drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 29 września 2018

Małe podsumowanko czas zacząć......

 .......czyli będzie długi, nudny tekst.
 Spojrzałam dziś  w kalendarz i dotarło do mnie, że niedługo, a tak dokładnie
20 pazdziernika minie rok od  naszego przyjazdu do Berlina.
Berlin jako taki nie był wtedy dla nas "terra incognita", bo już  tu bywaliśmy
i ja bardzo polubiłam Berlin.
Bo  wg mnie to bardzo przyjazne miasto, zwłaszcza dla turystów.
Miasto, które  uwielbiam w porze kwitnienia lip, bo nad całym miastem unosi
się ich słodki zapach.
Mieszkamy w starej, a nawet bardzo starej dzielnicy, w której wiele domów
powstało jeszcze w XIX wieku i stoją do dziś  w swym dotychczasowym
kształcie - odnowione, dostosowane do współczesnych norm życia.
Często zanudzam Was zapewne zdjęciami tych starych domów.
Dzieciństwo i wczesną młodość spędziłam właśnie w takiej przedwojennej
kamienicy na warszawskim Górnym Mokotowie i był to jedyny budynek, który
w stanie niemal nienaruszonym przetrwał okupację hitlerowską i Powstanie.
Dookoła domy były albo zburzone bombami albo wysiedlone i planowo
wypalane wewnątrz miotaczami ognia. A w tej właśnie kamienicy był od
1942 roku niemiecki  sztab wojskowy. Kamienica była 3 piętrowa,zbudowana
na planie litery L. Hol był wyłożony czerwonym, żyłkowanym marmurem,
schody  były wygodne z dość niskimi stopniami, mieszkania wysokie, widne,
przestronne, część z wykuszami, część z balkonami, a budynek był stosunkowo
nowy, bo wybudowany tuż przed wojną.
Teraz, po ponad czterdziestu latach mieszkania w blokowisku w 42,5 metrowym
mieszkaniu typu M3, znów mieszkam w domu jak ze swego dzieciństwa.
No ale mam bonus- windę, a tam nie miałam.
Decyzję o zamieszkaniu w Berlinie podjęliśmy szybko - hasłem przewodnim
była dorazna pomoc córce w kwestii opieki nad dwójką dzieci gdy jedno
z rodziców musi przez kilka dni przebywać poza Berlinem. Dopóki obaj
chłopcy przedszkole i szkołę mieli w pobliżu domu- nie było problemu.
Odkąd starszy zaczął chodzić do odległego od domu gimnazjum - był problem.

Ciekawa była reakcja naszych znajomych na fakt naszej przeprowadzki. Jedni
patrzyli na nas jak na parę debili, którzy nie wiedzą co czynią, inni nie mogli
ukryć zdziwienia, że "na stare" lata zmieniamy kraj zamieszkania.
Niektórzy byli wręcz oburzeni, że będziemy mieszkać w Niemczech , bo
przecież to Niemcy napadli kiedyś na Polskę, zrujnowali kraj, zabijali Polaków.
Więc jak możemy się tam osiedlić? Nie pamiętamy o tym czy jak???
Pamiętamy, pamiętamy, ale nie hodujemy w sobie zapiekłej nienawiści, która
ma w sobie  tylko i wyłącznie moc niszczenia i zero elementów twórczych.

