam przed szpitalem. A wszystko to po antybiotykach.
Po prostu zaatakowały mnie beztlenowce.
Mimo wszystko mam nadzieję,że nie dam się tam umieścić.
Grzecznie łykam to co muszę, odżywiam się waflami ryżowymi
a największą rozpustą jedzeniową jest gotowany kurczak
doprawiony nieco solą i kartofelki z wody. Fuj, już mam dość.
Piszę ten post już z własnego mieszkania, które teraz wygląda
jak cygański obóz- wszędzie stoją pudła.
Oczywiście czeka mnie jeszcze sprzątanie, bo w dobie
szalonego bezrobocia nie ma chętnych na taką fuchę.
Ale już dziś umyłam nieco okien, ostatnimi dniami niemal
ukradkiem myłam glazury, odkurzałam co się dało, więc
jakoś dam radę to ogarnąć.
Ale mam wreszcie nowe mebelki- bo nie są to meble. Są tak
mało pojemne, że zupełnie nie wiem jak ja się z moimi
gratami pomieszczę.
Niemniej przecudnej urody jest zwłaszcza garderoba w
przedpokoju i mój nowy stolik komputerowy.
Do szczęścia brakuje mi tylko dwóch duuużych oszklonych
wiszących gablot na książki. Ale już wiem gdzie je zamówić.
Gdy już się rozpakuję i nie zamkną mnie w szpitalu, to
postaram się trochę "obfocić" to i owo.
Nie jest to proste, bo brak mi perspektywy- mieszkanie
małe, więc ciężko to "zdjąć".
Dziękuję wszystkim za maile pełne niepokoju i komentarze
pod ostatnim postem.
Naprawdę jesteście kochani!!!