Wiele rzeczy mi się podoba u Niemców - ale zdaję sobie sprawę, że Berlin,
podobnie jak Warszawa różni się od "interioru".
To wielce kosmopolityczne miasto, gdzie nikt nikomu w garnki nie zagląda,
nie spogląda krytycznym okiem na wygląd innych osób.
Pisałam już o tym, ale napiszę jeszcze raz - tu ludzie są  po prostu dobrze
wychowani. Wymieniam pozdrowienia z osobami,  które widzę pierwszy raz
w życiu- wystarczy, że miniemy się  w holu naszego budynku.
Na ulicy, w komunikacji miejskiej, w sklepie- jeśli złapiesz z kimś kontakt
wzrokowy zaraz się  do ciebie uśmiechnie. I to nie tylko osoby w zbliżonym
do mojego wieku.
Gdy stoję w sklepie i długo przyglądam się temu co widzę w gablocie, zawsze
jakaś życzliwa dusza podejdzie i wskaże mi, co jej zdaniem jest naprawdę
warte kupienia i skonsumowania. A ja udaję, że rozumiem i pięknie dziękuję.
Jeśli ktoś, kto stoi w kolejce do kasy ma  wózek załadowany  po brzegi  a ja
stojąc za nim mam raptem 5 sztuk towaru, zawsze proponuje, bym stanęła przed
nim.
Gdy spotykamy w Ogrodzie Botanicznym  na którejś ze ścieżek innych
amatorów botaniki, zawsze się pozdrawiamy, życząc sobie wzajemnie miłego
dnia. Tak jak to  kiedyś bywało w Tatrach na turystycznym szlaku.
Do tych  miłych chwil muszę jeszcze zaliczyć zachowanie kierowców- jeśli
musimy skądś wymanewrować nie ma sprawy- każdy zahamuje i spokojnie
zaczeka aż się wyjedzie  ze swego miejsca i włączy do ruchu.
W ogóle włączanie się do ruchu nie jest tu problemem- oni reagują po prostu
na kierunkowskaz.  I najważniejsze - wszyscy przestrzegają miejskiej szybkości
jazdy, czyli 50 km/h. I nie ma tego nerwowego trąbienia ani dziwnych gestów.
Ale wiecie, nie ma róży bez kolców - jest totalny brak miejsc do parkowania.
Z tego powodu często trzypasmowa jezdnia jest praktycznie tylko dwupasmowa
bo jeden pas jest wciąż zastawiony samochodami- no przecież gdzieś muszą stać.
Do tego dochodzą ścieżki rowerowe, które są niemal wszędzie. A tam gdzie ich
brak rowerzysta jest normalnym uczestnikiem ruchu, jedzie tym swoim tempem
a za nim wloką się samochody.
W Berlinie są całe kwartały ulic, gdzie obowiązuje szybkość 30km/godz.
Swe zapędy szybkościowe każdy mieszkaniec może rozładować na autostradach
okalających Berlin, bo nikt ( poza nami) chcąc przejechać z jednego krańca
Berlina na drugi nie robi tego jadąc przez miasto.
Berlin nie ma wciąż obwodnicy - jest "wyrwa" w tym  obwodzie autostrad po
stronie wschodniej miasta. Budowa wciąż trwa.

Po stronie plusów życia tu mogę też zaliczyć kontakty z urzędami - wiele spraw
można załatwić przy użyciu telefonu i .....maila oraz zwykłej poczty.
Np. cała  sprawa z rejestracją w Kasie Chorych to był głównie kontakt mailowy
oraz skorzystanie z usług Deutsche Post - urzędniczki nie widzieliśmy na
własne oczy i nawet legitymacje nam przysłali pocztą.
Miła niespodzianka - gdy masz już umówioną wizytę w jakimś urzędzie to czas
oczekiwania jest minimalny, a urzędnik ma już wszystko przygotowane.
Wciąż są braki kadrowe i w wielu miejscach gdy pracownik zachoruje lub jest
na urlopie to nikt go nie zastąpi.
Tym sposobem zamiast zameldować się zgodnie z przepisami w ciągu 2 tygodni
od przyjazdu  zameldowaliśmy się dopiero 1 grudnia.
Służba zdrowia - właściwie same plusy w porównaniu do polskich doświadczeń.
Ja korzystam tylko z "pierwszego kontaktu", mój mąż ze specjalistów i jest
b. zadowolony.  Przepisane leki  są wyraznie skuteczniejsze,czas oczekiwania
na  wizytę- od 2 tygodni do 2 miesięcy. Tu też brak ludzi do pracy.
Co do leków - te same leki co ma tu zapisane są też w Polsce-sprawdziłam.

Jak na razie nie tęsknię ani za Warszawą ani za Polską jako taką.
Tęsknię wybiórczo, za niektórymi osobami, ale zawsze za nimi tęskniłam, bo
nawet w  Polsce nie widywałam się z nimi zbyt często.
TV - na brak tejże też nie narzekam, mamy wykupiony POL-Box. Mam tu te
programy, które lubię,  Kurwizji oczywiście nie oglądamy.
Życie tu zmusiło mnie do używania smartfona - dziwna sprawa, już się nawet
przyuczyłam a nawet przyzwyczaiłam do niego, chociaż śledzi mnie bezustannie
i nawet liczy liczbę kroków które robię tuptając po mieście.
Berlin od strony kuchni - tu jest stanowczo za dużo produktów żywnościowych,
jak dla mnie. Nie mam zupełnie problemu z wyborem. Dostępne są produkty
na wszelakie nietolerancje pokarmowe.
Co prawda polska emerytura i niemieckie ceny to jakby ogień z wodą ożenić,
ale tu na szczęście tańszy produkt nie oznacza wcale,że jest niejadalny czy też
szkodliwy.

W Polsce pokutuje pogląd, że Niemcy to po prostu nie mają fantazji - i chwała
im za to. Nawet nie wiecie jak miłe jest życie wśród ludzi pozbawionych
owej polskiej ułańskiej fantazji.
Reasumując  - dobrze nam tu.